Można się było czegoś domyślić, można było wyciągnąć swoje wnioski z obserwacji innej osoby, ale kiedy w ogóle miało się pewność co do jej myśli? Na podstawie domysłów? Victoria wiedziała doskonale, że nie musi nic mówić, że nie ma powodu, by się przed Laurentem tłumaczyć, ale na tym to wszystko polegało – nie musieć, a chcieć. Bo Lestrange po prostu chciała mu to wszystko powiedzieć. Wiedziała, że milczała bardzo długo, przemielając wszystko we własnej głowie, poświęcając długie godziny na myślenie, chociaż swoich wniosków wcale nie była bardzo pewna – jak to o dziecku, czy by je chciała. Wydawało jej się, że chciałaby mieć dzieci… albo chociaż jedno dziecko; wszyscy jej mówili, że byłaby wspaniałą matką i wiedziała, że to nie są słowa, które miałyby być tylko pustą formułką, jaką mówisz obcej osobie, bo pochodziły od bliskich jej ludzi. Więc wydawało jej się, że chciałaby… ale też czuła, że to nie byłby koniec świata, gdyby jednak jej to nie było dane. Bo małżeństwo… To chciała. Chciała w pewnym sensie do kogoś należeć… tylko by był to ktoś, kto to odwzajemniał… Sto razy łatwiej by było, gdyby po prostu z Laurentem się w sobie zakochali – czasami w chwilach słabości miała wrażenie, że czuje do niego coś więcej i że mogłaby się zakochać, ale to była słabość, gdy była najbardziej wrażliwa, a on zawsze był dla niej dobry i czuły, a potem to mijało. Ich podobieństwo na tak wielu płaszczyznach sprawiłoby, że pewnie byliby bardzo zgraną parą i małżeństwem, i obie strony rodziny powinny być z tego zadowolone. Ale… było jak było? Może powinni się umówić, że jeśli za dziesięć lat nadal nie znajdą swojego szczęścia, to to rozważą?
– Co z tego, że ma swoje lata. Jak widać po moim przypadku, zaręczyny nic nie znaczą, można je odwołać. To pokazówka i wymuszenie, nic innego – może i Aydaya chciała mieć wnuki… A może chciała po prostu błyszczeć przed koleżankami, które już te wnuki miały, albo jeszcze nie miały? Nie znała tej kobiety, właściwie tyle, co ze słyszenia, ale wiedziała, jak działają takie zagrywki. To, że je tolerowała u Isabelli, że się pod nie podkładała i nigdy nie stawiała, nie znaczyło, że tego nie widziała i nie rozumiała. Naprawdę musiałaby być ślepa, by tego nie dostrzegać. Ale przyszedł też czas, by przestać się na do godzić.
– Skądś się to jednak bierze, prawda? Te twoje słowa. Z wniosków z zachowania rodziny? Ze słów niedopowiedzianych, ale które gdzieś ciągle wiszą? Albo usłyszałeś to kiedyś przypadkiem… a może całkowicie nieprzypadkowo? – pytała, bo nie wiedziała, była za to pewna, że te myśli nie brały się znikąd. – Mają jedno życie, ale… to ich życie. Mogą z nim zrobić, co chcą. Pozwolili, by to nimi ktoś kierował? Zgoda, ale to ich sprawa. To, że nie mieli dość sił, by się sprzeciwić, albo jeśli im się podobało, że to kto inny podejmuje decyzje, nie znaczy, że kolejne pokolenia mają tańczyć dokładnie tak, jak im się zagra. Bo w imię czego? Jakiegoś wymyślonego prawa, że skoro im było źle, to mogą to sobie teraz odbić na młodszych, żeby było fair? – niekoniecznie trzeba się było od razu odciąć. Czasami zdarzało się, że te aranżowane małżeństwa były strzałem w dziesiątkę, ale w większości przypadków była to pomyłka i lepiej by było, gdyby ci ludzie się rozeszli, zamiast krzywdzić siebie wzajemnie i wszystkich dookoła przy okazji. Ale „co rodzina powie”. Albo w ogóle nie przyjmowano rozwodów; bo będziecie razem, dopóki śmierć was nie rozłączy. – Naprawdę nikomu nic nie jesteś winny. Nikt z nas nie wybiera sobie kto nas urodzi, więc to nie jest żaden dług, który trzeba spłacić – to, że Edward przyjął Laurenta… to był poniekąd jego obowiązek jako ojca. Aydayi mogło się to nie podobać, zgoda, ale to nie znaczyło, że Laurent był im cokolwiek winien.
Na chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza, gdy wyznał to ostatnie, spoglądała w jego morskie oczy, może nawet trochę w nich tonęła; kilka razy nawet zamrugała w ciszy, nim wyciągnęła do niego rękę, by położyć swoją zimną jak lód dłoń na jego. To rzeczywiście był problem… W tym sensie, że nikt by takiego małżeństwa nie zaakceptował prawnie. Ale czy więc lepiej było się męczyć w związku małżeńskim z jakąś kobietą, której nie kochał? Nie wiedziała, co ma powiedzieć, ale pewne było jedno – jej to… jej to nie przeszkadzało. I absolutnie niczego to dla niej nie zmieniło.
– Moim zdaniem ma znaczenie, co byś chciał, a czego nie chciał. Dla mnie na pewno ma to znaczenie – powiedziała w końcu i uśmiechnęła się do niego. – Jeśli masz byś przez coś bardziej nieszczęśliwy, to po co to sobie robić? Nie pozwól, żeby rodzina weszła ci na głowę, tak jak ja na to pozwoliłam – po potem… tak trudno było się z tych kajdan wyrwać, a Victoria wciąż miała obawy czy jej się to uda, nawet jeśli wierzyła w słuszność swojej decyzji. Chyba po prostu kiedy masz świadomość, że możesz umrzeć wcześniej niż później… to pewne hamulce puszczały, zwłaszcza jeśli dodać do tego inne rzeczy, które się po prostu nabudowały w jednym momencie. – Mi to nie przeszkadza, jak coś – dodała jeszcze, uśmiechając się znowu. Czuła, że to jest dla niego ważne, musiało być. I tłumaczyło to też tak wiele…