Oczywistości leżały jak placek na talerzu - bo skąd ktoś ma wiedzieć, co widziałeś, skoro... nie wie, co widziałeś. Ponoc nie ma głupich pytań a tylko głupie odpowiedzi, ale skąd! Nieporozumienia tak się rodziły. To nieporozumienie było jednak dyktowane kompletnym wariactwem, jakim było to gówno, z jakim się spotkali. To, które całkowicie zwichrowało im miły wieczór. Gówno w postaci dziecka, co chciało kota i wspomnienia.
Dane czy nie dane - nieistotne. Sauriel w chuju miał, co dokładnie ten duch zrobił. Za to chciał jakiegokolwiek wyjaśnienia na to, co widział, co czuł i co znowu zrobiło mu papke w głowie. Po raz kolejny. Jakoś przy nikim innym nie miał takich przygód, nie tego typu! Ale to właśnie było to - bzdurne zaangażowanie, w które się nigdy nie pakował, bo dobrze wiedział, że tylko będzie męczące. Albo nie, to jednak nie to. Bo w zasadzie nie odczuwał, żeby Victoria była męcząca. I nie było ani jej winą, że im namieszał rytuał Beltane, ani jej winą, że spotkali jakiegoś zasranego dzieciaka.
- Nigdy więcej nie będę pomagał jakiemuś obsmarkanemu smarkaczowi, tym bardziej duchowi! - Trzasnął niemal drzwiami, kiedy wkroczyli do domu Victorii. Tak, tak, tego "zapasowego domu", jak to go określał, którego trochę nie rozumiał. Bo objęcie mózgiem, że można sobie trzymać mieszkanie "w zapasie" trochę przekraczało jego możliwości. Jak na to, jaką mamonę sam trzymał w kieszeni. Czyli żadną. I racja, że proponowała mu, że nawet może go używać. Nie zrobił tego jednak. To było jej mieszkanie i nie zamierzał tutaj zanadto... nadużywać gościnności. Pamiętacie wielką rozmowę o długach? Więc gdzieś tam podświadomie jednak to respektował. Gdzieś tam miał takie poczucie, że przecież nie powinien. Nawet jeśli ona daje taką możliwość, nawet jeśli nie chciałaby, żeby czuł się zobowiązany. Chyba najbardziej była to kwestia dumy.
- Kto normalny pomaga duchom? I kogo obchodzi, czy będzie tu krążyć czy nie? Co to w ogóle było? - Może właśnie... kto normalny zostawia dziecko w potrzebie? Sauriel nie unosił jednak mocno głosu, niee był... tak podkurwiony, żeby buzował. Czuł się zmęczony tym doznaniem. Zaczął obmacywać kieszenie, opadając na kanapę, z której uprzednio zostało ściągnięte prześcieradło. To była dobra kanapa. Z całkiem miłymi wspomnieniami. - Widziałem ciebie jako dzieciaka i twoją matkę. Potem jak ci "przedstawili" narzeczonego i tego... potem konną wycieczkę do "ukochanego". - Przedstawił w turbo skrócie, bo może wcale nie było potrzeby tego wszystkiego wyjaśniać. Może widziała to samo, bo chyba coś widziała, skoro miała miejsce ta cała rozmowa... Jeżeli takie jazdy Victoria przeżywała teraz po Beltane to... jasny chuj. Nic dziwnego, że to było niebezpieczne. Paradoksalnie to chujowe przeżycie pozwoliło mu lepiej wleźć w jej buty. Zrozumieć ten ciężar, kiedy czyjeś wspomnienia cię zalewają i wydaje ci się, że to TY.
- Masz. Był dla ciebie. - Wymacał w końcu lizaka, ale teraz... przy tej całej pogodzie się trochę połamał. Tak czy siak kwiatuszek, na pocieszenie, został wyciągnięty w kierunku Victorii.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.