• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[11 maja 1972] No kurwa, czarny chleb i czarna kawa

[11 maja 1972] No kurwa, czarny chleb i czarna kawa
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
19.07.2023, 22:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.09.2023, 18:15 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Kiedy sypiesz na swoich jesteś konfidentem. William nie był "swój", nie tak do końca. Był wrogiem, z którym Sauriel sam chciał wyrównać swój rachunek za to, jak go załatwił pamiętnej nocy, kiedy nawąchał się jakiegoś świństwa. Z tego, co potem się orientował, nawąchał się tego nie tylko on. Chodził słuchy, że jakiś nowy badziew ostatnio pojawił się po ulicach, nie bardzo było wiadomo skąd, kto i dlaczego. Sauriel wiedział tyle, że Will i spółka, która była jeszcze do ustalenia, użyli tego, żeby się na nim odegrać. I bardzo sam chciał się dowiedzieć, co to, do kurwy nędzy, jest. W końcu smrodziło również na "jego" terenach. A o ile nie miał obsesji na punkcie tego, co sprzedają na "jego" uliczkach, bo nie tym się zajmował, niech mądrzejsi kminią nad ekonomią, tak wcale nie podobało mu się, że ktoś tego używa przeciwko niemu. Więc tak - William nie był swój. Był jednak na tyle swój, żeby pochodzić z tego samego świata. Ten, w którym żyła Brenna i ten, w którym żył Sauriel, były w końcu skrajnie odmienne od siebie. Zderzały się regularnie, aż leciały iskry. Łączyło ich tylko tyle i aż tyle. Żeby myśleć jednak o tym, że złość szkodzi, że jest kiepskim doradzcą, było trochę za późno. Kolejna nauczka. Można kręcić nosem i udawać, że jest okej, ale w rzeczywistości właściwie kompletnie okej się nie zachował. I dobrze o tym wiedział. Może jeszcze gorsze było to, że poniekąd nie kładł na to faka, że nie odczuwał nieprawidłowości swoich działań. Zdarzyło mu się to już zauważyć któryś raz z rzędu. Jakby jego sumienie jeszcze bardziej się wyciszyło. Jakby nie do końca było już co z niego zbierać.

Mówisz "a", więc spodziewają się, że powiesz "b". Reflektując się nad samym sobą Sauriel zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie tutaj wielkiego śpiewania na temat wszystkiego, co wiedział. Ograniczył się więc do tego, że pewnej nocy pan William odurzył go jakimś syfem, potem dźgnął nożem, zostawił - potencjalnie na śmierć. Ale wampiry ciężko ubić. O tak, bo Sauriel w końcu bywał w Ministerstwie, był jak najbardziej "notowanym" wampirem. Tak samo, jak wampir, który go stworzył. Miał taką malutką rolę kontaktu między oboma światami. Taki "posłaniec". Świetny posłaniec, który sięga po pięści, nie ma co. Z braku laku jednak... Tak czy siak nie była to tajemnica, Brenna nie musiała tego sprawdzać ani szukać. Sauriel się grzecznie od razu wylegitymował i bardzo grzecznie odpowiadał na pytania... niektóre. I nie do końca strugał już głupa, bo sam był swoim prawnikiem. A chyba dobrze wiemy, jak to wygląda, kiedy próbujesz przesłuchiwać prawnika, który przypierdala się do prawie każdego słówka i tylko brakuje, żeby zaraz zaczął grozić pozwem o złe traktowanie. No, tego tu nie było. Bo i Brenna nie dawała Saurielowi popalić, to i Sauriel spuścił z tonu. Umówmy się - robił to tylko i wyłącznie dlatego, że był podkurwiony i tylko dlatego, że mógł zepsuć dzień Brenny jeszcze bardziej, niż już miała zepsuty. Przynajmniej nie było formułki bez prawnika nie rozmawiam... O ile w ogóle panowały tu takie zasady, jeśli można tak to ująć.

Siedział grzecznie w sali przesłuchań, choć rozdrażniony. Niespokojny. Trochę szarpał tymi kajdankami sprawdzając je, ale niczego nie kombinował. Zwyczajnie się nudził. A kiedy się nudzisz to zaczynasz myśleć. A kiedy zaczynasz myśleć... Sauriel nie chciał myśleć i nie lubił myśleć. A to miejsce nie było wystarczająco przyjazne, żeby sprostało jego oczekiwaniom pięciogwiazdkowego hotelu, jak przystało na Rookwooda, phew! Tym nie mniej tutaj nie dało się wiele ugrać. Fakt był taki, że był agresorem tamtej sytuacji, byli na to świadkowie, sam Sauriel nawet nie próbował temu zaprzeczać. Po co. Mimo wszystko w tym wypadku nie utrudniał Brennie zadania.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
19.07.2023, 22:26  ✶  
To był dzień naprawdę pełen niespodzianek.
Bójka w barze okazała się tylko czubkiem góry lodowej. Brenna zasadniczo przyjmowała ze zdumiewającym spokojem wszystkie dziwne rzeczy, jakie niósł ze sobą los, ale fakt, że aresztowała członka nienaruszalnej dwudziestki ósemki, który okazał się wampirem, a jeszcze w dodatku Rookwoodem, a i miał dla niej kolejne śledztwo, i to nie tylko w sprawie bójki, nawet ją napełnił pewną rezygnacją. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy to nie pora na konsultacje u Castiela – może ją przeklęto?
Mimo to starała się zachowywać z pełnym profesjonalizmem. Co nieco utrudniały jej strój i coraz bardziej puchnąca twarz. Odnotowała wszystko, co Sauriel powiedział, spisała jego zeznania, podsunęła do przeczytania. Przyjęła zawiadomienie o przestępstwie i tutaj również poinstruowała, jakie będą dalsze procedury. Nie próbowała go podchodzić, grozić (zresztą: ona zwykle grała raczej tego dobrego gliny, a złego chwilowo nie miała pod ręką), bo w tym przypadku ten styl pracy nie wydawał się jej najlepszym pomysłem.
- Kaucja będzie wynosiła dwieście galeonów plus koszty krzesła z Dziurawego Kotła, masz prawo skorzystać z ministerialnej sowy, ale to pewnie wiesz, sądząc po tym, że umiesz śpiewać o prawie lepiej niż połowa tutejszych prawników... Aha, jeszcze jedno. Jeśli życzysz sobie złożyć zawiadomienie o własnym morderstwie, też przysługuje ci takie prawo – poinformowała na zakończenie rozmowy, nim wyszła na korytarz. Bo powiązanie daty jego urodzenia i wampiryzmu nie pozostawiało złudzeń: Rookwooda stworzono niedawno, a więc przestępstwo się nie przedawniło. A już zabójcy jednego wampira szukała.
Jeżeli stworzył go inny Rookwood?
Cóż. To byłoby nawet lepiej. Nie to, że na to liczyła. Rody czystej krwi zwykle były lojalne wobec swoich.
Jej obecny problem polegał na tym, że zasadniczo wyszła z pracy cztery godziny temu. I teleportowała się do na parę minut do Doliny Godryka, by wbić w ten elegancki strój, przy okazji zostawiając tam nie odznakę i kajdanki, ale już klucze do szafki i parę innych rzeczy też. Zaczęła więc rozglądać się po korytarzu za jakąś znajomą twarzą – o tej porze szeregi nieco się przerzedzały, pracowali głównie BUMowcy i aurorzy na nocnym dyżurze, ale na całe szczęście wypatrzyła Victorię… z którą te parę godzin temu mijała się w drzwiach (znaczy się w kominku), gdy Brenna wychodziła ze swojego dyżuru, a ona na swój wracała.
Cóż, Bren wzięła sobie do serca ulubione powiedzenie taty, że BUMowiec zawsze jest w pracy.
- Hej, Tori! – zawołała, machając do niej. Nie miała na sobie munduru, tylko eleganckie ciuchy. Włosy były zapewne niedawno uczesane, ale teraz stanowiły obraz nędzy i rozpaczy. Nie one jednak zwracały uwagę, a twarz. Rana na łuku brwiowym wyglądała, jakby powstała kilkanaście dni temu i niemal już znikła (w istocie było to przedwczoraj, ale ją podleczono, a sińce usunięto), za to policzek przybierał wszystkie odcienie błękitu i czerwieni, i nie pozostawiał wątpliwości, że Brenna oberwała ledwo co i to bardzo porządnie. – Masz klucze do celi w areszcie? Rhynda już wyszła, a mam tu jednego takiego, muszę go gdzieś przytrzymać, zanim tatuś przyjdzie zapłacić górę pieniędzy, żeby go odzyskać. Swoją drogą, nie wiesz, czy Hades jest dziś w pracy? Za jego czary mary lecznicze dałabym się... hm, no dobra, może nie pokroić, to bolałoby bardziej, ale na pewno by mi się przydały.
Nie łudziła się, że będzie jakaś rozprawa przed Wizengamotem – pewnie sprawa zostanie umorzona, bo wiedziała już, że William żadnego zawiadomienia nie złoży. Wprawdzie ona mogłaby się upierać za stawianie oporu, ale miała dobre powody, aby nie pchać się Rookwoodom przed oczy… dopóki przynajmniej nie miałaby dowodów na to, że popełnili bardzo poważne przestępstwo.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#3
19.07.2023, 23:00  ✶  

Prawdę mówiąc, to lubiła te wieczorne i nocne dyżury. I chyba była w mniejszości. Jako, że miała problemy ze snem, to przynajmniej miała na czym zawiesić swoje myśli, a tych po Beltane miała aż za dużo. W nocy za to w Ministerstwie panował spokój, pewnego rodzaju cisza, bo znacznie mniej ludzi kręciło się po korytarzach. Jeddnego razu mieli więcej wezwań innego zupełny spokój, a coś Victorii mówiło, że dzisiaj będzie jeden z tych spokojniejszych dyżurów. Znaczy, że będzie mogła spokojnie posiedzieć na papierami, których góra naprawdę piętrzyła się nad aurorami po wydarzeniach z nocy z 1 na 2 maja.

Jedyne, co jej popsuło ten wieczór i wyprowadziło z tego spokoju pracy nad dokumentami było to nagłe wrażenie… skręcenia żołądka, przy którym miała ochotę się po prostu wyrzygać. I to tak cholernie wcześnie… Bo zwykle to uczucie po prostu budziło ją w nocy – kiedy Sauriel nie zaczynał leniwego wieczora po otworzeniu oczu z dziennej drzemki, a w trakcie jego czasu urzędowania. Wiedziała, że coś mu groziło – nie wiedziała co, ale COŚ. I choć wiedziała, że mężczyzna potrafi o siebie zadbać i niczym kot miał dziewięć żyć (osiem, jedno już przecież stracił…) to i tak zmartwienie się pojawiło. Bo… było wcześnie. Za wcześnie. Nawet jeśli uczucie w końcu przeminęło – jej myśli wracały do Rookwooda, no bo co on takiego robił? Co się stało? Czy jemu się nic nie stało…?

Wiedziała, że te rozmyślania też do niczego ją teraz nie doprowadzą. Spojrzała na zegarek, westchnęła… I uznała, że to najlepszy moment, żeby skoczyć po kawę.

I takim właśnie sposobem spotkała na korytarzu Brennę. Filiżanka z gorącą kawą lewitowała sobie w powietrzu przed Victorią, która idąc przeglądała jakiś plik papierów (oczywiście, że część z nich musiała zabrać ze sobą, bo cóż to by było za marnotrawstwo czasu) i podniosła znad niego wzrok, kiedy usłyszała przywitanie.

A przecież już się pożegnały.

- Brenn? – zapytała marszcząc brwi. Najpierw była zdziwiona, że ją usłyszała i zobaczyła. Potem dotarło do niej, że nie powinna tutaj być no i jej strój dobitnie o tym świadczył, bo wyglądała w końcu jak panienka z dobrego domu, a nie jak jakiś dzikus obsmarowany błotem. Dopiero gdy się zbliżyła, to zauważyła, że coś się stało z jej twarzą. Coś bardzo złego. Aż nie umiała oderwać wzroku – i nawet nie próbowała udawać, że nie patrzy. - Co ci się… - nie dokończyła, bo Longbottom zaczęła monolog. - Mam klucze – faktycznie, miała. Nie było ich teraz widać, ale miała je przy sobie. - Hadesa nie widziałam, ale nie szukałam medyka – przyznała od razu. No i nie chodziła po całym piętrze, nie sprawdzała kto jest, a kogo nie ma. Póki kogoś nie potrzebujesz… - Czy ty nie wyszłaś już do domu? – musiała w końcu o to zapytać. Papiery zwinęła w rulon i wsadziła rękę do kieszeni ciemnej marynarki, teraz nie zapiętej, by wyłowić stamtąd pęk kluczy. - Pójdę z tobą, ale potem faktycznie poszukaj kogoś żeby to obejrzał… - nie wyglądało to dobrze, ale Victoria po cichu liczyła, że po prostu wygląda to tylko tak źle. I faktycznie poszła za Brenną do pokoju przesłuchań, zupełnie niezdziwiona, że to tam ma „takiego jednego”.

Nie wpakowała się do środka, dała Brennie czynić honory, by wyprowadziła z sali „jednego takiego” i po prostu poczekała na nich na korytarzu. Tak, filiżanka z kawą nadal obok niej lewitowała, a sama Tori wyglądała na odrobinę znudzoną.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#4
19.07.2023, 23:19  ✶  

- Skorzystam z sowy. - W zasadzie przy tej pogawędce, a przynajmniej tak to Sauriel nazywał w swojej głowie, z Brenną zdążył wyrobić sobie do tej kobiety minimalny szacunek. Zdziwiła go - pozytywnie. To, że liczył na zainteresowanie jeszcze w knajpie a to, że faktycznie zostało okazane jednak nie było tym, na co by stawiał w pierwszym rzędzie. To chyba była jakaś norma - "ci źli" mieli kiepskie mniemanie o "tych dobrych", "ci dobrzy" kiepsko myśleli o "tych złych", odwieczna walka, bla, bla... Świat był w końcu szarością. I wszystko było szare w życiu Sauriela. Po prostu większość placków tego rysunku miała bardzo dużo niebieskiego smutku i nieprzyjemnie ciemnych plam. Oczywiście to, że kogoś szanował to jedno. To, że kogoś lubił to jeszcze inna sprawa. Bo wrogów też potrafił szanować, a czy zmieniało to, że potem wbijał im kosę w żebra, tak przysłowiowo? No... nie. Natomiast szacunek bardzo wiele znaczył w tym świecie i zmieniał to, jak podchodziłeś do drugiej osoby, nawet jeśli nie zmieniało relacji, jaka została utworzona przed zaskarbieniem sobie tego bezcennego uczucia.

Co zaś zmieniło klimat tej rozmowy i reakcji Sauriela to jej ostatnie słowa. No tak, no przecież to też wiedział. A mimo to otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, jakby Brenna mu wyjawiła sekret, który miał całkowicie odmienić jego życie. Jakby otworzyła mu oczy, do tej pory szeroko zamknięte. Rozlepiła powieki, żeby szerokie były - ale otwarte na świat i jego prawdy, na proste rozwiązania. Och, jak bardzo chciał powiedzieć chcę. Jakie palące i nieznośne było to uczucie! Ale tylko rozchylił wargi i... uśmiechnął się.

- Jasne. Wiem. - Ale to nie był wcale miły uśmiech, bo Sauriel nie umiał udawać. Natomiast był faktycznie uprzejmy, dla odmiany. Nie jeden z tych cynicznych, jakich zdążył posłać tutaj wiele. Bo mimo, że Brenna całkowicie wypełniła swoej formułki, to to nie było czyste wyklepanie formalności. Chyba miał przed sobą pracoholiczkę, która musiała wszystkie sprawy, które dotknęła, dopiąć na ostatni guzik. A nie była nawet w swoim formalnym mundurze - to też wiele o niej świadczyło.

Czekał więc grzecznie. W końcu parę razy mocniej i bardziej nerwowo szarpnął tym, co już zaczynało go wkurwiać na jego własnych nadgarstkach i musiał się powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Albo i wielu głupich rzeczy, żeby nie pogarszać swojej sytuacji, która będzie nieciekawa. Ale nie przez to, że tutaj zostanie na ten dzień czy dwa. W końcu jednak Brenna wróciła, wyprowadziła go, a tam... no tak. W tych okolicznościach nie wysilił się nawet na uśmiech. I tak byłby wymuszony, sztuczny. Nie brało mu się na uśmiechanie, nawet jeśli dobrze ją było widzieć.

- Pani Longbottom poskarżyła mi, że połowa waszego zespołu zna prawo gorzej niż ja. Powinienem zrobić ci quiz? - Zwrócił się do Victorii.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
19.07.2023, 23:38  ✶  
Jasne. Wiem. Tylko tyle.
Trochę żałowała, że w tej sytuacji nie miała specjalnie możliwości go przycisnąć w tej sprawie. Zwłaszcza, że zrodziło się w jej duszy paskudne podejrzenie, że być może oba jej znajome wampiry stworzył ten sam mężczyzna… Czy i jego zmuszono do złożenia wieczystej przysięgi?
Ale… tu po prawdzie pasował ten drugi Rookwood, a Codyego zabiła jedna osoba, a „stworzyła” druga.
- Hm… tak, wyszłam. Jakieś, eee, cztery godziny temu – powiedziała Brenna już na korytarzu, zerkając szybko na zegarek. Był bez wątpienia drogi i dobrej jakości, ale był też bardzo, bardzo stary: może nawet starszy od samej Brenny i nosił ślady długiego użytkowania. – Zaliczyłam dwie godziny u Potterów, a potem powstrzymanie bójki w barze, czy może próby zabójstwa w barze, i właściwie to nie wiem, czy liczy się to jako powstrzymanie, skoro sama skończyłam pobita… A tak naprawdę, to wiesz, cztery godziny, a nie czekaj, trzy, bo ostatnią tu spędziłam to strasznie dużo, stęskniłam się za biurem – powiedziała beztrosko, chociaż ostatnio szukała raczej pracy w terenie.
Głównie dlatego, że właśnie owszem, za bardzo ciągnęło ją do biura, i to nie własnego, a tego Victorii, atoprzecieżdziwnamagiapozatymnieruszasięcudzychfacetów.
Ale Brenna po godzinach w pracy nie była specjalnym zaskoczeniem. Ostatnio niemal wszyscy zresztą robili po godzinach. Inna sprawa, że ona miała niespotykany talent do natykania się na przekleństwa także w czasie wolnym.
- Żaden problem, jeśli nie dorwę jego, pokażę to mojej kuzynce. Zakradnę się do jej pokoju przez okno czy coś, żeby przypadkiem najpierw mama nie zobaczyła mnie w takim stanie. Bo tego może nie widać, ale to mi trochę przeszkadza w mówieniu, więc to dla mnie taka totalna tragedia – palnęła Brenna po swojemu, po czym otworzyła drzwi pokoju, w którym przesłuchiwała Rookwooda. Nie protestowała wobec pomocy, była za nią nawet wdzięczna, bo w tej chwili zmęczona i obolała nie ufała, że gdyby Rookwood, nawet skuty, coś kombinował, na pewno dałaby radę sobie z nim poradzić. A na razie wiedziała o nim trzy rzeczy – pomijając te najbardziej oczywiste.
Bardzo dobrze się bił, był zdecydowanie na bakier z prawem i lubił udawać głupszego niż był.
Jej brwi powędrowały w górę, kiedy Sauriel zwrócił się do Victorii. Nie powinna być zaskoczona, że się znają – wszak sama Tori parę dni temu wspominała, że jest dość luźno spokrewniona z Rookwoodami. Choć w rodach czystej krwi nie było to nic nadzwyczajnego, to prawdopodobnie bywali na tych samych… okazjach. A jednak… jakoś ją to trochę zdziwiło. Może dlatego, że „Rookwood” kojarzyła negatywnie, a Victorię pozytywnie. Może, bo patrząc po jego stroju i zachowaniu, zdawał się zupełnie z innego świata niż zawsze nienagannie się prezentująca Tori, która przynajmniej w szerszym gronie zachowywała się nienagannie i profesjonalnie.
I tym razem to ona rzuciła Lestrange pytające spojrzenie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
20.07.2023, 00:29  ✶  

- Jesteś pracoholiczką – powiedziała bez ogródek i bez jakiejkolwiek krępacji, patrząc na Brennę bez cienia uśmiechu. Ale ze współczuciem w oczach, bo ten siniak… krwiak… No nie wyglądało to dobrze, a na twarzy to nigdy nie było przyjemne jak się opuchło. - Dobrze, że zębów nie straciłaś, bo byłabyś jak drugi Moody – też pracoholik. I stracił kilka zębów… No naprawdę, trzy godziny poza biurem i cieszyć się, że wróciła. Ale to dokładnie to, czego się spodziewała. I kiedy mówiła ostatnio Cynthii, że da sobie palca uciąć, że Brenna przegina – to proszę bardzo, oficjalnie nie straciłaby żadnego palca. - Przeszkadza ci w mówieniu? Nie widać – wcale mniej nie gadała. Ba, trajkotała równie dużo co zwykle. I nie, żeby to Victorii przeszkadzało, bo absolutnie nie, po prostu kiedy słyszysz, że trochę przeszkadza, to pomyślałby kto, że nie będzie tyle gadała – a tu nie proszę państwa, absolutnie!

Brwi Victorii też powędrowały w górę kiedy usłyszała obok tak znajomy głos… I jednocześnie poczuła ulgę, bo oto jej wcześniejsze zmartwienie okazało się jak zwykle na wyrost. Ale zdziwienie… Serio była aż tak zdziwiona?

Może bardziej tym, że jakimś zrządzeniem losu akurat na niego trafiła. Zupełnym przypadkiem.

- A będziesz przy tym rzucać ciekawostkami z prawa mugoli? – bo nie wątpiła, że je zna. Sauriel był prawdziwą skarbnicą wiedzy tak zwanej bezużytecznej, ale dla Victorii te wszystkie ciekawostki były akurat fascynujące. Nawet te o mugolach – bo chociaż nie była ich fanką, to lubiła wiedzieć różne rzeczy, chociaż nie interesowała się aż taką gamą tematów, bo sama z siebie nie szukałaby informacji o niemagach. - Nie wiem czy gratulować czy współczuć – stwierdziła w końcu, patrząc na Sauriela badawczo. Pogratulować, bo w końcu się doigrał, a współczuć bo… No cóż. Już sobie wyobrażała burzę u niego w domu kiedy jego ojciec będzie się musiał po niego fatygować. Kolejny zawód synem. …A przecież ona za niego kaucji nie wniesie. Nie byli jeszcze rodziną. Zresztą jak by to wyglądało. Przeniosła w końcu spojrzenie na Brennę i wtedy zobaczyła jej pytający wzrok.

Ach kurwa.

No i co ona jej miała powiedzieć.

Niby mogła jej powiedzieć, że się znają, bo Sauriel jest jej informatorem… Po części faktycznie nim był, pomagał jej z jedną taką sprawą… Która już kawałek się ciągnęła, a rozwiązania jakoś widać nie było, a teraz były ważniejsze rzeczy. Ale czuła sama przed sobą, że to nie byłoby w porządku, tym bardziej, że Sauriel chciał, by to, że był informatorem, nigdzie nie wyszło.

- Piękny początek znajomości – westchnęła i znowu zerknęła na Sauriela, tym razem kątem oka i tylko pokręciła głową z niedowierzaniem. To już wiedziała co się stało Brennie, nie musiała absolutnie nic mówić. - W takim razie Brennę już znasz, byłyśmy na jednym roku w Hogwarcie – i miał okazję o niej usłyszeć u Cynthii… I być może przy kilku innych okazjach, kiedy Victoria coś luźno napomknęła. Czego Sauriel nie wiedział to to, że Brenna miała talent do takich sytuacji… i wciągania w nie innych. - A to jest… - no jakkolwiek by tego nie powiedziała, to to nie będzie brzmiało dobrze, ale Tori i tak się zatrzymała, jakby szukała na to wszystko lepszych słów. Tylko, że ich nie było i po uniesionych brwiach było łatwo poznać, że mimo wszystko jest trochę zmieszana. - Mój narzeczony. A teraz zapraszam – pokazała dłonią na korytarz, by poprowadzić Sauriela do cel, bo nawet jeśli byli zaręczeni, to nie zamierzała go z tego bajzlu wyciągać. A na pewno nie w tej chwili. Sam się w to wpakował to raz i co ona mogła. Dwa – nawet lepiej, że tu będzie dzisiaj siedział, bo to oznacza, że nie będzie niczego odwalać w reszcie nocy a ona będzie miała spokój, bo będzie wiedziała, gdzie jest. - Twoja rodzina została już powiadomiona, czy wszystko jeszcze przed tobą? – zapytała po drodze i zadzwoniła kluczami, by otworzyć jedną z cel. Ale ona miała być tylko klucznikiem, reszta należała do Brenny, której wzroku teraz jakoś… jakoś unikała.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
20.07.2023, 10:19  ✶  

Gwiazdy zawsze lubiły układać się w takim porządku, żeby jak najbardziej ci dowalić. I nie ważne, jak bardzo będziesz się starał unikać pewnych wydarzeń czy ludzi - one zawsze cię znajdą. Tak jak w całym Ministerstwie musiał akurat trafić na Victorię. Choć nie był akurat bardzo zaskoczony. Bardzo nie, co nie znaczyło, że w ogóle. Właściwie to może powinien się ucieszyć, że to akurat ona? W końcu różne pojeby kręciły się tutaj (no przecież jego kochany wujek Skrzynka między innymi), a trafił tak naprawdę na osobę, która mogła go potraktować najmilej z nich wszystkich. O paradoksie, mimo bycia kryminalistą to akurat Victoria traktowała go nie jak jednego z nich. Oczywiście poza korytarzami tego miejsca, bo tutaj nawet nie zrobił żadnego ruchu mającego sugerować, że miało być inaczej. Chodzi jednak o samo odnoszenie się, o spojrzenie, o... słowa. Ani nie zamierzał jej prosić o nic więcej ani nawet nie chciałby, żeby teraz miała wychodzić ze swojej skóry dumnej przedstawicielki prawa. Były rzeczy, do których nawet nie chciałby jej namawiać, bo przecież to była jedna z takich, które mogłyby jej zaszkodzić. Mocno. Za mocno.

Wzruszył lekko ramionami w takiej formie "nic na to nie poradzę", kiedy Victoria rzuciła hasło o pięknym początku znajomości i zerknęła na niego tak, jakby chciała coś jeszcze dodać, powiedzieć. Albo jakby była rozczarowana w zasadzie tym, że w ogóle widzi taką scenerię.

- Przemawiają za mną okoliczności łagodzące, w którym napastowany mężczyzna jest jest niebezpiecznym handlarzem. Pani Longbottom wkroczyła w akt naruszenia nietykalności cielesnej, co wywołało naturalny odruch samoobrony... - Sauriel przymknął na moment oczy i uśmiechnął się. - Walnąłem ją tylko raz a potem się broniłem. To był odruch, nie świadome działanie, a obecność Brenny zamieniła akt pobicia w bójkę, co jest o wiele łagodniej rozumiane w świetle prawa. - Co pewnie Victoria dobrze wiedziała, ale nie chodziło o to - chodziło o to, że Sauriel chciał się wytłumaczyć z tego, czemu Brenna miała siniaka na twarzy. Jego też bolał policzek, ale na jego skórze praktycznie nie było tego widać. Bo jak, skoro nie miał ukrwionej skóry. - Hm. - Spojrzał na Brennę unosząc jedną brew. - Miło mi poznać. - Tak, teraz śpiewka trochę się zmieniła. Bo jednak przy Victorii Sauriel był milszym facetem. Chociaż odrobinkę. Tyci-tyci.

- Muszę posłać sowę. Nie wiedzą. Może ze dwie, trzy godziny temu trafiłem tu z twoją koleżanką. - Uniósł głowę, przechylając ją na bok. - Aaaa... - Zaintonował wręcz śpiewnie. - 200 galeonów w dupę. A mogłem być mądrzejszy. - Uśmiechnął się znowu lekko sam do siebie i swojego debilizmu.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
20.07.2023, 10:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.07.2023, 10:37 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna uśmiechnęła się tylko - półgębkiem, bo tego kącika ust od strony obitej wolała nie unosić za wysoko - na oskarżenia o bycie pracoholiczką. Nie uważała to do końca za pracoholizm: wierzyła święcie, że gdyby nie wojna, postępowałaby w wielu sprawach inaczej i może nie przydarzałoby się jej tyle przypadków poza pracą, które kończyły się robotą papierkową... Ale była to też ostatnia rzecz, o jaką zamierzała teraz się kłócić.
Gdy rozmawiali z Saurielem, nie uśmiechała się już. I dobrze, bo to ułatwiło jej utrzymanie niezmienionego wyrazu twarzy, gdy zostali sobie "przedstawieni". Inaczej ten uśmiech znikłby na pewno, jak zmazany gąbką. "Mój narzeczony" odbiło się w głowie Brenny echem, a wszystkie wnętrzności - mogłaby przysiąc - wywinęły salto. I nie chodziło nawet o to, że partner Victorii rzucił się na kogoś w barze z taką furią, że Brennie przez moment zdawało się, że chce go zabić. Ani o to, że nosiła na twarzy ślady po jego pięści, a miejsce, gdzie potem uderzył, też pobolewało. Nie o jego ubranie, zachowanie, nie o to, że go aresztowała.
Był Rookwoodem.
A Rookwoodowie może i nie byli wszyscy śmierciożercami (choć o tym, że Fineas nim był, miała okazję się przekonać, ale jedna osoba nie oznaczała, że inni nimi są), ale przynajmniej niektórzy z nich na pewno nienawidzili mugoli i mugolaków. W obecnym klimacie to jej wystarczyło do ostrożności. Sprawa Fineasa, Helen, Chester, Charlie ukrywający się w jej własnym domu, to że dwóch Rookwoodów było wampirami, wszystko przeleciało przez głowę Brenny, gdy patrzyła na Victorię - unikającą jej wzroku. I żołądek Detektyw ściskał się boleśnie, na myśl o tym, że ledwo co ją przepraszała - przepraszała, bo nie umiała ufać jej całkowicie, bo zastanawiała się, czy rodzina w coś ją nie wciągnie, aż w końcu zdołała mimo całej swojej paranoi uwierzyć, że nieważne, co zrobi jej matka i ojciec, Victoria zawsze wybierze to, co właściwe... a teraz...
Teraz zastanawiała się, czy Tori będzie miała luksus dokonania takiego wyboru, mając Rookwooda za męża. Bo nawet jeżeli Victoria Lestrange stanie po tej dobrej stronie, to teraz za łatwo ktoś mógł użyć imperio, legimens bądź po prostu wyciągnąć wnioski z paru pozornie niewinnych słów, które ta usłyszy od koleżanek. A Brenna nie odpowiadała tylko za swoje życie: nie mogła źle ulokować zaufania, bo naraziłaby wszystkich swoich bliskich zaangażowanych w tę wojnę.
I na litość Merlina.
Nawet jeżeli Sauriel był miłym gościem, nawet jeśli jakimś cudem nie miał żadnej siostry ani żadnego ojca śmierciożercy... to jej przyjaciółka była zaręczona z wampirem. Jak miała się o nią nie martwić?
- Można powiedzieć, że przy pierwszym spotkaniu zwalił mnie wręcz z nóg, ale możesz się pocieszyć, że miewałam dziwniejsze początki znajomości... hm... em... na przykład ten, kiedy spadłam na jednego Krukona z dachu szklarni w Hogwarcie albo jak nasz nowy stażysta oburzał się, że nie noszę kagańca, a Sebastian chyba do tej pory ma mnie za zwiastuna chaosu i zniszczenia, chociaż to on egzorcyzmuje duchy - powiedziała, bardzo starając się zapanować nad głosem. Niepokazywanie pewnych rzeczy weszło jej już w krew. Była podejrzliwa, ale żyła w określonym środowisku i nie mogła pozwolić sobie na wiele zachowań. Dbała więc, by nikt nie zorientował się, że nie bez powodu na przykład na herbatce u takich Blacków pije tylko wodę. Poza tym... sama wiedziała, że nie ma prawa odnosić się do kogoś gorzej, póki ten nie zachowa się jak drań: w końcu nazwisko i nawet podejrzani krewni niczego nie przesądzali, Charles był najlepszym dowodem. Choć dowolny aurowidz na pewno wiedziałby, jaka burza właśnie trwała w jej głowie i emocjach, nie planowała tego po sobie pokazać osobom bez Trzeciego Oka. Więc... paplała. Dokładnie tak samo, jak zawsze. Brenna lubiła mówić, lubiła słuchać, ale paplanina była też dla niej pewnego rodzaju zbroją. Przychodziło to nieco łatwiej, bo to... wciąż była Victoria.
– Hm, tak, witam serdecznie – odparła na jego powitanie. Innych słów nie skomentowała, chociaż zaiste – Rookwood mógłby iść w karierę prawniczą, śpiewał nie gorzej niż Crouchowie podczas swoich występów na sali sądowej. Jakiś kontrast wobec tej „pani władzy” i zgrywania idioty. I był w tym całkiem niezły, bo gdyby trzymał się tego konsekwentnie, pewnie dałaby się przekonać, że te pierwsze rzucone w jej stronę zdania „normalne” o niczym nie świadczyły. Jej paplanina przy jego elokwentnych wypowiedziach sprawiała, że to ona zdawała się przypadkową osobą z ulicy.
- Bardzo proszę, nasz luksusowy apartament - powiedziała, wpuszczając Sauriela do celi i uwalniając mu ręce. Sama cela była zabezpieczona, krat nie dało się uszkodzić łatwo ani magią, ani siłą fizyczną, więc tutaj nie obawiała się już, że wywinie jakiś numer. Za to... Coś przyszło jej do głowy. - Hm. Czy poza papierem i sową teraz powinnam iść szukać jakiejś krwi? Nie chciałabym znowu skończyć z głodnym wampirem.
Może nie było to dyplomatyczne, i nawet głupio było jej pytać, ale brzmiało lepiej od: hej, kiedy jadłeś i czy spróbujesz nas pozabijać zaraz z głodu, jak cię nie nakarmię? Nie miała pojęcia, jak długo wampir mógł wytrzymać bez posiłku. Poza tym osób chwilowo aresztowanych nie wolno było głodzić, miała więc dziwne wrażenie, że jeżeli to pominie, ktoś może wykorzystać to przeciwko niej, bo – to – nie – wina – wampira – że – ma – specjalne – potrzeby – żywieniowe.
I wreszcie - aż za dobrze pamiętała zachowanie Codyego i szaleńczą ucieczkę z Nokturna. A tu Sauriel nie miał, gdzie uciekać. Nie chciała ryzykować żadnego... wypadku.
A już na pewno nie chciała, żeby zeżarł sowę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#9
20.07.2023, 14:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.07.2023, 17:28 przez Victoria Lestrange.)  
Dlaczego miałaby go traktować jak kryminalistę? Na stan jej wiedzy to nic takiego nie zrobił. Owszem, prowadził bardzo niestandardowy tryb życia, był zbuntowany i potrafił dać komuś w nos (i robił to chętniej niż jakieś tam czary-mary), ale to jeszcze nie znaczyło, że był społecznym degeneratem, którego należało poniżać. Lubiła go – naprawdę dał się lubić, chociaż początki znajomości mieli naprawdę trudne. I im dalej w las tym było więcej drzew, ale czemu miałaby go źle traktować to nie rozumiała. Wystarczyło już, że rodzina go zajebiście źle traktowała. Nazwisko zobowiązywało – podobno. I choć Sauriel był Rookwoodem, dumnym przedstawicielem tego rodu, to był też taką czarną owcą rodziny. A nie ubrany w garniak, bez ulizanych włosów, naprawdę wydawał się być zupełnie inna osobą. Tak jak Brenna teraz w tych drogich fatałaszkach. Pewnie by się zdziwiła słysząc, że Sauriel to właściwie całkiem lubi mugoli, choć może naprowadziło ją na to pytanie jakie zadała mężczyźnie – retoryczne co prawda, ale taki typowy od linijki Rookwood jak jeden ze starszych kolegów po fachu pewnie by się skrzywił, splunął i obraził za takie insynuacje.
  - Ach tak – nawet się zdziwiła, że zaczął się od razu tłumaczyć i nadal zdziwiona spojrzała na Brennę, oskarżoną o naruszenie nietykalności cielesnej. Rzecz jasna Viki nie wzięła tego na poważnie, bo nie miała Longbottomówny za kogoś, kto interweniował bez potrzeby, a jakoś łatwo było sobie ułożyć cały ciąg razem z "napastowanym mężczyzną", o którym Lestrange nic nie wiedziała, bo się nie zapytała. - Rozumiem, że ty zacząłeś – to nawet nie było pytanie. Po co miała pytać, skoro nadal pamiętała, jak popchnął ją na ścianę – zły, nie rozumiejący co się dzieje i zmartwiony. Był impulsywny. Robił dużo głupot, zamiast usiąść i przekalkulować rzeczy na chłodno. To i z równania łatwo wychodziło… no to. A teraz był tutaj. Że skutymi nadgarstkami. Trochę jej było szkoda, chociaż wiedziała doskonale, że sobie zapracował. Ale szkoda jej było, że w ogóle to robił. Trochę była też zła, że sam się prosi i przy okazji ona się o niego martwi – a i bez głupiego niewiadomoczego by się martwiła, tylko teraz dokładnie wiedziała, kiedy może dziać się coś złego.
  - Masz zadziwiający talent do spadania – przyznała, słuchając gadania Brenny. Nawet nie wyczuła w niej zdenerwowania, chociaż gdzieś podskórnie Victoria miała poczucie, że jest chyba trochę niezręcznie. Ale to chyba tylko ona to tak odczuwała, postawiona w naprawdę… naprawdę kuriozalnym położeniu. Ostatnio myślała, że Brenna miała talent do spadania w dziury, ale może miała wtedy po prostu zły dzień. Teraz jednak kiedy się nad tym zastanowiła, to widziała, że to jednak grubszy problem ciągnący się jeszcze od Hogwartu. I do jednego upadku Brenny sama przyłożyła dłonie. Jeśli zaś chodzi o Sauriela… no to przy ostatniej rozmowie o Chesterze jakoś nie pomyślała, żeby się pochwalić że to z tą rodziną ma zostać związana, a dokładniej z jego bratankiem – i miała poczucie że cholera, jakoś tak dziwnie. Ale tak po prawdzie to nie uważała, że skoro gdzieś tam kiedyś ma nosić ich nazwisko, to musi ich wielbić i myśleć same dobre rzeczy o każdym. Nie. O chyba większości miała niezbyt pochlebne zdanie.
  I tak jak cele otworzyła, tak i zamknęła ten cudowny i chwilowy apartament. A potem zmarszczyła brwi.
  - Znowu? Jak to znowu? – naprawdę, Brenna miała przedziwny talent. Ale zdaje się o Sauriela nie musiała się martwić, nie był ledwie stworzonym wampirem i Victoria już po prostu wiedziała, że naprawdę potrafił się kontrolować. I jakoś wątpiła, że wyszedłby do ludzi głodny. - Brenn. Idź do medyka, ogarnę to. Ja i tak tu sobie jeszcze posiedzę, a ileż można się gapić w te papiery – i uderzyła rulonem papieru o swoją dłoń, kiedy klucz do celi na nowo wylądował w kieszeni jej marynarki. - A ty i tak jesteś już dawno po pracy - następnie swój wzrok skierowała na Sauriela. - A tobie chyba dobrze zrobi posiedzenie sobie tutaj. Przynajmniej będę wiedzieć gdzie jesteś – i przynajmniej będzie miała chwilę spokoju. Tylko szkoda, że później on będzie niespokojny przez swojego starego.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
20.07.2023, 15:06  ✶  

Sauriel na szczęście dla samego siebie nie wyczuwał czegokolwiek z nastroju, jakie napadł obie panie. Nie był empatyczny - już nie. Im więcej czasu mijało tym bardziej nie. W każdym razie nie zwracał na nie teraz tak dużej uwagi, żeby przyuważyć coś w zmianie ich nastawienia, a Brenny nie znał wcale - była obcą osobą. Ciężko więc mówić o wyczuciu jakiejkolwiek zmiany. Ta rzucała się tylko w oczy przy tym, jak byli z Brenną sami, a jak teraz wyszli do ludzi. Do jednego człowieczka tak konkretniej ujmując i to znów takiego, który "łączył" obie strony. Choć dla Brenny w sposób kompletnie niespodziewany. Bo jednak to nie było tylko baletowe spotkanie, o jakie można było podejrzewać czystokrwistych. Zamiast więc wpadać w zakłopotanie to korzystał z tego, że jeszcze miał kogo słuchać i z kim gadać, więc prychnął słysząc odzywkę Brenny. Kompletnie się jej nie spodziewając tak po prawdzie. Z drugiej strony on też nie planował tak spuszczać z tonu. Victoria tutaj zmieniła ewidentnie całkiem dużo. Więc tak - śmiechnął.

- Nic nie poradzę, taki urok osobisty. - Smirknął. - Ależ pani Longbottom, prawdziwa męska przyjaźń zaczyna się od podbitego oka. Tylko trochę spudłowałem. - Wycenił, zerkając na nią. Chociaż to nie było dosłowne pudło. Brenna była dobra w tym, co robiła. A Sauriel chciał się na tyle wykazać przed Victorią, że nawet sobie darował kolejny świński żarcik, chociaż prawie widać było, jak tańczy mu to na ustach i w oczach, zanim przestał się uśmiechać półgębkiem i odwrócił wzrok przed siebie. - Nie mogę potwierdzić tego zdania. - Ale świadkowie wokół już mogli, natomiast Sauriel zasłaniał się tym, co zrobił William. I tak, zrobił to z pełną premedytacją i wcale nie był takim rycerzem walczącym o dobro innych ludzi, bo zły gościu rozpuszczał syf halucynogenny w powietrzu czy chuj wie co. Aaale o tym mogli rozmawiać w zaciszu domowym, a nie w Ministerstwie Magii. Tutaj Victoria była przedstawicielką prawa, a on był gościem, który zrobił awanturę w knajpie. Zaufanie dla niego nie miało tutaj nic do rzeczy, szczególnie kiedy szła obok nich osoba, która zajęła się tą sprawą. Nawet jeśli zostanie przekazana dalej.

- Dziękuję, jestem zachwycony. - Mruknął już bardzo chmurnie, podając ręce Brennie, żeby mogła go rozkuć i przemasował sobie nadgarstki. Nie dlatego, że stal była mocno zaciśnięta, ale i tak drażniły, przeszkadzały, Sauriel sobie więcej nimi krzywdy robił, niż one robiły naprawdę. Bo przeszkadzałyby mniej, gdyby się z nimi trochę nie szarpał. - Znowu? - Powiedział w tym samym momencie co Victoria, przez co spojrzał na nią na sekundę z zaskoczeniem, ale zaraz wrócił zaintrygowanym spojrzeniem do Brenny i zlustrował ją od góry do dołu wzrokiem. - Hmph, nie. Jestem odpowiedzialny za swoje czyny i nie narażałbym nikogo na popisy głodu. - Właściwie to była prawda. Ale o czym wiele osób nie wiedziało to to, że wampirzy głód nigdy nie gaśnie, nie ważne, ile wlejesz w siebie życia innych ludzi. On zawsze tam był - obecny i tylko rosnący. - Mi? Na pewno nie. Tobie? Jak najbardziej. - Naprostował słowa Victorii skierowane do niego apropo tego, co komu dobrze zrobi. - Wypatrujcie mnie piątego dnia o świcie. - Rzucił, zwalając się na coś, co od biedy można nazwać łóżkiem i ostentacyjnie ziewając.

I chociaż wątpliwe, żeby którakolwiek z pań czytała mugolskiego Władcę Pierścieni to ważne, że on wiedział, o co chodzi. W końcu własne żarty bawią najbardziej.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2994), Victoria Lestrange (2774), Sauriel Rookwood (2588), Pan Losu (46)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa