• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Klinika magicznych chorób i urazów v
1 2 Dalej »
[14.06.1972] Świat medycyny ciągle poznaję, metodą błędów i prób || Leo & Ambroise

[14.06.1972] Świat medycyny ciągle poznaję, metodą błędów i prób || Leo & Ambroise
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
07.09.2024, 21:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:31 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Długie popołudnie w Mungu stało się jeszcze dłuższe, kiedy okazało się, że ktoś całkowicie poprzeztawiał wszystkie eliksiry w głównym składziku. Na jego nieszczęście w jedynym, w którym mógł znaleźć bardzo specyficzne medykamenty. Na szczęście nie potrzebował ich na już. Pacjentka była w stabilnym stanie. Chodziło raczej o próby poeksperymentowania z eliksirem, jaki zażyła przez przypadek. Gdyby udało mu się dojść do tego, co zrobiła nie tak to być może byłby w stanie oszczędzić jej długiej, żmudnej drogi ku wyzdrowieniu. W innym razie czekał ją bardzo długi pobyt w szpitalnym łóżku i jeszcze dłuższa rekonwalescencja.
Poirytowany nieporządkiem Ambroise był właśnie w trakcie przeglądania czwartego regału z kolei. Schował się w najciemniejszym kącie między zakurzonymi półkami, na których stały eliksiry, których nie powinno tam być. Przeklinał pod nosem, ale był mniej więcej w połowie. Z trudem przykucnął przy samym dole, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły i czyjaś ręka pospiesznie sięgnęła na półkę dwa rzędy bliżej wejścia.
Potrzebował ułamku sekundy, żeby dojść do tego, po jaki eliksir a następnych dwóch sekund, czyja to była dłoń. Ta ręka zazwyczaj oznaczała kłopoty tam, gdzie się pojawiła.
- O'Dwyer? - Odezwał się sucho, nie przestając przeszukiwać dolnych półek, przy których przykucał. - Możesz mi, proszę, wyjaśnić na cholerę ci eliksir grzybowej twarzy? - Chrząknął, unosząc pytające spojrzenie.
Wystarczyłoby mu bardzo krótkie wyjaśnienie. Może był jakiś powód, dla którego młodzieniec chciał wykorzystać tę substancję. Trzymali ją na nieliczne przypadki, gdy dało się użyć właściwości eliksiru na korzyść pacjenta. Na przykład wtedy, gdy wyrastające grzyby wypychały chorą tkankę i odpadały wraz z nią. Natomiast była to bardziej zaawansowana medycyna, o której sam Greengrass osobiście mówił na innym etapie stażu niż ten, na którym był O'Dwyer.
Był wykładowcą specjalizującym się w eliksirach. Często zastępował innych prowadzących w przypadku konieczności poprowadzenia zajęć. Zbierał delikwentów ze wszystkich oddziałów. Wszystkie zmiany w harmonogramie stażu śledził na bieżąco. Raczej nie było szansy, że przegapił przesunięcie tego tematu na wcześniejszy okres. Tym bardziej zastanawiał się, po kija O'Dwyerowi zmieniać kogoś w grzybnię.
Niestety, jakiekolwiek zemsty (nawet niewielkie) były niedozwolone w Mungu. A szkoda, bo stażyści byliby pierwszymi uhonorowanymi klątwą ze strony Greengrassa. Przynajmniej zazwyczaj, kiedy robili coś głupiego.
Czy O'Dwyer planował robić coś głupiego?
Ambroise wbił w niego czujne spojrzenie.
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#2
10.09.2024, 20:51  ✶  
Głupiego...? A skądże znowu! To po prostu było działanie z prędkością światła w tanecznym kroku, bo wbiegłem tam właśnie, tupając butami o posadzkę swingową piosenkę, co mi cały dzień siedziała w głowie i nie pozwalała na ukojenie. Może właśnie po tego grzyba był mi ten grzyb? Ale że na twarzy? Na mojej cudownej, niebiańskiej twarzyczce? Może jednak nie powinienem stosować na sobie TAKIEJ kuracji?! No, chyba że eliksir zawierał mleko chociażby w śladowych ilościach, to może nawet bym się skusił, ale jak na tę chwilę, to nie badałem tego, nie sprawdzałem, tylko delikatnie odłożyłem na półkę, bo tu był w tym pomieszczeniu razem ze mną Strażnik Te... znaczy Eliksirów. Strażnik Eliksirów! No pewnie! Teksas był za daleko.
- Myślałem, że to mleko - wyjaśniłem niepoważnie, bo za poważnie to już tu było. Przeskoczyłem sobie kolejny kawałek posadzki, jak gdybym bawił się w tę grę, co to nie można było stanąć na złączenie płytek... Nie wiem, czy ta gra się jakoś nazywała, ale chyba serio próbowałem nie nadepnąć na fugę. Jakby od tego zależało moje życie! A może to był całkowity przypadek, że akurat tak stawiałem swoje łapy, których w tej chwili miałem sztuk dwie?
- A panu na co WSZYSTKIE eliksiry? - zapytałem z ciekawością, bo te układanie eliksirów to wyglądało dosyć podejrzanie, jak gdyby ktoś tu chciał może coś wynosić? A może kogoś otruć? A może coś poprzestawiać, żeby zrobić biednemu Leo papkę z mózgu? A potem pani Florence przyjdzie i zapyta, czy czytałem tamto i sramto, bo nigdzie nie było, że stosujemy przy tej klątwie eliksir grzybowej twarzy! Kto i po co wymyślił eliksir grzybowej twarzy? To raczej brzmiało niczym wybitna zemsta albo żart, albo klątwa, albo coś w tym smaku i guście.
Opadłem na krzesło, jak gdybym był tu największym umęczonym. Ale nie! Jednak nic z tych rzeczy, bo zaraz na tym krześle usiadłem prosto, tak, wyprostowany jak struna, bo mnie naszły nowe wizje, nowe pomysły. Tak, postanowiłem się przyczynić do sukcesów Greengrassa. Zamierzałem być dobrym kotem, a jeszcze lepszym stażystą. Takim, co to każdy powie, że ten Leo to tak, to ten dobry chłopak, co życia ratuje i nawet eliksiry poustawia.
- Pomóc panu?! Pomogę panu! - odparłem, wstając i zabierając z ręki Ambroise fiolkę. Przytknąłem ją sobie do nosa by przeczytać nazwę eliksiru. Nie wiem, co to było, ale wyglądało na coś, co powinno stać obok tego grzybowego. Ciekawe, czy ten grzybowy smakował kurkami? Czy to kompletnie inne grzyby były? Może muchomory? - Smakował pan kiedyś tego grzybowego eliksiru? - zapytałem z nieskrywaną ciekawością.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
10.09.2024, 21:59  ✶  
- No tak - powiedział na pozór spokojnie, jakby słyszał to niemal codziennie, bo takie pomyłki zdarzały się średnio co dwanaście i pół minuty w każdy parzysty dzień tygodnia (nie, nie zdarzały się). - Akurat przedwczoraj zamieniliśmy się z kafeterią, żeby sprawdzić, co się stanie - dodał bez zająknięcia (nie, nie zamienili się).
Obcowanie z najróżniejszymi osobami przychodzącymi do szpitala miało swoje zalety. Co prawda nie pracował na oddziale dla czubków, ale regularna styczność z absurdalnymi przypadkami medycznymi testowała cierpliwość. Bycie wykładowcą również dodawało swoje trzy knuty. Raz po raz słyszał dziwne wymówki, dlaczego ktoś się spóźnił, nie przyszedł, nie napisał eseju albo nie znał odpowiedzi. Bywały chore matki, pogrzeby szóstej babci w tym roku, psy zjadające papier (całe szczęście, że nie babcię chorej matki), koty drące wypracowania. Czasami czuł się, jakby wybrał naprawdę trudną ścieżkę zawodową, bo praca w Lecznicy Dusz byłaby znacznie łatwiejsza. Tam zawsze wiedziano, że pacjenci byli czubkami. Tu nikt nie pozwalał mu tak mówić.
- Jestem uzdrowicielem od WSZYSTKICH eliksirów - odrzekł zgodnie z tym, czego nauczył się na idio...
...pacjentach szczególnej troski.
Nie należało kwestionować ich pytań i ciekawości tylko odpowiedzieć tak, żeby sami zaczęli zadawać sobie pytania o sens ich zadawania. Brzmiało skomplikowanie a było bardzo proste. Tacy ludzie żyli chaosem, lubili zdziwione reakcje, więc spokój zazwyczaj ich gubił. Poza tym to nie było pierwsze rodeo Greengrassa. Z pewnymi stażystami należało obchodzić się jak z przyszłymi pacjentami oddziału psychiatrycznego. To, że tu pracowali było zaledwie wstępem do poznawania ich przyszłego domu. Coś jak wynajęcie kawalerki w budynku przed kupnem tam mieszkania.
Obserwując zachowanie rozmówcy, Greengrass odczuł niemałą ulgę, kiedy ten raczył usiąść na krześle. No. Lepszym określeniem byłoby: rozłożył się na krześle. W gruncie rzeczy było to najlepsze możliwe rozwiązanie poza szybkim umknięciem z pomieszczenia. Siedząc w ten sposób O'Dwyer nie mógł narobić zbyt wielu zbędnych szkód. O ile nie zabuja się za mocno w przód ani w tył. Nie, nie chciał mu tego podpowiadać. Wypluł taki scenariusz.
Ale najwyraźniej za późno, bo już telepatycznie przekazał stażyście, że siedzenie na dupie nie było dobrą opcją. Co prawda, ruch ze strony Leo nie polegał na rozbijaniu krzesła, ale to wcale nie było pocieszające. Fala entuzjazmu ku pomocy prawie zmiotła Ambroisa z podłogi. Nim się spostrzegł, młodzieniec wyjął mu fiolkę z ręki a on nawet na to nie zareagował.
Było za późno. Tamten już wąchał substancję na porost włosów. Czy należało go przed tym ostrzec, skoro sam się prosił? Był ciekawski, skory do działania, zadawał dużo pytań (co zazwyczaj Ambroise nagradzał), ale szokująco nietrafnych.
- Tak. Codziennie - zapewnił. Nawet nie mrugnął. - Gotujemy na nim grzybową do kafeterii. Dlatego nie możesz go stąd wynieść, bo pojutrze kafeteria tu wraca - stwierdził tak absurdalnie jak tylko się dało.
