Czerń zawsze podkreślała jego urodę. Nie, nie podkreślała. Uzupełniała. Zamieniała człowieka w samą Śmierć, która wyszła z Otchłani, żeby się przywitać. Powiedzieć serdeczne "dobry wieczór", zanim wyciągnie po ciebie swoją rękę. Pewne rzeczy się zmieniały. Inne nie zmieniały się wcale. Nie zmieniło się to, że głowa Sauriela nadal potrafiła być pełna głupot i że potrafił zabijać swój czas głupoty czyniąc. Na przykład z aparatem w rękach, który sprawiał mu... radość? Nie, to złe słowo. Radość się nie budziła w jego sercu poza pojedynczymi, małymi iskrami, jakie witały go tego lata. Wyciągał jednak z tej Otchłani. Był dłonią dla samej Śmierci, żeby w ogóle się pojawiła na tym padole. Były zachaczki, żeby trzymać się mocniej, lepiej. Żeby chociaż trochę się budzić, chociaż częściej wychodzić, chociaż trochę dbać - o wszystko i o nic zarazem. Bo to nic było permanentną sankcją nałożoną na jego ducha. I tak miał swoją ostatnią prostą, ale pojawiła się taka Victoria i powiedziała, żeby dzisiaj jeszcze został. Więc pewne rzeczy się zmieniały. Ale inne rzeczy nie zmieniały się wcale. Gdzieś pomiędzy były uwypuklenia - nie zmiany, nie mezalianse uczuć zwrotnych, a stałe, które nabierały na intensywniejszej barwie. Czerni, albo na czerwonym, bo przecież kolor smutku jakoś tam nie pasował. Smutek był przykrym niedopowiedzeniem tego, co aktualnie gościło w jego wnętrzu. Jakąś śmieszną pomyłką tłumacza, który chciał zabłysnąć, ale jak zwykle się nie udało.
Zapukał wieczorem, po zmierzchu, do drzwi Victorii. Pochmurny dzień nie przeszkodził temu, żeby przyszedł wcześniej niż przed skryciem się ostatnich promieni słońca. Z kilkoma kartkami wetkniętymi w jedną kopertę. W jedną Z kopert, którymi uraczyła go Cynthia między paroma wymianami wiadomości, jakie rozegrały się między nimi. Był zły. I nawet tego nie ukrywał. Niósł ze sobą zimną, twardą złość, która odmalowana była na jego białej twarzy, na którą opadały krucze kosmyki. Czarna koszula, proste, czarne spodnie, czarny płaszcz, cienki, sięgający kolan. Brakowało temu pełnego dżentelmeństwa - nie było krawatu, pod szyją koszula była rozpięta, w uchu tkwił srebrny kolczyk, a na palcach dwie obrączki nie symbolizujące niczego konkretnego, będące zwykłą ozdobą jego rąk. Tak jak zdobiła jego palce ta koperta. Ta jedna, konkretna koperta, która mieściła w sobie tyle wiadomości.
- Victorio. - Nawet nie "dobry wieczór", czy "hej", albo cokolwiek w ten deseń. Ale zaraz się zreflektował przynajmniej odrobinę. Wymusił to na sobie, co też było wyczuwalne. - Dobry wieczór. - Wyczuwalne, bo wszystko było okraszone takim chłodem i dystansem, takim niezadowoleniem. Wszedł do środka, jeśli tylko Victoria się odsunęła i pozwoliła mu wejść. Przeszedł przez pokój, bo nie robiło mu różnicy czy miał ten płaszcz na sobie czy nie - temperatura dla niego była prawie zawsze taka sama. Chłodna. I odpowiednia zarazem, kiedy się przyzwyczajałeś, że ciepło słońca już nigdy nie będzie czymś dobrym. Uniósł tę kopertę tak, żeby była widoczna. Bardzo widoczna. Nastąpiła prezentacja dokonanej szkody, bo się pojawiła. I byłaby mniejsza, gdyby zatrzymała się na pierwszej wymianie i braku dalszych pouczeń - ale stało się. Cynthia chciała dobrze, ale czasami chcieć dobrze znaczy popsuć coś bardziej. W tym wypadku tak było. Zaprezentowana koperta wylądowała na stoliku kawowym. - Otwórz. Przeczytaj. - Sauriel spoglądał na Victorię całkowicie poważny. Widać było, że nie jest mu do śmiechu i nie było tutaj szans na to, że jak to zwykle on - nawet przestanie z tym nastrojem na poważnie, machnie ręką i zmieni temat. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyś gadała z Cynthią, Brenną czy... chuj mnie obchodzi, z kim. Tylko powiedz, czemu dostaję takie listy. - W gruncie rzeczy, pomijając to, jak ktoś go wkurwiał, kiedy mieszał się w jego sprawy i próbował mu tak wielce doradzać, to najbardziej chyba go denerwowało, że między wierszami dało się wyczytać - Cynthia wiedziała o jego wielkim fiasko odejścia z tego padołu.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.