8 stycznia 1972
Posiadłość Mulciberów w Londynie, Robert & Richard
Godziny mijały jedna za drugą. Niepostrzeżenie zmieniały się w dni, następnie tygodnie, wreszcie miesiące. Okres zaręczyn dobiegał końca. Zbliżał się moment, w którym obydwoje - Robert i Henrietta - złożą swoje podpisy pod dokumentem stwierdzającym zawarcie małżeństwa.
Nadchodził on znacznie szybciej, niż Mulciber się tego spodziewał.
Robert był człowiekiem, którego grafik zazwyczaj okazywał się być wypełniony do pełna. Miał zaplanowany każdy jeden dzień. I tego też planu starał się trzymać wierząc, że takie podejście stanowi klucz do sukcesu. Również ten dzień - dla większości ludzi wyjątkowy - wypełniała długa lista zadań. Nie zamierzał odkładać ich na później, uważając to za zgubny nawyk. Pozwalał sobie na to jedynie w sytuacjach, które rzeczywiście tego wymagały. Tutaj takiej potrzeby nie dostrzegał.
Zamiast we własnym pokoju, przebywał w gabinecie. Siedział za tym samym, dębowym biurkiem, które lata temu stanowiło własność ich ojca. W przeciwieństwie do Richarda, kompletnie nie przeszkadzało mu to, iż pomieszczenie nie zmieniło się w ostatnich latach ani odrobinę. Nie zwracał uwagi na tego rodzaju, z jego perspektywy nieistotne szczegóły. Na ścianach wisiały więc wciąż te same obrazy. W kącie stał ten sam stół i fotele. Jedynie na drewnianym regale stało kilka nowych książek i przedmiotów.
Wbrew temu, czego można było się spodziewać, Robert nie był zajęty żadnymi dokumentami. Te co prawda leżały na biurku, przy jego prawej krawędzi, ale tym razem nie cieszyły się choćby niewielką uwagę ze strony mężczyzny. Ta była bowiem w całości skupiona na pudełku prezentowym, które leżało bezpośrednio przed Robertem. To właśnie z jego zawartością Robert się zapoznawał. Pochłonięty był tym na tyle, że wszystko inne zeszło na dalszy plan.
W innym wypadku zapewne w porę zarejestrowałby pojawienie się kolejnej osoby.
Własnego brata.
Obecności Richarda był oczywiście świadomy. Ostatnich kilka dni jego bliźniak spędził wszak w posiadłości, w której obydwaj się wychowali. Swoją drogą - na jego wyraźne zaproszenie. W chwilach takich jak ta, dobrze było mieć rodzinę u swego boku. Zwłaszcza tę bliską. Budzącą zaufanie. Na nikim innym nie mógł polegać w równie dużym stopniu, co na własnym bracie. Lata temu zdobył co do tego absolutną wręcz pewność.