Wampiry może i nie mogły mieć biologicznych dzieci ze względu na jedno maaaciupeńkie ograniczenie swojego ciała, ale przecież były zdolne do wszystkiego innego. Do trzymania drugiej osoby za rękę, do przytulania, do pocałunków… Ale przede wszystkim były zdolne do odczuwania całej palety emocji oraz uczuć względem drugiej osoby. Od nienawiści aż po miłość. A to były wszak uczucia, które mogły człowieka przytłoczyć, albo wręcz go wypełnić. Dzisiaj, za sprawą magicznego rytuału wzajemnie wypełniała ich miłość. Może nieprawdziwa, ale nie była zbudowana na czymś całkowicie nieistniejącym. I kiedy ten pierwszy szał, który przysłaniał oczy, opadał, to wcale nie robiło się niezręcznie, że się temu poddali i do siebie zbliżyli bardziej niż kiedykolwiek, nie działo się też nic takiego, by nagle między nimi miało zacząć brakować słów.
Przytyki do ich – wtedy przyszłego – narzeczeństwa Sauriel robił co jakiś czas, jak na przykład nazywał ją panią Rookwood, ale zwykle było w tym mnóstwo sarkazmu. Teraz go z kolei nie wyczuła i nie odsunęła się, ani nie trzepnęła go w dłoń, kiedy ją wyciągnął i dotknął jej twarzy. To był gest… na który też pozwoliła mu pierwszy raz. W końcu poprzednią „próbę” zwieńczyła z liścia.
- Jak cytryna – nikt nigdy nie nazywał Victorii słodką. Zdystansowaną, zimną, z kijem w tyłku służbistką, cudownym kandydatem na sędzinę – owszem. Ale słodką? - Wiesz, w każdej pracy obowiązują przerwy, trzeba sobie trochę odpocząć – i to była jej przerwa. To, że nie spodziewała się, że zostaną na jakiś czas zmienieni innymi parami, to inna sprawa. - Nie wiem skąd przeświadczenie, że mam kija w tyłku – stwierdziła przy okazji, i w końcu sięgnęła dłonią po tę jego, którą trzymał przy jej twarzy. Złapała go i ściągnęła, ale wcale nie puściła. - Jaskini – prychnęła ze śmiechu. - Ta twoja piwnica nie jest taka zła – stwierdziła po chwili i uśmiechnęła się do niego. A potem lekko ściągnęła brwi, kiedy Sauriel odszukał z nią kontakt wzrokowy i spoważniał.
- Zawsze na siebie uważam – nie była porywcza. Nie rzucała się do przodu bez pomyślunku. Jednak zmartwienie o jej bezpieczeństwo było rozczulające. Nie wiedziała nawet połowy tego, jak bardzo było źle, ale gdyby wiedziała – to jego troska nie byłaby ani trochę mniej ważna, a może wręcz przeciwnie. Czy więc pomimo tego, że zostali siłą wciśnięci w tę relację, Sauriel przywiązał się do niej na tyle, że nie chciał jej stracić? Czy po prostu nie życzył jej źle? Victoria, o ile Rookwood nie zabrał dłoni, którą ona trzymała, ścisnęła jego rękę nieco mocniej, chcąc go zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że będzie uważać. - To całkiem miłe, że się martwisz – stwierdziła w końcu.
- Masz zegarek. Która godzina? – nie widziała zegarka, ale wiedziała, że Sauriel go nosi, założyła więc, że ma go też teraz. A chciała wiedzieć ile dokładnie ma jeszcze czasu do końca tej przerwy.