• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 10 Dalej »
[10.08.72] Windermere. Siły, które rządzą tym miejscem

[10.08.72] Windermere. Siły, które rządzą tym miejscem
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#1
18.05.2024, 00:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 22:44 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Patrick Steward - osiągnięcie Bajarz III

Powoli trzeba się było pogodzić z myślą, że Owena Bagshota nie było w Ośrodku Windermere. Nie ukrywał się w żadnym z domków letniskowych. Nie krył po krzakach. Nie kąpał w jeziorze. Nie włóczył po Carlisle, w nadziei na przeczekanie pracowników Ministerstwa Magii. Nie było go także na wyspie – bo gdyby tam się skrył, to wysłana grupa czarodziei, na pewno dałaby już jakiś znak. A nie dała żadnego.
Owen Bagshot rozpłynął się w powietrzu razem ze swoimi nieumarłymi, których może faktycznie dostrzegł, albo tylko zmyślił w ramach dziwacznego żartu.
Słońce świeciło jasno na niebie. Tafla jeziora złociła się w jego promieniach. Lekki, ledwo wyczuwalny wiatr poruszał gałęziami w koronach drzew. Mimo braku wczasowiczów Ośrodek Windermere pachniał życiem. Pachniał młodą trawą, rosnącymi dziko mleczami i stokrotkami, dźwięczał od bzyczenia pszczół zbierających nektar. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to, by w tym miejscu kiedykolwiek wydarzyło się coś strasznego.
A jednak się wydarzyło. Ludzie tu czasem umierali. Ludzie tu czasem popełniali zbrodnie. Ludzie tu czasem znikali. I – najpewniej – przynajmniej czasami, nie działo się tak dlatego, że powodowała nimi ludzka natura, ale maczały w tym palce jakieś inne… siły.
Mildred odeszła na bok, by testować własną teorię dotyczącą tego miejsca. Leon odpuścił, odszedł by nie kłócić się z Alexandrem i zamknął się w domku letniskowym. Szukając śladów po Owenie i nieumarłych, dostrzegaliście, że to miejsce nie było do końca takie, jakie być powinno. Niektórzy z was mieli nawet wizje tego, co miało się tutaj zdarzyć już niebawem.
A najbliżej spełnienia własnej znalazł się właściwie Morpheus w chwili, w której do jego uszu dotarł krzyk.
- Mówiłem! Mówiłem! Mówiłem!
W jakiś sposób mąż Tary Roberts, dostał się na teren Ośrodka. Mężczyzna znajdował się zaledwie dziesięć, może piętnaście metrów od Longbottoma. W ręku trzymał wyciągniętą różdżkę. Wyglądał jak wariat, jak ktoś kogo desperacja miała właśnie popchnąć do popełnienia czegoś niewybaczalnego.
- Nie pozwolę, żeby ktoś jeszcze tutaj zginął! Nie pozwolę! – ryknął dziko.
- Noah, uspokój się! – zawołał do niego jeden z nadbiegających brygadzistów.
Ale Noah nie chciał się uspokoić. Przez lata mówił, że śmierć jego żony nie mogła być dziełem przypadku. Teraz, gdy tylko dowiedział się o zaginięciu Bagshota, zyskał potwierdzenie, którego szukał przez lata. Tara nie popełniła samobójstwa. W jakiś sposób Tara została tutaj zamordowana.
Machnął różdżką, ale gdy tylko pierwsze płomienie, które z niej wytrysnęły dotknęły krzaków, Ośrodek Windermere ożył. Na oczach Morpheusa dalej spełniała się przewidziana przez niego przepowiednia. Znajdujący się niedaleko niego Alexander, Ambrosia i Mildred widzieli dokładnie to samo co on. Ziemia, na której stali rozstępowała się z głośnym trzaskiem a spod niej zaczęły się wysuwać korzenie drzew. Sięgnęły po Robertsa, uniosły w górę jak zabawkę, oplotły wokół jego nóg i cisnęły o ziemię.
- Ratujcie go! – krzyknął ktoś, może ten sam brygadzista, który odezwał się wcześniej i który teraz, na dowód tego, że nie tylko krzyczał, próbował za pomocą magii przeciąć korzenie atakujące Noaha.
Na oczach nadbiegających Penny i Peppy brygadzista również został zaatakowany przez rośliny. Tym razem rozłożyste krzaki bzu wystrzeliły ku niemu agresywnie, mocno już nie sięgając nóg, ale oplatając ręce i szyję. Przycisnęły do siebie jak zbyt namiętna kochanka, albo złakniony krwi morderca. Gdzieś dalej rozległ się krzyk, ktoś jeszcze próbował bronić się za pomocą ognia, bo znowu pojawiło się więcej dymu.
*
Opierający się o drzewo Alexander w pierwszej chwili mógł nawet nie zrozumieć, co właściwie czuje – pień wibrował, gałęzie sunęły w jego stronę niczym węże. Ogień wyczarowany przez Noaha płonął, atakowany przez porośniętą liśćmi gałąź. Pomyśl, że to sen – usłyszał tuż przy swoim uchu szept Lorretty. – Zaśnij. Możesz nawet na wieki.
Na oczach Peppy Penny runęła w dół, wprost w rozsuwającą się ziemię, ale nawet gdyby ją teraz próbowała złapać i wyciągnąć, nie miała na to żadnych szans, bo wydostające się na powierzchnię korzenie zabarykadowały jej drogę.
Ambrosia mogła podziwiać naturę w swojej najbardziej niszczycielskiej formie. To na jej oczach znikała pod ziemią Millie a korzenie drzew wreszcie przestały jedynie oplatać Noaha Robertsa, ale jedno z pnączy przebiło z furią jego brzuch. To nie tę krew widział Alexander, ale ta odpowiadała wizji Morpheusa.
Tylko on i Ambrosia, jeszcze nie zostali zaatakowani przez naturę. Po prostu stali, obserwując wszystko co rozgrywało się na ich oczach.

@Peppa Potter @Alexander Mulciber @Morpheus Longbottom @Ambrosia McKinnon

Czas na odpis do 22.05, godzina 21.00
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
19.05.2024, 11:22  ✶  

Leon odszedł od nich, zresztą, Niewymowny się nie dziwił. Należało mieć grubą skórę w kontaktach z Mulciberem, aby jego uwagi nie cięły za głęboko lub być jak Longbottom, używać tyle dosłownego i mentalnego żelu do włosów, aby wszystko spływało, jak po kaczce. I wtedy świat odtworzył mu w rzeczywistości jego wizję; patrzył na świat, na płomienie, dłoń ułożył na czasozmieniaczu pod koszulą. Przypomniał sobie prędko jednak słowa swojej matki: Ukrywaj, nie przeżywaj. Zazgrzytał zębami, gdy gałęzie przebiły mężczyznę z wizji. Oto dokonało się.

Piekło jednak rozchodziło się i wzrastało. Miał większe problemy, niż trup. To zagrożenie dla żyjących. Mogli go uratować, gdyby od razu zgłosili wizję komuś z Brygady. Za późno. Gdyby miał biczować się za każdą śmierć, której mógł zapobiec, równie dobrze mógł zerwać skórę ze swoich pleców w całości.

— Millie! Alex! — krzyknął Morpheus, w przypadku tej pierwszej już za późno. Wołanie z ust mężczyzny zabrzmiał obcą frustracją i gniewem, gniewem swoich przodków. Podniósł głos z przepony, tak jak robił to jego ojciec, wydając wojskowe polecenia.

— Ugaście to!— wydał polecenie Ambrosii i drugiej dziewczynie, która pojawiła się w zasięgu jego słuchu i wzroku. Miał niejasne wrażenie, że kojarzył ją z rodziny swojej szwagierki, ale nie miał teraz czasu na dywagację na temat powinowacenia, pokrewieństwa i wieńców genealogicznych rodzin czystokriwstych oraz półkrwi.

Jak szablę, wyjął swoją różdżkę i skupił się na tym, co widział pośród pożogi i wzrastających roślin, czyli w gruncie rzeczy niewiele. Wyprostowane plecy, łopatki ściągnięte do tyłu i rzucone zaklęcie w stronę Alexandra Mulcibera. Nie wolno poddawać się na jego warcie. Już wystarczy, że stracili Millie. Nie widział jednak, aby krwawiła, więc... Zawsze była nadzieja, a dziewczyna sobie poradzi. Próba traw i chrzest ognia. O, Apollo, który namaściłeś Kasandrę swoim darem, prowadź swoją córkę przez dolinę cierpienia swoim blaskiem. Wstaw się za nią u swej siostry, Diany, gdy przechodzi przez jej leśne dominium.

— Wracaj do tatusia, Alex — warknął, chociaż bardziej sam do siebie, rzucając zaklęcie i przyciągając do siebie drugiego Niewymownego.


Rzut na translokację (Z) żeby przyciągnąć do siebie Alexandra/wyrwać go z pnącz
Rzut Z 1d100 - 35
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 17
Akcja nieudana


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Świnkowa panienka
I’m sorry I said you cheated…even though you DID cheat!
Ślicznie ubrana dziewczyna o nieskazitelnym upięciu jasnych włosów i zadartym nosku. 169cm || przeciętna budowa ciała || bardzo jasne włosy || ciemnoniebieskie oczy

Peppa Potter
#3
19.05.2024, 13:02  ✶  

Zadanie w końcu wykonane. Peppę przy okazji oświeciło, że towarzysząca jej Brenna to przecież KUZYNKA, ale tak dawno nie miała okazji jej widzieć... Zresztą nigdy nie były blisko. Ale miło współpracować przy tak ważnej okazji.

Oczekując oklasków i przyjęcia na jej cześć, Peppa wróciła do ośrodka, zastając tam jeszcze większy chaos i zniszczenie. W pierwszej chwili kompletnie ją zamurowało. Nie była w stanie ruszyć skrawkiem ciała, a jej umysł powoli zapoznawał się z obecną sytuacją. Przywykła do wygody i bezpieczeństwa. Tragedia na Beltane szczęśliwie przepłynęła obok, tak jak wszelkie inne niepokoje. Jedynym zmartwieniem panny Potter było podrywanie pewnego Lestrange'a oraz iluzoryczne obudowywanie swojego stanowiska w coraz większy prestiż. A teraz przed jej uważnymi oczętami działo się spustoszenie.

Widząc, jak ziemia otwiera swą gębę i pochłania Penny, Peppa z krzykiem odsunęła się jak najdalej, by i jej nie spotkał taki los. Być może rozejrzałaby się za gałęzią, by pomóc znajomej wydostać się na powierzchnię, ale szybko zrozumiała, że to niemożliwe.

Penny zapadła się pod ziemię, a jakiś mężczyzna obok duszony był przez pnącza. Gdzieś dobiegł do Peppy okrzyk Morpheusa. Gasić? Ale jak mają ugasić takie ilości ognia? I kto wtedy pomoże temu oplecionemu czarodziejowi?

Peppa złapała za różdżkę. Nie była jakimś mistrzem czarów. Mogła użyć Aquamenti, ale tym nawet ogniska by nie ugasiła. Ale jedna dziedzina nie sprawiała jej problemów.

— Vitta — rzuciła w stronę oplatających brygadzistę pędów, by przemienić je we wstążki. Nie patrząc na efekt swoich czarów, odwróciła się w stronę ognia. — Duro! — Drugi z czarów miał na celu przemianę płonącej powierzchni w kamień. Tu Peppa skupiła się, żeby zaklęcie nie tyle wchodziło w głąb struktury, a pokryło jak największą powierzchnię, by ta przestała być materiałem możliwym do strawienia przez ogień.


Vitta - transmutacja
Rzut PO 1d100 - 54
Sukces!


Duro - transmutacja
Rzut PO 1d100 - 57
Sukces!
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#4
21.05.2024, 20:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.05.2024, 20:16 przez Alexander Mulciber.)  
Pomyśl, że to sen - usłyszał tuż przy swoim uchu szept Loretty. - Zaśnij. Możesz nawet na wieki.

Cofał się instynktownie - byle dalej od głosu żony, który niósł się razem z szelestem liści drzew - jego śniada twarz równie blada co knykcie, pobielałe od kurczowego zaciskania ręki na różdżce. Wiedział, że Loretty tak naprawdę tu nie ma. Wiedział, że to tylko miraże, które podsuwał mu jego chory umysł. Wiedział, ale... Głos brzmiał tak realnie.

- Chciałbym zasnąć, Loretto - odpowiedział cicho Alexander. - Ale nie śnić.

Gdybyś tylko wiedziała, co kryje się w tych sennych marzeniach, nigdy byś mi tego nie życzyła.

Myślał o kobiecie ze swoich snów. Myślał o kobiecie, u której boku wczoraj zasypiał. Myślał o kobiecie, u której boku chciał się budzić rano. Tą kobietą nie była jego żona.

Natychmiast podążył wzrokiem w stronę Ambrosii. Jego spojrzenie, skrystalizowane w absolutnym skupieniu człowieka nawykłego do działania pod presją, było uważne i przenikliwie sondowało otoczenie. Cały czas był w ruchu: sunął powoli w stronę lasu, omijając rozpadliny i wyrastające z ziemi korzenie. Rozluźnił nieco napiętą szczękę, kiedy dojrzał Rosie w oddali, bezpieczną.

Dookoła panował chaos. Ziemia rozwarła swe podwoje, niczym żarłoczna paszcza, i pochłonęła Mildred - żyje? zginęła...? - drzewa siegały pożądliwie w stronę tłumu ludzi, których zbieranica zgromadziła się na terenie ośrodka Windermere. Mówiłem, krzyczał raz po raz nieznajomy meżczyzna, tak jak w wizji Morpheusa. Zaraz będziesz krwawił, pomyślał Alex, patrząc, jak liściaste szpony roślinności łakomie wiją się wokół atakujących. Nie wszystko da się rozwiązać pięściami, wypomniała mu niedawno Ambrosia. Cały czas wracał do tej rozmowy, i cały czas przekonywał się, że kobieta mogła mieć słuszność. Ataki brygadzistów wydawały się przynosić skutek odwrotny do zamierzonego. Windermere oszalało.

- Zostaw mnie - warknął, odsuwając się coraz dalej od gałęzi, pełznących w jego stronę niczym węże. Nie chciał, by pochwyciły jego różdżkę - widział, jak oplatają człowieka z wizji Morpheusa i nieznajomego brygadzistę - Alex wyszczerzył gniewnie zęby, jak pies, który dużo szczeka, ale boi się ugryźć. Kusiło go, by zaatakować, ale powstrzymywała go od tego resztka zdrowego rozsądku. Cofał się dalej od grupy, wabiąc roślinność, by ta podążała za nim, z dala od Ambrosii i towarzyszącego jej Morpheusa. Nie waż się zrobić im krzywdy. Windermere, chyba, że chcesz, żebym zesłał na ciebie pierdoloną pożogę. Nie są twoimi wrogami.

Ale Alexander mógł nim zostać.

Oddałem ci swoje ciało, Windermere - oczy, uszy, dłonie - a nie swoją duszę, zaprotestował wcześniej. Nie był pewien, czy to miejsce postrzegało ich wymianę jako równowartą. Czy kiedy wpuścił Windermere do swojej głowy - kiedy użyczył mu oczu, aby mogło przede nim odkryć swe prawdziwe oblicze - czy wtedy, kiedy byli przez chwilę jednym, Windermere sięgnęło także i wgłąb jego umysłu? Skąd bowiem wiatr mógł znać głos Loretty, jak nie z jego wspomnień. Czy Windermere - podzieliwszy się z Alexandrem swoją haniebną tajemnicą - zaczęło teraz rościć sobie prawo do jego sekretów?

Mulciber czuł swąd spalenizny i wrażenie zbliżającego się starcia. Widział chaos przyrodniczej klęski. Wszystko to równie dobrze może być kolejnym złudzeniem, stwierdził wściekle. Nie mógł ufać swoim zmysłom. Mógł jednak zaufać głosowi Morpheusa; pewnemu, męskiemu głosowi, w którym tlił się ten sam ogień, jaki niewymowny kazał ugasić. Zaufał mu na ślepo. Gniew - stały towarzysz życia Alexa, stary przyjaciel Morpheusa - przenikał jego wołanie. To napawało Mulcibera otuchą.

- Zabieraj się stąd z Rosie - krzyknął ostro. - Spróbuję znaleźć Moody. - Wiedział, że bez tej pierdolonej suki stąd nie odejdą. On by zostawił małą Mildred samej sobie. Trafiła tam, gdzie chciała. Gdzie wszyscy w końcu trafią. On by ją zostawił, ale nie jebany bohater, zawsze lepszy od wszystkich Morpheus Longbottom. Nie jebana Ambrosia, wyrwająca sobie serce z piersi dla tych, których kochała.

Lepiej jej, kurwa, dobrze broń.

Zareagował instynktownie. Wyobraził sobie wodę, dziki żywioł, skłębiony ocean. Zaklęciem, które rzucał, chciał ogarnąć jak największy obszar ogarnięty pożarem, by ostatecznie ugasić tlący się ogień. Kątem oka widział, jak jakaś dziewczynka - skąd ona się tu wzięła? - wykrzykiwała inkantacje, które kojarzył mgliście z zajęć z transmutacji. Dobrze, mógł ją wspomóc. Poczuł, jak jakaś gałąź sunie blisko jego stopy.

na kształtowanie (tej wielkiej fali wody)
Rzut Z 1d100 - 74
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 79
Sukces!


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#5
21.05.2024, 21:39  ✶  
Ich spacerek po lesie i zbieranie kolejnych poszlak, przerwał okrzyk który przedarł się do nich przez drzewa. Ambrosia mimowolnie odwróciła się w stronę nadbiegających mężczyzn, którzy z jakiegoś powodu postanowili gwałtownie zakłócić spokój otaczającej ich natury. Natury, która jak się okazywało nie miała problemów z tym, żeby zacząć się bronić.

Wszystko podziało się bardzo szybko, począwszy od pierwszych płomieni, które wznieciła różdżka rozgorączkowanego nieznajomego. Noah? Chyba tak nazwał go jego kolega, ale kiedy tylko ogień zapłonął, roślinność ożyła, ruszając do ataku na napastników. Blondynka najpierw utkwiła spojrzenie w oplatanym przez korzenie Robertsie, ale zaraz jej uwagę zwróciły dwie dziewczyny, biegnące w ich kierunku. Penny? Zdążyło tylko niepewnie przemknąć jej przez głowę, bo zaraz ruda czupryna runęła w dół, pochłonięta przez rozstępiającą się ziemię.

- Millie! - krzyknęła, bo przecież kuzynka poszła wyładować swoje przypuszczenia i frustracje na roślinności. Zwróciła na nią spojrzenie akurat, kiedy ta podzieliła los Weasley, znikając z zasięgu wzroku pod ziemią. Całej scenerii dopełnił obraz Noah, kiedy pnącze wbiło się w jego ciało, przebijając je na wylot.

Dłoń mimowolnie sięgnęła do różdżki i nie potrzebowała do tego nawet stanowczego głosu Morpheusa, który najwyraźniej postanowił zadbać, by zabrali się za rzeczy w odpowiedniej kolejności. Przebił się też do niej Alex i na jego słowa, skrzywiła się delikatnie, nie mogąc jednak oderwać spojrzenia od scen dziejących się przed nią. Chciał, żeby uciekała, ale obydwoje przecież wiedzieli, że nie było takiej opcji.

Machnęła różdżką, zgodnie z zaleceniami Longbottoma, próbując wyczarować strumień wody, którym chciała ugasić płonący nieopodal ogień.

Może powinna obejrzeć się za siebie, sprawdzić co z Alexem, ale prawdę powiedziawszy zbyt przekonana była o tym, że nic nie mogło mu być. Cokolwiek się nie działo, zawsze wstawał, znowu gotowy do bezsensownej walki, dlaczego więc i w tym momencie nie miała być przekonana o tym, że wszystko było z nim dobrze?

kształtowanie na utworzenie strumienia wody
Rzut O 1d100 - 93
Sukces!
Rzut O 1d100 - 74
Sukces!


she was a gentle
sort of horror
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#6
23.05.2024, 03:10  ✶  
Wszystko rozgrywało się dość szybko. Peppy zaklęcia udały się znakomicie. Brygadzista wykrzyknął, gdy gałęzie, które go oplatały zamieniły się we wstęgi. Na czworakach rzucił się do przodu, byle dalej od atakującej go roślinności. Płonący konar przeobraził się w dymiący kamień a ten znowu ułamał się dramatycznie od drzewa i upadł na ziemię.
Korzenie owijały się coraz dokładniej wokół ciała Noaha Robertsa. Nie zadowoliły się zamordowaniem go, ale wpijały się w jego ciało coraz zachłanniej, przebijając nie tylko brzuch, ale też ręce, nogi, szyję i głowę. Charkot, który dobiegał z ust trupa zamilkł. Morpheus dostrzegł jak szybko postępowało unicestwienie. Ledwie parę chwil wcześniej ten człowiek jeszcze żył, teraz gwałtownie wysychał, jakby coś żarłocznie go pożerało. Gałąź, którą podpalił już nie istniała, ale dokładnie w miejscu, w którym wcześniej rosła, pojawiły się młodziutkie, malutkie gałązki a na nich pąki listków.
Gdzieś dalej, w głębi Ośrodka Windermere znowu ktoś krzyknął przeraźliwie. I mniej więcej w tym samym momencie Alexandrowi udało się wyczarować wodę, całe mnóstwo wody. Ta zagasiła resztki płomieni. W zetknięciu z tymi najgwałtowniej palącymi się skwierczała, wydzielając wrzącą parę wodną. Po Mildred Moody nie było żadnego śladu. W miejscu, w którym zniknęła, rosła bujna trawa i nic nie wskazywało na to, by w ostatnim czasie ktokolwiek po niej chodził.
Las szumiał i trochę jakby zgęstniał, blokując wejście i wyjście do lasu. Tryskająca z różdżek Alexandra i Ambrosii woda spadała na ziemię. Widzieli jak wsiąkała w nią, jak gleba trzęsła się pod naciskiem poruszających się korzeni. Przez parę sekund wydawało się, że natura nie zareaguje na wodę, a potem McKinnon poczuła jak ziemia na której stała zrobiła się miękka jak bagno. Jej nogi zaczęły się w nim zapadać.
Peppa usłyszała nagle coś dziwnego: jakby echo nadchodzącego tłumu, ale nikt nie nadchodził. To tylko gałęzie bzu ruszyły w jej stronę.
Jesteś taka śliczna – usłyszała tuż przy swoim uchu męski głos. – Dużo lepsza od całej reszty.
Morpheus też coś usłyszał. W jego przypadku jednak to nie było echo nadchodzącego tłumu, ale… płacz i coś jak echo szepczące męskim głosem: tak trzeba było.

Czas na odpis do 27.05, godz. 21.00

@Peppa Potter @Morpheus Longbottom @Ambrosia McKinnon @Alexander Mulciber
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#7
23.05.2024, 11:33  ✶  

Persefono, córko potężnego Zeusa, przybądź, błogosławiona. Jedyne życie i śmierć cierpiących udręki śmiertelnych. Persefono! Ta, co żywisz i uśmiercasz wszystko. Wysłuchaj, błogosławiona bogini, wydaj plony z ziemi. Kwitnąca pokojem i uśmierzającym ból zdrowiem i zamożnym, przynoszącym bogate dary życiem. Ze swojej i potężnego Plutona krainy, królowo. Przyjmij go do swojej krainy. Prędka modlitwa za zmarłego, tak bardzo ironiczna, gdy zabrały go pnącza, gdy w Windemere trwała niekończąca się wiosna. Ofiara została przyjęta, na co patrzył z dziwnym zafascynowaniem. Już wiedział, że będzie wracał do tej myśli w myślodsiewni i analizował ciało, że złoży tę historię w całość. Na razie ofiara została złożona, a wszystko, co widział na temat sił, które rządzą tym miejscem, sugerowało bardzo mocne rytuały ochronne, napędzane ofiarą z ludzi. 

Pomimo pierwszej reakcji, nie martwił się aż tak o Mildred, była karaluchem, Jezusem z ZSRR*, który powraca po trzech dniach z Beltane zaatakowanego przez Śmierciożerców, całkowicie bez pamięci, jest rośliną przez długie tygodnie w Lecznicy Dusz. Ledwie z niej wyszła jednak, a już szarżowała. Ta energia z jej urodzin. Był pewien, że sobie poradzi, pewnie lepiej niż oni. 

— Żadnego atakowania i niszczenia, bo nie damy rady. Nie wołajcie więcej wody, bo zaleje tych, co są pod ziemią. — Rozglądał się po zebranych dookoła, szybko obliczając ich moce przerobowe i oceniając możliwości. Może nie kochali się z Godrykiem i nie byli najlepszym przykładem ojca i syna, ale nadal, żadna jego nauka nie poszła w las, nawet jeśli Morpheus lubił głośno mówić, że jest synem swojej matki. Nie mógł tak mówić, gdy mieli podobny kształt ramion i sposób chodzenia, gdy uśmiechali się w podobny sposób i podobnie nosili marsową minę, skupieni na rozwiązaniu zadania. Na panikę przyjdzie czas, kiedy wszyscy będą już bezpieczni. 

Słyszał głos. Słyszał płacz. Echo. Kojarzyło mu się to z szeptami, o których mówił Alistair, o szeptach wyspy. To jak szepty przyszłości, które nie dawały mu spać, gdy był dzieckiem lub gdy był zbyt pijany, aby kontrolować swój dar. A jednak nie leżały na nim tak, jak dobrze skrojone ubrania, nie pochodziły z jego krwi. Tak mu się wydawało przynajmniej. Nie mógł ich zlokalizować. I chociaż sytuacja była poważna, to w jego spojrzeniu lśniła ekscytacja. Uwielbiał tajemnice. 

— Zostaw Moody, patrz w przyszłość, szukaj najlepszego wyjścia — czasami, aby wyjść, potrzebna była cienka linia, czasami wyjście z sytuacji jaśniało blaskiem ponad zatoką ciemności, czasami należało podrążyć po zapadniętych tunelach i odkryć grudy ziemi, połamać paznokcie i nałykać się geosaminy, aby złapać promień nadziei z własnego grobu. 

Morpheus ponownie rzucił zaklęcie. Chciał dookoła ludzi zbudować krąg energetyczny, który działałby tak samo, jak Expeliarmus, ale dużo słabiej. Krąg, który będzie pulsował, a te pulsacje będą jak delikatne strącenie zbyt ciekawego kociaka, który próbuje dostać się do kartonika z ozdobami choinkowymi. Pulsująca moc, odpychająca rośliny na całej przestrzeni kręgu, chroniąc ich od pnączy oraz korzeni, sfera, kopuła nad nimi, kopuła pod nimi. Bez agresji, jak taniec w noc przesilenia. Łagodna i stanowcza magia, odsuwająca od nich elementy roślinne. 


*Lorowa wariacja na temat Jezusa z AliExpress

Rzut na Translokację (Z), aby stworzyć pulsujący krąg.
Rzut Z 1d100 - 48
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 33
Akcja nieudana


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Świnkowa panienka
I’m sorry I said you cheated…even though you DID cheat!
Ślicznie ubrana dziewczyna o nieskazitelnym upięciu jasnych włosów i zadartym nosku. 169cm || przeciętna budowa ciała || bardzo jasne włosy || ciemnoniebieskie oczy

Peppa Potter
#8
23.05.2024, 12:12  ✶  

Zaczęło się robić jeszcze bardziej obrzydliwie. Peppę zalała fala dumy, gdy udało jej się uratować brygadzistę. Na bank jej nazwisko znajdzie się w Proroku, nie ma innej opcji. Uratowała kogoś, kogo zadaniem było dbanie o nią i resztę tu zgromadzonych. Fantastycznie.

Pokonała ogień swoją transmutacją, a jednocześnie stworzyła dobry grunt, na którym stanęła, gdy okolica zaczęła zamieniać się w bagienko. Uwielbiała błotko, ale teraz to nie czas i miejsce na zabawę. Poza tym, ma na sobie zbyt jasne ubranie na taką okazję. Jaśniutka sukienka zdążyła się zmoczyć oceanem wody, przez co przeklinała w myślach na rzucających mokre czary, jednocześnie chełpiąc się swoim wyborem zaklęcia.

Usłyszała coś. Tłumy ludzi, ale nie dostrzegała ich nigdzie. Może byli jeszcze gdzieś w głębi lasu? Ah nie, to tylko gałęzie bzu. Panicznie rzuciła na nie ten sam czar, co poprzednio — chciała zmienić je we wstążki. Trochę rozproszył ją głos usłyszany gdzieś obok. Przeszedł ją dreszcz i zarumieniła się. W pierwszej chwili myślała, że to ten przystojny mężczyzna zarządzający sytuacją, ale nie — po odwróceniu się ujrzała pustkę, a Longbottom stał kilka metrów od czarownicy.

Kto więc zwrócił się do niej z tą najprawdziwszą prawdą? Oczywiście, że była najlepsza z nich wszystkich. Nieśmiało by formułowała takie zagadnienia, ale wylew wody upewnił ją, że jej strategie okazują się być lepsze. Mimo tego, starała się przesunąć w stronę Morpheusa — w kupie raźniej. Nawet jeśli musiała zacząć stąpać po przemoczonej ziemi.


Transmutacja na zamianę gałęzi bzu we wstążki.
Rzut PO 1d100 - 8
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 4
Akcja nieudana
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#9
23.05.2024, 17:40  ✶  
Windermere było wygłodniałe, jakby wzniecony przez mężczyznę pożar tylko wybudził je z dotychczasowej drzemki, po której teraz musiało ponownie nabrać sił. McKinnon patrzyła przez chwilę, jak korzenie coraz mocniej i mocniej oplatają się dookoła bezwładnego ciała Robertsa, przebijając je starannie w coraz to nowych miejscach, chcąc jak najdokładniej wykorzystać pochwyconą ofiarę.

Zrobiło jej się odrobinę niedobrze, ale po prawdzie nie miała teraz czasu rozczulać się nad tym co oglądały jej oczy. Wyczarowana z różdżki woda, w połączeniu z tą, którą przywołał Alexander, skutecznie ugasiła otaczające ich płomienie, ale oprócz tego rozmiękła też podłoże, które teraz zmieniło się w zwyczajne błoto. Grząskie, łapczywie oblepiające nogi i wciągające głębiej w swoje objęcia.

W pewien sposób bardzo rozgniewało ją to, co powiedział Morpheus. Tak, miał na swój sposób rację, ale w tym momencie, kiedy martwiła się o kuzynkę i wciągniętą z nią pod ziemię Penny, słowa Longbottoma piekły nieprzyjemnie. Mieli teraz swoje problemy i musieli się na nich skoncentrować, ale nic nie stało na przeszkodzie, by swoją przyszłość aktywnie planowali z Moody i Weasley.

Nie powiedziała jednak nic, czując jak błoto obłapia ją za kostki i metodycznie wciąga. W pierwszym odruchu szarpnęła się nieco, ale zaraz doszła do wniosku, że miotanie się może tylko pogorszyć sprawę, dlatego spróbowała użyć teleportacji. Chciała przenieść się z błotnistej kałuży na suchy grunt, bliżej Mulcibera.

translokacja na teleportację
Rzut O 1d100 - 75
Sukces!

Rzut O 1d100 - 28
Akcja nieudana


she was a gentle
sort of horror
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#10
24.05.2024, 04:17  ✶  
Charkot mężczyzny, umierającego w męczarniach na ich oczach. Głuchy krzyk, gdzieś w oddali. Szum wody i syk gaszonych płomieni. Alexander poddał się instynktowi: wszystkie zmysły Mulcibera dostrojone były teraz pod Windermere. Nie do końca chciał dawać wiarę w to, co widzi, słyszy i czuje. Nie po tym, jak usłyszał głos Loretty. Ich dzisiejsze poszukiwania dobitnie pokazywały, że magia tego miejsca potrafi skutecznie manipulować ludzkimi zachowaniami, dlatego Alexander nie ufał jego sztuczkom, z pewnym sceptycyzmem odnosząc się do swych doznań zmysłowych: Windermere było zręcznym kuglarzem, mamiącym publikę tanimi trikami, tylko po to, by - korzystając z nieuwagi gapiów - wykraść naiwniakom portfele.

Można by się było kłócić, że życie ludzkie ma większą wartość niż skradziona sakiewka, prawda była jednak taka, że Alex ani nie miał czasu na wymyślne metafory, ani truchło mężczyzny z wizji Morpheusa - strawione i wyssane z wszelkich soków przez żarłoczne pnącza - nie zrobiło na nim zbyt wielkiego wrażenia. Całą uwagę Mulcibera pochłaniało szukanie wyjścia z wciąż gęstniejącego wokół nich lasu, a także unikanie plączących się tu i ówdzie gałęzi i korzeni drzew i krzewów. Może nie miał dawnej siły i wytrzymałości - sam się przyczynił do swojej słabości, prowadząc takie a nie inne życie - ale refleks pozostał. Nie przyglądał się zgromadzonym na polanie ludziom: zależało mu tylko na tym, by wydostać stąd Ambrosię. I Morpheusa. Bliskich. Reszta była dla Mulcibera nieistotna.

Co się stało, to się nie odstanie - tak często mamrotała pod nosem jego matka, zaśmiewając się przy tym z jakąś upiorną wesołością - sentyment dobrze znany wszystkim jasnowidzom, wobec którego Mulciber zawsze odczuwał niezrozumiały bunt: nie czuł się wtedy jak pan wypowiadanej przepowiedni, ale jak jej niewolnik. Cóż, kiedyś miał wystarczająco siły i ambicji, by przeciwstawiać się przeznaczeniu. Być może wreszcie zmądrzał; bo teraz akceptował jego wyroki z zadziwiającą pokorą. A może po prostu był gównianym człowiekiem.

Odgarnął z twarzy mokre włosy. Nie zwracał uwagi na błoto, naturalny wynik ich ingerencji  w ekosystem Windermere. Skanował wzrokiem otoczenie: ziemia zasklepiła się na nowo, jak gdyby nigdy nie rozwarła swoich podwojów. Rośliny wiły się bujnie. Wizja Longbottoma spełniła się tak szybko... Zastanawiał się nad sensem swojej premonicji, i nad tym, czy doczeka jej spełnienia. Las wydawał się ich więzić w swoich dzikich ostępach, broniąc przystępu do reszty ośrodka. Akurat teraz, kiedy tak bardzo pragnąłby zerknąć w taflę jeziora.

Skrzywił się mimowolnie, słysząc wołanie Morpheusa. A co niby robił? Przecież cały czas szukał wyjścia. Las zgęstniał, odcinając im drogę ucieczki: nie dostrzegł żadnej ścieżki, żadnego przejaśnienia pośród gąszczu drzew... Jeżeli zaś chodzi o patrzenie w przyszłość, z niesmakiem musiał przyznać przed samym sobą, że w pewnym sensie obawiał się sięgać wzrokiem poza trwającą chwilę. Obawiał się, że kiedy będzie patrzył w otchłań, to ta otchłań spojrzy w niego; że Windermere znów zyska wgląd do jego myśli. Czyim głosem posłuży się tym razem? Znów wykorzysta Lorettę? Przemówi do niego Diana? Jego matka? Może szepnie mu coś do ucha głosem samego Czarnego Pana?

Nie widział jednak innego wyjścia z sytuacji: skoro wzrok go zawodził, musiał spojrzeć na sprawę trojgiem oczu. Cofał się pod naporem zieloności, kiedy ta zastępowała mu drogę, i szukał dalej. Patrzył. Przydałaby się jakaś modlitwa obronna, pomyślał, nagle dziwnie znużony.

Mrugnął. Spojrzał dalej.

na percepcję, aby szukać wyjścia
Alias does not exist.
Alias does not exist.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Norvel Twonk (5025), Peppa Potter (2321), Alexander Mulciber (5988), Ambrosia McKinnon (3581), Morpheus Longbottom (3390), Penny Weasley (579), Millie Moody (564), Isaac Bagshot (431), Basilius Prewett (526)


Strony (6): 1 2 3 4 5 6 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa