• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
[9.9.72] To tylko Anne

[9.9.72] To tylko Anne
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#11
02.06.2025, 13:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.06.2025, 13:24 przez Woody Tarpaulin.)  
Czy podobało się Woody’emu dawanie pieniędzy Longbottomów Nokturniarzom? Niekoniecznie, ale tylko dlatego, że wolałby, aby dokarmiać nędzników pieniędzmi Godryka Longbottoma, nie Brenny. I tylko dlatego. Kasy w domu było po pas, więc oni nie mieli od tego zbiednieć, a prawdą było, że ci ludzie upchnięci w piwnicy nie mieli dokąd wracać. Czy rzeczywiście stracili całe oszczędności — tego nie wiedział, lecz na własne oczy widział, jak ich Warsztat ginie w ogniu.
Jeśli zaś szło o dogadywanie się z pijakami, wcale nie udało mu się to imponująco. Został — jak niezliczoną ilość razy tej nocy — odtrącony bezceremonialnie. Nokturniarze stanowili doprawdy niewdzięczną grupę do niesienia pomocy. Na szczęście nie chęć uzyskania czyjejkolwiek wdzięczności i poklasku motywowała Woody’ego, a fundamentalna niezgoda na okrucieństwo hordy Voldemorta — z obojętnością znosił więc obelgi, odepchnięcia i ciosy (nie tak dawno temu owa stara jędza przyłożyła mu przecież miotłą, gdy siłą zmusił ją do wyjścia z jej nieszczęsnego lokalu).
Zostawił pijaka w spokoju: nie to nie. Na siłę go nie uszczęśliwi. Chłop zapadł z powrotem w drzemkę, a Woody — wspierając się ręką o ścianę, aby się nie przewrócić — ukucnął następnie obok związanego czarodzieja.
— Hej, kolego. Ochłonął?
Ten z kolei, mugolak zdradzony przez swoich ziomków, płonął żądzą zemsty na swoich judaszach, niezależnie od tego, czy miałby przy tym zginąć z ręki Śmierciożerców. Nic dziwnego, że początkowo z jego strony odpowiedziało Tarpaulinowi harde spojrzenie i cisza.
— Jak zejdą z ulicy, to polecisz się z nimi porachować. Nie moja brocha, co tam potem będziecie między sobą wyrabiać. Nawet im lepiej przyłożysz, jak ta zawierucha przycichnie — spróbował go udobruchać, unosząc ręce w pojednawczym geście. — Zorganizować ci coś w międzyczasie?

rzucam jeszcze raz na charyzmę, bo a nuż chociaż jeniec pęknie
Rzut N 1d100 - 97
Sukces!


Związany patrzył na niego chwilę, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie w smak mu trwanie w więzach i że wcale nie ochłonął, lecz gdy już Woody miał zbierać się do wstawania, jeniec otworzył usta:
— W kieszeni. — Pokazał palcem na swoją kurtkę. Woody włożył tam rękę i wydobył karteczkę z nabazgraną nazwą lokalu na Podziemnych Ścieżkach oraz godziną. — Moja dziewucha miała na mnie czekać. Powiedz, żeby uciekała beze mnie. Ja ją dogonię, będzie wiedziała gdzie — powiedział cicho; tak, aby inni lokatorzy piwnicy nie usłyszeli.
Woody skinął głową, wstał i podszedł do zakamuflowanej Brenny, z którą szeptem wymienili się komentarzami.
— Wygląda na to, że mnie czeka kolejna wizyta na Ścieżkach. Mam jeszcze chwilę. — Pokazał jej kartkę. Do umówionej godziny było jeszcze trochę czasu. — Pomóc ci tam?


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#12
06.06.2025, 10:59  ✶  
– W tej chwili mam odruch powiedzenia, że to raczej ja powinnam pójść z tobą na Ścieżki – powiedziała Brenna, uśmiechając się do Woody’ego blado, i na moment znowu opierając tę sprawną dłoń na jego ramieniu. – Ale wiem, że będziesz tam bezpieczniejszy beze mnie. I chyba szybciej pójdzie, jeżeli się rozdzielimy.
Woody od dawna żył na Nokturnie. Wiedział, jak się po nim poruszać, co robić, a czego nie. Jej zdarzało się tutaj bywać w związku z pracą, umiała jako tako się zakamuflować, ale nie była częścią tutejszego świata – ba, nie zauważyła nawet, że jeden z nokturyczków ukradł jej cenny przedmiot z kieszeni, zorientować się w tym miała dopiero potem, nie miała szans przyłapać mężczyzny na gorącym uczynku. Pewnie to, że była tu obca dla wielu osób, sprowadziłoby co najwyżej problemy. Woody da sobie radę, a chyba oboje chcieli jak najszybciej upewnić się, że reszta dotrze do Nory. Bo Brenna widziała ich godzinę czy dwie temu, ale co stało się w tym czasie?
– Wrócę z rzeczami. Potem lecę do Nory. Mówiłam komu się dało, że to punkt zbiórki, mam nadzieję, że skoro zaczyna się uspokajać, tam trafią, więc jeśli dasz radę i będziesz chciał wymienić informacje, wpadaj, może uda nam się zorganizować – szepnęła, wspinając się na palce, by te słowa wypowiedzieć mu na ucho, zanim znikła z trzaskiem, aby załatwić potrzeby Noktunrczyków.
*
Kamienica Brenny wciąż stała, najwyraźniej nietknięta przez ogień. Na parterze nie było żadnych śladów po płomieniach, w powietrzu nie unosił się też zapach spalenizny, a tylko zwykłe zapachy, typowe dla budynku, który zaczynał przechodzić remont po długim okresie zaniedbania. Brenna nie była pewna, czy Zakątek ocalał, ponieważ nie było powszechnie wiadome, że to ona go kupiła, czy po prostu ta część Londynu nie stała się głównym celem ataków. Gdy się teleportowała, otworzyła na moment główne drzwi, wyglądając na ulicę: serce podchodziło jej do gardła, i bała się, że zobaczy taki sam koszmar jak w magicznych dzielnicach… ale chociaż na niebie zauważyła dym, to w najbliższej okolicy nic nie płonęło. Obrzuciła spojrzeniem fasadę budynku, który należał do niej, ale nie było na nim żadnych osmaleń, jedynie trochę brudu, podobnie jak na ulicach w sąsiedztwie. Chociaż w powietrzu wisiała woń dymu, najwyraźniej popiół tutaj nie padał aż tak gęsto jak nad magicznymi dzielnicami, a śmierciożercy nie wpadli akurat na tę ulicę. I cóż, co równie ważne, niestety, jak pokazały wydarzenia na Pokątnej i Horyzontalnej: nie było tutaj tych szaleńców, którzy gdy zaczęło się zamieszanie, rzucali ogniem na prawo i lewo tylko dlatego, że poczuli się bezkarni.
Nie mogła sobie pozwolić na stratę czasu i dokładniejszy rekonesans w okolicy, nie, gdy chciała wkrótce wpaść do Nory, zatrzasnęła więc drzwi, zamknęła z powrotem zamki i pobiegła na górę na tyle szybko, na ile pozwalały obolałe kolana i płuca przez wiele godzin narażone na wdychanie dymu. Nie czuła zapachu spalenizny, żadne z mieszkań w budynku nie wydawało się uszkodzone, wyglądało więc na to, że ten dom wyszedł obronną ręką. Nie znajdowała jednak w sobie dość energii, aby się tym cieszyć: jej myśli krążyły wokół bliskich i wokół Warowni. Czy zdąży się tam szybko teleportować? Czy powinna raczej od razu wracać do Nory?
Przyhamowała gwałtownie, tuż przed drzwiami na pierwsze piętro, gdzie wyremontowała już jako tako trzy pomieszczenia i gdzie naznosiła w sierpniu swoich rzeczy.
Na ścianie lśniła runa.
Brenna przypatrywała się jej przez chwilę, zdumiona, a to zdumienie zaraz zastąpiły złe przeczucia. Nie znała się na runach – nigdy nie była zbyt pilną uczennicą na tym przedmiocie w Hogwarcie, zbyt chętnie skupiając się na innych aspektach magii – nie miała więc pojęcia, co ta oznacza, ale… od razu założyła, że nic dobrego, z jednego, prostego względu. O lokalizacji tego budynku wiedzieli głównie ona, Erik i jej rodzice. Wątpiła, aby jej brat podczas pożarów Londynu teleportował się tutaj mazać po ścianach. Ona tego nie narysowała. Skąd więc się wzięło, akurat w nocy, gdy zapłonął prawie całe Londyn? Zaś… te notatki od mężczyzny z Dziurawego Kotła… naprawdę niewiele mówiły Brennie, ale te wszystkie zapisane tam znaczki mogły być runami, i brała pod uwagę, że Voldemort użył właśnie run czy pieczęci, by podpalić Londyn. Co jeżeli w jakiś sposób oznaczył ten budynek? Jeśli to była oznaka jakiejś klątwy? (Klątwołamanie, cholera, kolejna umiejętność, której powinna się uczyć, a jakoś zabrakło jej talentu.) Jeżeli zaraz okaże się, że ta runa miała działać z opóźnionym zapłonem albo miała jakieś inne, negatywne efekty? Ciężko było Brennie uwierzyć, że to po prostu przypadek.
Wyciągnęła notatnik, w którym wcześniej odnotowywała numery budynków, by byle jak zapisać główny kształt runy. Miała nadzieję, że może Thomas albo Morpheus będą w stanie powiedzieć coś więcej. Nie wyszło za dobrze, bo nie była dobra w rzemiośle, a poza tym… poza tym za drzwiami zaszczekał pies.
PIES?!
Z różdżką w prawym ręku gwałtownie otworzyła drzwi wejściowe. Ból przeszedł ją jak prąd, od rany i nadgarstka na lewej dłoni, protestującej przeciwko takiemu traktowaniu, ale i tak wycelowała… i zdała sobie sprawę z tego, że celuje we własnego ojca, a chwilę potem jeden z psów podparł się o nią łapami.
– Tato? – spytała zdezorientowana, niepewna, czy znów nie ma jakichś zwidów, nieufna, czy runa lśniąca na ścianie tuż obok niej nie przywołała jakiegoś widziadła. A może czy nie wkradł się tu jakiś metamorfomag. Wciąż celowała w ojca, lewą ręką usiłując odepchnąć psa: i prawie pokrzepiające było, że on celował w nią, bo Jeremiah na pewno w takich warunkach chciałby się upewnić.
– Co trzymamy w piwnicy?
– Eee… bogowie, to głupie pytanie, może równie dobrze chodzić o ziemniaki, jak o kajdany!
Ojciec opuścił powoli różdzkę i ruszył w jej stronę, ale Brenna zawahała się jeszcze i cofnęła o krok.
– Jaka bogini jest jedyną boginią dla dziadka?
– Temida – odparł ojciec bez wahania, a Brenna odetchnęła, wreszcie też opuszczając różdżkę, bo Bogini Księżyca nie byłaby tu prawidłową odpowiedzią, jeśli Godryk w coś wierzył, to tylko w prawo i sprawiedliwość (co jakby się zastanowić brzmiało bardzo źle), i po prostu wpadła w ramiona ojca. Pies tańczył wokół nich, i wreszcie przygarnęła i jego, nie bacząc na to, że zostawia na jasnym futrze plamy krwi.
– Co z mamą? I resztą? – wykrztusiła, bo skoro Jeremiah był tutaj, stało się coś strasznego: musiało stać się coś strasznego.
– Wszyscy żyją – powiedział Jeremiah,  wypuszczając córkę z objęć, a ona zachwiała się na moment i wcale nie dlatego, że bolały ją rozbite kolana: ot nogi osłabły jej z ulgi. – Rozlokowaliśmy się w paru miejscach, ledwo dotarliśmy, miałem nadzieję, że uda mi się was znaleźć. Matka właśnie próbuje doczyścić się z popiołu. Erik i Morpheus?
– Byli cali jakąś godzinę temu, Dorę też. Wujka Clemensa widziałam przed chwilą, Tessie chyba nic nie jest i… tato, czy Warownia…?
Sam wyraz twarzy ojca wystarczył za odpowiedź, a Brenna pozwoliła sobie na całe pięć sekund załamania. Zacisnęła po prostu powieki, i nie była pewna, czy oczy ją pieką, bo ma ochotę płakać – nie zamierzała tego robić, nigdy od mniej więcej piątego roku życia nie popłakała się przy ludziach, i nie planowała zmian – czy od dymu oraz gorąca.
Wszyscy żyli. To było najistotniejsze.
– Muszę zabrać parę rzeczy, i lecieć do klubokawiarni, u Nory mamy punkt zbiórki, może znajdę tam Erika i resztę – stwierdziła w końcu, biorąc się w garść. – Tato, runa… Ta tutaj… nie wiem… nie wiem czy to bezpieczne, żebyście tutaj zostawali…
Ojciec, który już otwierał usta, pewnie chcąc o coś spytać – może wymieniając kolejne imiona, a może tylko by spytać, jak bardzo jest ranna – zmarszczył brwi i wyszedł za nią na korytarz. Brenna uniosła rękę, chcąc wskazać na runę, lśniącą na ścianę, ale zamarła w pół ruchu, bo po tej nie pozostał żaden ślad.
– Była tutaj – wyrwało się jej. – Widziałam ją.
Jeremiah w milczeniu rozejrzał się, wodząc spojrzeniem po ścianach, po suficie, po podłodze. A Brenna zaczęła zastanawiać się, czy ta runa faktycznie tutaj była: czy może coś się jej wydawało? Miała już tej nocy omamy słuchowe. Może nawet miała też omamy wzrokowe, bo przecież momentami zdawało się jej, że widzi w dymie rzeczy, których wcale w nim nie było… Czy wyobraziła sobie i to?
– Myślę, że jesteś zmęczona – powiedział Jeremiah ostrożnie. – Powinnaś odpocząć.
Nie mogła nawet winić go za tę niewiarę, bo sama przecież przez moment zaczęła wątpić w swoje zdrowe zmysły.
– Nie mogę – odparła natychmiast, nawet nie tylko dlatego, że straciła tutaj już cenne trzy minuty, a miała wrócić z rzeczami do kryjówki w Rejwachu. Chciała upewnić się, kto dotrze do Nory, czy powtarzanie, że to punkt zbiórki wystarczyło, znaleźć tych, którzy się nie pojawią, a potem… na ulicach na pewno było mnóstwo osób, które potrzebowały pomocy. Wiedziała, że powinna spędzić więcej czasu u uzdrowiciela, ale to mogło poczekać. Dwie, trzy, cztery godziny, tyle powinna wytrzymać.
Weszła z powrotem do mieszkania, rozglądając się odruchowo za kolejnymi runami, ale nic nie świeciło na żadnej ścianie, żadnym suficie: chociaż nie do końca Brennę to uspokajało. Bo albo miała jakieś zwidy – co było niepokojące – albo wędrującą po budynku runę, co było niepokojące jeszcze bardziej.
Może później Thomas albo Morpheus zerkną na ten jej rysunek. Albo ona rozpozna wzór, jeżeli przejrzy zapiski wyniesione z Dziurawego Kotła.
Dopadła jednego z wielu pudeł rozłożonych w salonie, i przez myśl przeszło jej, że miała trochę szczęścia, że przenosiła rzeczy tutaj i do Stawu – straciła zapewne dużo mniej niż pozostali członkowie rodziny. Nawet jeżeli mieszkanie zostało… zarunowane, to przynajmniej rzeczy ocalały. Nigdzie nie było też widać dziwnych popiołów, które wypełniły choćby Norę Nory, póki co wydawało się więc, że ten jeden budynek jakoś szczególnie nie ucierpiał.
Wywlekła z jednego z nich jakiś koc, parę drobiazgów, z rozpędu złapała seledynowe prześcieradło, a potem wyciągnęła z jednej z kryjówek kilka galeonów. Wyjrzała jeszcze przez okno: na ulicy panowały ciemności, i może dobrze. To oznaczało, że nic w pobliżu nie płonie, przynajmniej nie w tej części okolicy, którą Brenna mogła stąd zobaczyć. Nie słyszała krzyków, być może więc najbliższa okolica nie ucierpiała… albo po prostu sytuacja się już uspokoiła.
Przez myśl przeszło jej pytanie, jak wielu mugoli tej nocy zobaczyło dziwne rzeczy – i czy przypadkiem ich świat właśnie nie został narażony na odkrycie. Czy zrzucą to na jakichś szalonych podpalaczy albo przypadek…?
Brenna nie czekała na matkę, szybko wymieniła parę zdań z ojcem i ledwo kilka minut po tym, jak znikła z Rejwachu, teleportowała się z powrotem, by przekazać damie pieniądze, a Woodyemu zostawić trochę rzeczy, byle jak wrzuconych do worka – w tym tę nieszczęsną, seledynową pościel, która pasowała do baru i samego Woody’ego jak pięść do nosa.
A potem znikła, teleportując się z powrotem, aby przekazać rzeczy Woodyemu i jego „gościom”.


Używam przewagi bogacz – postać została poproszona na podstawie udanego rzutu o pomoc w realizacji potrzeb, które tu są materialne, więc skacze do swojego niespalonego mieszkania, by zgarnąć rzeczy i pieniądze. Pudła naprzenoszone do tego mieszkania były opisywane jeszcze w sesji sierpniowej.




Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#13
16.06.2025, 18:55  ✶  
Komu pójdzie szybciej, temu pójdzie szybciej. Widzę twoje rozwalone nogi, Brenna!!
Niemniej nie mógł się Woody kłócić z tą logiką, że sprawniej poradzą sobie, jeśli się rozdzielą. Podczas spaceru na Ścieżki on nie będzie musiał oglądać się na bratanicę, a sam powinien przejść przez nie bez problemów jako dość dobrze zintegrowana część tego świata. Może i nie był w najlepszej formie, ale to samo można było tego ranka powiedzieć o wszystkich mieszkańcach Nokturnu, toteż nikt nie powinien szukać u niego guza.
Czarodziej przytaknął dzielnej brygadzistce, obiecał, że postara się zjawić u Nory, po czym — ledwie czarownica deportowała się z piwnicy — sam również z niej wyszedł.
Teleportował się wprost pod świeżo przeniesione wejście na Podziemne, aby cała wycieczka poszła sprawniej. Podczas tej wyprawy nie rozglądał się, nie zważał na nikogo. Parł do przodu, korzystając bardziej z pamięci mięśniowej niż faktycznej intencji dotarcia gdzieś. Bolało go wszystko, oczy łzawiły, a sił miał już ledwie nędzne opary, których resztki wycisnął z siebie, aby znaleźć się w lokalu wskazanym przez ocalonego (który tej nocy zmienił status z ocaleńca na jeńca) — w Kościanym Zamtuzie.
Odnalezienie w środku wskazanej przez łotrzyka dziewuchy zajęło mu kilka minut, mimo że sprawę upraszczał znacząco fakt, że większość zgromadzonych kobiet była zimna i martwa. Gdyby zetknął się z tą jego pannicą w normalnych okolicznościach, zapytałby: a ile to się ma lat, młoda damo? Bo wyglądała młodziutko i świeżo, zbyt młodzieńczo, aby zadawać się z takim oprychem. Tej nocy powiedział jej jedynie:
— Kazał ci wyjechać. Będziesz wiedziała gdzie.
Skinęła głową, lecz nie dała mu odejść od razu:
— Wszystko z nim w porządku?
— Żyje. Ma jeszcze do załatwienia jakieś biznesy — burknął opryskliwie Woody, który był absolutnie nie w humorze na rozwijanie podobnych tematów. Zniknął w tłumie trupich prostytutek, wydostał się z Kościanego i deportował prosto do Rejwachu, gdzie już czekała na niego Brenna.
Oboje przekazali ukrytym w piwnicy ludziom to, czego ci sobie zażyczyli. Ona — pieniądze dla właścicieli zrujnowanego sklepu. On — zapewnienie, że dziewczyna zatroskanego kochanka wyruszyła w trasę.
Seledynowa pościel w worku trafiła do jego prywatnego łóżka. Przypadkiem. Oczywiście.

// Korzystam z przewagi Znajomość półświatka II, aby przekazać wiadomość dla dziewczyny ocalonego mugolaka ukrywającej się w Zamtuzie.

Koniec sesji


piw0 to moje paliwo
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3480), Pan Losu (91), Woody Tarpaulin (2102)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa