• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 9 Dalej »
[27.07.1972] Duch | Sauriel & Victoria

[27.07.1972] Duch | Sauriel & Victoria
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
21.03.2024, 13:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 22:08 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Znowu powstrzymuję w oczach płacz
Wеź się w garść, kończą ci się opcję
Słyszę drzwi, otwierasz, wieszasz płaszcz
Idziesz spać, tęsknię jeszcze mocniej

Czerń zawsze podkreślała jego urodę. Nie, nie podkreślała. Uzupełniała. Zamieniała człowieka w samą Śmierć, która wyszła z Otchłani, żeby się przywitać. Powiedzieć serdeczne "dobry wieczór", zanim wyciągnie po ciebie swoją rękę. Pewne rzeczy się zmieniały. Inne nie zmieniały się wcale. Nie zmieniło się to, że głowa Sauriela nadal potrafiła być pełna głupot i że potrafił zabijać swój czas głupoty czyniąc. Na przykład z aparatem w rękach, który sprawiał mu... radość? Nie, to złe słowo. Radość się nie budziła w jego sercu poza pojedynczymi, małymi iskrami, jakie witały go tego lata. Wyciągał jednak z tej Otchłani. Był dłonią dla samej Śmierci, żeby w ogóle się pojawiła na tym padole. Były zachaczki, żeby trzymać się mocniej, lepiej. Żeby chociaż trochę się budzić, chociaż częściej wychodzić, chociaż trochę dbać - o wszystko i o nic zarazem. Bo to nic było permanentną sankcją nałożoną na jego ducha. I tak miał swoją ostatnią prostą, ale pojawiła się taka Victoria i powiedziała, żeby dzisiaj jeszcze został. Więc pewne rzeczy się zmieniały. Ale inne rzeczy nie zmieniały się wcale. Gdzieś pomiędzy były uwypuklenia - nie zmiany, nie mezalianse uczuć zwrotnych, a stałe, które nabierały na intensywniejszej barwie. Czerni, albo na czerwonym, bo przecież kolor smutku jakoś tam nie pasował. Smutek był przykrym niedopowiedzeniem tego, co aktualnie gościło w jego wnętrzu. Jakąś śmieszną pomyłką tłumacza, który chciał zabłysnąć, ale jak zwykle się nie udało.

Zapukał wieczorem, po zmierzchu, do drzwi Victorii. Pochmurny dzień nie przeszkodził temu, żeby przyszedł wcześniej niż przed skryciem się ostatnich promieni słońca. Z kilkoma kartkami wetkniętymi w jedną kopertę. W jedną Z kopert, którymi uraczyła go Cynthia między paroma wymianami wiadomości, jakie rozegrały się między nimi. Był zły. I nawet tego nie ukrywał. Niósł ze sobą zimną, twardą złość, która odmalowana była na jego białej twarzy, na którą opadały krucze kosmyki. Czarna koszula, proste, czarne spodnie, czarny płaszcz, cienki, sięgający kolan. Brakowało temu pełnego dżentelmeństwa - nie było krawatu, pod szyją koszula była rozpięta, w uchu tkwił srebrny kolczyk, a na palcach dwie obrączki nie symbolizujące niczego konkretnego, będące zwykłą ozdobą jego rąk. Tak jak zdobiła jego palce ta koperta. Ta jedna, konkretna koperta, która mieściła w sobie tyle wiadomości.

- Victorio. - Nawet nie "dobry wieczór", czy "hej", albo cokolwiek w ten deseń. Ale zaraz się zreflektował przynajmniej odrobinę. Wymusił to na sobie, co też było wyczuwalne. - Dobry wieczór. - Wyczuwalne, bo wszystko było okraszone takim chłodem i dystansem, takim niezadowoleniem. Wszedł do środka, jeśli tylko Victoria się odsunęła i pozwoliła mu wejść. Przeszedł przez pokój, bo nie robiło mu różnicy czy miał ten płaszcz na sobie czy nie - temperatura dla niego była prawie zawsze taka sama. Chłodna. I odpowiednia zarazem, kiedy się przyzwyczajałeś, że ciepło słońca już nigdy nie będzie czymś dobrym. Uniósł tę kopertę tak, żeby była widoczna. Bardzo widoczna. Nastąpiła prezentacja dokonanej szkody, bo się pojawiła. I byłaby mniejsza, gdyby zatrzymała się na pierwszej wymianie i braku dalszych pouczeń - ale stało się. Cynthia chciała dobrze, ale czasami chcieć dobrze znaczy popsuć coś bardziej. W tym wypadku tak było. Zaprezentowana koperta wylądowała na stoliku kawowym. - Otwórz. Przeczytaj. - Sauriel spoglądał na Victorię całkowicie poważny. Widać było, że nie jest mu do śmiechu i nie było tutaj szans na to, że jak to zwykle on - nawet przestanie z tym nastrojem na poważnie, machnie ręką i zmieni temat. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyś gadała z Cynthią, Brenną czy... chuj mnie obchodzi, z kim. Tylko powiedz, czemu dostaję takie listy. - W gruncie rzeczy, pomijając to, jak ktoś go wkurwiał, kiedy mieszał się w jego sprawy i próbował mu tak wielce doradzać, to najbardziej chyba go denerwowało, że między wierszami dało się wyczytać - Cynthia wiedziała o jego wielkim fiasko odejścia z tego padołu.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
21.03.2024, 14:23  ✶  

Ostatnimi czasy i w jej garderobie znacznie częściej pojawiała się czerń, wypierała kolory, bo czuła się w ten sposób pewniej. Podkreślała to, co miała podkreślić, skrywała to, co miała skryć… Było jej trochę lepiej, niekoniecznie przez tę czerń, ale fakt, że oficjalna wyprowadzka z domu nie spowodowała kolejnej lawiny w jej życiu, dało jej jakąkolwiek możliwość, by złapać równowagę. Spotkania z przyjaciółmi, pojedyncze, też pomagały w pewnym stopniu. Wczoraj trochę zabalowała na pojedynku, ale też nie siedzieli nazbyt długo, rano praca… A po południu w końcu zrobiła to, czego tak bardzo pragnęła od dawna – wzięła do domu kota. Nie takiego z ulicy, tylko faktycznie udała się do Magicznej Menażerii tu na Pokątnej. Ostatnio przechodziła tamtędy coraz częściej i w końcu się odważyła i… przepadła. Teraz mały kociak zapoznawał się z jednym z mniejszych pokoików na piętrze, szalał resztę dnia i w końcu padł. A Victorii przynosiło to pewien spokój, maleństwo, takie ufne, ciekawe i trochę przerażone zarazem… Znowu nikogo się dzisiaj nie spodziewała i w nieco roboczym ubraniu, spodniach i jakiejś koszuli, choć nadal schludnie i czysto, z niedbale spiętymi spinką ciemnymi włosami, otworzyła drzwi.

Była zaskoczona, ale też jednocześnie bił od niej jakiś taki spokój. Ucieszyła się na widok Sauriela, to na pewno, bo po pierwszym zdziwieniu, jej twarz się wygładziła i uśmiechnęła ciepło, choć gdy zwrócił się do niej pełnym imieniem, to złapała moment zawahania. Sauriel bardzo rzadko tak do niej mówił – właściwie to nigdy. Albo nazywał ją bezosobowo, albo wymyślał te swoje ksywki, albo mówił „Viki”, rzadziej „Tori”. Raz jeden napisał do niej w ten sposób w liście, jak był z czegoś niezadowolony – i teraz też jej to zapaliło lampkę. Zresztą tak jak to „dobry wieczór”.

– Dobry wieczór – wymamrotała zaraz po nim odruchowo i zresztą odsunęła się, żeby go przepuścić, by wszedł. Nie miała powodu, by go nie zapraszać.

Oczywiście… wiedziała, że Cynthia napisała do Sauriela i spodziewała się napadu złości z jego strony właśnie wtedy – dwa dni temu. Zastanawiała się, czy do niej napisze, myślała też, czy do niego nie napisać i przeprosić, ale jakoś się to rozmyło… Bo nie do końca wiedziała co ma zrobić, a wczoraj miała dużo na głowie i dzisiaj ten kociak, który teraz smacznie spał swoim małym kocim snem. Ale nie sądziła, że wpadnie tutaj taki nabzdyczony z tego powodu… ale też nie wiedziała co dokładnie Cynthia mu napisała.

A już na pewno nie spodziewała się, że to są aż trzy listy, a nie jeden.

– Chodź na górę – rzuciła do niego i nawet pierwsza weszła na schody prowadzące na pierwsze piętro, gdzie znajdował się salon, łazienka i jeszcze dwa pokoje. Poprowadziła go zresztą do salonu właśnie, po drodze pytając, czy chce coś do picia. Nie zapytała, czy wszystko w porządku, bo widząc jego minę – zakładała, że niespecjalnie i pewnie za chwilę się dowie co jest grane. Ten chłód i dystans… Miała tego serdecznie dość, bo niczym sobie na to nie zasłużyła i doskonale wiedziała, że to nie polepszy jej nastroju ani jej nie pomoże.

Chociaż miała minimalne podejrzenie, przyćmione jednak tym, że minęły dwa dni. Płaszcz może i nie robił mu różnicy w tematyce chłodu, ale na pewno nie pozwalał na tak swobodne ruchy, jakby był bez niego. Mignęła jej ta koperta, zaraz zresztą ostentacyjnie rzucona na stolik przy kanapie – w tym samym salonie, gdzie ostatnim razem Sauriel pomagał jej z jednym z obrazów, i gdzie psianka przyniesiona przez niego sobie rosła grzecznie, tak zresztą jak i cała reszta roślin robiących klimat w pomieszczeniu.

Victoria widziała jego minę i nawet nie myślała o tym, żeby temat zmienić. Rzadko kiedy uciekała od takich problemów, chociaż jej się zdarzało – jak wtedy, na tym felernym spacerze, gdy wszystko ją przygniotło aż do parteru. Na jego polecenie… bo nawet nie prośbę, spojrzała na niego uważnie i nachyliła się do stolika, by otworzyć kopertę. I wyciągnąć nie jeden list, a trzy. Szybko poznała to pismo, bo należało do Cynthii, znała je na pamięć. Zobaczyła datę, przeczytała dwa i pół zdania i westchnęła.

Już wiedziała o co chodziło. Zerknęła kontrolnie na Sauriela, ale zaraz wróciła spojrzeniem do listu i czytała dalej. Odezwał się w trakcie, gdy skończyła ten pierwszy, ale mu nie odpowiedziała. Niespiesznie przełożyła list na koniec i zaczęła czytać drugi. A potem trzeci. Po tym nadal się nie odzywała, schowała je trzy do koperty, zamknęła ją i dopiero spojrzała na Sauriela, wyciągając do niego kopertę. Sama wyglądała na poirytowaną.

– Przyznała mi się, że do ciebie napisała. Ale nie wiedziałam, że to były aż trzy – powiedziała w końcu, nadal nie odpowiedziawszy mu na pytanie… a może to nawet nie było pytanie? – Nigdy jej o to nie prosiłam, nawet nie powiedziałam jej nie wiadomo czego – opowiedziała jej co się stało… Nie chciała jej ściemniać, a ludzie niestety pytali o ten przeklęty brak pierścionka na palcu, zresztą… To była jej przyjaciółka. Skąd miała wiedzieć, że wkurzy się tak dalece, żeby wypisywać do Rookwooda takie rzeczy?  – Przepraszam za nią, nie powinna. Napisałam jej zresztą, by więcej tego nie robiła, bo sobie nie życzę, żeby osoba trzecia mieszała się w moje sprawy – oczywiście, że była zła za te słowa, które przeczytała, były jak policzek – i to taki, który czuła na sobie, a nie taki, który miałby być wymierzony w Sauriela. A poza tym była zła na siebie. Że w ogóle nie przewidziała, że tak to się może skończyć. I że w ogóle musiała przepraszać za inną osobę, która mieszała w już i tak skomplikowanej relacji.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
22.03.2024, 15:40  ✶  

Victoria była bardzo wrażliwa na otoczenie, które było dla niej ważne. Otoczenie ludzi. Była w ogóle wrażliwa - tylko kryła to pod tą maską chłodu i dystansu, bo tego od zawsze od niej oczekiwano. Jakby okazywanie emocji mogło być czymś złym. I było. W tym świecie wszystko, co nie hartowało cię stalą było złe. Wszystko, co obnażało z uczuć delikatniejszych, co pokazywało delikatne, miękkie wnętrze, w które ostrza słów mogły wejść z równą łatwością jak sztylet w podbrzusze. Tak, minęły dwa dni. Dwa dni spędzone na tym, żeby się uspokoić, prawda? Albo na tym, żeby wypielęgnować tę złość. W tym wypadku wyszło na to drugie. Nie dlatego, że chciał. W zasadzie w ogóle nie chciał tematu poruszać. Po tym, jak otrzymał list Victorii, to już niemal wpadł w furię. I to nie była miła odmiana od tego błogiego upojenia, spokoju, w którym się zanurzał od miesiąca. Wolał zdecydowanie ten spokój. Wolał się tak nie denerwować. Znowu drżał, znowu miał czerwono przed oczami, znowu miał ochotę niszczyć wszystko wokół siebie - tylko co niszczyć? Dom? Poduszki, szafki, książki? Bez sensu. Takim sposobem zdusił to w sobie. A zduszenie tego, jak na to liczył, wcale nie sprawiło, że mu przeszło. Przyniósł więc te nerwy tutaj, do niej. Czy na to zasłużyła? Nie, z całą pewnością. Czy on zasłużył na takie listy? Nie, z całą pewnością nie. Bo nie zrobił niczego złego - a przynajmniej on swojej winy w niczym nie widział. Nie dawał jej nadziei, nie obiecywał niczego, tak uważał. Mógł być bardziej zdystansowany, to prawda, więc tu mógł być jego błąd. Ale oboje chcieli przełamywać dystans, więc... na jakąkolwiek autorefleksje Cynthia liczyła - nie wykwitła ona we wnętrzu czarnowłosego. Pojawiło się raczej przeświadczenie, że mógł od początku być dalej i że w ogóle popełnił błąd dopuszczając kogoś do siebie. Że uczucia Victorii mogły stać się bardzo uciążliwe i że będą im szkodziły. Że też popełnił błąd, że w ogóle pozwolił się zabrać z tamtego czerwcowego dnia z parku. Irracjonalne myślenie Sauriel zabrało go nawet tam, gdzie już ze zwykłej przekory, mając dość samego siebie i tych durnych listów od Cynthii, chciał powtórzyć sekwencję wydarzeń. Tym razem bez magicznych interwencji kogokolwiek.

- Irracjonalność tych pierdolonych listów wkurwia mnie do granic. - Nie musiał tego mówić, to było widać, a nawet słychać w jego głosie. Bo zamiast się uspokoić, to ten chłód przeszedł w ogień. Ogień rozpalony w jego czarnych oczach - największy ślad życia, jaki się w nim pojawił od tamtego wiekopomnego dnia. A na pewno dla niego będzie wiekopomny, bo ciężko wyrzucić z głowy taką parszywą i żałosną porażkę, jakiej doznał. Bo tak, w jego głowie to była wstydliwa porażka. Nie dlatego, że próbował. Dlatego, że poległ próbując. - Wiem, że nie prosiłaś. - Te słowa go trochę... ugasiły. Trochę. Na tyle, że TROCHĘ się zreflektował i spuścił z tonu. - Wiem. - Poprawił się więc już spokojniej i przestał prężyć swoje mięśnie. Nawet nie wiedział, że to robi, że jest aż taki spięty, że prawie zgrzytał kłami. Słuchał jej dalej. Jej przeprosiny. Na chuj mi one? Nie dlatego, że nie doceniał słowa "przepraszam" z jej ust, tylko dlatego, że to nie ona powinna przepraszać, bo nie ona była winna temu wszystkiemu. - Słuchaj... dobrze, że masz z kim gadać, ale kurwa... jak Cynthia jeszcze raz mi wyślę coś takiego, to mnie pokurwi. Mam w pierdolonej dupie jej mądre rady i to, co ona sobie życzy. - Lubił Cynę. Naprawdę ją lubił. Wiedział, jaka jest ważna dla samej Victorii. - Jestem wkurwiony, ale wiem, że to nie twoja wina. Po prostu jestem wkurwiony, a tym bardziej, że Cynthii nie pójdę wpierdolić. - I nie wiedział, co ma w zasadzie zrobić z tym nadmiarem agresji. Pójść wpierdolić przypadkowemu klientowi z ulicy? Przez moment milczał. - Uważasz, że jestem winny? - Zadał to pytanie z takim... dziwnym tonem. Z jakimś twistem w głowie, który był trudny do zidentyfikowania.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
22.03.2024, 16:44  ✶  

Wrażliwość była tak samo słabością, jak i mocną stroną – zależy kiedy i zależy do kogo. Teraz jednak wszystko miętoliło się w jednym wielkim kotle, dlatego wychodziła na taką miękką i słabą. Oczywiście w swoich własnych oczach i w tym jak została wychowana. To nie mogło być dla niej łatwe – i gwarantuję, że nie było. Mieszała się w tym, gubiła… Miotała. A sprawa Zimnych, której miała po dziurki w nosie, też sytuacji wcale nie poprawiała, ale już chyba doszła do momentu, w którym uznała, że… co ma być – to będzie. Umrze, nie umrze… A kogo to w ogóle będzie obchodzić? Może kogoś… A może zapłaczą, będzie im smutno przez tydzień i zapomną o sprawie. Jak będzie się tym tak przejmować, to na pewno nigdy nie będzie lepiej. Z Saurielem jednak w pewnych aspektach byli bardzo zbieżni: i ona ostatnimi czasy częściej czuła złość, ale ta spowodowana była bezsilnością. No i zła też w dużej mierze była na siebie i wręcz momentami uważała się za głupią.

– Wiem – powiedziała cicho, tak, nie musiał tego mówić i tak, ona też nie musiała. Widziała w jakim jest stanie, widziała jak bardzo go to złościło – Cynthia miała rację, gdy napisała do niej, że się wkurwił. A teraz, gdy widziała treść tych listów… Nic dziwnego, że tak reagował. I Cynthia miała też rację w jednym: gdyby mu nie zależało, to by się nie złościł. Gdyby miał to w dupie, to by się nie przejął, ani odrobiny. Olałby wiadomości, nie odpisywałby, a na pewno nie przychodziłby do niej po dwóch dniach, poniekąd zapędzony w  kozi róg, nie potrafiąc sobie z tym poradzić. A co mogła na to poradzić Victoria? Mogła go bardziej nie denerwować. Mogła ściągnąć część ciężaru z jego barków, mogła spróbować jakoś ukoić ten jego gniew… o ile jej w ogóle na to pozwoli. Ogień w jego oczach… nie bała się go. Lubiła ogień, zawsze był jej bliski. Ogień był też życiem, samą jego esencją.

Wiem. Oboje wiedzieli. Pewnych rzeczy nie trzeba było mówić, bo wiedzieli, a jednak mówili – bo czuli potrzebę, chcieli dać znać, że hej, znam cię, wiem, słucham cię. Victoria odrobinę, nieśmiało nawet wygięła usta w górę, widząc, że odrobinę się uspokoił.

– Gdybym wiedziała, że coś takiego zrobi, to nie powiedziałabym jej nic, przepraszam – teraz przepraszała już za siebie, bo Sauriel miał rację – nie zasłużył sobie na to wszystko, co wypisała do niego Cynthia. Nie wiedziała, czy te przeprosiny coś dla niego znaczą, ale taka była prawda: nie chciała, by tak się denerwował przez te głupie listy. Musiały go dopiec do żywego… – Nie wyśle więcej, a przynajmniej tak sądzę. Wyraziłam się bardzo jasno, jeśli to zignoruje no to sygnał będzie jednoznaczny – to naprawdę była sprawa tylko pomiędzy nią i Saurielem. Wygadała się przyjaciołom, bo jej to ciążyło, oczywiście, że tak. Tamten dzień będzie wiekopomny nie tylko dla Sauriela, dla niej też, ale mówiła o tym bardzo… bardzo z grubsza, bez szczegółów. Więcej wiedział tylko Laurent, bo tamten dzień przygniótł ją tak bardzo, że nie potrafiła sobie sama ze sobą poradzić, a wszystko było na świeżo. – Ja też będę ostrożniejsza – co komu mówiła… Na pewno jednak nikomu nie powiedziała o jego tatuażu, ani słowem nie pisnęła, jak bardzo ta relacja, ta jego próba, się komplikowały i jak wielkie znaczenie miały. – Co? – złapał ją zupełnie nieprzygotowaną na to pytanie. Aż uniosła spojrzenie, chcąc spojrzeć w te czarne, niczym sama otchłań, tęczówki Sauriela. W niej było widoczne niezrozumienie i zmartwienie. Winny? Nigdy przez cały ten czas nie pomyślała, by miałby być winnym czegokolwiek. Winiła jego rodzinę w większości. Winiła jebany sabat. Ale na pewno nie Sauriela. – Ale winny czego? – naprawdę nie rozumiała, nie próbowała go oszukać. – W sensie, że tej sytuacji? Nie. Na pewno nie w moich oczach – co sobie inni myśleli… Chyba nie miało aż takiego znaczenia, skoro ich nie dotyczyło?

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
24.03.2024, 13:49  ✶  

To były już inne przeprosiny, innego rodzaju. Przepraszać za kogoś - jasne, tak się robi. Zrobił coś głupiego i w dodatku uważa, że to wcale nie było głupie. Sauriel już sobie wyobrażał, jaka Cynthia była z siebie dumna i zadowolona, że się wtrąciła i "przeprowadziła swoje śledztwo". Z tym jednak, że mu zależało, były dwie rozbieżności. Bo jasne, że zależało mu na tym, żeby z Victorią było wszystko dobrze, ale zależało mu też na tym, żeby mieć święty spokój. Albo przeklęty, nie ważne, czy tu trzeba było modlić się do Diabła czy może jakiegoś Anioła. Spokój to spokój, bez względu na to, czy okruszony anielskimi lotkami czy puchem z kruczych skrzydeł. I ta rozbieżność wcale nie rozchodziła tego wszystkiego na różne strony świata. Nie, ona się rozchodziła, tworzyła koło, a potem drogi się znów łączyły jak na jakimś pierdolonym rondzie.

- Ay... że kurwa ufać jej nie można. - Żachnął się z roztargnienia i przesunął palcami po kieszeniach spodni, jakby czegoś szukając. Bo szukał. Wsadził w końcu rękę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i potrząsnął raz rozmemłanym pudełkiem, żeby wyciągnąć z niego jedną fajkę i odpalić ją. Przy Victorii nie musiał udawać dłużej, że różdżka jest jego przyjacielem. Więc tak, przeprosiła. Więc jasne - więcej tak nie będzie. I nie to, że potrzebował właściwie tych słów, bo przecież je wiedział. Znał Victorię na tyle, żeby wiedzieć doskonale, co usłyszy. A mimo to musiał to usłyszeć. I musiał się na nią pozłościć, jakby faktycznie miała za mało problemów na głowie. Potarł nasadę nosa kciukiem. Sam nie potrzebował tego całego ambarasu i ta złość była mu zbędna. Ta sytuacja była w ogóle zbędna. Chyba jednak myśl o tym, że Victoria peplała o tym wszystkim z Cynthią go denerwowała, nawet jeśli rozumiał i pochwalał, że jak jej ciężko to idzie isę wygadać, a nie kisi wszystko w sobie. Tym nie mniej... złota zasada, że trzech może dochować tajemnicy, jeśli jedna z nich nie żyje była chorągiewką rozwiniętą nad jego głową. Tajemnic się nie zdradza, jeśli chcesz, by były tajemnicami. A tym bardziej, kiedy "my" się nie dzieliło na trzy. Matematyka nie chciała kłamać. To, że się podzieliło, wykwitnęło takim oto wydarzeniem. - Naprawdę Cyna powinna wykazać się większą klasą. - Nie chodziło o sformułowanie listów, tylko to, że w ogóle wypeplała mu, że Victoria z nią rozmawiała. Sam przed sobą prawdę wypowiedział, że właściwie nie brał pod uwagę tego, że Victoria może gdzieś być i rozmawiać o swoich uczuciach. Tych wobec niego i tego, co się stało. Bo to, że mogła wygadać o mrocznym znaku krążyło ciągle po jego głowie. I to wcale nie było coś dobrego, szczególnie w połączeniu z jej uczuciami. Czy w końcu nie będzie chciała tego wykorzystać? Może szantaż? Na szczęście Sauriel był na tyle bezczelny, żeby w szantażu stawiać swoje własne życie na szali, więc dawało mu to poczucie minimalnej kontroli nad sytuacją. I dzięki Bogu, bo ta niepewność doprowadziłaby go chyba do obłędu. Bo w końcu: ufam jej, ALE... To zawsze był taki cichy głosik w głowie.

- A ja myślę, że trochę jestem winny. Mogłem być mądrzejszy. Z tym... wszystkim. - Uniósł ręce i poruszył nimi, jakby chciał pokazać cały ten kocioł, w którym wylądowali. Był jednak trudny do pokazania. Niemożliwy wręcz. - Jasne, wiem, że to Beltane spierdoliło i namieszało w dużej części... aaa zresztą... kto by to wszystko przewidział... Kurwa Beltane, czary-mary, chuje wygibasy... - Końcówkę już mruczał w zasadzie pod nosem w klasycznym rozwinięciu saurielowej persony, która musiała czasem pomarudzić, ponarzekać, poprzeklinać i pogadać. Nawet jeśli to były największe głupoty na świecie. - Zapomniałem o czekoladkach. - Tak mu się przypomniało, że był taki zły, że nie pomyślał, żeby przynieść Viki coś słodkiego w ramach standardowego rytuału.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
24.03.2024, 19:34  ✶  

Victoria rzadko kiedy przyznawała się do błędów – głównie dlatego, że była taka uparta… Ale to nie tak, że nie była zdolna do refleksji. Starała się, naprawdę się starała być lepszym człowiekiem, a ostatnimi czasy miała wrażenie, że jest tylko gorzej. Jednak jeśli chodziło o Sauriela… Ten mężczyzna jakoś wślizgnął się do jej życia, codzienności i odmieniał ją po trosze i jednocześnie tak z początku niezauważalnie i tak skutecznie, że dopiero po czasie było to widać, a przynajmniej po czasie widziała to ona. I przepraszała – bo dostrzegała to, co sam zrobiła źle. Ale nikt jej nie nauczył, jak ma postępować w takich sytuacjach, co będzie właściwe, jeśli do głosu dochodzą emocje i to tak burzliwe?

Kiwnęła głową w odpowiedzi – bo tak, jeśli pomimo tego, że Victoria wyraziła się bardzo dosadnie w wiadomości do Flint, ta jednak będzie chciała ciągnąć tę farsę, to znaczyło, że nie była godna zaufania. To byłby kolejny cios do kolekcji, po którym trudno byłoby się pozbierać, więc… Victoria miała ogromną nadzieję, że jednak na tym się to zakończy. Sama widziała, że być może nie powinna Cynthii mówić aż tyle. Może nikomu. A jednocześnie… Osoba, z którą powinna o tym rozmawiać była dla niej wtedy niedostępna, jakby dał jej dobitnie do zrozumienia, że nie ma o czym mówić. Oboje potrzebowali na to trochę czasu… Tylko, że Victoria naprawdę miała momentami wrażenie, że ten jej przecieka przez palce. I tak długi czas nic nie mówiła. Laurentowi – tak, na świeżo. Ale Cynthii i Brennie tak naprawdę dopiero niedawno. Brenna też pytała czy Saurielowi nie złoić skóry, ale Victoria nie chciała, nie. Ani jego krzywdy, ani tego, by ktokolwiek się w to mieszał. Choć tak naprawdę myślała, że to, co tak tknęło Cynthię czy Brennę to to, w jaki sposób się to narzeczeństwo skończyło. Może źle o tym myślała.

– Tak… Ja też mogłam. Mogłam o niczym nie mówić – to na początek. Uciekła na moment spojrzeniem, lekko speszona, jakby na czymś przyłapana, a jej jedyną winą było to, że nie radziła z tym sobie sama i potrzebowała z kimś porozmawiać. I to był jej brak klasy. – Nie umiałam sobie z tym poradzić sama, przepraszam – że nie umiała sobie poradzić chyba widział też wtedy, gdy rozmawiali a ona przepraszała go, że cokolwiek zrobiła, popchnęło go do tego, by wyjść na to słońce. Ale niewiele o tym rozmawiali, bo i Victoria nie chciała rozdrapywać jego świeżych ran i… Jakoś tak to się toczyło. Sama przy tym myślała o jego znaku, o tym, że po tym wszystkim może myślał, że i o tym coś komuś powiedziała. Nie powiedziała. – Jeśli martwisz się o to, czy komukolwiek powiedziałam o twoim… tatuażu – zaczęła i ponownie spojrzała na Sauriela, z łagodnością ale też pewnością. – I o tamtej rozmowie, to nie, nikomu i nic – zbyt był dla niej drogi, by chciała go wydać. Zresztą jakby chciała się go pozbyć, to czy w ogóle zawracała sobie głowę wtedy? W ten pamiętny poranek? Mogła go tam zostawić, spłonąłby, a ona miałaby problem z głowy, tak? Tak, gdyby uważała go za problem, albo gdyby był w jej życiu niechciany – a było wszak całkowicie odwrotnie. Szantaż… Zawsze powtarzała mu, że nie chce niczego na nim wymuszać i chyba do tej pory nie dawała mu powodu, by w nią zwątpić? Czasami miała wrażenie, że jest jedyną osobą, której w ogóle zależy na tym, by było mu dobrze, by się dobrze czuł, by go nie bolało, kiedy się z kimś sprał. No i… Gdyby jej nie obchodził i gdyby chciała go wydać, to nie zadawałaby sobie trudu, by faktycznie coś działać, by ułatwić mu życie w tym… nieżyciu.

Tym razem musiała pokręcić głową. Winny? Winny czego? Swoich uczuć? Przecież ciągle tylko się złościł na wieź, jaka ich połączyła, nie poddawał się jej. Uspokoił się dopiero, gdy to nieznośne ciągnięcie minęło. Gdzie była jego wina? Fakt, to doświadczenie ich do siebie zbliżyło, bo spędzali ze sobą więcej czasu, ale to wszystko wyszło raczej naturalnie… Ona też mogła być przecież mądrzejsza.

– Nie jesteś niczego winny – powiedziała, z większą pewnością niż przed chwilą, bo naprawdę nie chciała, by siebie obwiniał za tę sytuację. Za jej uczucia? Niczego jej nie obiecał przecież, jej uczucia były… cóż. Wypadkową tego, że po prostu przestała się opierać, a otworzyła na możliwość, by kogoś… dopuścić do siebie. Nie jego wina. Może bardziej jej własna… Nikt jej nie kazał wejść w ten Piekielny Ogień – jakże dosłownie, tak jak w przenośni. Nie wybrała sobie, że och teraz spodoba mi się właśnie on. Po prostu… Tak wyszło, tak się podziało, że okazało się, że jej odpowiadał pod wieloma względami. Wiedziała, że to będzie trudna relacja, że wampir, że… Była tego świadoma i była pewna, że to udźwignie. Nie przerażało jej to.

Przerażało ją, że mógł spłonąć i po prostu by zniknął, jakby nigdy nie istniał.

Chciała go dotknąć i dodać otuchy, zapewnić jakoś, że jest jej przykro, jak tamta sytuacja się rozwinęła, że w ogóle cokolwiek komukolwiek powiedziała, że naprawdę go nie wini… Ale nie chciała go przytłaczać swoim dotykiem, nie chciała poczuć odrzucenia, jeśli byłby niechciany, więc pozostawało jej tylko się uśmiechać – i uśmiechnęła się do niego ciepło, dużo cieplej niż wcześniej, gdy nie była pewna co się w ogóle dzieje.

– Nie szkodzi. Zawsze możesz nadrobić w przyszłości – to znaczy… o ile w ogóle chciał jakieś „w przyszłości”. Dawno już tych czekoladek nie widziała, skończyły się wraz z tym pamiętnym dniem… Ich późniejsze spotkania bardzo mocno odbiegały od przyjętego rytuału i schematów, w jakie wpadli od czasu, gdy zaczęli się ze sobą dogadywać i na siebie otwierać. – Naprawdę ci te koszule pasują, wiesz? – zagadnęła i wtedy spojrzała po sobie, na swoje (w jej mniemaniu) nie wyjściowe, bo robocze ubranie i uświadomiła sobie, jaka jest nieumalowana i nieuczesana, choć akurat Sauriel widywał ją w dużo gorszym wydaniu niż to. I odruchowo przetarła materiał koszuli na brzuchu, a później spodni – na udzie, jakby miała wygładzić jakąś zmarszczkę, która wcale nie istniała. – Ściągaj ten płaszcz i pal szybciej, to ci kogoś przedstawię – była w niej jakaś taka ekscytacja od początku i teraz znowu się pojawiła.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
26.03.2024, 22:39  ✶  

Powiedzenie o Victorii, że nie przyznawała się do błędów, było chyba ostatnią na liście rzeczy, jakie by o niej powiedział. Ciągle przepraszała. Przepraszała czasami chyba nawet za to, że żyje i że oddycha pomimo tego, że była niesamowita i przepraszać nie miała za co. Przepraszała za siebie, przepraszała za innych, mea culpa - dłonie do piersi i wewnętrzne rozdarcie i płacz. Drażniło go to. To, że jest taka pogięta przez swoją matkę, że jest taka biedna przez klątwę Zimnej, że cierpi. Wkurwiało go to, że źle się czuje. I tak chciał jej pomóc, ale zazwyczaj go to po prostu denerwowało. Że jest taka smutna, że mówi takie straszne rzeczy, że zaraz umrze - nie ma opcji, nie przyjmował tego do świadomości i koniec. Mogła powtórzyć to tysiąc razy, tylko bardziej by się denerwował. Chciałby ją postawić, otrzepać sukieneczkę i powiedzieć, że no, to teraz możesz tuptać szczęśliwa. Ale tak się nie dało. Z jednej strony chciał jej pomóc, szczególnie ten miesiąc temu, z drugiej jakby nie miał cierpliwości. Teraz to wszystko ruszało go mniej, a pustka była bardzo dobrym przyjacielem po tych wszystkich pożarach i zmianach, po wzlotach i upadkach. Po tym, jak Beltane siadło na głowę i jak było wspaniale, kiedy zniknęło. Do czasu. Koniec końców koronowała go bezradność i własne otępienie.

W tym tkwił problem, że Sauriel nie chciał też krzywdy Victorii. Chciał dla niej jak najlepiej. Chciał, żeby naprawdę biegała sobie po tych łąkach i żeby żyła pełnią życiem. Patrząc na ich początki to... cóż, ludzie mieli skłonność nie lubić go i zmieniać zdanie z czasem. Kiedy przekonywali się, że nie jest aż takim dupkiem i że, szok, ma też swoje dobre strony. Nie dziwiło go to, że skończyli w punkcie "lubię się". Dziwiło go to, że ten punkt się tak przesunął. Do miejsca, do którego nigdy nie chciał się przesuwać z kimkolwiek. Nie, nie był dobrym wyborem do kochania dla kogokolwiek. I już nawet nie chodzi o to, jaką miał przeszłość, że był wampirem, albo o niepewną przyszłość. Emocjonalne niedojebanie - jak to inaczej nazwać? Odpowiedzialność za kogoś na tak głębokim stopniu jak miłość... nie. A jednocześnie przecież chętnie by nadal zabrał ją do tego Disneylandu. Naprawdę.

- Przestań przepraszać. - Nie powinna tyle aż przepraszać. To już trzecie przeprosiny w przeciągu paru minut. - Jesteś więcej warta niż ciągłe przeprosiny. Raz wystarczy. Nie ważne, jak bardzo przekonujesz w tym siebie, ale nie jesteś wszystkiemu winna. - Poszedł do ogólniku, bo tak - w jego oczach za często przepraszała i za zbyt dużo rzeczy. Miała skłonności do tego, że wszystko widziała jako własną porażkę. - Wiem. - Powiedział to całkowicie pewnie, bez żadnego zawahania czy zastanowienia. Tak, akurat tego był pewien, że o tym nie powiedziała. Kręciła się gdzieś ta irytująca mucha, ale nie była na tyle głośna, ani nie miała takiej mocy, żeby tu i teraz w nią zwątpił. Nie z powodu tego głupiego cyrku. Raczej zresztą listy Cynthii nie brzmiałyby wtedy tak zabawnie.

- Słuchaj... - Odezwał się po tej chwili ciszy, kiedy teraz to ona go zapewniła, żee nie ma w tym jego winy. Przez moment tak myślał, że ona mogła tak naprawdę uważać. I on też uważał, że był za to odpowiedzialny. Lecz nie, nie zamierzał za to wieszać na sobie samym psów. Przyjął jej słowa z ulgą. Uspokoiły go. - Nie chcę, żeby było między nami dziwnie. Nie wiem, co mam robić. Normalnie się odcinam, jak ktoś zaczyna mieć do mnie uczucia, ale jestem dupkiem i za bardzo cię lubię, żeby się odcinać. - To, co stało się między nim i Fergusem wcale nie wyszło na dobre, kiedy się tak odciął... tylko wtedy nie odciął się ze względu na UCZUCIA, tylko przez to, że początki wampiryzmu były baaardzo trudne. - Nie wiem do końca, jak mam się wobec ciebie zachowywać. Jak wrócimy do "normalności" - nakreślił nawias palcami - to znowu będzie powtórka? - Z tego, co powiedziała wtedy, przez co wszystko się posypało. Zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie kanapy. - Zmajstrowałaś sobie zwierzaka? - Ostatnio chyba była moda na te zwierzaki. Albo zawsze była, tylko on jakoś trafiał, że co rusz ktoś jakiegoś przygarniał. I się nie dziwił. Zwierzaki były kochane.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
27.03.2024, 13:06  ✶  

Była uparta i nie znosiła przyznawać się do porażek, bo porażki oznaczały, że nie była idealna, że była skaza. Ale tak patrzyła tylko na siebie i to przez pryzmat własnej matki. Były jednak osoby, które miały okazję poznać tę cieplejszą stronę Victorii, w której bardziej zależało jej na samopoczuciu tej drugiej strony. Może dlatego Sauriel znał ją jako osobę, która do błędów się przyznaje, bo w jego obecności popełniła ich szereg, a może dlatego, że miał okazję ją widzieć w momentach… przeróżnych. W tym w momentach słabości. O… Kto jak kto – on widział ich zdecydowanie więcej, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich natężenie w ostatnim czasie. Widział ją w tych upadkach, widział jej kolory, widział ją taką, jaka była, bez tony masek i zimna, za którymi chowała się przed światem i własną rodziną, i dlatego w tej chwili najgorszego zwątpienia, zwłaszcza w siebie, to jego tak bardzo potrzebowała. Ona też go widziała… Widziała, gdy i jego maski opadły, i nie miał sił nawet zapiąć swojej koszuli, wykończony po… nigdy nie dowiedziała się, co mu zrobili. Victoria nie chciała wierzyć, ze to wszystko, co wypracowali, to była tylko ułuda wytworzona przez przeklęty rytuał. Wspomnienia były prawdziwe. Ciepłe uczucia – również.

Miłość była nieprzewidywalną rzeczą. Gdybyż można było sobie wybrać, do kogo poczuje się coś więcej, a do kogo nie, to życie byłoby dużo prostsze i zapewne przyjemniejsze. Nie byłoby upstrzone tyloma ścieżkami pełnymi róż i cierni, kolców, które drapały skórę i zostawał po nas ledwie ślad krwi, blizn i bólu. Nikt nie nauczył Sauriela kochać, a Victorię? Na pewno nie rodzice, nie to środowisko, które sprawiło, że dla większości ludzi była taka chłodna i zdystansowana. Nie wiedziała, co to miłość – ale mogła się nauczyć.

– Czuję potrzebę, więc to robię – czuła, że tak powinna, czuła, że jest mu to winna, przepraszała więc – z głębi swojego małego serduszka. – Nie sądziłam, że to mi czegokolwiek umniejsza – może umniejszało. Pewnie jej matka by tak powiedziała – że przepraszają tylko słabi i ci, którzy przyznają się do błędów. Dlatego Victoria byle kogo nie przepraszała, ale Sauriel nie był byle kim, nie w jej życiu. Więcej warta niż przeprosiny. Drgnął jej kącik ust, bo przypomniała sobie rozmowę z Laurentem. Jak powiedziała mu, że jest warta dokładnie tyle, ile ktoś chciałby za nią dać. Dziś nie była taka skora do wyceniania własnej wartości i nie uważała też, że trzy razy powiedzenie „przepraszam” sprawiało, że ta cena spadała.

Jeśli szukał u niej rozgrzeszenia – to je dostał i to dawno temu. Jeśli ktoś miał być czegoś winien – to ona; tego, że wtedy w ogóle zapytała, nie wiedząc, co ma myśleć o tym, co się między nimi dzieje. Zapytała i wszystko rozpękło się jak bańka mydlana, a oni obryzgani zostali wnętrznościami tej banieczki. Niby nieszkodliwej, a niosła ze sobą prawdziwe zniszczenie – bo takie, którego się nikt nie spodziewał. I teraz Victoria też nie spodziewała się żadnego nawiązania. Żadnej próby… Rozmowy. Poczuła wewnętrzne spięcie, jak automatycznie sięga za niewidzialny i zimny płaszcz uszyty z oklumencji, jakby miał jej pomóc. Bała się, to był naturalny i irracjonalny strach, jednak nie tak obezwładniający jak miesiąc wcześniej, więc choć uśmiech, jakim obdarzyła Sauriela na moment zbladł i musiała położyć dłoń na oparciu kanapy, by ukryć delikatne drżenie, to tym razem nie podkuliła ogona. Po pierwszym zaskoczeniu przeniosła spojrzenie na Rookwooda. Nie, to nie było dla niego komfortowe – i dla niej też nie było.

Przez moment myślała, co mu odpowiedzieć, bo na usta cisnęły jej się takie rzeczy jak: „gdybyś się odciął, to nie byłoby już odwrotu”, albo „moglibyśmy się już nie zobaczyć, mogę umrzeć za trzy miesiące”. Czym była ich normalność? Normalnością były aranżowane przez rodziców przymusowe randki? Czy jednak codzienne spotkania, bo rytuał tak chciał? Czym była ich normalność, kiedy cała ich relacja polegała na docieraniu się dlatego, że chcieli prowadzić normalne życie, a mieli je ze sobą dzielić?

Pamiętała ich rozmowę w parku doskonale, odtwarzała ją w głowie tak wiele razy… szukała w niej powodu, dla którego Sauriel zaczął się tak zachowywać i nie była… nie potrafiła… tamtą rozmowę też wywołały podobne słowa: że nie wiedziała jak ma jego traktować. A potem poleciało… że nie chce jej poślubić bo ją unieszczęśliwi, że jest zauroczony, ale to nie zakochanie i tak dalej.

W końcu jednak się odezwała. Mówiła spokojnie, bez pretensji, jakby się nad tym zastanawiała – i faktycznie tak było.

– Też nie chcę, żeby było dziwnie i nie wiem, co mam robić. I też nie chcę powtórki – ściągnęła dłoń z oparcia kanapy. Nie, nie chciała powtórki… tak dla siebie jak i w szczególności dla niego. Oboje oberwali przez jedną niewinną rozmowę tak, że jedno z nich próbowało w rezultacie ze sobą skończyć – i był to ciąg przyczynowo-skutkowy, którego Victoria kompletnie nie potrafiła zrozumieć. Nie miała jednak wpływu na to, co czuła i do kogo – tak samo, jak Sauriel nie miał wpływu na swoje uczucia, albo ich brak. Victoria mimo wszystko się uśmiechnęła. – Martwię się o ciebie – powiedziała miękko. – Może po prostu zobaczmy co przyniesie przyszłość? Zamiast martwić się na zapas – może problem rozwiąże się sam, tak się czasami działo, że rozwiązanie pojawiało się nagle… albo okazywało się że ciągle było obok, niedostrzegalne przez zainteresowanych. Co będzie jeśli wrócą do normalności… ta jednak przecież nie istniała – a przynajmniej Victoria nie wiedziała co nią było, bo wszelkie podwaliny ich relacji i znajomości zniknęły.

Uśmiechnęła się znacznie promienniej, piękniej. Może nawet ten makijaż był jej zbędny, kiedy się tak cieszyła i pokiwała głową.

– Dzisiaj. Kilka godzin temu. Mówiłam ci że zawsze o tym marzyłam – już w szkole, ale matka jej nie pozwoliła. A teraz była tutaj, już oficjalnie przeniosła się do Londynu i rodzina wyraziła na to zgodę, mogła więc całkowicie robić co chciała. W tej ciszy domu słychać było ciche stuknięcie dobiegające z pokoju po drugiej stronie klatki schodowej, a kiedy Sauriel w końcu pozbył się tego całkowicie zbędnego płaszcza, to już się nie powstrzymała – złapała go za nadgarstek, z szybkością i siłą, które rzadko po sobie pokazywała, prowadząc to swoje ślamazarne życie, i pociągnęła go za sobą do wyjścia z salonu, przeszli tak przez korytarzyk do którego prowadziły schody w górę i w dół, i dopadła cicho do jednych z zamkniętych drzwi. Puściła go w końcu i bardzo powoli i ostroznie nacisnęła na klamkę i uchyliła drzwi niedużo, chcąc najpierw tylko rzucić okiem, ale zaraz otworzyła je szerzej i przekroczyła próg pokoju. To był nieduży pokoik, było tam biurko, krzesło, regał – wyglądało to jak miejsce, w którym Victoria jeszcze nie do końca wymyśliła co zrobić, ale czasami tam przesiadywała, bo na biurku znajdował się kałamarz i pergamin, na regale ewidentnie stał zapas piór do pisania i innych różnych przyborów. Było też sporo poduszek, pudełko przy fotelu, jakby miało to robić za schodek dla malca, i całe legowisko – teraz przez nikogo nie zajmowane, bo mały szkodnik chyba przyuważył pióra na półce i ewidentnie próbował się do nich dostać. To była mała, czarna kulka, o króciutkim ogonku postawionym do góry z ekscytacji. Była tu też kuweta, miseczki… Leżąca na podłodze figurka ewidentnie nie została tam położona przez Victorię, musiała spaść i to był ten cichy hałas, który usłyszeli chwilę temu – tak przynajmniej podejrzewała. – Przecież dopiero co poszłaś spać – zamarudziła i w końcu zwróciła na siebie uwagę kota, którego ewidentnie rozpierała ciekawość i energia. W moment straciła zainteresowanie regałem, półką i piórkami i zaczęła biec, nieco nieporadnie, w ich stronę.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
31.03.2024, 00:27  ✶  

Zrobił dziwą minę, skrzywioną, kiedy rzuciła hasło, że mogą nie martwić się na zapas, że mogą zobaczyć, co przyniesie jutro. No jasne, że mogli. Sauriel to w zasadzie robił, ale w przypadku z Victorią to nawet tu i teraz nie było wiadomą. Z jego strony, z jej strony, a chuj w to gówno, sam nie wiedział, trochę z obu. Dopóki się Victoria nie wyleczy z tego uczucia to pewnie tak właśnie będzie. Dziwnie. I to, co mówiła, brzmiało tak, jakby liczyła na jakieś... a może to jemu wydawało się za bardzo, że na coś liczyła? Przecież nie była kleszczem, który wbije się w skórę i zabierze cenną krew, prawda? Więc czemu to w sumie tak przeszkadzało i gryzło w głowę? Nie miał na to jednoznacznej odpowiedzi, bo gdyby ją posiadał to ich życie bardzo by się uprościło. Wygładziło, tak. W jedną albo drugą.

- Żeby tak było to musiałbym się więcej z tobą nie spotkać. Na razie może zostać jak jest. - Bo to było proste rozwiązanie i jego zdaniem - najlepsze dla nich obu. Wiedział jednak, że jego drastycznie podejmowane decyzje były wręcz przekoloryzowanie dramatyczne. Nie, nie to, że były - on im umniejszał. Machał ręką, żartował - cyrk łatwiej przyjąć niż szczerą prawdę. Tak jak lepiej niedopowiadać niż zakrztusić się prawdą. Skoro nie mógł ufać sobie samemu to jak mógł zaufać jej? I nie, nieee że w kwestii... wypeplania czegoś. W kwestii emocjonalnej. Uważał na nią trochę jak na zbite jajko, chociaż wcale na to nie zapracowała, bo sam nie wypracował sobie jeszcze jakiegokolwiek sensownego systemu funkcjonowania wokół Lestrange.

Odetchnąłby, gdyby oddychać mógł, ale powstrzymał gdzie ty mnie ciągniesz, kiedy go złapała i pociągnęła w głąb domu. Po prostu dał się pociągnąć, skoro zostało użyte słowo-klucz "marzenie". Nie bardzo zdziwiło go, kiedy zobaczył kota. Nie znaczy to, że nie zdziwiło go wcale. Ze wszystkich marzeń akurat kot był... marzeniem? Przez moment chciał wertować pamięć w poszukiwaniu oznak co do tego, ale darował sobie. Nie miało to w sumie takiego znaczenia w tym momencie.

- To masz teraz zajęcie. - Dobrze wiedzieć w zasadzie. Zaplótł ręce na klatce piersiowej patrząc na to biegające na czterech niby-łapkach gówienko. Automatycznie uśmiechnął się pod nosem, opierając niedbale ramieniem o framugę. - Jak go nazwałaś?



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
31.03.2024, 21:20  ✶  

Cokolwiek czuła – nie uważała tego ani za chorobę, ani tym bardziej za raka, któremu należy nadać imię Zbyszek. Nie przypominała sobie też, by kiedykolwiek przed kimkolwiek nazwała swoje uczucia do Sauriela; może dla innych było jasne jak na dłoni co ona czuje, ale była całkowicie przekonana, że nigdy nie powiedziała tego na głos, za bardzo się bała i nie czuła zbyt pewnie. Nie chciała udawać, to był fakt. I chciała dać mu trochę ciepła, bo nigdy go nie miał. Przywiązała się do niego i to też potwierdziła. Ale nigdy nie miała okazji mu powiedzieć co naprawdę czuła i dlaczego. Czy to cokolwiek zmieniało? Pewnie nie. Nie mówiła tego dlatego, że na coś liczyła, po prostu ciągle brała pod uwagę to, że w każdej chwili jej pożyczona z Limbo energia się wyczerpie i po prostu umrze – wtedy problem Sauriela rozwiąże się sam, bez… Bez niepotrzebnej szarpaniny serca. Skłamałabym mówiąc, że Victoria nie chciała od Sauriela uwagi, że nie chciała znacznie więcej, ale nie zamierzała o to żebrać, ani prosić. Jego grymas nie napawał jej optymizmem, ale też nie sprawił, że się wycofała, albo żeby przestała się do niego uśmiechać.

– Jestem ostatnią osobą, która by ciebie do czegokolwiek chciała zmusić, to się nie zmieniło – powiedziała cicho i westchnęła, na krótką chwilę przymykając oczy. – Mnie by to wcale nie uspokoiło – przyznała i podniosła na niego spojrzenie. Brak spotkania wcale nie znaczyłoby, że nie martwiłaby się o niego, czy... o cokolwiek co było pomiędzy nimi – sama definicja relacji „to skomplikowane”. Na pewno byłoby inaczej… Ale czy spokojniej? Wcale nie było jej spokojniej, gdy się nie widzieli, a ostatnio przecież widywali się tak rzadko… Niemalże jak kiedyś, przed Beltane, po którym spotykali się właściwie codziennie chociaż na chwilę. Już chciała powiedzieć, że jeśli wolałby się nie widywać, to przecież go do niczego nie zmusi, ale wtedy tknęło ją, że gdyby nie chciał, to by go tutaj dzisiaj nie było.

– Jeszcze nie wymyśliłam jak to pogodzę z pracą – kucnęła, kiedy kotek biegł nieporadnie w ich stronę, potykając się o własne, krótkie łapki. Aż się w końcu potknęła i rozjechała ma drewnianym parkiecie, pewnie śliskim na mięciutkich, kocich poduszeczek. W Victorii coś zamarło i aż wyciągnęła ręce do malca, przybierając naprawdę dziwaczną pozycję na tej podłodze, ale kotek szybko się pozbierał i doczłapał do niej, dając się pomiziać za uszkiem. Jednak teraz pełna uwaga kocięcia była skupiona na nowym-nowym elemencie: wampirze opierającym się o framugę drzwi. Kicia ominęła Victorię, tuptając do Sauriela ostrożnie, chcąc go najpierw obwąchać, ale zaraz łapki wyposażone w małe igiełki zbiły się w jego spodnie, bo kicia chciała się… wspinać. – Ciągle się zastanawiam. Ale chyba… Chyba to będzie Luna – mruknęła, podnosząc się z podłogi. Wcześniej nie zdecydowała, bo chociaż długo o kocie myślała, to dzisiaj decyzję podjęła właściwie spontanicznie.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (7648), Sauriel Rookwood (5213)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa