• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[10.08.72] Szaleństwo Windermere. Energia tego miejsca

[10.08.72] Szaleństwo Windermere. Energia tego miejsca
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#1
21.04.2024, 23:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 11:58 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty

Czy to za sprawą plotek o tym, że w nocy zaginął jeden ze wczasowiczów, czy przez przysłanych na miejsce hipnotyzerów, czy też przez innych pracowników Ministerstwa Magii, ale rankiem niemal wszyscy mugole, którzy dotychczas przebywali w Ośrodku Windermere postanowili wyjechać. Właściciel – ten na pewno był pod wpływem zaklęć – na drzwiach recepcji wywiesił kartkę o braku wolnych miejsc, a potem pojechał do Carlisle, by korzystając z przewodnika turystycznego (dokładnie tego samego, który namiętnie wciskał turystom), obejrzeć wszystkie miejscowe atrakcje.
Przynajmniej w teorii więc, czarodzieje i czarownice mieli Ośrodek Windermere tylko dla siebie. W świetle dnia mogli jawnie rozpocząć poszukiwania zaginionego Owena Bagshota oraz nieumarłych, o których pisał w wiadomości przesłanej do Ministerstwa Magii.

*

Ranek uwypuklił wszystko to, co skrywała noc. Ośrodek Windermere należał raczej do tych starych i powoli już zaczynał potrzebować remontu. Domki letniskowe wyglądały na czyste i schludne. Ich elewacje były, co prawda trochę obdrapane, ale nie na tyle by to odstraszało potencjalnych wczasowiczów. Zresztą, w środku pozostawały urządzone eklektycznie i każdy miał swoją, działającą łazienkę. Poza tym, regularnie je sprzątano, wymieniano w nich również ręczniki i pościel. Nawet z unoszącym się w powietrzu zapachem stęchlizny i wilgoci radzono sobie za sprawą odświeżacza powietrza.
Na zewnątrz trawa rosła bujnie i wyglądała na wygrabioną. Usuwano z ziemi połamane gałęzie i przycinano krzewy. Połamane drzewka wzmacniano palikami. Wyznaczono specjalne strefy do gry w siatkówkę i w piłkę nożną. Na pierwszy rzut oka, nie widać było żadnych śmieci.
To miejsce w żaden sposób nie wyglądało na takie, które mogli nękać nieumarli.

*

Wysłano was, byście przeszukali Ośrodek Windermere. Być może dzień miał ujawnić to, co zataiła przed oczami wszystkich noc: zmasakrowane zwłoki Owena Bagshota (cóż innego mogliby zrobić z nimi nieumarli?) lub rozczłonkowane ciała żywych trupów, ślady po walce, może coś jeszcze, co umknęło wszystkim?


wiadomość pozafabularna
Zasady sesji
Sesję rozpoczynacie w Ośrodku Windermere. Przeczesujecie go, w poszukiwaniu czegoś nietypowego, co podpowiedziałoby waszym postaciom, co właściwie się tutaj stało a przy okazji poznajecie więcej informacji, które pomogą wam w zrozumieniu całej historii tego miejsca. Pomoże wam w tym 5 kości percepcyjnych oraz 1 kość specjalna dla Morpheusa, Alexandra oraz Leona – wybaczcie panowie, ale będziecie wspólnie dzielić jedną wizję. Mam za to nadzieję, że okaże się ona wyjątkowo przejmująca dla wszystkich. Oczywiście kości rzucacie bez spacji przed !
To, że z kości korzysta konkretna osoba, nie oznacza, że reszta postaci nie dostrzega tego, co ta kość niesie (uznajmy po prostu, że korzystająca postać widzi pierwsza, a reszta po niej). Komunikujcie się między sobą, ale jest to jedna z tych sesji, gdzie możecie się także rozdzielić i samodzielnie szukać dostępnych informacji.
Lista kości:
! 1energiawindermere
! 2energiawindermere
! 3energiawindermere
! 4energiawindermere
! 5energiawindermere
! 1windermerejasnowidz
! 3windermerejasnowidz - Alexandrze, o to kość dla Ciebie

Na rozegranie sesji macie czas do 6.05.2024r. Gdyby któryś z graczy zniknął lub przestał wam odpisywać, możecie go pominąć.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#2
22.04.2024, 03:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.04.2024, 05:22 przez Alexander Mulciber.)  
Żywe trupy. Żywe trupy? Ręce trzymał w kieszeniach spodni, bo ostatnio często mu drżały bez uchwytnego powodu. W lewej dłoni obracał nerwowo stary pierścień z cygańską runą ochronną: bezużyteczną, ale dodającą otuchy w zabobonnym larum.

Nieżyjący, ale i nieumarli, gdzieś na granicy dwóch światów...Tak jak Donald, pomyślał z niechęcią o hospitalizowanym w Lecznicy Dusz bracie. Wciąż mu się czasem śnił. Prawą rękę zacisnął na schowanej w kieszeni różdżce, tak silnie, że poczuł paznokcie wbijające się we wnętrze dłoni. Donald, który niegdyś jawił się w jego snach jako zawistne, przepełnione chęcią zemsty, ożywione truchło, teraz przypominał bardziej niemego fantoma, zjawę pozbawioną ciała i realnej siły sprawczej, by kogokolwiek skrzywdzić. Nie żył, tylko trwał... Gdzieś w zawieszeniu, w nieustannym limbo. Na tę myśl, Alexander odwrócił na chwilę twarz w stronę Ambrosii, która stała z nim pod rękę, jakby kontrolnie omiatając wzrokiem jej dotąd nieprzeniknione oblicze. Uśmiechnął się do niej lekko, unosząc nieznacznie kąciki ust, niemalże odruchowo - jak zawsze, kiedy na nią patrzył - dlatego, że chciał ją uspokoić i zapewnić, że wszystko będzie w najlepszym porządku, chociaż nic nie wydawało się w porządku - a może dlatego, że po prostu mógł, bo przecież byli tutaj razem.

Mulciber nie bał się umarłych, ale bał się bólu, jaki malował się na twarzy Ambrosii, kiedy ta doznawała wizji Limbo - bał się jej płaczu, który przypominał wtedy zew wieczności - a jeszcze bardziej bał się jej milczenia, grobowej ciszy, która zapadała, gdy kobieta nie była w stanie wydusić z siebie słowa.

- Były jakieś dodatkowe polecenia z góry? - zapytał cicho Morpheusa - och, Mulciber czuł, że mógłby teraz zmówić modlitwę do władcy światła, Apollona, do którego tak często wołał z weneracją Longbottom, albo innego cudzoziemskiego boga, choć przecież wolał oddawać cześć bardziej przyziemnemu bóstwu, choćby temu, które uwiesiło się jego ramienia! - bo tak cholernie dobrze było mieć teraz Morpheusa na miejscu, z tym jego wyczulonym trzecim okiem, które prawie nigdy nie mrugało, podobnie jak pozostałych dwoje. - Kazali szukać czegoś konkretnego, czy mamy bawić się w grabarzy?

Departament Tajemnic zawsze trzymał rękę na pulsie, ale tym razem, Alexander był na miejscu przed wszystkimi.
Widać były jeszcze na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się jego przełożonym.

A już myślał, że może mieć parę dni spokoju.

Windermere nie wyglądało na miejsce, które nękali nieumarli. O ile nie liczyć tej popierdolonej Moody, której posępnej obecności nie sposób było nie zauważyć w niewielkim ośrodku, kiedy obłąkańczo snuła się pośród cieni. Artystka ze spalonego psychiatryka. Patrząc w jej stronę, Mulciber miał aż ochotę zgrzytnąć zębami, bo nie potrafił stwierdzić, czy ta rzeczywiście jest szalona, czy tylko naćpana - ten dylemat znał aż nazbyt dobrze z autopsji - szybko odwracał więc wzrok, bo myślał, że go zaraz popierdoli. Czy on też tak wyglądał w szczycie swojego uzależnienia? Wtedy, kiedy chciał się zabić? Przez ostatni miesięc, tuż po aferze z Donaldem, kiedy nie potrafił odróżnić snu od jawy? Teraz?

Nie chciał dać po sobie znać, że jest spięty. Nie mógł pozbyć się jednak wrażenia, że przyjazd tutaj był błędem.

Bo w Windermere gościło na wakacjach pół magicznego Londynu, a drugie pół zwaliło się tu dzisiaj: uzdrowiciele, brygadziści, aurorzy, dziennikarze... Jeszcze, kurwa, jego żony tu brakowało.

Bo dzisiaj nad ranem wyciągnął ze swojej zapasowej talii odwróconą Trójkę mieczy. Przekonany, że karty dalej sobie kpią z jego obaw - że próbują zwieść go rozkosznymi obietnicami lepszej przyszłości, na którą już dawno przestał liczyć - wyszedł, wkurwiony, na molo, gdy słońce dopiero zaczynało wschodzić, i wypierdolił przeklętą kartę do wód jeziora.

Bo te pierdolone kostki astragaloi pokierowały ich właśnie tutaj, właśnie teraz, co nie mogło być przypadkiem.

Longbottom musiał wiedzieć, jakie pytanie kotłowało się Mulciberowi w głowie, ale, ze względu na obecność Ambrosii, Alexander zadał je na głos.

- Miałeś może jakąś... wizję?


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#3
22.04.2024, 12:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.04.2024, 12:53 przez Millie Moody.)  
Musiała przyznać, że bardzo jej się ten zjazd rodzinny podobał, nawet jeśli nie było pośród pensjonariuszy najważniejszej osoby w jej marnym życiu, to jednak widok niemal wszystkich kuzynów brzmiał jak bardzo zabawny żart. Ilu Trelawneyów potrzebnych jest do wkręcenia żarówki? To pytanie chodziło jej po głowie, kiedy w ciągu kilku ostatnich dni mogła w swoim szkicowniku odtworzyć całkiem pięknie drzewo genealogiczne jednej z najbardziej popierdolonych rodzin magicznych. Kiedy coś się gdzieś odjebuje z aurą, kiedy ktoś napomknie przypadkiem o nieumarłych, kiedy coś zaśmierdzi limbo, Trelawneyowie zlatują się jak muchy do gówna.

A więc była i ona. Czerwony pieprzony kapturek, choć akurat karminowy kaszmirowy sweterek nie był podarkiem od dawno nieżyjącej babci (tak w temacie nieboszczyków), tylko od całkiem żywego papy Morfiny, który interesował się nią bardziej niż jej zachlany aurorzy ojciec. Już w Lecznicy Dusz padła sugestia, że jej halucynacje mogą nie mieć chorobowego podłoża, wtedy myślała, że po prostu chce być miły i pomóc jej wyrwać się z białych murów, teraz jednak czuła mocno badawcze spojrzenie czarnych oczu na chudej białej szyi przykrytej kaskadą leistych czarnych włosów. Ubrała się w prezent, w kwiaciastą koszulę i sweter czerwony jak krew. Potrzebujesz w swoim życiu trochę kolorów, mówił jej, a ona zastanawiała się ile sił trzeba by wyrwać komuś język i jak ten ciepły, lepki organ układałby się jej w dłoni.

Teraz stali tu w piątkę, Mildred tuż przy Morpheusie, tak by wysoki mag oddzielał przestrzeń między nią a Alexandrem - swoim zdecydowanie antyulubionym wspomnieniem z Hogwartu. Jebany dupek, co on tutaj robił, psuł tylko atmosferę swoim głupim ryjem i drażniącym w uszy głosem. Brunetka zaakceptowałaby jego obecność tylko wtedy, gdyby w końcu przestał pierdolić i użalać się nad sobą i światem, a potem ohajtał się z Rózią, która bujała się w nim od lat, do kurwy nędzy niech chociaż ktoś będzie miał z tego grona szczęśliwe zakończenie! Ale trzymała ryj a kłódkę, bo nie chciała mieć beefa z ulubioną kuzynką, która nie tyle skopałaby jej kostki, co po prostu nigdy więcej się nie odezwała. A Millie mimo swojej odpychającej...odpychającego wszystkiego, była bardzo społeczną istotą.

– Nad jeziorem kilka dni temu aurowidz widział otulającą, bezpieczną aurę fioletu i atakującą ją czerń z wody. Myślę, że powinniśmy zacząć tam – powiedziała, łypiąc na nich defensywnie lśniącymi złocistymi oczami. Ręce miała w kieszeniach czarnych obcisłych jeansów, tak żeby nimi nie machać, albo żeby nie wykręcać sobie kostek. I tylko stópka ukryta w czarnym ciężkim glanie podrygiwała zdradzając niepokój. A może ekscytację? Może oba.

Oblizała się, uciekając wzrokiem w kierunku jeziora i pomostu.
– Myślimy, że mamy wiele opcji – pozycja siódma - osiem buław, – a inni sądzą, że nasza sprawa jest przegrana – brak aurowidza w składzie, przeciągające się problemy z Knieją i oczywiście pozycja ósma dziesiątka mieczy – Ale po prostu ktoś pozazdrościł temu miejscu spokojności i ciszy– mały krzyż, kluczowy krzyż, nazwanie problemu: dziesiątka denarów przecięta odwróconym rycerzem miecz. – W grę wchodzi potężna magia, a spokój arcykapłanki wypiera jadowity uśmiech piątki mieczy – półświadomie powiedziała jednak to co myślała, odtwarzając w głowie układ, który rozłożyła sobie rano na poczet węszenia po ośrodku. A więc pozycja czwarta i szósta, czy blotka jest wstanie pokonać wielkie arkanum? – To byłoby na prawdę... – rzuciła okiem na starszego obok maga, takiego poważnego, takiego cieszącego się szacunkiem jebaki i wyszczerzyła w serdecznie złośliwym uśmiechu. Może i ubrała się ładnie, może brała leki, które czyniły z nią tępą bułę, ale czy to wystarczało, żeby zmienić lata życia? – ...musielibyśmy być kurwa ślepi, żeby przegapić źródło energii i pojebaństwa tego miejsca.

Może pytanie powinno brzmieć ile wróżbitów jest potrzebnych do wkręcenia żarówki? W głowie obstawiała, który pierwszy wyciągnie swoje wahadełko.

wiadomość pozafabularna
[Obrazek: qW7mL5h.jpeg]

!3energiawindermere
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
22.04.2024, 12:52  ✶  
Niby nie jest to nic nadzwyczajnego, ale jednak przykuwa twoją uwagę. Domki letniskowe w Ośrodku Windermere mają już swoje lata. Na sporej części elewacji obłazi farba a dach wygląda na taki, który może zacząć przeciekać w każdej chwili. A jednak przyroda wokół nich rozkwita bujnie, wygląda na młodą, rześką i świeżą. Nawet drzewa, wysokie i pewnie dużo starsze niż mugolskie budowle, w których otoczeniu rosną sprawiają wrażenie młodych i silnych.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#5
22.04.2024, 15:22  ✶  

Zabawnie patrzyło się na zebranych. On i Alexander, współpracownicy, on i Ambrosia, badacz i jego, powiedzmy, była asystentka, on i Millie, mistrz i nauczyciel, chociaż czarodziejka wydłubałaby mu wszystkie z trojga oczu, gdyby tak określił ich dynamikę, nie miał powiązania jedynie z Leonem, tu jednak pojawiała się Ambrosia i Millie, pokrewne z nim po kądzieli. Alexander i Rosie, tu początkowo nie miał wydawać swoich osądów, ale z jakiegoś powodu patronowała mu Sprawiedliwość.

—Dlaczego nie wybraliście sobie jakiegoś lepszego miejsca na podróż poślubną? — zapytał Morpheus parę, Ambrosię i Alexandra, mierząc ich oboje wzrokiem z góry do dołu. Miał szczerą nadzieję, że pozostaną w temacie i ich dzieci również będą miały imiona zaczynające się od tej litery. Byle nie jakaś Anna.— Mam obserwować czy nie są to widma z Kniei. Od znajomego doświadczonego w darze oklumencji, który był tu kilka dni temu, otrzymałem wiadomość, że pojawił się w jego głowie jakiś wpływ, o którym zorientował się dopiero po powrocie do domu, narzucający mu emocje do innej osoby. Uważajcie na to.

Gdy nie widział głowy Peregrinusa ani jego oczu, ani twarzy, ani sylwetki, zazdrość nie bulgotała w nim tak silnie, ale obce echo tego uczucia wciąż gnieździło się w trzewiach. Wystawiał je na próbę, ale nie umiał być zazdrosnym o Ambrosię, tylko płonąca nienawiść do asystenta Vakela. A wyobraźnię miał wyjątkowo wybujałą, potrafiła podsunąć mu wiele wizji, które innych wprawiłyby w palpitacje serca.

Morpheus nie wyciągał wahadełka, chociaż siedziało ono wygodnie w jego kieszeni, ametyst na żelaznym łańcuszku. Sięgnął za to po swoje karty, chociaż wprawił je tylko i wyłącznie w ruch, prosty szelest przesuwających się kart, obrazów przyszłości, zasłoniętych elegancką koszulką czerni; rewers był skromny, czarna przestrzeń z minimalistycznym złotym okiem na środku. Jedna z talii, których nie używał zbyt często. Właściwie, w tym momencie Morpheus wcale nie wyglądał jak on.

Pomijając karty, miał na sobie ubrania mugolskie, których nigdy, przenigdy nie nosił, woląc być wziętym za dziwaka i pojawiać się w nich nawet poza dzielnicami czarodziejów. Tymczasem biała, lniana koszula i luźne spodnie w tym samym kolorze nadawały mu wyglądu bogatego wczasowicza, który gdzieś w okolicy zacumował swój prywatny jachcik i przygląda się, jak plebs spędza wakacje. Drugą oznaką niekoniecznie idealnego stanu jasnowidza było to, że idealnie ulizane do tyłu włosy, nawet w niepogodę, tego ranka odstawały nieco, zwłaszcza na potylicy, kręcąc się w urocze kędziorki. Nie do pominięcia był również wianek z kwiatów budlei, przeplatanych kolorowymi astrami. Nawet rośliny na jego głowie wyglądały wyjątkowo silnie i pięknie. 

Na słowa Millie, o piątce mieczy, skierował swój wzrok na taflę jeziora. Czy w tym miejscu powinien poruszać modły do Posejdona, czy Ateny? Może to oni bili się, ich czempioni, o to miejsce. Jedno pozazdrościło drugiemu.

— Niech będzie więc jezioro. — Z całą miłością do Brenny i Erika czy nawet do Millie, nie zamierzał czekać, aż BUM-owcy, ze swoją delikatnością słońca w składzie porcelany namieszali w tej przestrzeni jeszcze bardziej, czyniąc sprawę zamkniętą i rozwiązaną w swoich aktach, ale całkowicie objętą mgłą zapomnienia i wiedzy dla innych departamentów. Dla jego departamentu.

Chwilowo jednak podchodził do tego z niejaką rezerwą. Co jeszcze krył ośrodek?

Wyjął pierwszą kartę z wierzchu.


Rzut na kartę tarota i jej pozycję (1: prosta, 2: odwrócona)
Rzut Tarot 1d78 - 39
Dziewiątka Buław

Rzut 1d2 - 2


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Widmo z Biura
The end
Of the sane world of men
Now I question all that I have seen
Is this is a spectre or a dream
Leon to czarodziej obdarzony przeciętnym wzrostem (179 cm) i przeciętnej budowie ciała. Ciemny brąz włosów tego czarodzieja kontrastuje z jego bladą i zimną skórą oraz niebieskimi tęczówkami. Ubiera się przeważnie w ciemne i stonowane kolory szat czarodzieja, choć często nosi wyłącznie mugolskie ubrania. Na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie bardzo słabowitego, co ma związek z ciążącą na nim niczym klątwa chorobą genetyczną.

Leon Bletchley
#6
22.04.2024, 22:31  ✶  

Nie zamierzał spekulować co do tego, że za zaginięcie Owena Bagshota odpowiada wypity przez tego mężczyznę alkohol i że on odnajdzie się w ciągu dnia po tym jak wytrzeźwieje. Postanowił potraktować poważnie to zaginięcie, ze swojej strony starając się dołożyć wszelkich starań aby odnaleźć tego człowieka. Jedno wiedział na pewno - nie chciał stanąć oko w oko z nieumarłymi, których egzystencja stanowiła dla niego zupełnie nienaturalne zjawisko i wyraźne pogwałcenie praw rządzących tym światem.

Ludzkie życie miało swój początek i kres. Śmierć stanowiła jeden z etapów ludzkiego żywota. Jako egzorcysta zajmował się rozwiązywaniem problemów z niematerialnymi bytami, które nawiedzają albo opętują żywych. Potrafił zrozumieć pragnienie powrotu do świata żywych. Brakowało mu zrozumienia dla egzystencji nieumarłych. Na spotkanie z nimi nie był gotowy. Przypomniał sobie słowa Szeptuchy. Dotyczyły co prawda Zimnych, jednak doskonale oddawały jego stosunek do nieumarłych. To co umarło powinno zostać martwe. Nie można wracać ze ścieżki śmierci bez konsekwencji. Prawa, które rządzą tym światem są takie same dla wszystkich. Nie wchodź na drogę śmierci. Ja widzę, że się do niej zbliżasz.

W takich chwilach jak ta, kiedy poszukiwania zaginionego mężczyzny wiązały się z ryzykiem zmierzenia się z nieumarłymi, doszedł do wniosku, że Szeptucha miała rację. Niebezpiecznie zbliżał się do drogi śmierci. Przestrzegała go przed tym, aby na nią nie wchodził. Wiązały się z tym poważne konsekwencje, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć, jeśli przyjdzie mu wkroczyć na wskazaną przez śmierć drogę. Leon trafił do grupy wyznaczonej do przeszukania tego ośrodka wypoczynkowego. W drużynie, w której wszyscy mieli różdżki (i w której nikt nie miał miecza, topora ani łuku) dostrzegał znanych mu z widzenia pracowników Ministerstwa Magii. Najbardziej znanymi mu osobami były jego kuzynki od strony matki, Mildred oraz Ambrosia.

— Kuzynko, przyszło mi się dowiedzieć o twoim ślubie po fakcie. Ty i twój wybranek przyjmijcie ode mnie spóźnione gratulacje.— Spoglądając na parę, Ambrosie i Alexandra, nie mógł nie poruszyć tego tematu. Uśmiechnął się do młodego małżeństwa. — Nie dotarła do was jakakolwiek informacja o przypadkach opętania? Jeśli zaobserwujecie cokolwiek co na nie wskazuje, zwróćcie się z tym do mnie. — Potem spoważniał i zwrócił się do zgromadzonych tutaj śmiałków z całkiem zasadnym pytaniem, jakie tylko może zadać egzorcysta odnośnie nieumarłych. Zwłaszcza taki, przed którym rozpościerała się droga śmierci. Powinien wystrzegać się wkroczenia na nią, zamiast tego wyraźnie robił coś zupełnie odwrotnego.

Ubrany w typowe dla niemagów ubrania Leon nie rozstawał się ze swoją skórzaną torbą, w której nosił wszystkie przeznaczone do wróżenia przedmioty oraz puszkę po piernikowych traszkach, w której w razie potrzeby mógł uwięzić wyegzorcyzmowanego ducha. Nie potrafił określić tego, ile duchów mogłoby się zmieścić w takim pojemniku. Słuchając swojej kuzynki, sam spoglądał w stronę jeziora. Być może dowiedzą się tego, co kryło się w jeziorze. O ile coś było. Ten ośrodek mógł skrywać wiele tajemnic. A oni zamierzali je odkryć.

Spostrzegając, że starszy mężczyzna sięgnął po karty tarota, wyciągając jedną z nich. Przykuło to jego zainteresowanie na tyle, że sam postanowił zapytać się kart o to, co czeka go podczas tych poszukiwań. Śladem tego czarodzieja sięgnął do swojej torby, odnajdując wśród jej zawartości znajomy kształt talii kart tarota, wyjmując pierwszą kartę na którą natrafiły jego palce.


Rzut na kartę tarota i jej pozycję (1: prosta, 2: odwrócona)
Rzut Tarot 1d78 - 13
Wisielec

Rzut 1d2 - 1
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#7
22.04.2024, 23:19  ✶  
Nie do końca rozumiała, o co było to całe poruszenie z żywymi trupami. Bo przecież jaki żywy trup jest, każdy widzi i jej zdaniem to nie było się czym aż tak przejmować, skoro już wiedziano o grasującym nieopodal niebezpieczeństwie. Ale potem sobie uświadomiła, że może miała odrobinę skrzywione do tego podejście, biorąc pod uwagę jak często widziała, jakie to rzeczy próbują wyjść z zabitych trumien w małym zakładzie pogrzebowym na Nokturnie.

Jej typową odpowiedzią było spal to, kiedy Lorraine przybiegała cała zaaferowana, że znowu coś, bo o wiele za często to właśnie nie był jakiś zbłąkany duch, którym mogłaby się zająć, a coś o wiele bardziej parszywego. Ale niestety, spalić nie można było ani zakładu na Nokturnie, ani tym bardziej otaczających Windermere krajobrazów, bo jeszcze ktoś by się mógł o to przyczepić, albo gorzej - pociągnąć ją do odpowiedzialności.

Czując na sobie wzrok Alexa, przeniosła na niego spojrzenie, odpowiadając mu ciepłym, niemal wesołym uśmiechem. Do tej pory patrzyła to na Morpheusa, z którym rozmawiał Muciber, którego ramię obejmowała i opierała w rozleniwieniu głowę, to na kuzynostwo, to rozglądała się dookoła, przeczesując nieco opustoszały ośrodek w którym ostali się chyba już sami czarodzieje.

Kiedy pierwszy raz zawiesiła spojrzenie na Longbottomie w Windermere, nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, że jego pojawienie się zostało przepowiedziane. Myśl traktowała raczej żartobliwie, ale fakt faktem, parę dni temu, kiedy zameldowali się się w swoim domku, to właśnie Cesarz przyszedł do nich, jako odpowiedź na jedno z pytań.

- Astragaloi - rzuciła, uśmiechając się do Longbottoma wesoło, ani przez moment nie myśląc o tym, żeby jakkolwiek doprecyzować, że wcale to nie była wycieczka poślubna, bo niestety, ale jej niedoszły mąż to znalazł sobie zupełnie inną żonę i ta zabita dechami dziura została wybrana dlatego, że nikt się tutaj Loretty nie spodziewał. Kiedy jednak Leon postanowił spuścić bombę na całe towarzystwo, uskuteczniając gratulację, Ambrosia zachichotała.

Wciąż trzymała się Alexa i ten mógł poczuć, jak zaciska palce na jego ramieniu, wolną dłonią natomiast przysłaniając usta, bo zwyczajne, rozbawione parsknięcie zmieniło się w głupi chichot. Gdzieś w tym krótkim napadzie radości, udało jej się zerknąć na Millie, która chyba jako jedyna z całego towarzystwa mogła mieć pewność, że do ślubu to akurat było im całkiem daleko. Posłała kuzynce stanowcze spojrzenie, kręcąc przy tym lekko głową, żeby ani się ważyła teraz psuć cały ten cyrk, bo to było zbyt piękne.
- Dziękujemy, ale nie trzeba - zamachała wreszcie dłonią, spoglądając na Leona wciąż rozbawiona, absolutnie wciąż nie czując się w obowiązku, żeby cokolwiek tutaj wyjaśniać. W jakiś sposób za dobrze czuła się z tą plakietką. Z myślą, że byłaby żoną Alexandra, nawet jeśli w tym momencie była to tylko głupia mrzonka.

Ale potem jej spojrzenie nieco stwardniało i ściągnęła na moment usta, ewidentnie gryząc się w język. Rozumiemy, Leonie, jesteś egzorcystą z Ministerstwa, nie musisz mi wcierać swojego stanowiska w twarz. Bo przecież jakby nie patrzeć, to ona też tutaj była egzorcystką i znała się na tych rzeczach. Ale niech będzie - chciał to niech wiedzie prym, ona do tego ręki nie przyłoży, póki się kuzyn nie wywali na głupi ryj.

- Daj mi karty - powiedziała cicho do Alexandra, z łatwością wyłapując, że cała ta sytuacja mu nie odpowiadała. Był spięty i nie musiała patrzeć na niego czy go dotykać, żeby być tego świadomą. - Szkoda, że nie ma z nami tego aurowidza. Albo jakiegokolwiek innego - rzuciła, czekając aż Mulciber potasuje jej karty. Nie kwapiła się do wyciągania swoich, bo miała od tego ludzi, to po pierwsze, a po drugie - oboje nie widzieli problemu w dzieleniu swoich talii i dotykaniu ich. Po trzecie natomiast, na swoją własną była obrażona, bo jej z samego ranka wypluła odwróconą Szóstkę Denarów (za co ta konkretna karta trafiła do karnej talii) - Może te aury mają coś wspólnego z tym jak wygląda to miejsce? - zaproponowała, widząc jak Millie też błądzi spojrzeniem po otoczeniu. - Wszystko wygląda ładnie i świeżo - a nie dziko czy niewłaściwie, jak to podobno zaczęło się zdarzać niektórym roślinom wraz z nadejściem sierpnia. Spojrzała wreszcie do Axela, który podsunął w jej stronę talię, z której wyciągnęła jedną z kart, idąc w ślad za resztą towarzystwa.

Rzut na kartę tarota i jej pozycję (1: prosta, 2: odwrócona)
Rzut Tarot 1d78 - 24
As Denarów

Rzut 1d2 - 2


she was a gentle
sort of horror
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#8
23.04.2024, 20:13  ✶  
Windermere nie wyglądało na miejsce, które nękali nieumarli. Śmierć nie była Mulciberowi obca: pojawiała się w jego snach, była bohaterką wielu proroctw, które wygłosił, a kiedy wypadała mu z talii, witał ją jak starą przyjaciółkę. W końcu towarzyszyła mu od dzieciństwa. Jego matka zawsze modliła się do tej karty jak do świętego obrazu. Kiedy z jej ust padały kolejne inkantacje - choć mamrotała w niezbyt dobrze mu znanym, starym, romskim dialekcie - słyszał, jak powtarza jedno słowo: Devla. Bóg. Być może właśnie dlatego Alexander nie czuł strachu przed śmiercią, ale obawiał się już czegoś pomiędzy: wypaczenia śmierci - a więc i wypaczenia życia. Obawiał się tych żywych trupów. Obawiał się żółtych ślepi Mildred Moody. Obawiał się własnego odbicia w lustrze. Obawiał się Donalda w szpitalnym łóżku,  mdłego zapachu Lecznicy Dusz, i...

Schwycił się uśmiechu Ambrosii tak desperacko, jakby tonął w tym przeklętym jeziorze, o którego czarnej toni zaczęła pleść Moody. Nie był aurowidzem, ale lubił myśleć, że rodowy dar czytania nici powiązań dawał mu pewne wyobrażenie o tej zdolności. Gdyby Windermere próbowało omamić jego zmysły, zawsze mógł zerknąć na nici łączące go z Rosie. Pierdolić aurowidza, pomyślał Alexander. Nie byli ślepi - nie z tyloma dodatkowymi oczyma do dyspozycji - nie z nawigatorami po otchłani Limbo. Cholera, znajdą przeklętej Mildred jakieś kredki - tylko takie miękkie, dla dzieci, żeby nagle nie zrobiła magicznej sztuczki ze znikaniem ołówka wbijając go komuś w tętnicę szyjną - to pomaluje im świat na wszystkie kolory tęczy.

Bachiczne sploty kwiatów, tworzące przaśny wieniec, który zdobił skroń Morpheusa, zapachniały mu nagle jakby intensywniej. Oczywiście: cóż to byłby za Cesarz bez korony, pomyślał, wspominając mimochodem kartę, którą pociągnęli wspólnie z talii Rosie tuż po przybyciu do Windermere. Woń kwiatów, niczym kadzidło oczyszczające umysł - którego zapach kojarzył mu się z kolei z Ataraxią - ostatecznie odegnało z jego myśli trupi odór, a wdzięczność rozlała się w piersi Alexa jak promienie słońca. Nie sposób zresztą było myśleć o zastępach nieumarłych, kiedy dookoła wręcz bujało życie. Tak jak narzekał przez cały wyjazd na brzydotę ośrodka, tak nie mógł nie zachwycać się przyrodą dookoła. Odrapane, wręcz obskurne domki, w niczym nie przypominające pięknych, tradycyjnych cygańskich wozów, otaczał kobierzec silnej, zielonej roślinności. Może dlatego Windermere przyciągało tak wielu ludzi?

Mógł odpowiedzieć Morpheusowi na wiele różnych sposobów. Zaśmiać się butnie: "bo czekam na podwyżkę", tak, jakby pracował w Departamencie Tajemnic tylko dla pieniędzy, nie dla poczucia misji, choć niewątpliwie była jakaś duma w tym, że zdołał przekuć swoją pasję w prawdziwą karierę. Żebyś nie mógł się ekstrawagancko odpierdolić w tej zabitej dechami dziurze, mignęło mu przez głowę, bo wreszcie dotarło do niego, że coś jest nie tak: że Longbottom nie przywdział dziś swoich cesarskich szat. Zszedł do poziomu śmiertelników, takich jak Mulciber. Bo astragaloi wybrały za nas. Może i dobrze wybrały, pomyślał, sunąc wzrokiem po rękach Longbottoma, kiedy ten tasował karty; on nie musiał ukrywać pod długimi rękawami blizn na przedramionach. Poczuł głupią zazdrość. Bo w greckim słońcu zapewne wolałaby patrzeć na ciebie, nie na mnie.

Choć to przecież on wyciągnął z talii Cesarza, nie Ambrosia.

Poczuł dziwną ulgę, kiedy to ona udzieliła odpowiedzi w imieniu obojga. Alexander próbował jednak przeanalizować swoje uczucia na chłodno. Skoro nawet doświadczony oklumenta poddał się, jak to określił Longbottom, "wpływowi" tego miejsca, i poczuł się w obowiązku przestrzec przed czymś takim przyjaciela... Ale Mulciberowi nie wydawało się, by cokolwiek mogło teraz zaburzać jego percepcję. Jakiego rodzaju emocje, chciał zapytać Morpheusa, ale rozmowa zboczyła na inny tor, więc darował sobie dalsze pytania. Najważniejsze, że to, co czuł do Ambrosii, pozostawało niezmienne. Była najlepszą rzeczą w jego życiu.

To jak jej roztrzepotane palce zaciskały się na jego ramieniu było najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem, tak samo jak to, że kącik ust Alexandra, który słuchał gratulacji Leona z grobową miną, drgnął nieznacznie, w tym samym momencie, w którym Ambrosia zaczęła chichotać. Mulciber zachował powagę.

Jebać to. Nie zamierzał zaprzeczać. Krótko skinął Bletchleyowi głową, jakby w podzięce. Żart Longbottoma zaszedł z daleko. Alexander tylko spojrzał na Morpheusa. Jeszcze może zaraz zacznie pytać o to, czy planują rodzinę. Zdrajca i przeklętnik. Znów drgnęły mu usta.

Przymknij się, Bletchley.

- W '64, kiedy szukaliśmy we francuskiej katedrze skarbu templariuszy, Ambrosia wyegzorcyzmowała cały legion duchów z mnicha, który go strzegł. Windermere to przy tym nic...

Cichy szept kobiety, która stała u jego boku koił jego obawy, tak, jakby położyła opiekuńczo dłoń na jego napiętym karku. Skupił się na kartach, patrzył tylko na swoje dłonie, przekładając sprawnie fantazyjnie kolorowe kartoniki na jej życzenie. Ruchy Alexandra były metodyczne, choć nieco wolniejsze niż zwykle - to była jego talia, ale znała dotyk Ambrosii równie dobrze, co jego własny, więc nie musiał przygotowywać kart na dłoń dalece delikatniejszą od jego własnej - wciąż było to jednak coś szalenie intymnego, i bardzo nie chciał patrzeć w tej chwili na kogokolwiek.

Wyciągnął dłoń w stronę Ambrosii, gotowy. Wtedy dopiero spojrzał na Leona.

- ...Ale będziesz mógł się przynajmniej pochwalić, że miałeś okazję pracować z najlepszą egzorcystką w Anglii. - Chełpliwa nuta zabrzmiała w bezbarwnym zwykle głosie mężczyzny. Niech sobie gówniarz nie myśli. - Z nami możesz czuć się bezpiecznie - dodał, nieco perfidnie, błyskając przy tym zębami - choć bardziej niż realny uśmiech przypominało to wyszczerzenie kłów przez bezdomnego psa. Nie zbliżaj się, mam wściekliznę, zdawały się mówić jego puste oczy, kiedy ufiksował spojrzenie na twarzy Leona, ale w tonie Alexandra nie czaiła się groźba, a jedynie protekcjonalnie rozbawienie.

Ten pies nie gryzł, dopóki Ambrosia trzymała go na smyczy.

-----

Wszyscy dobrali sobie kartę, poza Mildred, która miała gotowy cały rozkład w swojej głowie. Zadziwiające, pomyślał. To jednak coś ma w tym czerepie.

- Arcykapłanka... zagrożona przez Piątkę mieczy. - Zmierzył Moody spojrzeniem, szybkim uważnym; jak gdyby kalkulował, czy wypada mu to skomentować, czy nie. Wcześniej, słysząc jej wróżbę, tylko zacisnął mimowolnie szczękę. Bardzo próbował nie myśleć o Arcykapłance z zielonymi oczyma, tylko skierować swoje myśli w stronę Windermere, ale nie potrafił. Beltane ją zmieniło, ocenił chłodno Moody, choć nie wiedział jeszcze, czego konkretnie dotyczyła zmiana. Teraz inaczej czyta. -  Dziewiątka buław, odwrócona. Skazani na porażkę przez własne ograniczenia - prychnął tylko, rozbawiony. - Wisielec. Uwięzieni na "rodzinnym zjeździe" w Windermere. Przeklęci przez własne niezdecydowanie: czy złożyć tu jakąś ofiarę? - pokręcił głową. - As denarów, odwrócony. Robimy za mało, żądamy od tego miejsca za dużo. Czy już zmarnowaliśmy naszą szansę?

Wypuścił z płuc powietrze. Czy to było ważne?

- Czyli rozumiem, że plan zakłada: nabrzeże, molo, przystań z łódkami. Obchodząc jezioro zwiedzimy przy okazji cały ośrodek. Gotowi?

Zanim schował przetasowaną talię do kieszeni, obrócił ją, tak, by spojrzeć na ostatnią kartę.

Rzut na kartę tarota i jej pozycję (1: prosta, 2: odwrócona)
Rzut Tarot 1d78 - 41
Dziewiątka Mieczy

Rzut 1d2 - 1


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#9
24.04.2024, 12:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.04.2024, 12:52 przez Millie Moody.)  
Mills stała przyczajona, jak sierściuch wyciągnięty ze śmietnika, którego ktoś umył i założył czerwony kubraczek. Tylko dalej w oczach było widać tą dzikość, te lata walki o wszystko i ze wszystkim. Przygryzła wargę, ciekawsko patrząc im na ręce. Jakieś grzebanie w głowie? Śmieszne, ona nic nie zauważyła, ale z drugiej strony ciężko było odróżnić jej świat snów od jawy, a co dopiero oczekiwać od mózgu rozróżnianie myśli cudzych od własnych. Teraz jak tu stała jej uczucia zdawały się absolutnie naturalne, tak samo ekspresyjnie chwiejne i balansujące między upajającym uwielbieniem, a cuchnącą odrazą. Nic nowego.

– Debile – sarknęła. Ktoś mógłby powiedzieć, że przypadkiem, ale... no cóż, Mildred po prostu pozbawiona była autorefleksji i autocenzora. Wada fabryczna.– Nie możecie mówić kartom co mają wam pokazać i potem ciągnąć tylko jedną kartę. Pierdolę... masz tam paranoję swojego kumpla, tu bierne oględziny i żywy trup na drzewie, a ten As Płodności Ziemskiej to przecież chwasty o których mówisz. Bujne, ale jakoś jednak zjebane. Energia ziemi jest zaburzona, ale nie wiem czy to akurat Windermere czy akurat nie problem globalny. Chociaż to mogłaby być ta fioletowa opiekuńcza aura i magia kapłanki... Czy też chujka, który ją rzucił, nie bądźmy seksistami, karty precyzują energię, a nie zestaw genitaliów winowajcy, co nie? – co ona będzie mówić, przecież tworzyli teraz piękny klub tarotowy i każdy przechwalał się albo swoją talią, albo swoim fabasem, który użyczał swojej talii. Mills nie wyciągała swoich wysłużonych kapci, pierwszej talii, którą dostała i jedynej jaką używała. Ona swoje już wiedziała, te płaskie kurewki obraziłyby się na nią, gdyby zadała im ponownie to samo pytanie, nie przepracowując podpowiedzi, które uzyskał rano.

Odetchnęła, w przebłysku intelektualnych zdolności kalkulując ich efektywność. Dwóch egzorcystów to zawsze lepiej niż jeden, jasnowidz i ona jako kurwa mięśnie tej ekipy z przeszkoleniem BUmowskim (BUmiarskim?). Ach, ponoć miała też intuicję, tak jak Morfina mówił, chociaż chuj go tam wiedział, czy szczerze czy z litości. Ach no i była w Limbo i wróciła, więc powinna znać się na zombiakach. Szkoda tylko, że gówno z tej ekscytującej wycieczki pamiętała. No i jeszcze srander Alexander. Co on właściwie umiał poza byciem patologicznie niezdecydowanym dupkiem?

Wyminęła Morfinę, zostawiając za sobą też resztki instynktu samozachowawczego i spojrzała prosto w twarz wysokiemu mężczyźnie. Miała wprawę w zadzieraniu głowy, w końcu jej brat był tego samego wzrostu. A potem rozlał się po jej bladej twarzy bardzo, bardzo szeroki uśmiech, niestety nie sięgający świdrujących jadem żółtych oczu. Oczywiście nie czytała w myślach i nie wiedziała o mentalnej obróżce na jego szyi, ale och, przecież karty taki właśnie obrót spraw przewidziały, więc jak tu się nie cieszyć?
– Witamy w rodzinie skarbie, a teraz rusz dupę i przydaj się na coś, sprawdzaj co jakiś czas czy nasze nici też oblepia to mistyczne gówno i kaman, ruszamy nad wode, a potem do lasu szukać trupy i obczajać rośliny jak są wysycone magią.– zakomenderowała i nie czekając dłużej wsadziła ręce w kieszenie i poszła w kierunku pomostu



ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#10
24.04.2024, 13:59  ✶  

Uniósł brwi na Astrologoi, ale nie skomentował. Prawdę powiedziawszy, biorąc pod uwagę wymianę listów wcześniej tej dwójki, jego szczątkowe informacje na temat ich współpracy oraz obecną czułość wobec siebie, wolał nie wiedzieć. Równie dobrze mogło być tak, że dwójka uprawiała seks na mapie i pojechali tam, gdzie odcisnęły się pośladki Ambrosii. Sposobów dywinacji było mnóstwo, łącznie z takimi, wymagającymi badań genitaliów.

Największą energię falliczną tak naprawdę wyczuwał od Millie i Alexandra, nie od kart, dworu buław czy domniemanej płci sprawcy tego widowiska. Nie dlatego, że prezentowali silnie męskie archetypy, ale dlatego, że oboje skakali, najeżeni jak koguciki. Gdyby, jak jego karta ścieżki, nosił przy sobie wagę, pożyczyłby im, aby mogli zważyć swoje jaja i rozwiązać tę walkę o dominację ich ciężkością. A tak nawet nie miał sznureczka, aby mogli sobie pomierzyć i zawiązać supełki na długości penisów.

Z roślinami rzeczywiście na dwoje, hehe, babka wróżyła, kilka dni temu, podczas śniadania w Warowni koło nóg Morpheusa wyrosły tulipany, których nikt w tym miejscu nie posadził. Nie znał się specjalnie na roślinach, jednakże nawet dzieci w przedszkolach wiedziały, że są to symbole wiosny i właśnie wtedy kwitną, absolutnie nie latem. Niektóre, wybujałe odmiany czasami zakwitały w połowie lipca, ale zbliżali się do szczytu upałów, w gorącym sierpniu. Nie było miejsca na jędrne główki kolorowego kwiecia tego typu. Sierpień był czasem suchych traw i zboża. 

Odłożył talię do kieszeni, które zdawały mu się śmiesznie niepojemne. Już tęsknił za swoimi czarodziejskimi szatami, żałował, że ubrał się jak mugol, chociaż rzeczywiście pojedyncze warstwy lnu zdecydowanie pomagały przy skwarze dnia. Przytaknął jednak na plan, skory podążać za nurtem, jakim prowadziło ich zdarzenie, plany jedynej osoby związanej ściśle z dochodzeniami.

— Prowadź nas tak, żebyś ominęli twoich kolegów — powiedział do niej. Nie miał ochoty zostać zarzuconym odpowiedzialnością i pytaniami o wszystko, tylko dlatego, że przybył tam z ramienia Departamentu Tajemnic. Poza tym uważał, że jedna policjantka wystarczyła im w zupełności, a może w przyszłości będą z niej jeszcze ludzie.

Wtedy też złapał ją za palcem wskazującym i środkowym za płatki nosa, ściskając go między kostkami i lekko ciągnąc, jak dziecko, które broi. Prawie jak pstryczek w czoło.


!1energiawindermere



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (712), Norvel Twonk (702), Leon Bletchley (3103), Alexander Mulciber (5400), Ambrosia McKinnon (2702), Morpheus Longbottom (2025), Millie Moody (2778)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa