Eryk przyszedł po swojego syna na drugi dzień. Albo i nawet ten sam, w zależności od tego, jak patrzeć na przypływ i odpływ nocy. Nie było uścisków, ale nie było też krzyków ani negatywnych gestów. Było chłodne przywitanie obu panów i dumne odejście w stronę kominka, kiedy pieniądze się posypały, żeby wyciągnąć niepokornego chłopaka z ciupy.
Zielone płomienie obmyły atmosferę i pozwoliły, żeby ogień wybuchł na dobre.
I było to dziwne, było to niezrozumiałe, bo przecież ktoś taki jak Sauriel powinien po prostu walczyć o swoje. Pokazać, że ma też tutaj wiele do powiedzenia, udowodnić, że może nawet więcej niż tylko się bronić. Nie było tak? Wystarczy zrobić pierwszy ruch i pierwszy krok. Ale nie potrafił. Nawet kiedy wrzała między nimi kłótnia, latały kurwy, były krzyki, nawet jak był zalążek rękoczynów, wymian między nimi, to potem trafiał w punkt ponownego przyparcia do ściany. I nie potrafił. Był tak mocno sparaliżowany, że ciało odmawiało mu posłuszeństwa, a w myślach tylko drżał. I tu nie było inaczej, kiedy spoglądał w czarne oczy swojego ojca. Człowieka, którego przypominał bardziej, niż widział to kiedykolwiek wcześniej - teraz dopiero wiedział. Wiedział, że jest jego kopią. I nigdy nie ucieknie od tej przeklętej krwi. Mógłby uciec do tego Meksyku, z którego tyle żartował, ale nie zmieni swojej krwi. Tego, co teraz przenosił na Victorię i gdyby kogokolwiek innego dopuścił tak blisko to i na nich by to wylewał. Wymówki? Nie, dajcie spokój. Wszystko skazane było na równą porażkę. Takie samo, beznadziejne dno. Z poziomu podłogi jednak ciężko unieść się dumą i zacząć walczyć o swoje.
Victorie powitała cisza i spokój domu Rookwoodów. Tutaj zawsze było chłodno, albo tak tylko wydawało się Saurielowi. Oczywiście zaraz wyszła do niej Anna, uśmiechając się z lekką wstrzemięźliwością, ale nadal serdecznie. Była napięta i w stroju, który wskazywał na to, że niekoniecznie spodziewała się gości - przyodziała szlafrok, żeby w pełni zasłonić swoją koszulę nocną.
- Dobry wieczór, Victorio. Nie spodziewałam się ciebie o tej... godzinie. Sauriel nie wspominał, że przyjdziesz. - Wytłumaczyła się od razu, spoglądając na ciebie badawczo, trochę ostrożnie, jakby spodziewała się, że przyjmiesz to jakoś źle. I jakby się trochę tego obawiała, że przyjmiesz to źle. Zakłopotanie było dobrym opisem jej stanu.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.