Nie próbował tego analizować. Nie wiedział, skąd się brał ten nagły entuzjazm stażysty. Czy sugerował, że Ambroise pił ten eliksir, bo był starym grzybem albo postradał zmysły? Oba na raz? Nic? Miał na myśli chęć zaspokojenia ciekawości czy raczej mówił Greengrassowi, że jest brzydki i nikt by nie odróżnił, gdyby miał grzyby na twarzy? Ambroise najprawdopodobniej powinien nie dociekać przyczyny.
- Eliksir grzyworostu powinien stać na trzeciej półce po prawej - powiedział po minucie milczenia - uważaj, żeby go na siebie nie wylać. Już i tak wyrosną ci dłuższe włosy w nosie - mówił poważnie. Nie groził młodzieńcowi, bo podejście stażysty chwilowo mu nie przeszkadzało. Entuzjazm był całkiem zdrowym uczuciem. Chęć pomocy również, choć najwyraźniej O'Dwyer nie pomyślał w co się tym pakuje. Oj. Nie pomyślał.
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#4
14.09.2024, 18:01  ✶  
Z początku to sobie pomyślałem, że pan Greengrass to sobie żartuje z tą kafeterią, ale on najwyraźniej naprawdę wierzył, że co kilka dni zamienia się ona miejscami z pokojem na medykamenty. O matuchno! Ja tak to sobie wyobraziłem, co mogło się stać z czarodziejem, co tak sobie myślał. Zamiast gorącej zupy na obiad wypijał losową fiolkę, bo pachniała grzybkami, a potem wariował, zatapiał się w swoim szaleństwie, już nie odróżniając żartu o faktu, ani kafeterii od pomieszczeń dla personelu. Trzeba było komuś o tym powiedzieć! Szczególnie że ewidentnie zajmował się selekcją eliksirów. To było nad wyraz niebezpieczne!
Ale ja go dziś popilnuję, a jutro może pani Florence...? Może ona coś wymyśli bystrego na taką szaloną przypadłość...? To mimo wszystko mądra kobieta była.
- To musi być bardzo smakowita grzybowa... Skuszę się na nią następnym razem, bo z reguły jadam obiady na dachu, a tam grzybowej nie serwują - przyznałem panu Greengrassowi, kiwając głową, że ma racę, że to super sprawa, bo przecież wariatowi nie mówiło się, że jest wariatem, bo mógłby się obrazić. Poza tym to też człowiek, co ma emocje, swoje życie i może kwiatki na parapecie?
- Ale to dopiero będzie pojutrze! Może w takim razie ułożymy te eliksiry tak, jak one powinny być i zobaczymy, co dziś serwują na dole w kafeterii? - zaproponowałem nieco ostrożnie, ale wciąż z szerokim, przyjaznym nader uśmiechem na twarzy. Dotknąłem nawet swojego nosa, badając z ciekawością, czy te włosy mi już wyrosły, czy dopiero miały wyrosnąć, ale... w sumie jak bywałem kotem, to wszędzie miałem sierść i byłem niezwykle kuszącym kociakiem, więc jako człowiek z meszkiem pod noskiem może też będę pełen uroku? Zresztą, mawiali, że ładnemu we wszystkim będzie ładnie, więc ostatecznie nie było co się przejmować.
Odstawiłem fiolkę na trzecią półkę po prawej, przyglądając się reszcie jej towarzyszek, czy aby na pewno tam pasowała, czy może pan Greengrass właśnie sortował je pod przyprawy w kafeterii, ale... chyba jednak wszystko grało. Nie byłem specjalistą w dziedzinie, ale ja może nawet bym tak to ustawił. Oczywiście w drugiej kolejności, bo mój pierwszy traf był zgoła inny.
  - Czy te włosy w nosie wyrosną mi bardzo długie? Może powinienem je oddać na zbiórkę potrzebującym mugolom? - zapytałem z ciekawością, bo mogłem pomóc kilku osobom za jednym zamachem. A mugole nie mieli eliksirów na porosty włosów. Nie mogli mieć, bo magię trzeba było trzymać przed nimi w tajemnicy. Takie było prawo. - A moja mama gotuje cudowną zupę z kury - dodałem tak przy okazji, z gruszki bardziej niż z pietruszki, bo mi się przypomniało. Tak. Tak, przy okazji wspomnienia o tej grzybowej... A kto wie? Może rozmowy o zupach uspokajały pana Greengrassa albo wprawiały w domowy nastrój?
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
14.09.2024, 20:56  ✶  
Ambroise starał się zachowywać poważną i profesjonalną minę, ale jego ręka prawie wylądowała mu na czole.
- Zapomniałem o kafeterii na dachu. Oczywiście, tam króluje pomidorowa - nawet mu mięsień nie drgnął na twarzy, choć w głowie miał jedno wielkie co?, ale chyba nie chciał w to wnikać.
Ani w to, co O'Dwyer robił jedząc na dachu szpitala, bo tam wychodzono głównie na fajki. Nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby chcieć jeść w prowizorycznej palarni, gdzie nie było zbyt wiele miejsca do siedzenia. Aczkolwiek nie mógł zaprzeczyć, że stażyści potrafili go zaskoczyć niemal każdego dnia. Jedzenie zup na dachu było stosunkowo nieszkodliwe.
Znacznie gorsze było podprowadzanie niewłaściwych eliksirów ze składników. Nawet nie chciał myśleć, ile eliksirów grzybowej twarzy poszło w świat do ich pacjentów za sprawą Leonarda Leonidasa (tak, tak) O'Dwyera i jego brakującej piątej klepki. Tego dnia chłopak był nieszkodliwy i próbował być pomocny, ale kto wiedział, co było innego.
- Doskonały pomysł, Panie O'Dwyer - odrzekł po chwili zastanowienia - choć jeśli chce Pan udać się na obiad zamiast porządkować eliksiry to postaram się przymknąć oko - zapewnił.
Nie przeczyłby, że z pomocą poszłoby mu znacznie szybciej, ale coś wątpił w umiejętności młodzieńca odnośnie segregacji eliksirów. Zauważył, jak ten z niepokojem rozgląda się po pomieszczeniu i zinterpretował to na własny sposób.
Tymczasem w rzeczywistości szaleniec zarzucał szaleńcowi szaleństwo? Kto z nich był zatem szaleńcem?
- Pół metra w osiem godzin - odpowiedziedział poważnie. Tym razem nie żartował.
Pół metra w przeciągu nocy było powszechnym i osiągalnym wynikiem. Zazwyczaj wystarczyło pacjentom, żeby byli usatysfakcjonowani i nie chcieli kolejnych dawek. Oczywiście, mówił o przyjmowaniu eliksiru we właściwy sposób. Oni mówili o niestandaryzowanych eksperymentach na włosach w nosie poprzez wąchanie substancji. Greengrass chętnie zobaczyłby, co się stanie, ale nie spodziewał się spektakularnych efektów.
- To inny rodzaj włosa. Nie nada się na jak temu tam - przywołał to w pamięci, bo wiało absurdem - zbiórkę potrzebującym mugolom - zapewnił unosząc brwi, podczas gdy szukał odpowiedniej fiolki z antidotum. - Obawiam się, że zaczną się kręcić i cię uduszą, O'Dwyer, a kto by nam zastąpił taki naturalny talent - stwierdził z przekąsem, ale wyciągnął eliksir w kierunku stażysty. - Sztachnij się, ale przedtem usiądź.
Nie chciał martwego stażysty. W życiu naoglądał się zbyt wiele trupów. Poza tym to byłoby zbyt dużo papierkowej roboty. Tak samo jak to, gdyby Leo nie umarł, ale zemdlał pod wpływem oparów antidotum. Poniszczyłby wszystkie pobliskie fiolki eliksirów. Znając szczęście przyjąłby kilka przypadkowych przez skórę. Mieliby problem i chyba jeszcze więcej papierków niż po zgonie. Tego tym bardziej nie chciał. Poza tym nie ostrzegł O'Dwyera przed niczym więcej, nawet jeśli powinien mu powiedzieć, że antidotum wywoływało tymczasowe wypadnięcie wszystkich włosów. Greengrass liczył, że tylko wszystkich w nosie, skoro O'Dwyer wciągał opary obu substancji a nie przyjmował je na skórę albo doustnie. No cóż. W innym razie był w stanie dopuścić informację o łysym, ale żywym stażyście. Młodsi czarodzieje często golili się na zero dla mody.
- Lepiej nie próbuj przemycić jej tego eliksiru - ostrzegł niespecjalnie zaskoczony nagłą zmianą tematu na taki sprzed kilku minut.
Jakoś pamiętał, że tak to już było z tym O'Dwyerem. Spodziewał się, że będą skakać z myśli w myśl, bo już tego doświadczył. Nawet nie próbował analizować tego, co siedziało w głowie stażysty. Było tam tak wiele, co niewiele. Co gorsza, nie mógł tego skrytykować, bo może tam krył się jakiś społeczny geniusz. Rozmowy przychodziły Leo wyjątkowo naturalnie.
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#6
16.09.2024, 13:03  ✶  
Nie wiedziałem, że była kafeteria na dachu! Wróć! Nie mogłem o tym wiedzieć, bo przecież jej tam nie było, no nie? Czy była? Nic takiego tam nie widywałem, kiedy się wygrzewałem na słońcu, ale może jednak coś przeoczyłem...? Chociaż co ja mogłem przeoczyć na dachu? Znałem prawie wszsytkie dachy w Londynie i nie przypominałem sobie, aby na którymkolwiek z nich serwowano zupę. Na jednym sprzedawano jakieś ziółka, a na innym można było kupić browara po znajomości, ale to tyle.
Pan Greengrass był wariatem! Nie mogłem o tym zapominać. Przystojnym i dobrze ułożonym wariatem, ale nie można było się dać zwieść jego urokowi wykształconego człowieka, bo mówił jedno - wariactwo. Tak, to było wariactwo. Brzmiał może trochę jak ja, kiedy przychodziło mi na psoty, tyle że on mówił to tak poważnie, a ja to utrzymywałem niepoważny ton, więęęc... Uśmiechałem się. Tak. Potrzebował leczenia. Że też nikt oprócz mnie nie dojrzał tej przypadłości u tego biednego człowieka!
- Ale nie, nie-nie-nie. Ja nie jestem głodny, ale chętnie panu potem potowarzyszę, kiedy skończymy z tymi elikisrami - stwierdziłem zaraz, kręcąc głową i wskazałem na półkę. - Właściwie, to może lepiej byłoby to zostawić tak jak jest. Jeszcze wszyscy się zaczną mylić przez nowe ułożenie. Przyzwyczajenia to potężna sprawa jest, no nie? - zauważyłem, bo sam chciałem wziąć grzybową... znaczy ten eliksir porostu czy zarostu. Sam już nie wiedziałem, ale łapałem za nie tę fiolkę, co trzeba, bo ktoś tu nam poprzestawiał wszystko. Nie ktoś, tylko Pan Ambroise Greengrass. Musiałem następnym razem bardziej uważać, co biorę do ręki, i o tym też pamiętać, może ostrzec przed tym również innych, chociaż inni wydawali się mieć bardziej głowę na karku, jeśli chodziło o czytanie etykietek. Ja jedynie niekiedy, z nudy oczywiście, czytałem te sekcje o skutkach ubocznych. Potem stosowałem elikisry jako karę dla osób, które mi jakoś podpadły. Ale nie było ich z kolei jakoś dużo. Ja raczej byłem uwielbiany aniżeli demonizowany.
Tym razem zerknąłem na etykietę nim powąchałem. Zmarszczyłem nos, bo nie było to przyjemne doświadczenie. Właściwie, to zaraz zamknąłem fiolkę i oddałem panu Greengrassowi, bo zbierało mi się na solidne kichnięcie, co też zaraz zrobiłem, a wraz z tym to chyba serio mi wypadły włosy, bo kilka kłaków miałem na dłoni. Może jednak nie wszystko było jego szaleństwem.
Wytarłem dłoń w fartuch.
- Nieee... Moja mama jest mugolką. Nie znoszę jej magii do domu, żeby sąsiadki nie widziały - stwierdziłem dalej beztrosko, przecierając palcem nos. Nieco się po nim podrapałem. Dziwne uczucie, ale żyłem. Na wszelki wypadek też usiadłem, w razie gdybym miał jednak paść tu trupem albo z omdleniem, albo po prostu, gdyby nogi się pode mną ugięły, albo cokolwiek, o czym mi pan Greengrass nie mówił. - A z tatą czasami gram w szachy czarodziejów, ale przegrywam, bo nie umiem grać, ale on umie bardzo dobrze, ale jakoś nie potrafię się od niego nauczyć tych wszystkich chwytów takich... Cóż, strategii. Bardziej działam impulsywnie... Raz prawie wygrałem. Raz i prawie - przyznałem z optymizmem, pomimo przekazywanej treści, bo w głębi serca byłem pewien, że któregoś dnia wygram. Może całkowitym przypadkiem, może zrządzeniem losu, ale dlatego się nie poddawałem i z nim grywałem w niedzielne popołudnia, kiedy oboje mieliśmy czas.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
18.09.2024, 16:15  ✶  
Przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, co tak właściwie O'Dwyer robił w szpitalu Świętego Munga. Oczywiście poza byciem stażystą, czyli tą najbardziej ogólnikową informacją, którą należało rozszerzyć. Greengrass wytężał mózg, żeby przypisać chłopaka do konkretnego oddziału. Było to o tyle trudniejsze, że jako wykładowca i specjalista od eliksirów czy ziół obcował z praktycznie wszystkimi przyszłymi uzdrowicielami. Naturalnie wykluczał swój własny oddział. Po pierwsze, to było logiczne i niezaprzeczalne, że musiałby wtedy widywać Leo niemalże codziennie a tak nie było. Po drugie, jeszcze logiczniejsze było, że Ambroise przyjmował odpowiedzialność za wszystkich swoich stażystów, więc nie miałby u siebie żadnego niezapamiętanego. Po trzecie zresztą pewnie nie przyjąłby O'Dwyera do siebie, gdyby ktoś mu go wciskał. Z uwagi na nierozsądne zachowania i całą oprawę. Po czwarte, gdyby nawet jakimś cudem młodzieniec wylądował na Zatruciach Eliksiralnych to jedynie jako pacjent. Bez wątpienia zmieniłby rolę z uzdrowiciela na chorego. Nie było co do tego wątpliwości. Ze swoją umiejętnością rozpoznawania eliksirów nie miałby zbyt owocnej kariery na oddziale Greengrassa. No, chyba że przypadkiem wyhodowałby sobie gruszkę w uchu używając zanieczyszczonej pipety, żeby podrapać się w niedostępne miejsce. To też Ambroise mógł sobie wyobrazić.
Natomiast nie był w stanie przypisać twarzy do miejsca. Próbował nawet dojść do tego poprzez wykluczenie starszych uzdrowicieli i wykładowców, u których chłopak miałby zbyt przechlapane, żeby odbywać staż na ich oddziałach. Nie było zbyt wiele wyrozumiałych osób potrafiących znieść ten niezmiernie barwny charakter młodzieńca. Z drugiej strony ta kwiecistość musiała być trudna do opanowania, więc tylko ktoś bardzo doświadczony mógł próbować sobie poradzić z żywiołem, którym był Leonidas O'Dwyer. Niestety, Greengrass nie mógł posiłkować się myślą, że Leo odbywa staż w Lecznicy Dusz, bo w tamtym miejscu najpewniej szybko by go zdiagnozowali. Pozostało kilka możliwości, które mógłby rozważyć (nie chciał pytać wprost, bo byłoby to dziwaczne), ale nagle wszystko stało się jasne.
Florence.
Tak właściwie to Florence i Basilius. Tylko w tych rękach widział kogoś takiego. Kogo mógłby pochwalić za niezaprzeczalny entuzjazm, jeżeli powiedzie im się segregacja eliksirów. Mógłby go też zdezaprobować, gdyby O'Dwyer na przykład postanowił dorzucić sobie dodatkowy nos na gardle dzięki sztachnięciu się jeszcze jakimś eliksirem. Wszystko było możliwe. Tak czuł Greengrass.
- Rzecz w tym, że one już są pomieszane, panie O'Dwyer - odpowiedział co nieco zmęczonym, trochę zrezygnowanym tonem głosu.
Jasne, chłopaczyna się starał. Był nadaktywny, może dlatego miał taką trudność w zauważaniu oczywistości, ale się starał. Mimo to trudno było nie zacząć wątpić w przydatność wsparcia z tej strony.
- Eliksir wiggenowy stoi pod E, kiedy powinien stać pod W i na regale dla najczęściej używanych substancji. Mikstura Anty-paraliżująca stoi pod A, a eliksir pieprzowy - wyliczał, szukając wzrokiem wspomnianej substancji - Na złote jajca Merlina, ten też stoi pod E - zamrugał, zmarszczył brwi i zaczął przyglądać się małym literkom na tabliczkach znamionowych na półkach.
Z każdą kolejną coraz bardziej marszczył brwi i czoło, zaciskał wargi i kręcił głową. Wszystko. Wszystko stało pod E, M lub W. Cały składzik został przesegregowany według tego, czy chodziło o eliksir, miksturę lub wywar. Wszystkie inne literki na tabliczkach zostały zmienione. Ktoś swoją czcionką pozmieniał oficjalne oznaczenia szpitala na koślawe kulfony.
Co tu się wyprawiało? Ambroise przetarł oczy, ale zmiany nie zniknęły. To nie były halucynacje ze zmęczenia. Na kwietniowy psikus też było za późno.
Przez myśli uzdrowiciela przeleciała także warta odnotowania informacja, że segregacja składziku eliksirów mogła być bardzo dobrym zajęciem praktycznym dla pozostałych stażystów w przypadku jego wykładu. Nie zabrałby ich do tego pomieszczenia. Było za małe, ale mógłby przenieść teoretyczny składzik do nich. Wyselekcjonować i pomieszać różne fiolki z buteleczkami, zabrać je ze sobą do większego pomieszczenia, ustawić tam regał albo dwa i obserwować poczynania przyszłych uzdrowicieli. Leonidas pOd'Grzybek nieświadomie u niego zaplusował. Tym bardziej, kiedy usiadł zamiast obalić się na półki z eliksirami. To też było właściwsze.
- To dużo wyjaśnia - odpowiedział, kiwając głową, kiedy usłyszał o pochodzeniu matki stażysty.
W jednej chwili wiele się wyjaśniło. Chłopak mógł nie mieć talentu do eliksirów, ponieważ bardziej naturalne było dla niego łykanie mugolskich syropów na kaszel i tabletek. Ewentualnie syropku z miodu i cebuli, czyli ulubionego lekarstwa mugolskich matek (z jakiegoś dziwnego powodu). U jego ludzi nie szanowano sztuki tworzenia własnych leków. Warzenie eliksirów było sztuką, podczas gdy tabletki robiło się maszynowo wraz z postępem niemagicznego przemysłu. Jak na kogoś o słabszych podstawach oraz prawdopodobnej histerii złapanej od mugolskiej matki dowiadującej się o istnieniu magii (to mogło wyjaśniać szaleństwo), chłopak i tak jako tako łapał wskazówki.
Jedynie te wytyczne były problemem. Szachy czarodziejów miały w miarę jasne zasady (oczywiście, Greengrass pominął myśl, że uczył się tego już jako dziecko), strategie też nie wymagały wiele. Z drugiej strony należało brać pod uwagę potencjał magiczny i starania. Tak mu mówiono a on próbował mieć otwarty umysł, nie?
- Nie możesz uczyć się strategii od kogoś, z kim grasz i zawsze przegrywasz - stwierdził.
Od kiedy stał się guru w szachach czarodziejów i zaczął dawać rady? Może od teraz, żeby odwrócić uwagę od irytacji na myśl o poprzestawianych eliksirach? Dziwne, że angażował się w takie trywialne rozmowy, ale skoro tak.
- Brak strategii to też strategia. Tak samo jest nią impulsywność. Tylko jak gra ze specjalistą nie wychodzi to trzeba znaleźć innego gracza i wrócić jak poznasz kilka technik innych graczy. Wtedy je pomieszasz i wygrasz - wzruszył ramionami - albo nie - miał wrażenie, że to mogło nadal nie pomóc.
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#8
28.09.2024, 22:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.09.2024, 22:33 przez Leo O'Dwyer.)  
- Rzecz w tym, że widzę, że to jest poprzestawianie. Wszystko było w porządku, póki nie zastałem tu Pana... Nie chciałbym osądzać, ale nie wydaje się pan... wypoczęty - odparłem, a właściwie delikatnie zasugerowałem i nie powiedziałem wprost, że może bardziej wydaje się być jebnięty niż przy zdrowych zmysłach. Zmęczony brzmiało zdecydowanie lepiej niż wariat, tak. - Może Pan również usiądzie. Ja mogę zawołać kogoś, kto to poustawia poprawnie - zaproponowałem, właściwie to już z tego swojego miejsca siedzącego to się wyrywając do przodu. W gorącej wodzie kąpany? To niedopowiedzenie w moim przypadku. Mnie nosiło. Byłem Heliosem, samym światłem. Działałem z samą prędkością światła! A nawet jeszcze szybciej! A kiedy byłem w kociej postaci, to już w ogóle!
Najważniejsze, to po prostu odciągnąć Pana Ambroise’a od poczynienia jeszcze większego bałaganu.
- To możemy porozmawiać o strategii, taaak - zaproponowałem z entuzjazmem, chociaż nie sądziłem, żebym miał do tego głowę. Bardziej mi wpadały do niej strategie polowania na wróble, które podłapałem od innych kotów, takich prawdziwych kotów podwórkowych. Też potrafiły mnie lubić i tolerować.
Ale Pani Florence albo inni specjaliści z pewnością doceniliby moje poświęcenie. Dlatego spojrzałem przerażony na półkę z eliksirami, a zaraz wróciłem nim na Pana Greengrassa.
- Impulsywność to zdecydowanie moja strategia - przyznałem, kiwając głowę. - A jakie Pan ma strategie? Może chciałby się Pan czegoś nauczyć ode mnie? Możemy dla odpoczynku i odświeżenia umysły zagrać z jedną partyjkę, w ramach przerwy obiadowej, rzecz jasna, bo ja nie potrzebuję nawet przerwy, bo ja mam bardzo dużo energii - wyznałem, wzruszając ramionami. Zrobiłem krok, a potem drugi w kierunku regału. Pan Ambroise to chyba rację miał z tymi literkami. Te karteczki w ogóle były jakieś mało czytelne. Postanowiłem wyciągnąć różdżkę i je poprawić. Może to jakieś czary? Może ktoś robił psikusa.
- Poprawiam, bo ktoś nabazgrał. Już w kociej postaci lepiej piszę - przyznałem, biorąc się za całkiem sprawne przestawianie fiolek. - Na pewno wiggenowy pod wu? - zapytałem tak dla pewności, ale miało to sens. - Po prostu się nie kierować słowem eliksir na etykietach - zauważyłem i zacząłem nawet niebezpiecznie podrygiwać do tego przestawiania, ale miałem to pod kontrolą. Po prostu nie przepadałem stać w miejscu, ale mogłem tak podrygiwać i robić to z kocią precyzją... Tylko że naczynia w Norce Nory nie mogły mi przyznać racji. Może z reguły byłem ostrożny wśród szkła, ale nie można było powiedzieć o stuprocentowej skuteczności. Poza tym wtedy to mnie rozproszyła Mayka... A właściwie, to dopiero rozproszy.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
03.10.2024, 00:50  ✶  
- O'Dwyer - rzucił krótko i dosadnie - bujać to my a nie nas. Jeśli masz mi coś do powiedzenia to mów a nie insynuuj. Nie jesteśmy na wykładach. Nie mogę cię tu oblać - przyznał niechętnie, bo gdyby miał podobną możliwość to może zastanowiłby się nad nią.
Z drugiej strony istniało duże prawdopodobieństwo, że to Leo sam się obleje. Nie miał zbyt dużej gracji a przynajmniej nie względem obchodzenia się z eliksirami. Do tego trzeba było mieć inny talent niż niepokojąco kocie ruchy, o których Ambroise nie wiedział co ma myśleć. Ten młodzieniec był przedziwny.
Z jednej strony drażnił Greengrassa swoim dziwacznym zachowaniem, jednocześnie wzbudzał niepokój o system, który pozwalał obsadzać przyszłych pacjentów psychiatrycznych w roli stażystów i to na oddziale klątw. Roise nie musiał być jasnowidzem - może i widział przeszłość, ale przyszłość tego chłystka też była raczej bardzo jasna: białe ściany Lecznicy Dusz i czysta biel dopasowanego kaftaniku.
Z drugiej strony jak do tej pory nie stało się nic, co byłoby dla uzdrowiciela kompletnie absurdalne do tego stopnia, że popukałby się w głowę i stwierdził, że musi iść pilnie porozmawiać z Flo lub Basilem. Jasne. Wykluczając tę sprawę z eliksirem na porost włosów, która doprowadziła ich do dyskusji nad stanem składnika eliksirów. W gruncie rzeczy nieoczekiwane wsparcie mogło być nader przydatne, gdyby tylko umiało się zachować i ostrożnie obchodzić z buteleczkami. No i gdyby potrafiło mówić wprost a nie sugerować blondynowi niestworzone rzeczy. Zdecydowanie strategią O'Dwyera była impulsywność.
- Zimny osąd i analiza, Panie O'Dwyer - odpowiedział zgodnie z prawdą; przynajmniej odnośnie swojej gry w szachy czarodziejów, bo bywał również bardziej impulsywny i porywczy niż by sobie tego życzył, no, ale to nie były tematy Munga.
W Mungu uchodził za poważanego, odpowiedzialnego, profesjonalnego czarodzieja. Może nazbyt oficjalnego, czasami wręcz lodowatego, ale nie dało się mu wiele zarzucić poza pewną dawką sarkazmu i pogardy, jaką darzył stażystów, którzy mu podpadli. Mimo to większość z tych ludzi nadal go lubiła. Wbrew pozorom słyszał więcej przezwisk dla na przykład takiej Flo Bulstrode niż dla siebie. Choć kto tam wiedział, być może mówiono je za jego plecami. Czasami zastanawiał się, jakie ma ironiczne przydomki. Starał się być w porządku (wbrew straszeniu na pokaz, które zwykle lubił), więc raczej chyba nie jakieś fatalne.
- Natomiast nie pogardzę partią czy dwoma, jeśli jest Pan pewien, że chce mnie Pan uczyć swoich technik - zadrżał mu kącik ust, bo to było nawet równie śmieszne, co absurdalne.
Natomiast chyba by mu to nie zaszkodziło. Tak właściwie to nawet brzmiało podejrzanie dziwnie, zwłaszcza że zazwyczaj nie rozważał takich opcji i nie spoufalał się z kompletnymi dziwakami (a sam miał foliową czapkę, której nie dostrzegał). Może naprawdę zaczął robić się zmęczony, skoro przyjął ofertę w tej formie?
Poza tym chyba się przesłyszał, kiedy O'Dwyer zaczął przeglądać półki.
W kociej postaci tak. Brwi Greengrassa uniosły się bardzo wysoko a towarzyszyło im spojrzenie z powątpiewaniem. To nie był stażysta z jego oddziału i Ambroise nie orientował się w życiu Leonidasa (wystarczy, że jego własne zrobiło się skomplikowane), ale niecodziennie ktoś upierał się, że ma jakąś kocią formę.
Nawet w świecie czarodziejów a warto podkreślić, że w przypadku starszego uzdrowiciela mógł co nieco powiedzieć o zwierzętach domowych. Jego najlepszy kumpel i siostra Thomasa, którą zresztą Roise naturalnie traktował jak także swoją młodszą siostrzyczkę mieli dosłownego pierdolca na punkcie kotów. Specyfika Figgów i takie tam.
Jak dla Ambroisa to Leo wyglądał tak, jakby mógł co najwyżej dostać kociej mordy od zbytniego wtykania nosa tam, gdzie nie trzeba - w tym w eliksiry. Na jego nieszczęście, bo później musiał leczyć takich delikwentów u siebie na oddziale. Wolał temu zapobiec jeszcze na etapie, na którym to było możliwe. No, bardzo możliwe, bo Leonidas był nieprzewidywalny. Jak Flo z nim wytrzymuje?
- Tak. Mniej więcej tak - kiwnął głową, bo młodzieniec chyba zaczynał łapać.
Może znowu trochę zbyt ostro go ocenił? Rzeczywiście był trochę zmęczony pracą w składziku i tym wszystkim, co ostatnio się działo. Mimo to wolał działać zamiast siedzieć i roztrząsać rzeczy, na które nie miał zbyt wiele wpływu. Wręcz rzucił się w wir pracy, biorąc dodatkowe dyżury w Mungu i wypełniając nimi swoje dni.
- Liczy się wszystko, co jest po słowie eliksir i synonimach - stwierdził, na chwilę przysiadając na krześle i wpatrując się w to jak idzie O'Dwyerowi. - Wiesz czym są synonimy, prawda? - Wolał się co do tego upewnić, żeby stażysta nie poprzestawiał tylko eliksirowych eliksirów.
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#10
07.10.2024, 17:35  ✶  
- Tak, partyjka szachów brzmi super, szczególnie że nauczę się może czegoś nowego, zaskoczę tatę... Zonka złapie jak mało kto! Będzie fajnie - stwierdziłem optymistycznie, niemalże żonglując tymi eliksirami. Nie, nie żonglowałem. Tyle to rozsądku jeszcze miałem, chociaż pewnie po kilku szotach bym nie miał, ale nie byłem w barze, tylko w Mungu. Inny klimat, inny poziom odpowiedzialności. W dodatku segregowałem eliksiry. Pani Florence byłaby dumna. Kto wie? Może Pan Greengrass mnie do niej pochwali? Takie rzeczy się zdarzały.
- Synonimy, tak. Znaczy się, oczywiście, że wiem. Często śpię w bibliotece. Bardzo lubię książki - przyznałem, chcąc wyjść na uczonego bardziej niż by wyglądało. I tak raczej nie wyglądało tak, jak chciałem żeby wyglądało. Ale ostatecznie chodziło o to, że dawałem sobie radę z literkami. Czytać i pisać umiałem, bo chodziłem do szkoły mugolskiej zanim dostałem list z Hogwartu. To dopiero było zaskoczenie!
Ale zatrzymałem się w trakcie układania eliksirów, bo w moje ręce trafił ten, którego potrzebował jeden z moich mentorów. Na wczoraj. Ups.
- Ja przepraszam najmocniej, ale kompletnie zapomniałem, że przyszedłem tu po to - przyznałem, czym prędzej chowając fiolkę do kitla i stukając się w czoło. - Panie Ambroise, ja pana bardzo lubię, pan to równy gość, ale na spokojnie z tymi eliksirami. Ja się tym zajmę. Pan sobie odpocznie, dobrzeee??? - poprosiłem delikatnie, z błagalnym zdecydowanie spojrzeniem. Nie chciałem zostawiać wariata z eliksirami, z których korzystali ludzie. Nie dość, że poprzestawia, to jeszcze może pozamienia etykietki, a to dopiero byłby ambaras. Nawet nie chciałem sobie tego wyobrażać, co to by była za katastrofa.
Cóż, ostatecznie jednak skłoniłem się nisko, w zdecydowanym pośpiechu i wybiegłem z pomieszczenia, biegnąć w kierunku schodów. Potrzebowałem na pozaklęciowe się dostać.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Leo O'Dwyer (2079), Ambroise Greengrass (3533)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa