04.07.2024, 00:13 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.08.2024, 21:51 przez Quintessa Longbottom.)
Tak to było z tymi zakonami.
Na samym początku mamią ci oczy wielkimi hasłami, ratowaniem ludzkości przed popieprzonymi magami, którzy chcą wymordować połowę populacji, bo nie pasuje im stan czy, jak zwykli to ujmować, czystość krwi. Był już kiedyś taki facet, który chciał, żeby czarodziejom żyło się dobrze, a nazywał się…
— Tessa! — Z rozmyślań brutalnie wyciągnął ją lekko podniesiony, znajomy głos. Kilka sekund później ktoś chwycił ją za ramię i kobieta spojrzała, już wtedy, trzeźwym wzrokiem na jednego z aukcjonerów, trzymających całe to zamieszanie w ryzach. — Kochana, no, w końcu raczyłaś się pojawić. Myślałem już, że przegapisz licytację, ale wtedy przypomniałem sobie, że przecież jak to tak, nie ma opcji, żeby—
— Tak, Teddy, ciebie też miło widzieć — ucięła wypowiedź niższego mężczyzny.
Zaraz potem, delikatnie i bardzo subtelnie, wysupłała bufiasty rękaw kreacji z uścisku faceta. Nie chciała przecież żeby jej coś pogniótł albo, nie daj boże, ktoś mógłby pomyśleć, że przyszli tutaj razem.
Instrukcje były jasne — Nie daj się poznać, działaj szybko i sprawnie.
Tylko to nie było możliwe jej przypadku, bo na każdym cholernym kroku ktoś ją zaczepiał. Za każdym razem cmokała głośno w powietrze obok ich policzków albo ściskała naprędku dłonie. Szeptali jej na ucho pozdrowienia, pytali czy zamierza coś kupić czy może złośliwie podbić cenę, żeby nielubiany czarodziej kupił coś po zawyżonej walucie. I naprawdę chciała odpowiedzieć na to wszystko twierdząco; marzyła o zarzuceniu kilka razy tabliczką w górę i zabraniu ze sobą do domu parę nowych artefaktów, ale zwyczajnie nie mogła.
Tak to było z tymi zakonami.
Wrzucają cię do całodobowego sklepu z alkoholami, wiedząc, że nigdy nie odmówisz szklanki dobrego drinka, kiedy ktoś zapyta czy się z nim napijesz.
Rozejrzała się mimowolnie po pokoju, tuż ponad głową Teddy’ego i zgrabnie udała, że kogoś rozpoznała — machnęła orękawiczkowaną dłonią i uśmiechnęła się ładnie, prosto w stronę jednego z filarów.
— Wybacz, ale widzę właśnie paru moich znajomych — przeprosiła, już nawet na niego nie patrząc. — Nie będę ci już przeszkadzać, musisz się w końcu przygotować, rozgrzać głos! Złapiemy się później, dobrze? Po aukcji.
I nie czekając na jakiekolwiek oznaki sprzeciwu zwyczajnie odeszła, prosto w stronę bufetu po drugiej stronie sali. Tam czekała na nią dobrze znana, nierozłączna drużyna — kelner z butelką szampana w ręku i zgrzewką nieotwartego wina. Nie czuła się w nastroju do świętowania, ale kiedy machnęła na chłopaka ręką, ten zaraz podał jej do ręki kryształowy kieliszek z szampanem.
Westchnęła cicho, poprawiając broszę pośrodku mostka i sznur pereł, zdobiący szyję.
Na samym początku mamią ci oczy wielkimi hasłami, ratowaniem ludzkości przed popieprzonymi magami, którzy chcą wymordować połowę populacji, bo nie pasuje im stan czy, jak zwykli to ujmować, czystość krwi. Był już kiedyś taki facet, który chciał, żeby czarodziejom żyło się dobrze, a nazywał się…
— Tessa! — Z rozmyślań brutalnie wyciągnął ją lekko podniesiony, znajomy głos. Kilka sekund później ktoś chwycił ją za ramię i kobieta spojrzała, już wtedy, trzeźwym wzrokiem na jednego z aukcjonerów, trzymających całe to zamieszanie w ryzach. — Kochana, no, w końcu raczyłaś się pojawić. Myślałem już, że przegapisz licytację, ale wtedy przypomniałem sobie, że przecież jak to tak, nie ma opcji, żeby—
— Tak, Teddy, ciebie też miło widzieć — ucięła wypowiedź niższego mężczyzny.
Zaraz potem, delikatnie i bardzo subtelnie, wysupłała bufiasty rękaw kreacji z uścisku faceta. Nie chciała przecież żeby jej coś pogniótł albo, nie daj boże, ktoś mógłby pomyśleć, że przyszli tutaj razem.
Instrukcje były jasne — Nie daj się poznać, działaj szybko i sprawnie.
Tylko to nie było możliwe jej przypadku, bo na każdym cholernym kroku ktoś ją zaczepiał. Za każdym razem cmokała głośno w powietrze obok ich policzków albo ściskała naprędku dłonie. Szeptali jej na ucho pozdrowienia, pytali czy zamierza coś kupić czy może złośliwie podbić cenę, żeby nielubiany czarodziej kupił coś po zawyżonej walucie. I naprawdę chciała odpowiedzieć na to wszystko twierdząco; marzyła o zarzuceniu kilka razy tabliczką w górę i zabraniu ze sobą do domu parę nowych artefaktów, ale zwyczajnie nie mogła.
Tak to było z tymi zakonami.
Wrzucają cię do całodobowego sklepu z alkoholami, wiedząc, że nigdy nie odmówisz szklanki dobrego drinka, kiedy ktoś zapyta czy się z nim napijesz.
Rozejrzała się mimowolnie po pokoju, tuż ponad głową Teddy’ego i zgrabnie udała, że kogoś rozpoznała — machnęła orękawiczkowaną dłonią i uśmiechnęła się ładnie, prosto w stronę jednego z filarów.
— Wybacz, ale widzę właśnie paru moich znajomych — przeprosiła, już nawet na niego nie patrząc. — Nie będę ci już przeszkadzać, musisz się w końcu przygotować, rozgrzać głos! Złapiemy się później, dobrze? Po aukcji.
I nie czekając na jakiekolwiek oznaki sprzeciwu zwyczajnie odeszła, prosto w stronę bufetu po drugiej stronie sali. Tam czekała na nią dobrze znana, nierozłączna drużyna — kelner z butelką szampana w ręku i zgrzewką nieotwartego wina. Nie czuła się w nastroju do świętowania, ale kiedy machnęła na chłopaka ręką, ten zaraz podał jej do ręki kryształowy kieliszek z szampanem.
Westchnęła cicho, poprawiając broszę pośrodku mostka i sznur pereł, zdobiący szyję.
It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you