07.05.2024, 18:31 ✶
12 lipca 1972
Prawa Czasu
Prawa Czasu
Królestwo, w którym wyleguje się Peregrinus Trelawney nie należy do niego, choć rozłożony beztrosko w poprzek sofy dla gości Dolohova zdecydowanie sprawia wrażenie, jakby był u siebie. Blask letniego poranka sączący się przez wysokie okno za nim, częściowo przysłonięte ciężką kotarą, rozpogadza wnętrze przygaszone zabudową z ciemnego drewna. W Prawach Czasu nie zaczął się jeszcze oficjalnie dzień pracy, więc kapkę swobody oferowaną przez nieobecność szefa wróżbita wykorzystuje na pozór bezproduktywnie: jak znudzony podrostek puszcza na ścianę zajączki przy pomocy stalówki obracanego w rękach pióra. Ostrożnie — żeby przypadkiem atrament nie skapnął na beżową koszulę ani — co gorsza — skórzane obicie sofy.
Mężczyzna wzrok ma nieobecny, myślami krąży wokół tego, czego nie zobaczy się po wkroczeniu do tej eleganckiej recepcji. Na lewo od reprezentacyjnego biurka, za którym Peregrinus siedzi na co dzień i wita petentów — tym, nad którym teraz wije się siwa niteczka dymu z pozostawionego w popielniczce papierosa — kryje się wnęka. W owym osłoniętym przed wścibskim wzrokiem gości kąciku mieści się jego miniaturowa pracownia. Trzeba przyznać, że być może nadużyciem jest zastosowanie tego słowa wobec sześciu metrów kwadratowych, których sporą część zajmuje wielki sekretarzyk z mnóstwem szufladek. Choć mebel niewątpliwie słusznych rozmiarów, to przestrzeni roboczej Trelawneyowi zawsze mało. Tego dnia na blacie gości tarot rozłożony w wariację krzyża celtyckiego, przerysowany już do dziennika, gdzie rozkład starannie opatrzony jest kilkoma komentarzami. Cały ranek Peregrin krąży wokół niego. Marszczy brwi, puszczając kącikiem ust dym, czasem skrobnie jakąś uwagę, zaraz wraca do głównego pomieszczenia. Snuje się, kopci, puszcza zajączki, znów kopci.
Czy coś jeszcze z tego rozkładu wyciągnie?
Być może udałoby się poznać odpowiedź na to pytanie, gdyby za kotarą oddzielającą go od przedsionka kamienicy nie trzasnęły drzwi. Peregrinus wstał gwałtownie jak wytrącony z transu. Drewniany parkiet stęknął cicho pod jego stopami, gdy w kilku susach dopadł biurka ustawionego czołem do wejścia. Zebrał z niego filiżankę po kawie oraz talerz z resztkami śniadania i czmychnął do pracowni. Zsunął tarota na kupkę, naprędce robiąc na sekretarzyku skrawek wolnego miejsca na naczynia. Jedna z kart sfrunęła w całym tym pośpiechu na podłogę.
Trelawney zebrał ją, wracając do pomieszczenia dla gości, lecz nie zerknąwszy nawet na wizerunek karty, wcisnął ją do kieszeni spodni. Była to Wieża.
— Witam w Prawach Czasu — powitał uprzejmie czarodzieja, który wyłonił się zza kotary. Mówił ze zwykłą sobie rezerwą, w jego zachowaniu nie było śladu ożywienia sprzed chwili. — Czy był pan umówiony?
źródło?
objawiono mi to we śnie
objawiono mi to we śnie