11 marca 1972
Kamienica Mulciberów, Robert & Richard
Obsesja. Potrzeba, którą odczuwał Robert w stosunku do kontrolowania poszczególnych aspektów własnego – i nie tylko – życia, w oczach niektórych osób, mogła nosić znamiona wręcz obsesji. Drobiazgowość. Tempo działania z reguły nieśpieszne. Szacowanie ryzyka. Dbanie o to, aby te nie osiągnęło nazbyt dużych rozmiarów. A do tego jeszcze planowanie… w zasadzie wszystkiego. Każda jedna rzecz, każde podejmowane działanie, miało wyznaczony czas oraz miejsce. A także zasady, których należało się trzymać. Dla innych dziwactwa, dla Mulcibera natomiast jasne reguły gry, dzięki którym mógł działać w jak najbardziej dla siebie komfortowych warunkach.
Komfort miał znaczenie przeogromne.
Podobnie jak bezpieczeństwo.
Początek wiosny, nie bez powodu wielu kojarzył się z porządkami. Pewną odnową. A zarazem cyklicznością. Wszyscy wiedzieliśmy, że ten moment nastąpi, a wraz z nim zajdą zmiany – takie, do których należało się dostosować. O ile Robert nigdy nie był człowiekiem religijnym, głęboko wierzącym, to pewnego rytmu zwyczajnie się trzymał. Po prawdzie, to cholera jedna wie dlaczego wyglądało to akurat w taki sposób. Było to kolejne przyzwyczajenie, wyniesione z dawnych czasów? Możliwe. Wysoce prawdopodobne. A zarazem, w tym konkretnym przypadku, mało istotne.
Znaczenie miało jedynie to, co stanowiło efekt tego trzymania się rytmu pór roku.
Mianowicie, wraz z początkiem wiosny, w kamienicy Mulciberów przeprowadzano gruntowne porządki. Pozbywano się tego, co stawało się zbędne, było zbyt niszczone. Niektóre rzeczy poddawano renowacji. Kontrolowano też stan wszelkich zabezpieczeń. Zarówno magicznych jak i tych zwyczajnych. Czasem dających się nie mniej we znaki. Któż by się tego spodziewał?
Nieczęsto zdarzało się, aby podczas tego procesu, Robertowi towarzyszył brat. Mieszkający na co dzień w Norwegii, Richard miał na głowie własne obowiązki. Sprawy. Pracę i rodzinę. Choć starszy z bliźniaków nie miał oporów przed tym, aby prosić tego młodszego o pomoc, to starał się nie robić tego w takich przypadkach. Decydował się na ten krok jedynie w sytuacji, kiedy uznawał to za najlepsze, możliwe rozwiązanie. Wyższą konieczność?
Zwał jak zwał.
Stańmy na to, że gdyby nie kolejna dostawa materiałów, kolejne zaplanowane spotkanie, Richarda by tutaj nie było. Skoro jednak znalazł czas na wizytę w Londynie, zamierzał spędzić tutaj kilka najbliższych dni, mógł towarzyszyć Robertowi w pracy. Wspierać go w pewnych kwestiach, z którymi sam również radził sobie nie najgorzej.
Nie, żeby większością tych prac mieli zajmować się własnoręcznie. Z pomocą własnych różdżek. Nie mieli takiej potrzeby.
- Zostały jeszcze dwa pomieszczenia do sprawdzenia i będziemy mogli określić iloma rzeczami należy się zająć. – brzmiał na nieco tym wszystkim zmęczonego, ale miał do tego pełne prawo. Działali od wczesnych godzin porannych. Ledwie zdążyli tylko zjeść śniadanie i zamienić kilka słów. Robert nawet nie zdążył, tak zwyczajowo, zapoznać się z najnowszym wydaniem Proroka Codziennego.
A przecież ten na niego czekał. Tak jak zawsze. Tak jak każdego dnia.
- Dopisz jeszcze tę komodę i idziemy dalej. – poinformował, kierując się do wyjścia.