Nie było mu łatwo.
Była delikatna i dokładna, każdy dotyk jej palców przepełniony był szacunkiem, pozbawionym jakiegokolwiek negatywnego odczucia. Blizny były na swój dziwaczny sposób fascynujące, jednak Cynthia była zbyt dobrą aktorką, aby cokolwiek po sobie pokazać. Nie bez powodu nazywano ją Królową Lodu. Jego reakcja mówiła jej wiele, nie drążyła jednak tematu, dostrzegając dyskomfort, który w nim wywołała. Sentymentalne blizny były tymi najgorszymi do poradzenia sobie, głównie przez to, co potrafiły zrobić z umysłem oraz pamięcią człowieka, jak powolnie je zatruwać, wywoływać fale wyrzutów lub myśli zupełnie nieadekwatnych do sytuacji, w której znajdował się właściciel. Wywoływały je przecież tak maleńkie, drobne skojarzenia.
Jasne tęczówki blondynki, która zaprzeczyła delikatnym ruchem głowy, odnalazły drogę do oczu Croucha, pozwalając sobie zostać tam nieco dłużej. - Miałam być, byłam, trochę jestem, ale jednak nie jestem... To skomplikowane. - wyjaśniła ze spokojem, instynktownie ściszając głos, chyba przez to, że siedzieli w niewielkiej odległości od siebie. Bo owszem, miała ukończone studia oraz kursy w tym kierunku, całą wiedzę dotyczącą uzdrawiania, podreperowaną eliksirowarstwem, do którego talent miała po matce. - Zajmuje się tymi, którzy nie mają już głosu. Staram się rozwikłać zagadki ich śmierci w prosektorium w Londynie. - dodała jeszcze, udzielając mu tym samym odpowiedzi na pytanie dotyczące zawodu. Ludzie zwykle źle na to reagowali, bo jak to? Panna z dobrego domu, tak delikatna i pozornie łagodna, jak Cynthia, każdego dnia miała obcować z widmem śmierci, zamiast haftowania oraz skupiania się na zakładaniu rodziny? Nie było to zajęcie wzbudzające podziw, ale zostawiające na tyle nieprzyjemny dreszcz na karku, że głośno nikt tego nie komentował.