• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 9 Dalej »
[24.07.1972r.] Girls Just Want To Have Fun | Tori X Cyna

[24.07.1972r.] Girls Just Want To Have Fun | Tori X Cyna
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#1
28.02.2024, 01:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 22:10 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Było gorąco, pomimo tego, ze dochodziła dwudziesta, a słońce wciąż było widoczne na horyzoncie. Noce letnie były krótkie, a szkoda. Poprawiła płynnym ruchem pasma srebrnych włosów, które leniwie kołysały się pod wpływem przyspieszonych ruchów kobiety. Puszczone luźno, zdawały się żyć własnym życiem, odbijając refleksy od światła. Letnia sukienka, którą nosiła, sięgała przed kolano i zapinana była na guziki, z których kilka górnych pozostawało odpiętych, tworząc delikatny dekolt. Spojrzała na tarczę zegarka, stwierdzając z ulgą, że nie jest spóźniona. Praca jak zwykle się opóźniła, podobnie jak pewne projekty, w których Flint brała udział. Odwiedziła jeszcze sklep, przez co magiczna siatka trzymana przez nią w ręku wypełniona była samymi pysznościami i przyzwoitym alkoholem. Potrzebowała spotkania z Victorią, jak powietrza - ona zawsze ją rozumiała, znała jej sekret związany z nekromancją. Nie patrzyła na nią krzywo, nawet pracując w Ministerstwie i będąc tak przyzwoitą osobą. Może nie mogła całkiem zrzucić maski lub też nie umiała już tego zrobić, ale w jej towarzystwie mogła trochę odpuścić. Jeśli Cynthia była księżycem, to Tori była jej gwiazdą. I była jeszcze Brenna, która przypominała w tym wszystkim słońce. Westchnęła, przymykając na chwilę oczy i zaraz skręciła we właściwą uliczkę, docierając do celu, którym było nowe mieszkanie jej przyjaciółki. Szybko pokonała klatkę oraz schody, pukając w odpowiednie drzwi.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna. I że masz ochotę się napić. Nieprzyzwoicie. - uśmiechnęła się do niej krótko, lustrując ją spojrzeniem intensywnie błękitnych tęczówek po tym, jak ruchem głowy zgarnęła do tyłu pasma włosów. Wiele się u nich działo od ostatniego spotkania, chociaż życie Cyny nie wydawało się tak burzliwe, jak czarnowłosej czarownicy z którą dzieliła szkolne dormitorium. Mimowolnie przesunęła wzrokiem po jej twarzy oraz sylwetce, szukając jakichkolwiek zmian lub oznak choroby, czegoś, co mogłoby ją zaniepokoić i zmusić do zaingerowania. - Dobrze Cię widzieć.
Dodała już miękko, gdy weszła do środa i odłożyła na chwilę torbę, aby zsunąć z nóg szpilki, które niedbale pchnęła na bok. Podłoga była przyjemnie chłodna, zostawiła na bladej skórze czarownicy gęsią skórkę. Ruszyła za przyjaciółką w głąb mieszkania, rozglądając się z ciekawością. Jak zawsze miała doskonałe wyczucie stylu i nie wątpiła, że przygotuje sobie tutaj przytulne, ale i klimatyczne gniazdko. Odłożyła torbę na stół, wyjmując z niej butelkę wódki, ginu oraz whisky, a także napoje. Poza tym kupiła słodkie oraz słone przekąski i miała pojemniki z jednej z restauracji na Pokątnej, gdzie czekało na nie kilka wariantów z ciepłą kolacją. Nie miała pojęcia, na co mogłaby mieć ochotę Tori, więc wzięła po prostu wszystko.
- Makaron? Czy może gulasz? - mówiąc, stukała paznokciami w kolejne pojemniki. Trzeci zawierał jakieś nadziewane bułki, ale ten po prostu otworzyła. Czwarty był pełen panierowanych przekąsek w stylu krążków cebulowych, krewetek i innych magicznych mniej lub bardziej specjałów. Westchnęła bezgłośnie, przenosząc wzrok z jedzenia, które uwalniało swój aromat w pomieszczeniu i nakręcało apetyt, na swoją przyjaciółkę, odszukując jej ciemne oczy. Przez chwilę wyglądała tak, jakby miała jej coś do zakomunikowania, ale zupełnie nie wiedziała, jak się do tego zebrać. - Jak się czujesz?
Wiedziała, że nie było kolorowo, zwłaszcza przez sprawy z Rookwoodem i dotykającym ją zimnem. Nie była pewna, którą z tych spraw sprawiała jej więcej bólu.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
28.02.2024, 22:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.02.2024, 22:07 przez Victoria Lestrange.)  

Schudła – to pewnie było pierwsze, co rzuciło się w oczy Cynthii. Nie widziały się już jakiś czas, a Victoria żyła w takim stresie, po pobycie w Limbo i wszystkiego tego konsekwencjami, po ataku we śnie, po próbie samobójczej Sauriela, po zerwaniu zaręczyn, po ataku na New Forest, gdzie spędziła nadprogramowo dobę – że to zwyczajnie musiało odbić się na jej zdrowiu i wyglądzie. Starała się wysypiać; przestała się już wzbraniać i każdorazowo kładąc się do łóżka piła odrobinę eliksiru nasennego. Potrzebowała tego. Bała się, że jeśli będzie się zapędzać w ciągła pracę bez odpoczynku, to energia jaka ukradła dla siebie w Limbo skończy się jeszcze szybciej i nie będzie miała nawet szansy na to, by odkręcić ten cały cyrk.

Ale nie dało się zaprzeczyć, że tliła się w kobiecie też pewna radość, ulga. A związane to było z tym, że wyrwała się z domu. Że pomimo atmosfery i sytuacji, jej rodzina nie tupnęła nogą i nie kazali jej zostać – bo Merlin jej świadkiem, że zostałaby i tkwiłaby w tym nieszczęściu. Ale chyba musieli to zauważyć w końcu, jak wiele jej ciąży, jak źle się działo. Jak mało mogła mieć czasu… nawet jej twarda matka, po której odziedziczyła lwia część charakteru (a która to stronę chowała głęboko przed światem) się zatrzęsła. Nawet ona w końcu odpuściła i wypuściła tego ptaszka ze złotej klatki. A to był dla Victorii Lestrange ogromny krok. Milowy wręcz.

Cieszyła się na spotkanie z Cynthią. Chciała jej tak wiele powiedzieć, a praktycznie nic z tego nie nadawało się na przekazanie w liście. I w końcu się udało – znaleźć dogodny dla nich termin i mieć blondyneczkę tylko dla siebie. Tutaj, na Pokątnej, nie w małym mieszkaniu, tylko w całej kamienicy – bo przecież gdy Tori kupowała coś dla siebie to nie musiała ciąć po kosztach i kupiła od razu całość. Za duże jak na jedną osobę – ale co z tego, gdy wychowana była w pieniądzach i przepychu? Odremontował całość, wykosztowała się dodatkowo za szybką pracę, ale przynajmniej było tu tak, jak chciała. Cześć ścian była jasna, część ciemna, drewno, kamień, meble raczej ciemne, rozjaśniane ewentualnymi dodatkami. I kwiaty. Wszędzie było dużo roślin. Część z nich zabrana została z domu w Dolinie Godryka, część wyglądała na nowe. Sukulenty, palemki, w całym domu było chyba kilkanaście różnych odmian kalatei, łańcuchy serc i inne. Była też kolorowa psianka, trująca jak diabli, stojąca w salonie na pierwszym piętrze, do którego zaprowadziła Cynthię. Okna były po części osłonięte ciężkimi zasłonami, chcąc uchronić wnętrze przed ciepłem.

- Mam. Nawet aż za bardzo – nie to żeby była bardzo głodna, bardziej po prostu czuła potrzebę się napić. Zresetować. Uśmiechnęła się do Cynthii, w wyuczonym odruchu powstrzymując na moment przed przytulaniem się do niej, przez wzgląd na własny chłód, którym ciągle biła po otoczeniu. Ale musiała. Potrzebowała. Dlatego na krótką chwilę objęła przyjaciółkę, zaraz oddając jej przestrzeń, która tak niecnie zagarnęła dla siebie. - Ciebie też. Rozgość się – sama też przyglądała się Cynthii, chcąc spróbować wywnioskować co się u niej ostatnio działo. Czy udało jej się przerwać efekt cholernego rytuału z Beltane? Czy może przeszło samo? Jak się czuła, co porabiała… miały mieć cały wieczór (i może noc), by wszystko nadrobić i nadgonić. I nikt nie będzie im przeszkadzał. Nikt. - Ładna ta sukienka – zauważyła. Sama, o dziwno, nie była w sukience, a w spodniach i nieco bardziej wyzywającej, czarnej koszuli, która miejscami mocno prześwitywała, pozwalając dostrzec pod cienkim materiałem jej stanik. Victoria ewidentnie eksperymentowała ze swoim ubiorem, skoro wyrwała się z domu, spod oceniającego spojrzenia matki.

Widząc te wszystkie dobroci, które Cynthia wykładała na stół, machnęła różdżka, by przywołać do nich zastawę; talerze, miski, miseczki, sztućce, kieliszki, szklanki… wszystko, czego tylko będą potrzebowały. W mieszkaniu nie było całkiem cicho, grało radio, choć nienachalnie głośno, a odłożony na mały stolik w rogu pokoju notatnik sugerował, że być może jeszcze przed chwilą Victoria coś sobie notowała.

- Gulasz. Makaron może być później – stwierdziła po prostu i nałożyła sobie odpowiednią ilość na talerz, pomagając sobie różdżką. Spojrzała też wymownie na Cynthię, gotowa zrobić dla niej to samo. Drinki… może powinny zacząć na razie od wina do bardzo późnego obiadu? Zresztą jak pomyślała, tak przywołała butelkę czerwonego, półwytrawnego wina i nalała do dwóch kieliszków. - Chcesz odpowiedzi oficjalnej czy szczerej? – zapytała i nieco zmęczona, kątem oka spojrzała na czarownice, powoli siadając sobie na kanapie przy stoliku, gdzie wyłożyły się ze wszystkim. - Odpowiedzi niestety różnią się znacząco – odparła z przekąsem i sięgnęła po kieliszek z winem. Na razie z winem. - Oficjalnie brzmi to tak: może być – nie było ją nawet stać na to, by oficjalnie było wszystko dobrze. Uśmiechnęła się pod nosem. - A ty? W pracy dobrze? – zaczęła krótka wyliczankę. - Poradziłaś sobie z tą idiotyczną magią? – dodała znacznie cieplej, miękko patrząc na Flintównę.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#3
28.02.2024, 22:32  ✶  
Schudła — to było coś, co Cynthii się niezbyt spodobało. Nie skomentowała jednak, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności łagodzące, które dotyczyły jej zaniedbania posiłków. Nie znaczyło to jednak, że kilka szklaneczek procentowego trunku nie rozwiąże blondynce języka, co niesione było oczywiście troską oraz miłością do Victorii. Przeprowadzka kobiety była dla niej zaskoczeniem, ale nie nazwałaby tego błędem. W przeciwieństwie do Lestrange Flint nie miała trującej jej nad głową matki, Castiel wyjechał, a ojciec większość czasu spędzał na statku, przez co miała rodzinną posiadłość praktycznie dla siebie oraz Migotki. Dawało to dużą swobodę, ale czasem wieczory ciągnęły się w nieskończoność. Ich sytuacja była jednak inna, jej nie spotkało tyle, co Tori. Nie przeżyła przejażdżki tak mocną karuzelą emocjonalną — głównie dlatego, że od lat swoje emocje wyciszała, będąc pod stałym wpływem odpowiednich zaklęć ze szkoły nekromancji lub też uzdrawiania. Nie było to zdrowe, ale było łatwiejsze. Mogła wybrać priorytety, skupić się na badaniach oraz nauce, dzięki czemu mijały dni. Nie była też zimna, chociaż tego akurat trochę żałowała, bo otworzyłoby jej to całkiem nowe pole do eksperymentów. Westchnęła cicho, przygryzając na kilka sekund dolną wargę, raz jeszcze omiotła przyjaciółkę troskliwym spojrzeniem. Niewielu było ludzi, którym takie dawała. I serce jej pękało, widząc ją w takim stanie. Czuła nieprzyjemny uścisk pomimo tego, że przez blokady po prostu nie powinna. Pojawiła się też dzika chęć ucięcia sobie pogawędki z Rookwoodem, który przecież obiecał, że się nią zajmie. Mężczyźni zawsze tak robili.
- Pięknie się tu urządziłaś. - pochwaliła ją szczerze, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie mogła nie skupić dłużej wzroku na roślinach, wszak zielarstwo było również jedną z jej pasji — kolejna rzecz, która je łączyła. Korciło ją, żeby zapytać, czy trujący kwiatek był przeznaczony dla Sauriela, ale powstrzymała się, zwilżając jedynie wargi. Miała tu dużo przestrzeni, brakowało tego, co we wnętrzach w domu Lestrange robiła jej matka, przez co było lżej. Bardzo w stylu Victorii. Gdy odłożyła torby i mogły się w końcu przytulić, mocno zacisnęła dookoła niej ramiona, zupełnie nie zwracając uwagi na niską temperaturę jej ciała. Dla kogoś, kto większość doby spędzał przy trupach, nie robiło to wrażenia. Dobrze było poczuć jej zapach, dotyk skóry pod palcami, delikatność ciemnego pasma włosów, który kontrastował z bladą skórą Flintówny. Wszystkie te elementy sprawiły, że w umyśle Cynthii zagościł spokój, fala znów przestała być wzburzona, chociaż miała do tego tak wiele powodów. - Tęskniłam za Tobą. - rzuciła cicho, głosem miękkim, zupełnie do niej niepodobnym, ale mogła sobie pozwolić. Przy niej nie musiała być zawsze perfekcyjna, chociaż pewnie wiele rzeczy weszło jej w nawyk.- Przez temperatury w pracy, jest mi tak nieznośnie gorąco na zewnątrz, że zostają mi tylko sukienki. Muszę jednak przyznać, że te spodnie wyglądają na Tobie tak dobrze, że rozważam zamówienie identycznych.
Bezceremonialnie przesunęła spojrzeniem po jej sylwetce, bez zbędnego zawstydzenia. Tori była naprawdę piękną i wyrazistą kobietą, nie przypominała lalki, do której tak często porównywano ją. Gdyby Cyna miała wybór, wolałaby ciemne włosy i ciemne oczy niż to, co dostała w spadku po swojej mamie — nawet jeśli dały jej w życiu kilka pięknych wspomnień.
Przytaknęła i również złapała za gulasz, dając wcześniej kobiecie znak, aby ta jej nałożyła. Dobrze było coś zjeść przed alkoholem, przygotować żołądek — zwłaszcza po tylu kawach, które dziś wypiła. Przysiadła na krześle, zakładając nogę na nogę i grzebiąc widelcem w talerzu, zjadła trochę, kiwając głową z zadowoleniem. Potrawa była dobrze doprawiona i warzywa nie były rozgotowane. Alkohol pozostawiła jej do wyboru, od czego miała ochotę zacząć, od tego zaczną.- Nie interesują mnie odpowiedzi oficjalne, interesuje mnie prawda, gdy chodzi o Ciebie. - odparła bez zawahania się, podnosząc na nią spojrzenie, aby zaraz wsunąć kolejny kawałek mięsa do ust. Zwilżyła usta, pozbywając się z nich ewentualnych śladów sosu. - Oficjalnie? - wzruszyła delikatnie ramionami, odkładając na chwilę talerz. Złapała za naczynie z alkoholem i wysunęła drugie w stronę przyjaciółki. Gdy wzniosły krótki tost i się napiła, poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, zapowiadające długi i pełen relaksu oraz rozmów wieczór. - Beltaine? Oh, to jest dopiero historia... - machnęła wolną dłonią, wzdychając ciężko, bo przed oczami pojawiła się jej ostatnia rozmowa z jej kuzynem. Nadziała na widelec ziemniaka, wbijając wzrok swój palec. - Zacznijmy jednak od Twojej nieoficjalnej wersji. Jak źle jest w skali od jednego do dziesięciu Tori?
Zapytała łagodnie, bo to było znacznie ważniejsze, niż ona. Przecież mając spotkanie z nią oraz Saurielem widziała, że coś dla siebie znaczą i to nie mogło być dla jej przyjaciółki łatwe. Książę ciemności nie był łatwym w obyciu wampirem.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
01.03.2024, 00:19  ✶  

Byli ludzie, którzy zajadali stres. Wpychali w siebie jedzenie niekontrolowanie, tyjąc, a jedyne co chcieli zrobić, to zagłuszyć nerwy i rozedrgane emocje. I byli ci, którzy w obliczu napięcia nie jedli wcale. Którzy musieli się zmuszać, by przełknąć choć kęs ulubionego dania, i chudli, słabli w oczach. To właśnie przydarzało się Victorii. Zawsze przy okresie sprawdzianów i egzaminów wpadała w spiralę nauki, zapominając o jedzeniu, stresując się wynikami i ocenami, bo co powie matka, jeśli dostanie niższą notę… A teraz – sytuacja była nieporównywalna, nic więc dziwnego, że schudła. Nie robiła tego celowo, naprawdę nie, po prostu… działo się samo. A przy tym starała się nie skupiać na własnym nieszczęściu; pracowała, ale pozwalała sobie na odpoczynek, bo co niby była winna Ministerstwu? Nic. I z chęcią zajęłaby się czym innym, wolałaby porozmawiać, pomóc przyjaciołom, a nie być z myślami sam na sam. Wtedy wymyślała najróżniejsze bzdury.

– Dzięki – uśmiechnęła się z wdzięcznością, bo bardzo się starała doprowadzić to miejsce do takiego stanu, które by jej odpowiadało. By było w pełni jej, od początku do końca takie, jak chciała. Wisiał tutaj jeden z obrazów zabranych z domu, przedstawiający widoczek na góry, domek i słońce, były też ramki z ruchomymi fotografiami wziętymi z życia, na kilku była nawet Cynthia, albo z Cynthią, albo z Brenną… I inne tego typu. Zabawne, że Cynthia widząc psiankę, pomyślała o Saurielu… bo roślina rzeczywiście miała z nim jakiś związek, ale nie taki jaki krążył Flinównie po głowie: to on to tu przytargał. – Ja za tobą też – przyznała miękko, ale nie była zła, czy zawiedziona, że nie widywały się tak często. Było tyle pracy… Tyle się działo. A ostatnimi czasy nawet nie do końca miała ochotę na wiele towarzystwa, musiała sobie trochę poukładać w głowie i nie chodziło tylko o Rookwooda. Najpierw dostała jedną bombą, potem zerwanie narzeczeństwa było tylko ciosem podcinającym stopy, nic wielkiego.

Nic… nic wielkiego, nie.

– Robił je dla mnie Rosier – powiedziała, zerkając na swoje ubranie. Większość jej garderoby wyszła spod jego rąk, nic dziwnego, że Chistopher „żartował” sobie, że swego czasu wybrali jej na męża nie tego Rosiera co trzeba. Była stałą klientką, to na pewno, co nie było tanie. – Mam ochotę na zmianę stylu – tak naprawdę, to miała wszystkiego tak bardzo dość, że przestała zważać na to, co wypada, a czego nie. Mogło jej nie starczyć życia na to bzdurne przejmowanie się, najwyższa pora była stanąć na nogi i żyć po swojemu. Całkowicie po swojemu. A w to wchodziły też ubrania. Uwielbiała sukienki i suknie, ale spodnie i te wyzywające koszule i bluzki… Korciło ją. Podobały jej się. I chyba nawet pasowały, do prawie czarnych włosów i równie ciemnej oprawy oczu. – Myślisz, ze dobrze w tym wyglądam? – dopytała jeszcze i nawet stanęła krok dalej, rozkładając ręce, by Cynthia mogła się lepiej przyjrzeć. – Wiele bym oddała, żeby poczuć trochę ciepła – dodała też za chwilę i uśmiechnęła się do przyjaciółki. Nic nie pomogło i nic nie miało pomóc, ani eliksiry, ani bezpośrednie buchnięcie smoczym ogniem prosto w plecy.

– Tak, Beltane – skrzywiła się wyraźnie. Ten cholerny rytuał tak mocno namieszał w jej życiu… w jej związku… że wierzyła, że w życiu Cynthii mógł zrobić podobne spustoszenie. Pytanie tylko jak bardzo? Chciała wiedzieć. Kolejny powód na to, żeby się złościć na rzeczy, na które nie miała żadnego wpływu.

– W skali od jeden do dziesięć? – prawie jak u lekarza. W skali od jeden do dziesięć jak bardzo panią boli, jeśli jeden to mały ból? Ale Cynthia była przecież magimedykiem, ukończyła wszystkie kursy, to wiele się nie pomyliła. – Jeśli jeden to „może być” to daję temu dziewięć – dziesięć byłoby wtedy, gdyby nie zdążyła w czerwcu znaleźć Sauriela na czas. Przez moment skupiła się na jedzeniu, co trochę dawało jej czas, na przemyślenie odpowiedzi. Tak między prawdą a bogiem, doskonale wiedziała o co Cynthia będzie pytać, nie trzeba było do tego mieć zdolności profetycznych. I nie chodziło też o wprowadzenie między nie żadnego dramatyzmu, nic z tych rzeczy. Bardziej zastanawiała się jak to wszystko ująć w słowa. Jak no przewartościować. Łagodnie? Prawdziwie?

– Czuję się okropnie, jest beznadziejnie – powiedziała w końcu, uznawszy, że to i tak nie ma sensu, bo Cyjanek potrafiła, gdy chciała, czytać z niej jak z otwartej księgi. Znały się trochę za długo na to kręcenie i kluczenie. – Nawet nie wiem… Nawet nie wiem od czego miałabym zacząć – stwierdziła i przeniosła na moment spojrzenie ciemnych oczu na blondynkę, chwilowo zawieszając jedzenie. – To najbardziej pojebany okres w moim życiu, a wychowała mnie Isabella Lestrange, to już wiele mówi – wymamrotała z przekąsem i miast wrócić do jedzenia, to sięgnęła po wino, by wypić duszkiem połowę kieliszka. I nie chodziło tylko o Sauriela, o nie, choć pewnie byłoby jej odrobinę łatwiej, gdyby między nimi było jakoś… poukładane. A nie było. Status ich relacji brzmiał: to skomplikowane chyba w każdym możliwym aspekcie. I jednocześnie żadne z nich nie chciało zerwać kontaktu, wiedząc, że mają tak naprawdę prawdziwie czystą kartę. – Jebać Beltane – sarknęła, mając na myśli wszystko co było z tym dniem związane. Dla Cynthii też. Nic dziwnego, że na Lithcie jej noga nie postała nawet.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#5
04.03.2024, 21:55  ✶  
Pamiętała czas spędzony z Tori w szkole, gdy obydwie kuły do egzaminów — jedna nie jadła, druga nie spała i przesadzała z kofeiną. Skończyły Hogwart z doskonałymi wynikami, to wymagało poświęcenia i samodyscypliny, które odbijały się potem na zdrowiu nastolatek. Organizm był jednak młodszy, znosił to lepiej, niż teraz. Nie chciała poruszać tematu posiłków, rozmowa i tak by nie skłoniła przyjaciółki do zjedzenia porządnego obiadu. Taki nakład obciążenia emocjonalnego i dodatkowo kwestia zimna, pracy aurora, musiały zebrać żniwo. Cynthia mogła tylko wierzyć, że będzie chociaż trochę odpowiedzialna i przy najbliższej sposobności, skorzystać z nekromancji tego wieczora, sprawdzić jej organizm i ewentualnie przenieść braki od siebie. Lestrange nie miała tego komfortu, który miała Flint — ona zwyczajnie trzymała się w ryzach zaklęciami, ciągle nakładając odpowiednie zaklęcia i fale magiczne na mózg lub tarczyce, co wpływało na postrzeganie świata i wydzielanie hormonów. Wyciszała się, nie pozwała sobie na rozpraszanie — ostatnio było tego i tak zbyt wiele. Zycie zaczynało wymykać się jej spod kontroli, a ktoś taki, jak ona, bardzo źle czuła się bez kontroli.
Posłała jej ciepły i łagodny uśmiech, swobodny, kręcąc głową. Nie miała za co dziękować, wnętrze było przytulne, tworzyło atmosferę. Brakowało tylko zapalenia świeczki o jakimś kojącym, relaksacyjnym zapachu, Przesunęła wzrokiem po zdjęciach, kolejny raz uświadamiając sobie bolesny upływ czasu. Zbyt szybki. Raptem mrugnięcie okiem, a były już dojrzałymi i poważnymi kobietami, które powinny myśleć o zakładaniu rodziny. Miłość i beztroska powinna zejść na dalszy plan, jeśli chciałyby spełnić oczekiwania. A zdawać się mogło, że wcale nie miały na to ochoty. - Niby o tym wiem doskonale, ale za każdym razem miło zaskakuje mnie fakt, że niezależnie od minionych dni, u nas jest tak, jakbyśmy widziały się wczoraj. Stabilnie i bezpiecznie.
Przyznała z delikatnym wzruszeniem ramion, czując jakąś potrzebę podzielenia się z nią tą myślą, chyba przez wzgląd na niebezpieczny i pędzący świat. Trupów przecież przybywało, a ciemność wyciągała dłonie po kolejnych sojuszników. Z pewnych dróg nie było odwrotu.
- Słyszałam, że jest bardzo zdolny. Być może złożę mu wizytę, przyda mi się odświeżenie garderoby na jesień. Pasuje do Ciebie koszula i spodnie, dodaje Ci to siły. - skwitowała, raz jeszcze przesuwając po niej spojrzeniem. Sama bardzo rzadko nosiła spodnie, głównie przez marudzenie ojca, że jako panna na wydaniu, powinna podkreślać atuty. A Cynthii było to po prostu bez różnicy. Damski garnitur niewątpliwie powinien trafić do szafy jej przyjaciółki, podbudowałoby to jej pewność siebie, czego pewnie przez ostatnie wydarzenia, potrzebowała. - Wyglądasz pięknie. - podeszła do niej, gdy ją obejrzała po prezentacji i złapała jej dłoń, jedną ze swoich wsuwając w kieszeń. Zacisnęła palce na różdżce, skupiając się na tym, aby połączyć swoje siły witalne z jej, przez co powinna poczuć ciepło, chociaż na chwilę. Uśmiechnęła się do niej blado, korzystając z okazji i sprawdzając sobie jej stan, ewentualnie wykonując kilka drobnych usprawnień. Aby poczuła się lepiej. - Tyle, chociaż mogę zrobić. Masz eliksir na temperaturę ciała?
Dopytała z troską, powstrzymując westchnienie. Wbrew temu, co sądziło społeczeństwo, sztuka nekromancji nie była czymś złym, zwłaszcza przy odpowiedniej wiedzy uzdrowiciela.
- Wierzysz w to, że na tym Beltane nic nie dzieje się przypadkiem i magia tak chce? - zapytała całkiem poważnie, bo w głowie rozbrzmiały jej słowa Louvaina, na które nie bardzo wiedziała, co zrobić. Zdaje się, że pozornie niegroźny sabat nie dość, że był wstępem do tragedii, to jeszcze namieszał praktycznie każdemu. A powtarzała sobie, żeby nie iść.
Przytaknęła na jej słowa, ściągając na chwilę brwi, co miało być niemą groźbą, aby przypadkiem nie kłamała. Musiała wiedzieć, jako jej siostra i przyjaciółka, aby spróbować, chociaż coś z tym zrobić. Bo dla Victorii mogła zrobić wszystko, włącznie z pozbyciem się ciała. Znały się zbyt długo, nawet jeśli Cynthia zakrywała się obojętnością i chłodem, to ciemnowłosa zawsze wiedziała, gdy coś było nie w porządku. Nawet wtedy w siódmej klasie zauważyła zmiany w jej zachowaniu, chociaż przykładała się, aby nikt nie wiedział. Przeklęłaby brzydko, gdyby nie była damą, bo aż ją wargi zaswędziały. Wsunęła kolejną porcję makaronu do ust, pogrążając się w zamyśleniu. Rookwood, praca, sabat, druidzi, dementorzy, zimno.. To dużo jak na jednego człowieka.
- Od tego, co chcesz z siebie wyrzucić... - odwzajemniła spojrzenie przyjaciółki, a na wzmiankę o jej matce prychnęła z nutą rozbawienia. - Oh, Isabella ma konkurencję w psuciu codzienności. Pięknie. Wyjdziesz z tego silniejsza. Będzie Ci pewnie ciężko, będziesz czuła się samotna i zniszczona, bo wiem, że zarówno Sauriel, jak i praca i cały ten odcisk dementora nie są dla Ciebie łatwe i obojętne. Przejmujesz się, bo jesteś dobrym człowiekiem. Rozmawiałaś z nim ostatnio?
Nie była mistrzynią porad sercowych, miała bardzo małe doświadczenie. Nie znała też Sauriela na tyle, chociaż powierzyła mu przecież opiekę na Tori. Mężczyźni robili głupie rzeczy, tak funkcjonowali, ale czy Pan Wampir nie będzie żałował, jak wypuści ją z rąk z własnego egoizmu? Na pewno dręczyły go kwestie filozoficzne, a jeśli intuicja jej nie myliła, również moralne. Ostatnio wiele osób nosiło zakazane tatuaże. Zwilżyła wargi, a na podsumowanie ich odczuć względem Beltane, sama wypiła prawie cały kieliszek. Pyszne i chłodne, idealne na lato. Odstawiła talerz z makaronem, biorąc uprzednio jeszcze trochę na widelec, a potem wstała i dolała im wina. - Może chodzi o to, że powinnyśmy wynieść z tego jakieś nowe doświadczenia w zakresie innym, niż praca oraz obowiązki? Louvain twierdzi, że kieruje tym poniekąd przeznaczenie. - wyjaśniła jeszcze na jej minę, unosząc dłoń i przesuwając nią po karku, odchyliła do tyłu głowę, przymykając oczy. Wino powolutku zaczynało rozgrzewać od środka, zaczynało robić się przyjemnie.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
07.03.2024, 00:17  ✶  

Na palenie świec jeszcze przyjdzie czas. Póki co, Victoria chciała się nacieszyć przyjemnym wieczorem i zupełnie ostatnimi promieniami słońca, jakie przyszło tu dzisiaj wpuszczać przez okno wystawione na zachód. Jeszcze chwila i te zasłony będzie trzeba całkowicie zaciągnąć i wtedy… zapalenie zapachowej świecy, do anturażu wina, ginu, whisky i wódki, będzie jak znalazł.

Może i powinny myśleć o zakładaniu rodziny, ale tak po prawdzie, było to ostatnie, co chodziło po głowie Victorii. W jej obecnym stanie? Pewnie nawet nie było co marzyć, a tak szczerze mówiąc, to myślami i tak była daleko od potencjalnego macierzyństwa. Czego obecnie chciała i potrzebowała to stabilności emocjonalnej, niekoniecznie myśli o zakładaniu rodziny, a na pewno nie o spełnianiu oczekiwań rodziców. Kiedyś tego chciała, a teraz, gdy mleko się rozlało, bo szala goryczy została przelana, nie potrafiła się tym nawet przejąć.

- Nie trzeba widzieć się codziennie, żeby sobie ufać – odparła cicho, niemalże nieśmiało, ale zdawało jej się to całkowicie normalne. Miały swoje życia, swoje sprawy. Ale te przecież nie przekreślamy ich znajomości, relacji, niczego tak naprawdę. W tych czasach nie wszyscy posiadali luksus, jakim był czas, a obie w końcu pracowały w tym samym Departamencie. Pracy było po łokcie, a jeszcze do tego dochodziły też inne sprawy… - Mam do niego napisać, że jesteś z polecenia? – ostatecznie czasami widywała się z Chrisem, ostatnio nawet że dwa tygodnie temu, choć było to akurat w sprawach biznesowych… głównie biznesowych. - Jestem pewna, że coś dla ciebie uszyje – i może Cynthia nie spała na pieniądzach tak jak Victoria, ale z pewnością była sobie w stanie pozwolić na ubrania spod ręki Christophera Rosiera, albo kogokolwiek z Domu Mody Rosier. A jak nie… od czego się miało przyjaciół takich jak Victoria? Nawet by nie zauważyła że coś jej ubyło z konta. - Dzięki, cieszę się. Bałam się trochę, że może za dużo odkrywa. Ale z drugiej strony… pieprzyć to – nie chodziło o to, by szokować… no może trochę jednak o to. Ale Victoria potrzebowała jakiejś odmiany, nabrania pewności siebie. Potrzebowała się poczuć znowu dobrze w swojej skórze, tej poznaczonej gojacymi się bliznami. Była spragniona tego, by się komuś podobać. I było to głupie, bo była przecież piękna kobietą, a jednak poczuła się na pewien sposób słaba i niepewna. Niechciana?

Ciepło rozlało się po jej ciele. A było to tak niespodziewane… zdążyła już zapomnieć jakie jest to uczucie i aż się wzdeygnela w pierwszej chwili. Człowiek bardzo szybko przyzwyczajał się do nowych warunków; do zimna, do pierścionka na palcu… jakże dziwnie jej było łapać się na tym, że nic już na nim nie nosi.

- Mam, ale to nie działa. Nic nie działa. Nawet wejście pod strumień smoczego ognia nic nie dało, tylko spalone ubrania – tak mocna była to magia. Czemu smoczy ogień? Praca zaprowadziła ją i Brenne dość niespodziewanie do leża smoka… i ktoś musiał Brenne zasłonić. Lestrange zrobiła to chętnie, ostatecznie była całkowicie odporna na wszelki ogień… ale skoro nawet coś tak gorącego jak to nic nie zdołali zmienić w jej odczuwaniu ciepła, to chyba naprawdę mówiło już wszystko.

- Wierzę – odparła po chwili i aż westchnęła. Tak, wierzyła. Nie wiedziała skąd ta anomalia, co dokładnie się zadziało, bo raczej nie było to zamiarem Voldemorta… ale może to ich obecność w Limbo tak namieszała? Albo to, że Voldemort ośmielił się podnieść rękę na boginię? Bo Tori była pewna, że to była Matka. - Tamtego dnia widziałam tak wiele dziwnych rzeczy, tak wiele czułam i doświadczyłam, że dokładnie w to wierzę – wcześniej nie była zbyt religijna ale po tym wszystkim nie potrafiła zaprzeczyć już w wiele rzeczy. Uwierzyła.

Naprawdę nie wiedziała od czego zacząć, ale słuchała Cynthię. Jej słowa… jej ostatnie pytanie sprawiło, że Victoria westchnęła i spojrzała w sufit, jakby modliła się o cierpliwość.

- Widziałam się z nim, tak. Widujemy się, rozmawiamy… prawie normalnie – nie było to tak często jak wcześniej, gdy potrafili się widzieć codziennie… i tak bardzo trudno było jej przyznać, że brakowało jej go w życiu. Jego bezczelnej obecności. - Był tu kilka dni temu. Pomagał mi wieszać obrazy i przyniósł tego kwiatka – wskazała głową na trującą psiankę, która wcześniej przykuła uwagę Cynthii. Chyba dla nich obu, czy raczej teraz już dla trójki, było jasne, że to wieszanie obrazów to był tylko i wyłącznie pretekst. Victoria przygryza wargi, najwyraźniej męcząc się z czymś wewnętrznie. Bo naprawdę nie wiedziała co powiedzieć. Tego co się dowiedziała o swoim stanie, czy raczej… - Jak zerwaliśmy ten rytuał u klatwolamacza to… było dobrze, naprawdę dobrze. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak szczęśliwego, beztroskiego. Zapraszał mnie na spacery, trzymał za rękę – zupełnie tak jak pary powinny się zachowywac… pod wpływem rytuału, nie na odwrót… dlatego Victoria trochę zgłupiała, dlatego nie bardzo wiedziala co się dzieje, chociaż jej to wcale nie… wcale jej to nie przeszkadzało. - Zapytałam się wtedy co jest między nami i wtedy się… wtedy się coś spieprzyło, nie wiem. On stwierdził, że to zauroczenie, ale to tyle. Że… heh. Jak to było… że jestem jego inspiracją do życia i muzą, o – z perspektywy czasu powinna się z tego cieszyć. Ale ona chciała więcej, chciała dla kogoś coś znaczyć, i zamiast wtedy do niego mówić to się zamknęła w sobie. A potem pieprzone Limbo dało o sobie znać i całkiem jej się pomieszało w głowie… i potem pokazał jej swoje przedramię, wiedziała że jest Smierciozercą, wiedziała dlaczego… to powinno coś zmienić, a nie zmieniło dla niej nic. - A kilka dni później wyszedł na słońce. Rozumiesz? Próbował się zabić – najpierw jej mówi że jest inspiracją do życia, a potem… i co się zmieniło? - No i potem wymusił na ojcu żeby zerwać te zaręczyny – i tak to było właśnie między nią a Saurielem. Kto był winien? Jednocześnie nikt i oboje na raz. I oboje nie potrafili zerwać tej znajomości, nie chcieli… a teraz mieli czystą kartę. Tak, pewnie na pewien sposób próbował ją chronić… tyle że była aurorem. Była wciągnięta w sam środek tego burdelu. Westchnęła. - Dzień przed tym zerwaniem zaręczyn była u mnie Mavelle… ona i Brenna wyjechały gdzieś za granicę, szukały informacji o Zimnych. Dorwały jakiegoś typa po Durmstrangu chyba – rzuciła bez większej przerwy. Skoro już zaczęła, to należało skończyć. - Nie jest za dobrze, Cyna. Według tamtego nekromanty, nasza energia została czymś… zastąpiona i się wyczerpuje. I trudno powiedzieć co się stanie jak już się wyczerpie. Może wrócimy do normalnego stanu, albo… albo umrzemy – odłożyła już talerz, nie zjadła wszystkiego, ale przynajmniej cokolwiek. - Obie dobrze wiemy, że samo się nic nie stanie więc możemy się domyślić jak się to skończy. Jak byłam w maju w kowenie, to jedna z kapłanek mówiła mi o tym, że Beltane i Samhain są na pewien sposób połączone. Podczas Beltane granica między naszym światem a Limbo się przenika, a podczas Samhain jest bardzo cienka. I coś podobnego mówił dziewczynom ten nekromanta. Sugerował, że powinniśmy coś zrobić podczas Samhain tylko, że nikt z nas nie ma pojęcia co. No i to też jest obarczone ryzykiem – aż chciało się żyć… i jednocześnie Victoria naprawdę bardzo chciała. Chciała naprawić wiele rzeczy, chciała… miała te do zrobienia. - Więc… jak nie zrobię nic, to zginę. Jak spróbuję coś zrobić, to też mogę zginąć. W najgorszym wypadku przede mną ostatnie trzy miesiące życia – nie powinna przy tym kpić, a jednocześnie nie potrafiła zachować pełni powagi. Nie dlatego, zażartowała; to był mechanizm obronny. A kiedy masz niemalże nic do stracenia, to… cóż, widać było skąd to dziwne zachowanie Victorii. Bunt przeciwko rodzinie, wyprowadzka, zmiana stylu ubierania… próbowała nowych rzeczy na ostatnią chwilę. Saurielowi zresztą też powiedziała… nie od razu, bo najpierw spadło na nią to, później zerwanie zaręczyn. Nie miała czasu się pozbierać mentalnie.

- Może i kieruje… jak robiłam dla Sauriela wianek, bo przyszedl i poprosił, to zaczepiła nas Szeptucha – i powiedziała im bardzo dziwne rzeczy na temat ich relacji. O miłości, spalonej ziemi, smutku i radości. I cholera… chyba miała rację, choć jeszcze nie wszystko się spełniło. - Kiedyś nie wierzyłam w takie rzeczy, ale ta wycieczka do Limbo otworzyła mi oczy na to, czego wcześniej nie bardzo chciałam… widzieć – ale przeznaczenie… to był bardzo niepokojący dla niej koncept. I jednocześnie… nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś w tym było. - Poszliście do klątwołamacza? – pisała Cynthii, że te więź da się zerwać. Miała nadzieję, że cokolwiek było między nią a jej kuzynem, to chociaż pozbyli się tego bodźca z zewnątrz.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#7
13.03.2024, 23:11  ✶  
Cynthia zawsze preferowała blask księżyca nad promienie słońca, doskonale się z Victorią uzupełniały. Zerknęła w stronę okna, pomarańczowa łuna zatańczyła na horyzoncie, nad dachami kamienic i innych budynków z magicznej części Londynu, ale i spoza niej. Dostrzegła gdzieś przy chmurach klucz ciemnych kształtów, lecący najpewniej w stronę któregoś brzegu Tamizy. Wszystko zdawało się spokojne i ciche, gotowe do pogrążenia we śnie, co było przecież tylko iluzją. To miasto nigdy nie spało, nigdy nie zwalniało, rzucało wyzwania na każdym kroku — podobnie, jak w ostatnich tygodniach ich życie. Nie było chwili wytchnienia, co było wyczerpujące. Przymknęła na chwile oczy, czując słabe ciepło od wpadających przez okno promieni na twarz, starając się odepchnąć z głowy natłok niepotrzebnych myśli.
Według społeczeństwa to już powinny mieć przynajmniej po jednym dziecku, dobrze stojącego finansowo i towarzysko męża, a także piękny dom. Spełniać się w roli matek i pań domu, tylko Cyna śmiała twierdzić, że obydwie były stworzone do czegoś więcej. Rola krowy na targu, którą rodzic musiał, jak najlepiej sprzedać była im teoretycznie pisana, ale czy w praktyce, świat się nie rozwijał i nie uwspółcześniał? Czy tak źle było wychodzić z narzuconego schematu, aby skupić się na sobie samym? Pewnie tak. Były jednak na tyle dobrze wychowane, na tyle przywiązane do swoich rodzin, że żadna nie umiała do końca się odciąć od tego pomysłu. Przekładały to, zwlekały, a ostatnie wydarzenia w życiu Tori pewnie sprawiły, że wcale już tego nie chciała. Bardziej przydałby się jej stabilny emocjonalnie partner niż zakupy na wesele i wyprawkę. Przeniosła na nią łagodne, czułe wręcz spojrzenie. Ufała jej całą sobą, powierzyłaby jej wszystko i nie było rzeczy, której by Flint nie zrobiła dla bezpieczeństwa swojej przyjaciółki, nawet jeśli miałoby to wykraczać poza przyzwoitość i sumienie. Nie miałaby skrupułów.
- Czas dla nas nie ma żadnego znaczenia, to na zawsze przecież. Do Rosiera? Możesz. Słyszałam, że trudno się dostać bez czekania tygodniami, a na jesień powinnam zadbać o nowe stroje.-wzruszyła delikatnie ramionami, nie przenosząc z twarzy ciemnowłosej czarownicy wzroku. Zawsze starała się wyglądać elegancko i schludnie, chociaż skromnie. Praca w Ministerstwie i te zakichane obowiązki towarzyskie, które miała za Williama, zmuszały ją do dbania o detale. Była bardzo oszczędna, ojciec też zostawiał jej pieniądze na dbanie o rodzinną posiadłość, z których odkładała kilka złotych monet w miesiącu. - Ty i Twoja koszula będziecie moją inspiracją. - stwierdziła zgodnie z prawdą, bo wyglądała naprawdę pięknie. Może czas sukienek i spódnic przemijał, a silne i niezależne kobiety miały nosić spodnie. Nie było nic głupiego w potrzebie poczucia się piękną, każda tego potrzebowała, niezależnie jak mocno wmawiała sobie, że jest inaczej. Niestety, kobiety wpadały łatwo w ten depresyjny wir niedowartościowania, na co składało się wiele czynników. I nawet Cynthia, która swoim mało romantycznym umysłem umiała sobie to wszystko logicznie wytłumaczyć i znaleźć setki argumentów świadczących o tym, że to przeczucie jest mylne, czasem w to wpadała. Oczywiście mniej, odkąd się kontrolowała w pełni. Umiejętność regulacji hormonalnej była doprawdy, wygoda.
Nie mogła na razie zrobić więcej, poza tą odrobiną ciepła. Uśmiechnęła się lekko na jej relacje oraz słowa, wzdychając. - Pracuje nad tym, postaram się znaleźć rozwiązanie, jak najszybciej i pozbyć się tego, co masz na źródle. Czy ja chcę wiedzieć, dlaczego akurat smoczy ogień..? -zapewniła ją, czując falę motywacji i chęci do działania, jeśli pozbycie się chłodu mogło sprawić, że Tori będzie trochę szczęśliwsza. A pierścionek mogła sobie kupić sama.
"Wierzę."
Miała rozsądne argumenty, a jednak Cynthii trudno było przekonać się do czegoś, co nie było poparte jakimiś raportami, faktami lub badaniami. Brzmiało to niesamowicie jak to magia, ale.. Zwilżyła wargi, sięgając myślami do Limbo, miejsca, gdzie sama planowała się dostać, chociaż w innych okolicznościach, niż Lestrange. Nie zamierzała jej jednak kwestionować lub z niej szydzić, skoro wierzyła. Wyraz jej oczu mówił blondynce wszystko, więc jedynie przesunęła palcami po jej dłoni, wciąż przesyłając ciepło, przytakując.
Gdy chwile później tkwiły na krzesłach, podjadając i popijając, skupiona była na słowach Tori. Książę Ciemności, szanowny Pan wampir, któremu najwidoczniej pewne styki odmawiały posłuszeństwa — być może z głodu, być może, że starości, być może dziczał, ale mogło to być kwestia ewentualnej przynależności. Odłożyła widelec, popijając. Rozmowa była jakimś plusem, ale widziała, że dla Victorii to było zbyt mało.
-Tęsknisz za nim. - skwitowała po chwili milczenia, patrząc na kwiatka, nie mogąc powstrzymać krótkiego, rozbawionego uśmiechu pod nosem. Ten sam, który z Rookwoodem się jej skojarzył. Człowiek się szybko przyzwyczajał, jeśli pozwolił sobie wyjść ze strefy komfortu. Ulegał, szukał bliskości i poczucia, że ta wybrana osoba jest obok, nawet jeśli miałoby to być tylko milczenie. Miło z jego strony, że się łaskawie pofatygował z obrazami, ale tego już nie skomentowała. Wciąż była na niego trochę zła, ale ucieczka, gdy pojawiało się jakieś zaangażowanie, była chyba znakiem rozpoznawczym praktycznie całej męskiej populacji. To był moment, gdy się bali. Ściągnęła brwi, słuchając o jego zachowaniu po zdjęciu klątwy, a gdy doszło do inspiracji oraz muzy, prychnęła, kręcąc głową. - A to złotousty poeta. Pewnie się wystraszył, że mu zależy. Wiesz, jest wampirem. Nie da Ci rzeczy, których kobieta oczekuje i pewnie w tym małym swoim móżdżku uznał, że to najlepszy sposób, żeby Cię chronić. Przed sobą i przed nim. Tak bym obstawiała, ale Ty go znasz najlepiej.
Odpowiedziała, chcąc powiedzieć coś więcej, niż krótkie stwierdzenia. Oswoił ją, przyzwyczaił do siebie i potem zgłupiał. Nie chciała, aby historia, w której zaczęło jej zależeć, tak się skończyła. Znała Tori na tyle, aby wiedzieć, jak poważne z jej strony są takie zachowania. Owszem, przelotne miłostki i randki się zdarzały, byli chłopcy, którzy się jej zwyczajnie podobali, ale mało kiedy angażowała się tak dalece, jak z Rookwoodem. On chciał sobie tkwić w czymś nienazwanym, bezpiecznej, szarej strefie. A ona chciała konkretów — miała do nich pełne prawo. Gdy wspomniała o tej próbie samobójczej, złapała za kieliszek i opróżniła go, dolewając im zaraz alkoholu. No to poleciał dramatem, rozwiązanie dla tchórzy. Nie radzę sobie, ciężko mi — pewnie, spalę się, bo tak będzie najlepiej dla świata. Pieprzony egoista. Tego jednak też nie miała serca jej mówić.
- Na pewno miał swoje powody, potwory, które go do tego zmusiły. Cokolwiek myślę o Saurielu, wiem tyle, że zrobił ,co uważał za najlepsze jego zdaniem — żeby Cię ochronić. Wiesz, żyjemy w trudnych czasach. Oczekiwania, presja i starcia między konserwatywnym myśleniem a współczesnością, są coraz mocniejsze. Zamierzasz to tak zostawić, odpuścić? Czy jest dla Ciebie na tyle ważny, żeby o niego walczyć? Wiesz no, trochę Ci to zajmie, bo nie oczekiwałabym jakieś wielkiej błyskotliwości, ale..
Dokończyła pół żartem, pół serio, puszczając jej oczko — chyba po to, żeby trochę rozładować presję, którą wprowadził ten temat samobójstwa, ten szary nastrój. Wino rozchodziło się falami ciepła po ciele Flint, zostawiając na skórze gęsią skórkę, sprawiając, że zaczynała trochę się relaksować, chociaż nadal w pełni uważała, na to, co robiła lub mówiła. Taki nawyk, bo przecież wiedziała, że przy Tori może być sobą.
Na słowa o zimnych, ściągnęła brwi. Prychnęła, kręcąc głową.
- Nie sugeruj się opinią jednego nekromanty, którego zdolności i pochodzenia nie znasz. Owszem, macie — jak nazywam to roboczo — pocałunek dementora na źródle, ale tworzy on iluzje, która średnio wpływa na samo funkcjonowanie organizmu. Powinnam dostać informacje od znajomej z Nowego Orleanu w najbliższym czasie, napisałam też do Cathala — jeśli coś takiego miało wcześniej miejsce, to on będzie o tym wiedział. I pracuje nad rytuałem. I nad tym wszystkim. Nie pozwolę, żebyś umarła. A zaufaj mi, znam się na tym, żeby utrzymać kogoś przy życiu. Przyniosłam Ci też eliksir zmiany temperatury ciała. - przerwała swój monolog, nie chcąc, żeby zaczęła w to wszystko wierzyć. Takie myślenie ściąga złe rzeczy. Złapała za rzuconą na blat stołu torebkę, wyjmując z niej duży flakon z eliksirem, do którego na rzemyku była przeczepiona instrukcja z zastosowaniem. Wstała, wsuwając go w dłonie przyjaciółki, które ostatecznie objęła, kucając przed nią. Niewiele osób wiedziało, że Cynthia umie w ogóle nekromancję, a nikt już chyba nie zdawał sobie sprawy, jak dobra w tym była i jak wiele poświęciła, aby osiągnąć sukces. - Hej, Victoria. Nie pozwolę, żeby coś Ci się stało, rozumiesz? Nawet jeśli miałabym iść do Limbo i wyjąć stamtąd dementora, żeby przygotować odtrutkę. Znajdę sposób. Nie tylko ja nad tym pracuje. I żadne trzy miesiące życia, nie dam Ci zginąć. Przestań gadać takie głupoty.
Mówiła cicho i dość poważnie, widocznie przejęta, tracąc na kilka chwil swoją doskonałą koncentrację i panowanie nad sobą. Nie mogłaby pozwolić, żeby coś się stało jej przyjaciółce, siostrze. Kochała ją, zrobiłaby dla niej wszystko, nawet jeśli miałaby oddać jej własne siły witalne i podmienić pewne rzeczy za pomocą zakazanych technik nekromancyjnych, zrobiłaby to. Wstając, nachyliła się, muskając jej czoło, raz jeszcze ściskając jej dłonie. Nie była może tak zdolną czarownicą, jak Tori, ale była w pewnych dziedzinach naprawdę pewna siebie, cały czas szlifując umiejętności. Poza nią, była oczywiście kwestia Lou, Atreusa i Theona. Przesunęła palcami po szyi, odgarniając do tyłu włosy i podeszła do okna. Nie bała się wyzwań, nie bała się działania pod presją, ale jakakolwiek perspektywa utraty Lestrange była w pewien sposób paraliżująca. Straszna. Przymknęła oczy, skupiając się na własnym organizmie, musiała doprowadzić się do porządku, wyrównać tafle. Nie mogła pokazać niepewności lub żadnej obawy. Skrzyżowała ręce pod biustem, odwracając się przodem do niej i opierając o parapet. Jeśli faktycznie te wszystkie zmiany były spowodowane strachem przed śmiercią, to musiała z tym skończyć. Bo zwariuje. Każdy, kogo prześladowało widmo śmierci, a kto się jej bał i nie był z nią pogodzony, wariował.
- Przeznaczenie nie może być Panem Twojego losu, bo po co byłaby Ci wolna wola, skoro wszystko byłoby już dla Ciebie ustalone..?- zapytała cicho, wlepiając w nią intensywnie błękitne tęczówki. Nie umiała pozwolić sobie na takie lekkomyślne myślenie, oznaczało to utratę kontroli. - Nie zrozum mnie źle, wierzę w to, że w to wierzysz. I że wszystkie Twoje doświadczenia utwierdzają Cię w przekonaniu o prawdziwości magii sabatu. - dodała, nie zamierzając się z niej naśmiewać lub szydzić. Bardzo szanowała jej opinie, wierzyła w jej prawdziwość, nawet jeśli nie próbowała jej pojąć. Na jej pytanie westchnęła, przesuwając palcami po swoich ramionach. - Z Lovainem? Nie. Nie było na to czasu? No i on nie bardzo chciał o tym słyszeć, jak wspomniałam o zerwaniu więzi. Wierzy w to. - odpowiedziała ciszej, przypominając sobie ich dość burzliwą rozmowę, na której przebieg wciąż była trochę zła, chociaż nie miała w naturze rozpamiętywania czegoś długo.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
20.03.2024, 23:37  ✶  

Prawdę mówiąc, to i Victoria bardzo lubiła noc; była taka spokojna, ludzie jakby bardziej się otwierali, pokazywali chętniej swoje kolory. A ostatnimi czasy noc była tą porą dnia, w której najbardziej swobodnie mogła się spotykać z pewnym wampirem, z którym… chyba nic ją już nie łączyło? Przynajmniej nie formalnie. A nieformalnie to było, przynajmniej dla niej, cholernie skomplikowane. Na tyle, że nie potrafiła tego nazwać. Co się zaś tyczyło rodziny – sądziła, że przynajmniej na razie, miała spokój. Gdy w końcu dwa dni temu zebrała się na odwagę i powiedziała rodzicom jak wygląda jej sytuacja zdrowotno–duchowa, to czuła, że musiała ich nieźle wystraszyć. I dobrze – sama też się tego trochę bała, bo kończyły się jej opcje. Ale czułą w kościach, że jej matka tego tematu tak nie zostawi, że choć była taka zimna, to pewnie spróbuje cokolwiek poszukać, by pomóc córce. I dlatego nawet nie było kłótni o to, że się wyprowadza – a kolejnej kłótni by chyba nie zniosła już z takim spokojem. Czuła, że coś w niej umarło: zdolność do przejmowania się wymysłami rodziny. Nie, nie zamierzała pozwolić, by mieli ją wplątać w kolejny mariaż; jeśli miała wyjść za mąż, to tylko wtedy, kiedy sama będzie tego chciała, za osobę, którą sama sobie wybierze, i na własnych zasadach.

Kiwnęła głową, notując w pamięci, by jutro posłać list do Christophera odnośnie Cynthii, by przygotował dla niej coś specjalnego i że jeśli cena będzie bardzo wysoka, to ona może się do tego dołoży, bo Cyna zasługiwała, by mieć wszystko co najlepsze. Była też pewna, że na Flint pięknie będą wyglądać spodnie i koszula, była taką piękną kobietą…

Kwestia niedowartościowania była chyba wpisana w gorszy nastrój Victorii. Jakby tego nie nazwać inaczej – dostała kosza, co było jak cios prosto w żołądek, aż zaparło jej tchu i chociaż wiedziała, że mężczyźni się za nią oglądają, ileż razy Laurent jej powtarzał, że nie przypomina sobie, by widział kogoś piękniejszego, to od Sauriela słyszała tak bardzo pojedyncze wzmianki, że uwierzyła, że coś jest z nią nie tak.

Uśmiechnęła się do Cynthii, bo sama po trochę porzuciła już eksperymentowanie na sobie samej z eliksirami na ciepło. Jej myśli i pomysły zaprzątały inne projekty – może to nawet lepiej, że sama się tym nie zajmowała.

– Praca. Ciągniemy z Brenną pewien wątek od czerwca, to nieistotne, w każdym razie dwa tygodnie temu zaprowadziło nas to dość niespodziewanie do jaskiń, w których okazało się, że urzęduje smok. Dokładniej to smoczyca, której zniknęły jaja – westchnęła i uśmiechnęła się do Cynthii łagodnie. – Jestem pewna, że resztę jesteś sobie w stanie dopowiedzieć. Ale musiałam osłonić Brennę – smok zionął na nie bezpośrednio prosto w wąski korytarz, a Victoria cieszyła się z tego, że tym razem Longbottom nie upierała się, by zamykać tyły. Spłonęłaby tam żywcem, gdyby nie obecność Victorii, która całe uderzenie wzięła na siebie.

– Tak – przyznała przyjaciółce cicho po chwili milczenia. Tak, tęskniła za nim, to zdawało się być oczywiste. Przywykła do jego ciągłej, codziennej obecności, bo jego bezczelnego języka i tego, że były momenty, gdy był dla niej taki łagodny i wręcz czuły. – Tak sądzę – przyznała Cynthii, ale wiedziała, że w tym jest cos jeszcze. Że pewnie na swój sposób chciał ją chronić przed Śmierciożercami – a pokazał jej swój tatuaż. Tak czy siak, uważała, że pozbawiał ją wyboru i zdania, że decydował o czymś sam, nie biorąc pod uwagę tego, że potrafiła też sama podjąć decyzję. Doskonale wiedziała co mógł, a czego nie mógł wampir. I wiedziała też już, że absolutnie nie ma rzeczy niemożliwych. A może naprawdę nic do niej nie czuł i jej nie chciał? Prawda była taka, że Victoria nigdy wcześniej się nie zaangażowała, nie w takim stylu, bo nigdy sobie nie pozwoliła na podobne uczucia do kogoś. – Nie chcę go naciskać ani do czegokolwiek zmuszać. Ta jego próba… To bolało, wiesz? Wiedzieć, że gdybym spóźniła się o choćby chwilę, to te promienie naprawdę by go spaliły – złamało jej to serce, zostawiło ją w rozsypce. Widmo tego, że mogła go więcej nie zobaczyć… Nie potrafiła zrozumieć jak jego rodzice mogli w ogóle dopuścić do tego, że oddali go wampirowi. Że już raz umarł. Było nawet słychać, jak Victorii odrobinę załamał się głos, ale zaraz złapała za kieliszek, by się napić i przeczekać ten moment. – Jest dla mnie bardzo, bardzo ważny – dodała cicho, odwracając na moment głowę w stronę okna. Do tego ją doprowadził ten mężczyzna: z silnej, pozornie chłodnej kobiety, stała się… jakimś rozedrganym kwiatuszkiem.

Odwróciła jednak głowę do Cynthii, gdy ta kucnęła przed nią i wyciągnęła do niej ręce po tym całym monologu. Tori odłożyła kieliszek i objęła przyjaciółkę, może nawet za mocno niż powinna, ale była jej tak cholernie wdzięczna… Ciągle zapominała, że Cynthia całe te lata ukrywała, że tak świetnie radzi sobie z nekromancją, a Victoria naprawdę nikomu nie powiedziała. Wiedział Sauriel, bo przy tym był – to wszystko. Tym niemniej opinia kogoś, kto mógł otwarcie studiować nekromancję była cenna i przynajmniej w pewnych aspektach pokrywała się z tym, czego Victoria dowiedziała się w kowenie Whitecroft.

– Dziękuję. Naprawdę. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – a znaczyło bardzo wiele. Miała tylko nadzieję, że wystarczy im wszystkim czasu… ale też nie zamierzała siedzieć z zawiązanymi rękami i nic nie robić. – W sierpniu mam się z Brenną i Mavelle udać do Afryki, może tam też się czegoś dowiemy, jakikolwiek inny kierunek czy wskazówkę. Dam ci znać, może to cię jakkolwiek nakieruje – powiedziała cicho, przez moment się wahając, bijąc z myślami, i było to widać, a w końcu westchnęła. – Jest jeszcze coś. Nie powiedziałam o tym w żadnym raporcie, ani wywiadzie, ani jak się ostatnio widziałyśmy, bo to się zaczęło później. Ale… tam w Limbo… coś się stało. Z Mavelle i Patrickiem trafiliśmy na… Chyba mogę to nazwać duszami. Naszych bliskich. Oni… chcieli żebyśmy tam zostali, namawiali nas. Cynthia… gdyby nie ten cholerny pierścionek, to naprawdę bym została – miała na myśli rzecz jasna pierścionek zaręczynowy, który ciążył jej na palcu i przypominał, że nie powinna nigdzie zostawać. – To była moja babcia, wiesz? Mama mojej matki. Ona… Dotknęła mnie i wtedy coś się stało. Ja… widziałam coś chyba jej oczami, jej wspomnienie. A później, już tutaj, co jakiś czas widziałam urywki jej życia, myślałam, że jestem nią. Raz nawet ubzdurałam sobie, że coś ważnego zostawiłam na Nokturnie i zerwałam się z nocnego dyżuru, żeby wpaść w biegu na Nokturn, i wtedy wszystko zaczęło mi się mieszać. A innym razem pomyliłam Sauriela z innym mężczyzną. A jeszcze innym prawie rzuciłam się do gardła spirytysty – Cynthia pracowała z Atreusem, ale na pewno nie usłyszała od niego podobnej rewelacji, bo sam wspominał, że jego to ominęło. Cokolwiek się stało, Atreus nie odczuwał tego co ona, Mavelle i Patrick. – Okazuje się, że moja babcia na pewnym etapie swojego życia była wampirem – powiedziała, uśmiechając się gorzko i wręcz się zaśmiała, by ostatecznie westchnąć. Celowo ubrała to w te słowa; Cynthia była bystra, była pewna, że zrozumie, co do niej powiedziała: na pewnym etapie. To znaczy, że z tego… wyszła. – Dlatego był mi potrzebny spirytysta. Bałam się, że ją jakoś wchłonęłam, ale on zdołał się skontaktować z nią w Limbo. Tylko… jakby nie pamiętała części rzeczy, tak przynajmniej mówił – Victoria sądziła, że to dlatego, że te fragmenty znajdowały się w jej głowie. Ale co przy tym sama utraciła? Tego nie wiedziała.

– Nie jest moim panem. Po prostu wydaje mi się, że coś może w tym być. Powiedzmy, że tego dotknęłam i uwierzyłam na własne oczy – ale wcześniej też była sceptyczna i kręciła nosem na większość wróżb. Nawet trochę na Vasilija Dolohova, który był przecież uznanym wróżbitą, numerologiem, astrologiem i jasnowidzem. Cały czas uważała, że powinna mu w końcu złożyć wizytę – może trochę ukoi jej… ból. Co miała do stracenia? – Och, ta magia była jak najbardziej prawdziwa. Przecież odczułaś to na własnej skórze – to połączenie rytuałem… ludzie sobie tego nie wyśnili. – Może da się to zrobić pojedynczo? Powinnaś porozmawiać z klątwołamaczem, oczywiście o ile chcesz. Starsza siostra Atreusa zajmowała się mną i Saurielem, nazywa się Florence Bulstrode. Co prawda my poszliśmy do niej we dwójkę, ale może byłaby w stanie coś poradzić? Oczywiście o ile tobie to przeszkadza – bo jeśli nie i nie chciała, to nie zamierzała Cynthii naciskać i namawiać. Ostatecznie to była przecież jej decyzja.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#9
05.05.2024, 23:11  ✶  
Gdyby Cynthia była nieco bardziej podobna do matki, powiedziałby pewnie Victorii coś mądrego o tym, jak to ludzie sami sobie komplikują sprawy. Boją się uczuć w obawie przed utratą i zaangażowaniem, boją się ryzyka. Pech chciał, że przyjaciółka czarnowłosej mogła wymienić jej możliwości przeszczepu żył, a nie życiowe rady na temat związków. Jej doświadczenie nie było duże, ba, ograniczone raptem do jednej osoby. Sauriel był trudny, Tori też była trudna. Obydwoje mieli swoje demony, które trudno było ujarzmić, a gdy dwóm osobom o takim typie charakteru na sobie zależy, nie było mowy o słodkich dniach, które płynęłyby miodem i mlekiem — lub w tym przypadku o nocach, bo przecież Książę Ciemności by się spalił. Z jednej strony wierzyła w to całe dojrzewanie emocjonalne poprzez uczucia i różne ich fazy, ale z drugiej strony strasznie jej współczuła takiego położenia. I była na siebie zła, bo niewiele mogła zrobić. Sprowokować rozmowę pomiędzy nimi ewentualnie, nawet jeśli wyszłaby na najgorszą, ale to akurat nie miałoby dla niej żadnego znaczenia, jeśli udałoby się im cokolwiek ugadać i zdziałać pomiędzy sobą. Tori była tego warta. Zrobiłaby przecież dla niej wszystko.
Rodzina była najważniejsza, tworząc jednocześnie największe komplikacje w życiu. Mama Torii była wspaniałą i zdolną kobietą, ale wymagającą. I w tej sytuacji Cynthia nie zawsze umiała jej dobrze doradzić, bo jej własna matka zmarła, gdy ona była jeszcze dzieckiem, a ojciec, wiadomo, średnio sobie radził z bliźniakami. Wyprowadzenie się z rodzinnej posiadłości wymagało dużej odwagi oraz funduszy, chociaż w tych czasach to pierwsze zdawało się ważniejsze. Była aurorem, celem popleczników Czarnoksiężnika, a mieszkając samej, teoretycznie stanowiła łatwiejszy kąsek. Blondynka nie zamierzała jednak robić jej uwag na ten temat, wolała cieszyć się jej swobodą i ją po prostu wspierać, uznając, że to najlepsze, co mogła zrobić. Bycie zimną i Sauriel dawały Victorii wystarczająco popalić, nie musiała do tego dokładać wywodów o bezpieczeństwie. No i nie była bezbronną dziewczyną. Rosier był drogi, ale jego rzeczy były doskonałej jakości. Warto było odświeżać garderobę, nawet jeśli odrobinę naruszy to jej oszczędności, które tak skrupulatnie gromadziła. Każdy galeon miał służyć celowi, którego tak naprawdę sobie jeszcze nie wymyśliła. Nie miała dużych potrzeb materialnych, a materiałów do badań miała pod dostatkiem w kostnicy. Perspektywa koszuli oraz skrojonych odpowiednio spodni z nieco wyższym stanem wydała się jej kusząca, zwłaszcza że jej przyjaciółka prezentowała się w tym tak doskonale.
Zgodziłaby się z Laurentem, że trudno o ładniejszą dziewczyną w Londynie, niż ona. Jej karnacja, sylwetka, rysy twarzy i przede wszystkim głębokie spojrzenie, osadzone pod wachlarzami długich i ciemnych rzęs sprawiały, że ściągała na siebie uwagę, gdziekolwiek by nie była. Sauriel musiałby być idiotą lub lubić mężczyzn, aby tego nie zauważyć. Może po prostu nie chciał jej pokazać, że mu zależy? Zawsze łatwiej było kogoś odtrącić, niż samemu zostać odtrąconym, a charakterny wampir wyglądał na takiego, co miał małą manię kontroli, podobnie zresztą jak Cynthia. Umiała go tu zrozumieć, bo sama wolała rozdawać karty, stawiać warunki. Ludzie niewiele ją obchodzili, nie licząc kilku wyjątków. I im dłużej nad całą tą ich sytuacją myślała, tym bardziej była na niego zła. Jak niby miała mu wybaczyć skrzywdzenie jej tak głęboko? Odtrącić kogoś z obawy lub też przez strach przez to, kim się było.. To było paskudne i niesprawiedliwie, po prostu.
Westchnęła, przesuwając chłodnymi placami po swoim policzku, a następnie oczach. Nie było trudno wyobrazić sobie scenariusza ze smokiem, w którym brała udział Brenna Longbottom. - Całe szczęście, że tam byłaś, bo byłaby brygadzistka z ogniska. - zauważyła cicho, kręcąc głową. Zawsze była w gorącej wodzie kąpana, typowy gryfon. I jednocześnie cecha ta sprawiała, że była naprawdę wyjątkową dziewczyną. Dar Lestrange był naprawdę użyteczny, gdy przychodziło do smoków lub wybuchających ognisk na festynach. - Podziwiam oddanie Brenny i skłonności do poświęceń, ale czasem powinna pomyśleć o sobie. Świat wiele by stracił, gdyby stała się przekąską dla smoka. - zauważyła dość miękko z delikatnym wzruszeniem ramion, powracając do przyjaciółki spojrzeniem.
Przytaknęła jedynie na jej słowa, wciąż łagodnie spoglądając na jej twarz. Głupi Rookwood, naprawdę, dlaczego mężczyźni w tym kraju byli tak upośledzeni? A może egoistyczni i zaślepieni po prostu? Trudno było wybrać. - Musisz z nim porozmawiać, przełamać tęsknotę. Czy powodzenie mu wprost czego chcesz, da efekt? - zapytała z nutą zaciekawienia, palcami stukając o blat stołu w zamyśleniu. Nie była zwolennikiem aż tak dużej szczerości, ale czasem pozostawała najlepszym rozwiązaniem, nawet jeśli zamykała drzwi wielu innym. Obydwie nie lubiły być bezbronne względem drugiej osoby, a prawda — chociaż brutalna i okrutna, była taka, że w momencie otworzenia się na partnera i zaangażowania, pokazywało się słabość i mnóstwo możliwości na to, aby wpaść w sidła kontroli lub też manipulacji. Świat był bezwzględny. Chronienie jej było czymś dobrym, czy złym? Teoretycznie złym, tak sobie powtarzała przez swoją manię niezależności, ale nie znała też strony Sauriela, chociaż o tym było łatwo jej zapomnieć. W końcu na nim jej tak nie zależało, jak na niej.
- Niektórzy potrzebują pociągnięcia za rękę, uświadomienia, ale Ty znasz go najlepiej. Najważniejsze, że się nie spóźniłaś Tori. Wizja utraty musiała być okropna, przytłaczająca.. Przykro mi, że postawił Cię w takiej sytuacji. Zawsze uważałam, że to osoba odporna na emocje.. Jak wiele musiało się zdarzyć, że skłoniło go do takiej decyzji? Jeśli mogę zapytać. Skąd wiedziałaś, że musisz go szukać? Dał Ci znać? Chciał, żebyś go powstrzymała? - zapytała ciszej, przenosząc spojrzenie na dłonie czarownicy. To nie był miły powrót do przeszłości, zadane przez nią pytania musiały rozdrapać pewne rany, ale kobieta znała ją na tyle, aby wiedzieć, że jeśli nie czuła się komfortowo z odpowiedzią. Szczerze mówiąc, Cynthia nigdy nie rozumiała samobójców. Życie było wszystkim, co ludzie dostawali — krótkim czasem na tle całego wszechświata, który powinni wykorzystać do tego, aby zostawić po sobie jakikolwiek ślad lub być spełnionym. Człowiek, który umrze, a więc przestaje istnieć, ale wszyscy ci, których zostawił, odczuwają jego brak. Przecież poza Tori, której pękłoby serce, Sauriel miał też rodzinę oraz przyjaciół. Nie było problemów bez rozwiązania, nie istniał dla człowieka punkt, z którego nie wychodziła żadna droga. Blondynka westchnęła, przymykając na chwilę oczy, a potem dopiła resztę alkoholu z chłodnego wciąż kieliszka. - Skoro jest dla Ciebie ważny, walcz o niego i dla niego, skoro on nie ma na to siły. Niezależnie od tego, co na to reszta świata. Będziesz żałowała, jak odpuścisz i nie spróbujesz.
No przecież każda kobieta miała w sobie takie drżącego kwiatuszka, musiała po prostu znaleźć odpowiedniego ogrodnika, dla którego będzie mogła się rozwinąć i pokazać to, czego reszta świata nie powinna w ogóle widzieć.
Przymknęła oczy, czując zapach jej włosów oraz perfum. Lubiła sposób, w jaki pachniała jej przyjaciółka i rytm, który wybijało jej serce, a który tak doskonale słyszała w związku ze swoimi umiejętnościami nekromancji. Nie przeszkadzało jej mocniejsze objęcie, sama zacisnęła palce na ciele dziewczyny, jakby próbowała pokazać, że będzie dobrze i że sobie poradzi, bo nie jest w tym wszystkim osamotniona. Niezależnie, czy w byciu zimną, czy w kwestii Rookwooda, Tori zawsze miała ludzi za plecami. Kogoś, kto poda jej dłoń. Nie mogła pokazać ciemnowłosej, jak bardzo się o nią martwiła, ale nie mogła też pozwolić, aby takie myśli i głupoty kiełkowały w jej głowie, bo nie było możliwości, aby ona umarła. Cynthia zamieniłaby się z nią miejscami, przelała jej całą swoją energię życiową lub pobiła się z kostuchą, jeśli byłaby taka konieczność, a przede wszystkim możliwość.
- Nie dziękuj mi, nie masz za co. Jesteś dla mnie jak siostra. Zrobiłabym dla Ciebie i Twojego bezpieczeństwa wszystko, więc się nie martw, dobrze? - odpowiedziała miękko, kręcąc głową odrobinę, jakby chciała utwierdzić ją w przekonaniu, że te trzy miesiące, to jakaś kompletna bzdura. Nie ruszając się z miejsca, słuchała jej uważnie, skupiając się na tym, aby wyłapywać wszystkie możliwości płynące z wypowiedzi oraz miejsc, gdzie się udawały. Każda szkoła nekromancji była inna, każde wiedźmy miały inne rytuały. Jedne osiągały niewiele, inne były w stanie na poziomie duchowo-witalnym przedostawać się do limbo, nawet jeśli ich życie było przez to znacznie krótsze. Przytaknęła. - Skontaktuje się z kilkoma kobietami, poproszę o księgi z Ameryki Północnej i Południowej, a także przejrzę to, co mamy dostępne na Wyspach Brytyjskich. Mogę też spróbować dowiedzieć się o czymś ... Nie, lepiej, żebyś nie wiedziała. - uśmiechnęła się nieco, pozwalając sobie na delikatne wzruszenie ramion, przez co jasne włosy zakołysały się leniwie. O departamencie tajemnic lepiej było nie mówić, ale warto było uśmiechnąć się do Nicholasa i poprosił go o przysługę. I tak był jej coś winien. Ściągnęła brwi, słuchając uważnie jej słów. Jej usta zacisnęły się nieco, jedną dłonią ścisnęła mocniej przyjaciółkę, a drugą przesunęła po swojej szyi, zaczepiając palcami o gęste pasmo i chowając je za uchem. - Widzisz, limbo nie bez powodu jest tematem i miejscem właściwie tabu. O zejściu tam niewiele się mówi. Nie wiem, w jakim stopniu to prawda, bo nie próbowałam połączenia umożliwiającego odwiedzenia tego miejsca, ale słyszałam, że wkroczenie tam bez zaproszenia lub też w hmmm okolicznościach, które ingerują w jego moc, sprawia, że chce jakby uniemożliwić wyniesienie swoich tajemnic? To tak, jakby dusze uruchamiały system alarmowy, pułapkę. To miejsce przesiąknięte magią i duszami, energią życiową, pozostałością po tych, których już nie ma. Doskonale wiedzą, za kim tęskni serce. Całe szczęście, że tam nie zostaliście. Gdy bywasz w limbo zbyt długo lub gdy zbyt mocno Twoje źródło zwiąże się z jego źródłem, wyjście może być niemożliwe. I możesz umrzeć lub co gorsza, tkwić w letargu pomiędzy światami. Oczywiście nie mogę tego potwierdzić, tak wiesz, na pewno, ale Twoje słowa i słowa wiedźm się pokrywają. Dusza może też chcieć się wydostać, przeżyć poprzez Ciebie swoje chwile raz jeszcze, intensywniej i wyraźniejsze, bo jesteś żywa.
Zakończyła, nie odwracając od niej spojrzenia. Nie chciała jej okłamywać, nie mogła też zagwarantować, że opowieści, podania, treści ksiąg i wierzenia mówiły prawdę. Nawet jeśli udawało się dostać do limbo, kręcić po nim, cena była często straszna. Większość osób, które tam zaglądały, próbowało też pochwycić jego moc i w pewien sposób przechwycić śmierć, podobnie jak trzej bracia z legendy. Słuchała dalej, a na wzmiankę o wampirze, uniosła nieco brwi. Na tym temacie aż tak się nie znała, nigdy nie interesowała się zarówno wampiryzmem, jak i likantropią, chociaż na obecnym poziomie wiedzy, bycie tym pierwszym mogło być niezwykle użyteczne i praktyczne, pomóc w badaniach.
- Igrasz z niebezpiecznymi rzeczami, jeśli dusza zostawiła w Tobie tak trwały ślad. Z drugiej strony, czy to nie jest iskra nadziei dla Ciebie i dla niego? Skoro ona z tego wyszła, on też może. Znalezienie lekarstwa jest możliwe. Nie sądzę, żeby babcia Cię okłamała lub przedstawiła Ci w podziękowaniu historię, którą potrzebowałaś usłyszeć. No wiesz, za możliwość "życia" przez chwilkę.
Musiała ją odrobinę ostrzec, chociaż starała się nie brzmieć, jak zatroskana matka. Czy jej się to podobało, że brała w tym udział? Nie. Bo były to aspekty, o których niewiele właściwie było wiadomo. I co, jeśli stanie się coś okropnego i Cynthia nie będzie w stanie jej pomóc? Jej palce znów mocniej zacisnęły się na dłoni przyjaciółki.
Przeznaczenie było trudnym tematem. Los, przypadek, zbieg okoliczności, wróżby. Starała się zwykle o tym nie myśleć, nie kwestionować i skupiać się na tym, co było namacalne i prawdziwe, na nauce. Czasem jednak każdy potrzebował chwili takiego zrzucania odpowiedzialności za życie na siłę wyższą, nawet ona. Nie można było jednak zapomnieć, że szczęście zależało w dużej mierze od nas samych, że tylko my mogliśmy chwycić je w dłonie. Błękitnooka nie lubiła wierzyć, że coś mogłoby mieć nad nią aż tak dużą kontrolę. Westchnęła na jej słowa. Owszem, odczuła, ale to była magia. Magia mogła narzucać, tworzyć, przekształcać — obydwie o tym wiedziały. Jak bazować uczucia na czymś tak niestabilnym? Jak wierzyć w ich sens?
- Mówiłam Louvanowi, że to nie jest właściwie, ale wściekł się strasznie, gdy wspomniałam o zerwaniu tego zaklęcia. Dowiedziałam się, że wraz z lipcem, powinno być słabsze i całkowicie zniknąć w sierpniu, ale nie jestem pewna, ile w tym prawdy. Wiesz, to nie moje terytorium ekspertyzy. - wyjaśniła, podnosząc się i przysuwając krzesło tak, aby siedzieć bliżej Tori. Usiadła więc wygodnie, zakładając nogę na nogę i wbiła w nią wzrok, przekręcając odrobinę głowę na bok. Wciąż była na niego zła za ich ostatnie spotkanie, ale przecież nie będzie zachowywała się jak dziecko i grała obrażonej, odmawiając mu pomocy w sprawach naglących. Zawsze dbała o jego zdrowie, dostarczała Lou ziół i mikstur. - Myślisz, że mogłabyś podpytać Florence o to? Może wie coś więcej na temat tego pojedynczego zerwania i informacji, które Ci podałam? Naprawdę, nie umiem tworzyć czegokolwiek na podstawach płynących z sabatu i przeznaczenia, magii wiązania nitek. Chociaż to pewnie okropnie romantyczne. - parsknęła z nutą rozbawienia, przesuwając palcami po swojej twarzy. Przez myśl jej przemknął obraz dziewczyny, którą kiedyś widziała w lustrze, tak innej od tego, co Cynthia reprezentowała sobą teraz. - Jestem przekonana, że kiedyś byłam bardziej romantyczna. Nigdy bym za to nie podejrzewała Twojego kuzyna o to.
Na pierwszy rzut oka, ów romantyzm w ogóle do czarnowłosego nie pasował. Wiedziała jednak, że zyskiwał przy bliższym poznaniu, podobnie jak ona, tworząc dookoła siebie pewnego rodzaju zbroję, skorupę, tylko kryła ona zupełnie inne wnętrze, niż przed światem chowała Flint.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
10.06.2024, 23:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.07.2024, 21:28 przez Victoria Lestrange.)  

Ani Cynthia nie była jednak swoją matką, ani tym bardziej Victoria nie była swoją. Może to i lepiej, bo miały swoje życia do odkrycia, a rady czy ich brak… Ciemnowłosa doskonale wiedziała, że jej relacja z wampirem nie należy do najprostszych, a wręcz przeciwnie. Że będą mieli swoje wzloty i swoje upadki, że Sauriel został na tylu poziomach skrzywdzony przez bliskich, że trudno mu się będzie przełamać przed druga osobą, że będzie się bał, uciekał, odsuwał… Cóż jednak z tego, że to wiedziała i się tego spodziewała, skoro i tak bolało? Te ciosy, nawet jeśli była na nie przygotowana, po prostu nadal bolały i nie bardzo nawet wiedziała co ma zrobić, żeby to naprawić, albo żeby było jak wcześniej, albo… Cokolwiek. Kwestia wyprowadzenia się z rodzinnego domu nie była nawet sprawą pieniędzy, bo tych Victoria miała aż nadto i nawet nie odczuła kupna tej kamienicy czy remontu w niej. Bezpieczeństwo… Nie bała się o siebie. Była równie narażona w Dolinie Godryka co i tu, a Pokątna może była nawet bezpieczniejsza. No i… heh… zadawała się ze Śmierciożercą. Jeszcze kilka tygodni temu była narzeczoną Śmierciożercy, nie bała się ich, chociaż może powinna. Bardziej bała się o niego.

– Powinna. Ale wiesz… To po prostu Brenna – pewnych rzeczy nie dało się zmienić i nawet nie powinno się próbować.

– Nie da. Jak powiedziałam nieco bardziej wprost, to wtedy zaczął się dystansować i odsuwać, aż wszystko się popsuło jeszcze bardziej – westchnęła. Teraz rozumiała, że to nie był dobry czas na to. Że tamta rozmowa była nie w porę. Że powinna… Powinna nastąpić dużo później. Teraz już nie popełniłaby tego błędu, ale mleko zostało już rozlane. – Nie chcę dla niego źle i nigdy nie zabrałabym mu jego przestrzeni, której tak potrzebuje, ale to… No. To nie jest takie proste – pokręciła też głową, bo co mogła więcej powiedzieć? On chciał chronić ją, ona jego. Wiedziała, że nie mógł jej dać wszystkiego, bo był cholernym wampirem, odebrano mu przez to wiele… Ale nie było to nic, czego… Victoria coraz częściej o tym myślała: o tym, że może eliksiry zdołałyby oddać mu trochę zagubionego w mrokach nocy człowieczeństwa.

– Może myślał, że tak będzie najlepiej. Że w ten sposób… ja będę miała od niego spokój? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Nie odważyłam się zapytać – bo nie chciała tego rozdrapywać, skoro było to tak na świeżo. Może kiedyś… może kiedyś zapyta, o ile ich kontakt i relacja przetrwają te ciężkie chwile. – Jego matka wpadła do nas w środku nocy i błagała o pomoc, bo z ojcem nie mogli go nigdzie znaleźć, a się na coś tam gdzieś umówili. Ot…chyba matczyne przeczucie. Chyba nigdy by go nie znaleźli sami – bo nawet nie wiedzieli, gdzie szukać… Ale Victoria wiedziała. To chyba znaczyło wiele? Że ze wszystkich osób – ona wiedziała. – Wiem. Wiem, Cyna, dlatego próbuję – chociaż ludzie tego nie rozumieli. Ale Victoria wiedziała, że Sauriel potrzebuje pomocy i nie wybaczyłaby sobie, gdyby nic nie zrobiła, nawet kosztem własnego samopoczucia. Bo życie było jedno, a on już i tak dostał drugą szansę…

– Dziękuję – powiedziała cicho. To wyznanie naprawdę wiele dla niej znaczyło, bo chociaż sama szukała odpowiedzi, to jednak dobrze było wiedzieć, że nie była w tym sama, że komuś innemu tez zależało, że na końcu nie zostanie z tym całkiem sama, skazana na to, żeby znowu pójść w nieznane i sprzeniewierzyć wszystko, co miała dla tajemniczego efektu, który równie dobrze mógł ją całkowicie pozbawić życia. Zapatrzyła się na Cynthię, gdy mówiła o Limbo, bo to co jej tłumaczyła… tak bardzo pasowało do tego, co zdarzyło jej się tam przeżyć. Nie powiedziała nic więcej, bo nie wiedziała co właściwie? Ale z pewnością będzie to coś, nad czym musi się zastanowić. Kiwnęła jednak do Flint głową i na moment położyła dłoń na wierzchu jej dłoni, po czym sięgnęła do swojego kieliszka, by zorientować się, że jest pusty. Machnęła różdżką, napełniając naczynie dla siebie i dla Cynki.

– Jest. Zamierzam poszukać głębiej… oczywiście delikatnie, ale tak. Jeśli ona to zrobiła, to można to zrobić drugi raz. Nie ma rzeczy niemożliwych, tak mi powiedziała i wierzę w to całym sercem – oczywiście nie zamierzała nic robić wbrew Saurielowi, ale posiadanie wiedzy jak czegoś dokonać nie było niczym takim. Ostateczna decyzja i tak będzie należeć tylko dla niego, ona chciała jedynie… dać mu możliwość jej podjęcia, w przeciwieństwie do tego, co już mu się przydarzyło: gdy nie mógł powiedzieć nie, gdy zamieniano go w wampira.

– Tak, rozumiem… Jeśli wam to nie przeszkadza tak bardzo, to faktycznie możecie poczekać. Ale gdyby coś… Nie jesteś jego własnością, to tak samo twoje życie jak i jego, a wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się granica drugiej osoby. Masz prawo zerwać tę więź, Cyn – powiedziała to spokojnie, ale oczywiście tutaj również decyzja zależała od Cynthii i Louvaina. Ale jeśli on nie chciał tego zrywać… Może… może ją faktycznie kochał? Victoria musiała i nad tym podumać. – Jeśli tylko chcesz, to mogę ją zapytać. Ale mogę też dać ci do niej kontakt i możesz z nią porozmawiać sama, jeśli chcesz. Rozmowa to jeszcze nie jest od razu decyzja o zerwaniu tego – Victoria uśmiechnęła się do Cynthii ciepło. – Może po prostu położyłaś na to wszystko za dużo innych masek i tak romantyczna Cynka wciąż gdzieś tam jest? Louvain dobrze cię traktuje? Może warto spróbować się trochę przełamać… Wiesz… Wyciągnij wnioski po tym, co widzisz u mnie – dodała, bo sytuacja na pewien sposób była podobna, choć tak diametralnie inna… Ale cokolwiek Cynthia by nie postanowiła – stałaby i za nią murem, tak jak ona stała za nią. – Zawsze możesz na mnie liczyć – dodała.

Kobiety rozmawiały ze sobą jeszcze długo, wieczór był wszak dopiero młody.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (6040), Victoria Lestrange (5443)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa