Kiedy sypiesz na swoich jesteś konfidentem. William nie był "swój", nie tak do końca. Był wrogiem, z którym Sauriel sam chciał wyrównać swój rachunek za to, jak go załatwił pamiętnej nocy, kiedy nawąchał się jakiegoś świństwa. Z tego, co potem się orientował, nawąchał się tego nie tylko on. Chodził słuchy, że jakiś nowy badziew ostatnio pojawił się po ulicach, nie bardzo było wiadomo skąd, kto i dlaczego. Sauriel wiedział tyle, że Will i spółka, która była jeszcze do ustalenia, użyli tego, żeby się na nim odegrać. I bardzo sam chciał się dowiedzieć, co to, do kurwy nędzy, jest. W końcu smrodziło również na "jego" terenach. A o ile nie miał obsesji na punkcie tego, co sprzedają na "jego" uliczkach, bo nie tym się zajmował, niech mądrzejsi kminią nad ekonomią, tak wcale nie podobało mu się, że ktoś tego używa przeciwko niemu. Więc tak - William nie był swój. Był jednak na tyle swój, żeby pochodzić z tego samego świata. Ten, w którym żyła Brenna i ten, w którym żył Sauriel, były w końcu skrajnie odmienne od siebie. Zderzały się regularnie, aż leciały iskry. Łączyło ich tylko tyle i aż tyle. Żeby myśleć jednak o tym, że złość szkodzi, że jest kiepskim doradzcą, było trochę za późno. Kolejna nauczka. Można kręcić nosem i udawać, że jest okej, ale w rzeczywistości właściwie kompletnie okej się nie zachował. I dobrze o tym wiedział. Może jeszcze gorsze było to, że poniekąd nie kładł na to faka, że nie odczuwał nieprawidłowości swoich działań. Zdarzyło mu się to już zauważyć któryś raz z rzędu. Jakby jego sumienie jeszcze bardziej się wyciszyło. Jakby nie do końca było już co z niego zbierać.
Mówisz "a", więc spodziewają się, że powiesz "b". Reflektując się nad samym sobą Sauriel zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie tutaj wielkiego śpiewania na temat wszystkiego, co wiedział. Ograniczył się więc do tego, że pewnej nocy pan William odurzył go jakimś syfem, potem dźgnął nożem, zostawił - potencjalnie na śmierć. Ale wampiry ciężko ubić. O tak, bo Sauriel w końcu bywał w Ministerstwie, był jak najbardziej "notowanym" wampirem. Tak samo, jak wampir, który go stworzył. Miał taką malutką rolę kontaktu między oboma światami. Taki "posłaniec". Świetny posłaniec, który sięga po pięści, nie ma co. Z braku laku jednak... Tak czy siak nie była to tajemnica, Brenna nie musiała tego sprawdzać ani szukać. Sauriel się grzecznie od razu wylegitymował i bardzo grzecznie odpowiadał na pytania... niektóre. I nie do końca strugał już głupa, bo sam był swoim prawnikiem. A chyba dobrze wiemy, jak to wygląda, kiedy próbujesz przesłuchiwać prawnika, który przypierdala się do prawie każdego słówka i tylko brakuje, żeby zaraz zaczął grozić pozwem o złe traktowanie. No, tego tu nie było. Bo i Brenna nie dawała Saurielowi popalić, to i Sauriel spuścił z tonu. Umówmy się - robił to tylko i wyłącznie dlatego, że był podkurwiony i tylko dlatego, że mógł zepsuć dzień Brenny jeszcze bardziej, niż już miała zepsuty. Przynajmniej nie było formułki bez prawnika nie rozmawiam... O ile w ogóle panowały tu takie zasady, jeśli można tak to ująć.
Siedział grzecznie w sali przesłuchań, choć rozdrażniony. Niespokojny. Trochę szarpał tymi kajdankami sprawdzając je, ale niczego nie kombinował. Zwyczajnie się nudził. A kiedy się nudzisz to zaczynasz myśleć. A kiedy zaczynasz myśleć... Sauriel nie chciał myśleć i nie lubił myśleć. A to miejsce nie było wystarczająco przyjazne, żeby sprostało jego oczekiwaniom pięciogwiazdkowego hotelu, jak przystało na Rookwooda, phew! Tym nie mniej tutaj nie dało się wiele ugrać. Fakt był taki, że był agresorem tamtej sytuacji, byli na to świadkowie, sam Sauriel nawet nie próbował temu zaprzeczać. Po co. Mimo wszystko w tym wypadku nie utrudniał Brennie zadania.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.