• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10
[25.03.1972]Przyjęcie u Yaxleyów, wątek zbiorowy

[25.03.1972]Przyjęcie u Yaxleyów, wątek zbiorowy
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#1
05.11.2022, 12:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 23:26 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV

25 marca 1972
Posiadłość Yaxley'ów w północnej Walii, przyjęcie urodzinowe & zaręczynowe
wątek zbiorowy


Około godziny 9 rano



Pewną nerwowość wśród osób zamieszkujących wiekową posiadłość położoną w północnej części Walii, wyczuć dało się już na kilka tygodni wstecz. Choć wydarzenie, którego organizacja w głównej mierze spadła na barki pani domu, pod żadnym względem nie umywało się do balu i aukcji charytatywnej zorganizowanych ledwie tydzień wcześniej u Longbottomów - i umywać się do nich nie miało - to każdy jego szczegół musiał zostać dopięty na ostatni guzik. Tak jak zawsze. Jennifer Yaxley nie była kimś, kto pozwalał sobie działać na pół gwizdka. Czemukolwiek by się nie poświęciła, musiało zostać zrobione dobrze. A nawet doskonale. Rzecz oczywista, nie inaczej wyglądało to tym razem.
Czekając na pojawienie się pierwszych gości, zamiast relaksować się lampką czerwonego wina - tak jak to robił w tym czasie Gerard - przechadzała się po kolejnych pomieszczeniach, upewniając się w tym czy aby na pewno wszystko prezentuje się w odpowiedni sposób; znajduje na swoim miejscu. Raz czy dwa machnęła różdżką, poprawiając drobne niedociągnięcia, których zapewne dostrzec nie byłoby w stanie nawet najbardziej wprawne oko.
- A gdzie szampan? Powinien tu już stać! I lampki! - Zirytowała się, zatrzymując przy niewielkim stoliku, na którym znajdywał się jedynie obrus. Nie tak to miało wyglądać. Pierwsi goście mieli pojawić się na miejscu lada chwila, a tu wszystko w powijakach... i niby jak miała zaufać, że wszystko się uda? Potoczy w odpowiedni sposób? To było po prostu niemożliwe. - GERALDINE! - Po krótkiej chwili zdecydowała się przywołać do siebie córkę, licząc że chociaż z jej strony będzie mogła liczyć na odrobinę pomocy. Skoro z pozostałymi nie bardzo szło cokolwiek się dogadać.
W tym samym czasie do Gerarda, który ukrywał się w bibliotece, przybiegła skrzatka. Wyraźnie podekscytowana tym, co miało się tego dnia wydarzyć, trzymała rękę na pulsie. Ile to już lat spędziła w tym domu? Służyła dla tej rodziny? Nie byłaby w stanie zliczyć!
- Pan Leroux z córką za chwilę będą! Już są na podjeździe! - Poinformowała mężczyznę swoim lekko piskliwym głosikiem. Na co ten odłożył na stolik książkę, zaś swoje okulary przełożył do eleganckiego etui. Potrzebował ich jedynie do czytania, a na to, żeby miał się tym zajmować podczas przyjęcia, raczej się nie zanosiło.
- Dziękuje Triss. Jak zawsze jesteś niezastąpiona. - Odpowiada, podnosząc się z wygodnego fotela. Upewnia się, że dobrze wygląda. Jennifer pewnie by go za uszy wytargała, gdyby... zresztą, i tak pewnie to zrobi. Tak to już było. Ale nie narzekał. W zasadzie to był bardzo zadowolony z tego jak wyglądało ich życie.
Albo może, tak zwyczajnie, miał w sobie coś z masochisty.
Wiedząc, że nie zostało im na to wszystko dość czasu, rusza w pierwszej kolejności na poszukiwania żony, co nie powinno być dużym wyzwaniem. Dopiero co dało się usłyszeć jej krzyk, dochodzący z jednego z pomieszczeń na parterze. A, że tych nie było znowu tak wiele...
- Jenn, kochanie? - Odzywa się, zaglądając do dużego salonu. To tutaj miała się odbyć najważniejsza część przyjęcia. - Pan Leroux z córką już są prawie na miejscu.
Informuje kobietę, która dosłownie zastyga w miejscu. Z pewnym przerażeniem na twarzy, spogląda w kierunku sporych rozmiarów zegara, zdobiącego jedną ze ścian. Naprawdę stracili aż tak dużo czasu? Wydawało jej się, że ze wszystkim zdążą!
- Ale... ale... jeszcze nie ma lampek, szampana, włosów nie ułożyłam... - wyrzuca z siebie. Zdaje się, że lekko nawet pobladła. - i sukienka! - Dodaje.
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. - Stara się ją uspokoić. Lekko obejmuje, głaszcze po plecach. - Świetnie się spisałaś. - Dodaje, delikatnie obracając żonę w kierunku drzwi. - Idź, dokończ się szykować, a ja przywitam René i uroczą Séraphine.
- Nic nie jest w porządku... - Protestuje. Dość słabo, mimo wszystko świadoma tego, że nie ma na tego rodzaju bzdury czasu.  - Powiedz Geraldine, żeby dopilnowała szampana, trzeba zorganizować lampki. - Mówi, pozwalając wyprowadzić się z salonu, skierować w stronę schodów. - Potrzebujemy ich do toastu za parę...
Tak, tak. Oczywiście, że tak. Gdyby pozwolić jej teraz mówić, Jennifer znalazłaby setkę zadań, kolejno dla Geraldine, Theona, Leandra, Gerarda, trójki skrzatów, Logana, a nawet Vasemira. Nieistotne, że tego ostatniego trzeba byłoby pierw podnieść z grobu. W końcu jaka to przeszkoda? Można znaleźć zdecydowanie większe. Gerard kiwa więc raz i drugi głową, po czym pośpiesza ciemnowłosą kobietę, przypominając, że pierwsi goście już czekają. I gdy tylko ta rusza do swojego pokoju, sam udaje się w kierunku holu, gdzie w towarzystwie domowego skrzata - Eskela - dane jest mu powitać René i Séraphine.
- Jesteście tacy punktualni. - Odzywa się, w pierwszej kolejności obejmując René, następnie ujmując rękę Séraphine, całując w dłoń. Nie ma to jak dobre wychowanie! - Séraphine, muszę przyznać, że od naszego ostatniego spotkania, jeszcze bardziej wypiękniałaś. - Odzywa się do dziewczyny, gestem zapraszając obydwoje gości do środka. - Eskel zabierze wasze rzeczy, nie krępujcie się jeśli czegoś wam potrzeba. Powinniśmy mieć jeszcze trochę czasu, zanim wszystko się zacznie.
Tylko czy aby na pewno tego czasu mają jeszcze dostatecznie dużo? To już kwestia sporna. Gdyby zerknąć na zegarek, okazałoby się, że lada moment pojawią się kolejni goście. Bynajmniej nie zjawiliby się oni na miejscu przed czasem.
Two-face
dobra już nie cisnę,
bo się robi patetycznie
162 cm wzrostu, blond krótkie włosy zaczesane najczęściej w tył. Niebieskie, prawie turkusowe tęczówki oczu. Ubiór luźny, dresy pomieszane z marynarką, bądź na odwrót (szykowne spodnie z bluzą zakładaną przez głowę lub rozpinaną). Lubuje się w beżowych odcieniach, ale nie pogardzi czernią.

Séraphine Anne Leroux
#2
05.11.2022, 14:15  ✶  

Przez całą drogę kręciła się niecierpliwie tupiąc nogą w podłogę. Kolano skakało jej, tak samo brew. Pomysł ojca, żeby wydać ją za żonę mężczyźnie, który wręcz nie był jej znany. Najciekawszym w tym wszystkim były zapewnienia ojca, że przecież bedzię dobrze i że to dobre dla biznesu oraz rodziny. Co w tym dobrego niby było? Nic takiego nie widziała albo widzieć nie chciała. Zwyczajnie pogodziła się z faktem, że pół życia zaplanowano już z góry i nie ma możliwości na zrobienie aneksu do umowy. Sprawa się przedawniła.

Nie chciała żadnych sukienek, zresztą, kiedy ona w czymś takim chodziła? Chyba jak miała pięć lat i z siostrą ubierano je jako małe księżniczki. Tylko po to, by za pięć minut całe ubranie było znów brudne i pełne trawy. Niejednokrotnie nowa sukienka trafiała do kosza właśnie z takiego powodu. Teraz zwyczajnie nałożyła na siebie marynarkę, gorset, eleganckie spodnie i nałożyła na włosy olejek. Nie widziała sensu żeby robić coś jeszcze dodatkowego przy swoim wyglądzie. Jednakowoż nie chciała nie pasować do reszty, więc przypudrowała nosek. Zresztą, jako twarz Leroux nie mogła nie zawieść innych... Toteż jej cały strój nie był jakimś pospolitym. Tylko faktycznie dostojnym.

Gdy dotarli z ojcem na miejsce Séraphine otrzepała ojca kilka po jego garniturze i zaczesała mu włosy w tył.

- Nie rozumiem, po co taka impreza na ogłoszenie naszych zaręczyn... Można było to zrobić po cichu - odezwała się w końcu przyglądając się ojcu i krzyżując ręce na klatce piersiowej z lekkim niezadowoleniem na twarzy. To zniesmaczenie trzymało się jej aż do momentu otwarcia przed nimi drzwi do posiadłości Yaxleyów.

- Nie ładnie się spóźniać. Zwłaszcza na takie przyjęcie - René zabrał głos klepiąc córkę po ramieniu, która momentalnie przybrała maskę uśmiechniętej, niewinnej córeczki. Nawet jeśli nie była zadowolona z tego dealu. Coś poszło nie tak podczas dokonywania formalności.

- Bez przesady... To tylko makijaż - nigdy nie wierzyła w takie słówka, ale podziękowała skinieniem głowy z lekkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Przecież nie będzie wredna dla innych - Wiesz może... gdzie mój przyszły mąż? - zapytała niby od niechcenia, ale jednak wolała od razu się z nim zobaczyć, żeby wyjaśnić sobie kilka rzeczy. Chociażby to, żeby nie zakładał, iż Séraphine będzie typową żoną, matką, polką angielką, która będzie do niego wzdychać. Miała swoje cele i obowiązki, których miała zamiar dopełniać i spełniać.

- Bardzo tu pięknie. Rzadko kiedy my takie uroczystości organizujemy, ale nie przyszliśmy bez niczego - starszy mężczyzna o lekkiej siwiźnie wskazał na kufer wypełniony po brzegi rodzinnym winem - Tak, żeby coś wlać do kieliszków gości. No! To gdzie młody Yaxley? Idź, idź słońce, ja tutaj sobie porozmawiam z Gerardem - powiedział ręką tak naprawdę odganiając swoją córkę.

Blondynka wywróciła oczami i z lekkim skinieniem głowy poszła w głąb sali, przyglądając się całemu wystrojowi. Wyglądało to naprawdę zjawiskowo. Ale czy miała zamiar przyznać to od razu? W żadnym wypadku. Stanęła przy oknie, zastanawiając się czemu akurat ją los tak pokarał. Gości jeszcze nie było, brat może się zjawi, może nie. Kuzynka? Miała nadzieję, że ją zobaczy. Bardziej przejmowała się swoim niedoszłym jeszcze mężem. Przejechała palcem wskazującym po dolnej wardze wpatrując się w dal. To przyjęcie było czymś więcej niż tylko możliwością ogłoszenia zaręczyn. No i urodziny Yaxleya. Jak on miał? Theon? Matko przenajświętsza, więcej tych dzikich imion...



– in a room full of liars –
[Obrazek: 18ca3672ab006376a626f6ed90cf3f654253e0a3.gif][Obrazek: 036328586c87320cddd53d74254b18ab9a9d6ca0.gif]
– all my demons reappear –
Widmo
Brązowowłosy i niebieskooki mężczyzna, wyróżniający się z tłumu przede wszystkim za sprawą swojego wzrostu. Niewielka domieszka krwi olbrzymów sprawiła, że osiągnął nieco ponad 2 metry wzrostu. Łatwo z niego czytać, w przypadku Theona emocje praktycznie zawsze są wypisane na twarzy. Nie stara się z nimi kryć. Często można go spotkać z papierosem w ręku bądź wyczuć specyficzny zapach, niekiedy lekko dominujący nad pozostałymi.

Theon Travers
#3
05.11.2022, 15:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.11.2022, 15:45 przez Theon Travers.)  
do Séraphine Anne Leroux

Nie śpieszył się z opuszczeniem swojego dawnego pokoju. Doskonale zdając sobie sprawę ze wszystkiego tego, co może na niego czekać poza czterema ścianami tegoż pomieszczenia, nie zamierzał zbyt wcześnie dołączać do reszty rodziny. Wymówkę miał zresztą całkiem niezłą. Do tak ważnego dnia jak ten dzisiejszy, człowiek musiał się odpowiednio przygotować. I nawet jego matka, która w normalnych warunkach nie zwykła odpuszczać, tym razem nie zdecydowała się skorzystać z tego, że na miejscu zjawił się z dwudniowym wyprzedzeniem. A przynajmniej nie korzystała z tego w takim stopniu, jak to miało miejsce w przypadku innych przyjęć, które zdarzyło im się organizować w przeszłości.

Widząc godzinę wskazywaną przez całkiem elegancki zegarek znajdujący się na nadgarstku, wiedział że nie zostało mu już wiele czasu. Urządzenie będące zeszłorocznym prezentem urodzinowym, nie zwykło się mylić. Westchnął ciężko, podnosząc się z fotela, w którym przeglądał ostatnie wydanie jednej z popularniejszych gazet. Niezbyt interesowała go zawartość. Po prawdzie, to jego zdaniem w środku nie było niczego interesującego. Lepsze jednak to, niż brak jakiegokolwiek zajęcia. Nie raz i nie dwa zdarzało mu się umierać z nudów podczas tych krótkich wizyt w rodzinnych stronach. Przez te lata odzwyczaił się od tego jak wyglądało życie na wsi. Miasto było zupełnie inne.

I ta jego inność odpowiadała Theonowi już od pierwszego dnia.

Upewnił się, że ubranie jest czyste, niewygniecione. Poprawił włosy. Gdyby nie prezentował się względnie... przyzwoicie, matka by mu ukręciła głowę. A i Geraldine na pewno też nie powstrzymałaby się przed irytującymi docinkami. Przed opuszczeniem, zgarnął też z biurka niewielkie, drewniane pudełeczko. Znajdywał się w nim pierścionek, który otrzymać miała przyszła panna młoda. Czy była nią spotkana przed kilkoma tygodniami blondynka? Skłamałby twierdząc, że wcale się nad tym nie zastanawiał. Niby otrzymał od kobiety wizytówkę, ale to nie załatwiało sprawy.

- Pora zacząć przedstawienie... - Mówi sam do siebie, tuż przed tym jak wyciąga rękę w kierunku drzwi. Rodzinne przyjęcia bywały dla niego czymś męczącym. Brał udział, bo musiał. Tego od niego oczekiwano. Gdyby miał możliwość wyboru, znajdywałby w zupełnie innym miejscu. I pewnie nie byłby w tym osamotniony. Matka zwykła mawiać, że w jakimś stopniu Theon przypominał w tym aspekcie swojego ojca.

Wreszcie otwiera drzwi. Kieruje się w stronę schodów. Po drodze natrafia na matkę, wyraźnie poddenerwowaną tym, jak mało czasu im zostało.

- Theon! Gdzieś się podziewał, Séraphine Anne już jest na miejscu. - Zaczepia, na moment zatrzymując się na jednym z ostatnich schodków. - Powinieneś się nią zająć. - Strofuje syna, który wyraźnie nie był na tą informacje przygotowany. Stara się jednak nie dać tego po sobie poznać.

- Już idę. Spokojnie. Przyszła pani Yaxley nie będzie sama. Obiecuje odpowiednio się nią zająć. - Odpowiada, starając się panować nad tonem głosu. A także nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Nie był to dobry moment na wywlekanie spraw, które powinny być starannie zamiecione pod dywan. Przynajmniej do czasu zakończenia przyjęcia.

- Mam nadzieje. Zachowuj się synu. - Mówi. - Muszę dokończyć się przygotowywać.

Z tymi słowy kobieta znika na piętrze, zaś Theon może wreszcie zejść na parter. Prosto do holu, gdzie już przywitani zostali pan Leroux i jego córka. Zanim podchodzi do kobiety, przez chwilę obserwuje całą trójką, a raczej czwórkę - uwzględniając domowego skrzata. Zauważony przez ojca, kiwa głową. Jest tu. Jest gotowy.

- Theon właśnie do nas idzie. - Słychać słowa Gerarda, który gestem wskazuje w stronę syna. - Na pewno się dobrze zajmie Twoją córką, René. - Dodaje, chyba samego siebie próbując przekonać, że wszystko pójdzie dobrze. - My w tym czasie możemy się napić. Wina, brandy? Whisky? I może nie stójmy tak w wejściu.

Gestem dał jeszcze tylko znać Eskelowi, żeby ten zabrał przyniesiony przez pierwszych gości kufer z winem.

Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
06.11.2022, 12:15  ✶  
Thes, Eden, Theon

Gerry pojawiła się w rodzinnej posiadłości dopiero wczoraj wieczorem. Jak mogła starała się oddalić wizytę w rodzinnym domu. Wykręcała się tym, że ma ostatnio sporo zleceń, w końcu taka pracowita z niej dziewczyna. Ostatnio jakoś coraz mniej lubiła przebywać w tym miejscu. Czuła, że mur, który zaczęła stawiać między sobą, a rodziną robił się coraz większy. Nie była jednak na tyle wyrodnym dzieckiem, aby nie pojawić się na swoich własnych urodzinach i zaręczynach jej ukochanego brata bliźniaka. Matka chyba zeszłaby na zawał, gdyby się tutaj nie pojawiła. Można mówić o Gerry naprawdę wiele, ale nie była w stanie celowo krzywdzić swoich bliskich, może aktualnie trochę dalekich, jednak to tu się wychowała, to oni ją stworzyli i ukierunkowali.
Wczoraj wieczorem przeszła z matką maraton, dawno nie czuła się tak wyczerpana. Nie sądziła, że przygotowania takiego przyjęcia mogą być tak bardzo męczące. Coraz mniej się sobie dziwiła, że unikała takich spotkań jak ognia. Spała dłużej niż normalnie. Nie nawiedziły jej tej nocy wyjątkowo żadne koszmary. Kto by się spodziewał, że matka posiadała takie umiejętności. Może powinna częściej bywać w tym miejscu?
Ledwo wygrzebała się z łóżka usłyszała krzyk Jennifer. Na brodę Merlina Nie zamierzała zwlekać. Ubrała szybko rzeczy, które przygotowała sobie na to przyjęcie. Nie lubiła się stroić, także tym razem standardowo dla siebie nałożyła po prostu białą koszulę, zielone spodnie, a na wierzch narzuciła marynarkę, jakby trochę za dużą. Czy zabrała przypadkiem marynarkę Theseusa? Być może... Oby nikt tego nie zauważył. No, poza matką, ona na pewno zwróci na to uwagę. Jeleniom i dzikom będzie obojętne, co na siebie założyła, gdy będzie na nie dzisiaj polowała. Zaplotła jeszcze włosy na szybko, żeby nie fruwały na wszystkie możliwe strony.
- Jestem mamo.- odparła, gdy zbiegła ze schodów. Czekała na komentarz, że tłucze się po nich jak słoń, jednak chyba Jennifer za bardzo była zaaferowana wydarzeniem, które przygotowywała. - Zajmę się szampanem, a Ty idź wreszcie zająć się sobą, wszystko jest idealne.- postanowiła jeszcze odezwać się do matki.
Gerry zamierzała dotrzymać słowa i zajęła się organizacją lampek do szampana. Chyba miały stać w tamtym kącie? Jak nie to trudno, Jennifer powinna jej wybaczyć, jakoś nigdy specjalnie nie interesowała się takimi tematami.
Była ciekawa, jak wygląda przyszła małżonka Theona, nie znała tej kobiety, ani jej rodziny, to będzie ciekawe doświadczenie. Jak na razie nie zamierzała się wychylać, wolała dać chwilę bratu, aby zapoznał się ze swoją wybranką. Nie, żeby wierzyła w to że jest szczęśliwy z tego małżeństwa. Wiele ich różniło, ale byli bliźniakami, wiedziała, że mają podobne podejście do pewnych spraw. Theon nie wyglądał na specjalnie zadowolonego, cóż trochę mu współczuła, ale również cieszyła się, że nie padło na nią. Czasem dobrze było być tym młodszym, nawet o te kilka minut. Wiedziała jednak, że to chwilowy spokój, kiedy brat się ożeni przyjdzie czas na nią, a była to wizja, której w ogóle nie przyjmowała do swojej świadomości.
Geraldine przystanęła przy oknie, wypatrywała gości, którzy mieli się pojawić. Czekała na Theseusa, miała nadzieję, że jego towarzystwo pomoże jej jakoś przeżyć ten dzień. Zastanawiała się, czy jej rodzina go nie wykluczy, ale chyba już się przyzwyczaili, że pojawiał się przy niej, od zawsze właściwie. Zaakceptowali go w pewien sposób, może nie był wymarzonym towarzystwem, ale przestali z tym walczyć, mieli świadomość, że nie mają szans, aby na to wpłynąć.
Yaxley zaprosiła na przyjęcie urodzinowe również Eden, z którą od lat polowały, czuła, że to dobry wybór. Na pewno nie będzie się dzisiaj nudzić.
Grave Digger
fire in my blood
Smukły, wysoki mężczyzna o znudzonym spojrzeniu bladoniebieskich tęczówek, zazwyczaj taksuje obojętnie otoczenie. Nosi półdługie włosy w nieładzie, które często ii nieskutecznie przeczesuje palcami na tył głowy. Ubiera się bez zbędnego przepychu i elegancji, w wygodne czarodziejskie szaty. Na pierwszy rzut oka widać, że nie zależy mu na nienagannym wyglądzie.

Logan Borgin
#5
06.11.2022, 17:47  ✶  
Z Seraphiną Prewett, podchodzimy do Geraldine


Logan pewnie przyszedłby na przyjęcie bliźniaków sam…

Gdyby nie ten zakład.

Nie odnajdywał się na wystawnych imprezach, w tłumie gadających o pierdołach gości czuł się skrępowany, zażenowany i najczęściej również zirytowany, a jedynym pocieszeniem był zazwyczaj serwowany alkohol. Ale tym razem jeden detal miał mu osłodzić mordęgę związaną z uroczystym przyjęciem i niefortunną przyszłą panną młodą Theona — i to był właśnie wygrany zakład z najmłodszą Prewett.

Seraphinę zauważył już z daleka i wcale nie było to zasługą wybitnie sokolego wzroku — kobieta miała na sobie bufiastą, tiulową sukienkę w odcieniu bladego różu, którą własnoręcznie wybrał jej kilka dni temu. Logan skierował kroki prosto w jej stronę, żeby mogli ostatnie metry dzielące ich od wejścia do rodowej posiadłości przejść razem. Kiedy przed nią stanął, najpierw przez chwilę przyglądał jej się z głupim uśmiechem, a następnie przeciągle zagwizdał; co miało być oczywistym wyrazem uznania. Chociaż może nie tyle dla jej śmiesznej kreacji, co raczej dla jej odwagi. Bo Logan aż do tej pory nie dowierzał, że ona naprawdę to ubierze i w ten sposób wywiąże się z rzuconego wyzwania, stanowiącego część ich zwykłej gry.

Ten pomysł nie był, rzecz jasna, żadnym przypadkiem. Ten róż miał być pamiątką ich pierwszego spotkania. Albo raczej — co bardziej istotne w ich wypadku — ich pierwszego zakładu. Jego pierwszego upokorzenia. Swoistym rewanżem, który rozlewał się słodkim smakiem na podniebieniu.

Gdyby tylko Logan był nieco bardziej wyrafinowanym człowiekiem, być może mógłby zrozumieć i docenić fakt, że ktoś taki jak Seraphina Prewett nawet bladoróżowy, falbaniasty tiul nosi z gracją, że potrafi z niego wydobyć coś więcej, choć na kimkolwiek mniej obytym musiał okazać się zwykłym kiczem. Ale Logan nie był wyrafinowany; wiedział tylko, że ten strój będzie ją drastycznie wyróżniać na tle pozostałych gości Yaxleyów. Przecież właśnie udawali się na polowanie, do cholery.

— Naprawdę ją ubrałaś — skwitował zamiast powitania, nie potrafiąc przegnać z twarzy ironicznego uśmieszku, który zawierał też dużo bezczelnego zadowolenia z siebie. — Gdybym nie był pod takim wrażeniem, może bym nawet zaklaskał.

W zdecydowanie lepszym nastroju skinął w stronę wejścia do posiadłości i ruszył bez ociągania się do środka, oczywiście darując sobie wszelkie uprzejmości w stylu podania ramienia swojej osobie towarzyszącej. Wyglądało na to, że przyszli na tyle wcześnie, żeby być jednymi z pierwszych gości. Logan rozglądnął się po sali, skinieniem głowy powitał na odległość z głową rodziny i kuzynem, ale ponieważ Theon i jego ojciec wyglądali na zajętych sprawami dotyczącymi pożal się boże zaręczyn, Logan postanowił podejść do nich później. Spojrzeniem, którego temperatura opadła natychmiast o kilka stopni, przesunął po sylwetce jego narzeczonej.

Teraz jednak skierował się w stronę Geraldine i spoglądając przez ramię upewnił się, że Seraphina wciąż z nim idzie. Choć oczywiście nie była do niego przywiązana i Logan nawet by ją pobłogosławił, gdyby znalazła sobie jakiegoś miłego kompana na ten wieczór. Zatrzymał się przy misternie ustawionych kieliszkach do szampana i wziął jeden, nie zastanawiając się czy picie przed wzniesieniem toastu jest wskazane. Takie rzeczy nie mogły zaprzątać mu głowy, bo Borgin zwyczajnie się na nich nie znał.

— Geraldine — przywitał się. Złośliwy uśmiech rozciągnął mu wargi. — A to moja urocza towarzyszka, Seraphina Prewett. — Znów przeniósł spojrzenie na kuzynkę i wypił szampana na raz, po czym odstawił pusty kieliszek tuż obok tych wciąż czystych. — Twoje zdrowie. Jesteś wreszcie sama?

Odnosił się oczywiście do jej wiernego towarzysza pochodzącego z rodziny konkurującej z Borginami w biznesie, z którym jego kuzynka wszędzie się szlajała.



some people are such treasures that you really
just wanna bury them
Widmo
Ma około 182 cm wzorstu, atletycznej sylwetki. Jego włosy są czarne, podkręcane, często zaczesywane do tyłu lub pozostawione same sobie. Twarz ma łagodną, ale opaloną wiatrem. Wyróżnia go przyjemna, oliwkowa cera, wyraźna oprawa równie ciemnych oczu i kilkudniowy zarost. Dłonie, raczej szorstkie, często poranione, lecz ciepłe w dotyku. Pachnie drewnem (świeżo ściętym lub palonym w kominku), skórzanymi wyrobami i czymś gorzkim, może lasem. W zachowaniu, można powiedzieć, dziwny. Bije od niego pewien rodzaj praktyczności i dystans. W postawie pewny siebie, może spięty?

Theseus Fletcher
#6
06.11.2022, 21:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2022, 21:49 przez Theseus Fletcher.)  
Do: Geraldine Yaxley, Logan Borgin.

Relacje Theseusa Fletchera z rodziną Yaxleyów byłyby pewnie i równe zeru, gdyby nie jedna Yaxleyówna i jej przyciągający charakter. Poznali się w szkole, na jednym z treningów Quiddicha w drużynie gryfońskiej. I wszystko przez to jak jednego dnia urządzili wyścigi na miotłach, po których wdali się w zaciekłą sprzeczkę.

Nie bywał w domu Geraldine zbyt często. Podczas tych rzadkich okazji przebywania z jej rodzicami, dało się odczuć, że po prostu za nim nie przepadali. Rozchodziło się pewnie o czystość krwi i nieimponujący status społeczny. Wyczuwając tę niechęć stronił więc od wizyt, poza tym najzwyczajniej w świecie nie było takiej potrzeby. Tym razem nie zdążyli nawet porozmawiać, a fakt że wysłała mu list, nie pozwolił mu na odmowę.

Docierając do posiadłości Yaxleyów miał nadzieję, że nie będzie ostatni. Chciał pojawić się wcześniej, ale zatrzymały go w drodze inne obowiązki. Tym razem te związane z jego własną rodziną.

Na przyjęcie ubrał się schludnie. Czarne spodnie w kant pasowały do białej, wykrochmalonej koszuli, dopasowanej kamizelki i czarnej marynarki. Poprzedniego wieczoru wypastował nawet wyjściowe buty. Zapomniał tylko o krawacie, którego zakładać nie znosił i chyba nie potrafił. Dzisiejszego ranka próbował poradzić sobie z jakimś eleganckim supłem, ale skończyło się to tylko irytacją.

Tylko skórzana torba, przewieszona przez jedno ramię, nie wyglądała specjalnie elegancko, choć była stylizowana na aktówkę.

Lądując tuż przed wejściem miał tylko problem z rozczochraną czupryną, którą po oddaniu miotły jednemu z lokajów, szybko i zgrabnie poprawił, zaczesując włosy do tyłu.

Na wejściu omiótł wszystkich wzrokiem i skinął głową do gospodarzy. Miał zamiar podejść do nich po chwili lub poczekać na odpowiedni moment. O ile taki w ogóle nadejdzie. Części z gości nie znał, ale zupełnie się tym nie przejmował.

- A chciałbyś, żeby była? – zapytał, choć nie dał Loganowi szansy na odpowiedź. – Chociaż masz rację, czasem każdemu przydaje się izolacja. – stwierdził. - Dodaje trochę dystansu. – Miał wrażenie, że mógł go kojarzyć.

Uśmiechnął się go Geraldine, obok której niedługo później stanął. Liczył, że ona ich przedstawi, bo nie miał zamiaru robić tego pierwszy.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#7
06.11.2022, 23:16  ✶  
Nie potrafił spojrzeć na urodziny bliźniąt inaczej, niż przez pryzmat przykrego obowiązku; szopki, w której jako młodszemu bratu wypadało mu uczestniczyć, mimo, że robiło mu się niedobrze na samą myśl o marnowaniu czasu na odgrywanie szczęśliwej rodziny. Na fałszywe uśmiechy i tandetny tort z lukrem komentowany standardowym dobry, nie jest za słodki. Na zimny szampan, toasty i nudne przemówienia.
Źle znosił sytuacje, w których to nie on był w centrum uwagi.
Był więc tamtego dnia — mimo usilnych starań zachowania pozorów — niespokojny i markotny, co objawiało się w nerwowych ruchach, pokonywaniu kilometrowych dystansów krążąc po jednym pokoju oraz wypalaniu papierosa za papierosem. Sytuacji nie poprawiała matka i jej parcie na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik; musiała zajrzeć w każdy kąt, każdą szczelinę, obedrzeć z prywatności każde ze swych dzieci, aby upewnić się, że nic nie popsuje tego dnia.
A przecież wystarczyło, że były to urodziny Geraldine i Theona — nikt nie znał się na upokarzaniu samego siebie i przynoszeniu hańby swej rodzinie lepiej niż ta dwójka.
Przybywszy zatem do rodowej posiadłości znacznie wcześniej niż reszta gości, zaszył się ze swoją narzeczoną w pokoju, który niegdyś należał do niego; wszystkie meble pozostały na swoim miejscu, książki nienagannie ułożone na półce, a ubrania nadal wisiały w szafie, zupełnie tak, jakby Leander wcale nie wyprowadził się stamtąd siedem lat temu, a jedynie wyjechał na dwutygodniowe wakacje. Gdy był młodszy, sypialnia była jego sanktuarium, do którego nikt nie miał prawa wejść bez jego wyraźnego zaproszenia, dlatego to właśnie tam zdecydował się przeczekać do rozpoczęcia przyjęcia. Oczywiście, że zabrał Lorettę ze sobą; nie mógł jej pozwolić spędzać czasu z jego rodziną bez jego nadzoru. Ta głupia trzpiotka mogłaby im wyśpiewać o kilka słów za dużo.
Goście zaczęli się już schodzić; słyszał poruszenie na dole, lecz nie zamierzał jeszcze schodzić. Nie chciał zniknąć w tłumie, pragnął, aby wszystkie oczy zwróciły się ku niemu w odpowiedniej chwili, choć na moment, który wystarczyłby, aby dać mu pełnię satysfakcji. Kartkował więc starą książkę; diabli wiedzą o czym była, nie był w stanie przypomnieć sobie nawet jej tytułu, gdy rozpraszał się obecnością narzeczonej poprawiającej swój makijaż przed stojącym w rogu pokoju lustrze.
Jedynie myśl o polowaniu pozwalała mu jakoś funkcjonować wśród tego chaosu. Oczyma wyobraźni widział już patroszonego jelenia, czuł metaliczny posmak zwierzęcej krwi na języku, widział jej szkarłat oblewający jego dłonie. Mocny. Intensywny.
Nie, to nie krew. To wargi Loretty podkreślone szminką. Z jakiegoś powodu widok ten wyzwolił w Leandrze tłumione od rana pokłady agresji. Podniósł się gwałtownie i chwycił kobietę za ramię, zmuszając ją, aby spojrzała na niego.
— Akurat dziś? — warknął, dociskając jej kruchą sylwetkę do ściany. Przez dłuższą chwilę walczył z chęcią wymierzenia jej policzka lub zaciśnięcia długich palców na długiej szyi, przypominającej swą wiotkością młodą gałązkę dzikiego bzu; z trudem powstrzymywał się przed uniesieniem jej drobnego ciała i posadzeniem go na dębowym biurku  — Akurat dziś musiałaś ubrać się jak pierwsza lepsza kurwa? Chcesz, żeby pomyśleli, że moja narzeczona jest puszczalska?
Nie dając jej zbyt wielkiego pola do manewru wyjął z kieszeni chusteczkę i starł czerwień z jej ust; nie całkowicie, lecz na tyle, by kolor nie był już tak intensywny, jak przed chwilą.
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#8
06.11.2022, 23:41  ✶  

Coś w jej wnętrzu tłumiło się głęboko, gdy przekraczali tego poranka progi rezydencji – ich obecność dzielona na dwoje nie była niczym nader zaskakującym, byli wszak narzeczeństwem już rozciągłość kilku pokaźnych miesięcy; urodziny bliźniąt Yaxley należały naturalnie do spędu, na którym musieli się pojawić niezależnie od tlących się pragnień – Loretta uwielbiała w końcu bale i bankiety, mogła czuć się na ich przestrzeni niczym przysłowiowa ryba w wodzie; towarzystwo rodzeństwa Leandra było jej także miłe i choć nigdy nie nawiązała z nimi głębszej relacji, definitywnie nie pozostawała rozjuszona i rozproszona jak jej ukochany. Już jedno spojrzenie sarnich ocząt wystarczało, aby wyciągnęła chyże, śmiałe wnioski, jakoby młody Yaxley nie chciał zaszczycać swoją książęcą obecnością natrętnie obligatoryjnej imprezy rodzinnej.

Cały dzień, począwszy od przetykanego językami słońca świtu, ustępowała mu i nie wchodziła w paradę, wiedząc, iż swoją osobliwością jedynie go rozjuszy. Obserwowała więc, jak zaciągał się dymem nikotynowym, który prędko torował sobie drogę krtanią do skalanych rozpustą płuc; jak wertował nieposkładanie kartki jednej z ksiąg – prawdopodobnie nie wiedząc nawet, czego dotyczyła treść; jak krążył po połaciach pokoju, nie mogąc nerwowo odnaleźć swojej niszy.

Wzięła głęboki wdech, pozwalając w klatce piersiowej rozgościć się woni papierosowej, którą przesiąkły do cna gęste kotary zasłon, burgundem przysłaniające ostatnie promienie słońca, swoiste pożegnanie przed nieuchronnie zbliżającym się zmierzchem.

Nachylała się ku lustrze, szminkę starannie rozprowadzając po wykrojonych, pełnych wargach. W zgięciu szyi zagościła mile drażniąca, acz nieuporczywa woń bergamotek. Prezentowała się przecież pięknie – długa suknia, spływająca z cienkich ramiączek, które uwydatniały wystające kości obojczyków, umykała rąbkiem na linii połowy łydek; jej kolor – krwisty burgund, który przybierała jedynie podczas kwiecistych okazji, doskonale uwydatniał mleczną barwę skóry.

I już miała się odwracać ku niemu, gdy poczuła bolesny uścisk na swoim ramieniu.

Uniosła wysoko brwi, jednak na jej obliczu na próżno było szukać jakichkolwiek ochłapów, oznak lichego przerażenia. Kąciki jej warg wręcz, drgając nieprzejednanie, po chwili ułożyły się w kpiący uśmiech.

– W tym kontekście, jesteś alfonsem, więc lepiej pilnuj, aby mi cycki nie wyleciały z tej sukienki – odparła z nienaturalnie stoickim spokojem. – Na co czekasz, Yaxley? – zabrzmiała retoryką, łapiąc go w drobne dłonie za nadgarstek, aby po chwili skierować jego smukłe palce na swoją łabędzią szyję.

Trwała tak przez ulotne momenty, aby po chwili ułożyć dłonie na jego policzkach.

Zdając sobie sprawę, jak karczemnie trudny dla Leandra był ten jeden, utkany przez powinności wieczór, nie ciągnęła dalej swojej nikczemnej gry – wzięła z jego dłoni chusteczkę i odwróciwszy się ku lustrze, starła resztę krwistej czerwieni z warg. Pozostawiła je subtelnie zaróżowione, a i ustępstwo to nie zagrało na jej poczuciu estetyki – suknia skąpana w burgundzie dostatecznie ściągała uwagę.

Poprawiła ramiączka ostatnim gestem, po czym odsunęła się od lustra, łapiąc Yaxley’a za dłoń.

– Jesteśmy spóźnieni – rzekła jedynie, kierując się ku drzwiom.

Zeszli po schodach do sali balowej nieprędko, każdym krokiem wybrzmiewając na starych, dębowych schodach. Pomimo nieprzyzwoicie wysokich obcasów, wciąż była niższa od partnera o nieomal pół metra – musiała zatem nadrabiać niebotyczną charyzmą i osobowością. Rozejrzała się – o dziwo, lwia część gości jeszcze się nie pojawiła, jednak w jej oczy prędko wzionął widok jego. Logan Borgin – zdecydowanie nie chciała tracić animuszu i kurażu przez jego towarzystwo, postanowiła więc nie kierować się ku solenizantce, zamiast tego uniosła głowę, badając reakcję Leandra.

Gambit Królowej
I'm not calling you a liar, just don't lie to me
Elegancka i wysublimowana panna, która zręcznie przemyka przez ulice, ubrana w biel, która stała się niemal jej symbolem (ewentualnie okraszona czerwonymi dodatkami). Czasami znajduje się w miejscach, gdzie przebywać kobietom z dobrego domu nie wypada, ale Prewettci nigdy nie mieli zbyt wielu poszanowania dla zasad i konwenansów. Przeciętnego wzrostu (160 cm) pachnąca drzewem sandałowym i lawendą. Długie, rude włosy chętnie spina w kunsztowne fryzury.

Seraphina Prewett
#9
07.11.2022, 00:39  ✶  
Dla niektórych zakład mógł być tylko głupią niewiadomą, dla niej, Prewetta z krwi i kości, był jedną z ważniejszych zasad jej życia. W końcu gdyby nie dawała swojego słowa, nie byłaby przecież wiarygodna, a chociaż kłamstwo wcale nie było jej obce, granie a wygrywanie i przegrywanie to zupełnie różne rzeczy w świecie hazardu. Jeżeli kłamałeś podczas rozgrywki, było dobrze dopóki nie byłeś na tym przyłapany. Jeżeli odmawiałeś uhonorowania zakładu, byłeś nic nie wartym śmieciem i nikt nie zamierzał już z tobą grać dalej.
Oczywiście, dostała napadu śmiechu kiedy tylko dostrzegła strój, który wybrał jej Logan – ale po tym, jak przez przegrany zakład wymogła na nim przemalowanie sklepu na różowy przez cały tydzień, nie spodziewała się czegokolwiek innego. W sumie już nawet potrafiła wyobrazić sobie całą tę sytuację, w której wszyscy rzucą jej w twarz to, co myślą o jej wyglądzie. Niech sobie gadają, oczywiście, cięty język był główną bronią ludzi którzy czuli się bezradni, a agresja wyzwalana była w tych, którzy bazowali na prymitywnych sprawach. Jeżeli nie dało się rozwiązać czegoś bystrym umysłem, cóż…choroba nie pomagała w formowaniu sobie opinii o innych. Wiedziała jednak lepiej niż żeby wypowiadać swoje myśli na głos.
Z Loganem w sumie nie wiedziała, jak to ujmować, bo bardzo często zaskakiwał ją wymyślaniem kolejnych wyzwań, bo to dawało jej kolejne zainteresowania albo możliwości wypełnienia swojej nudy dodatkową sytuacją. A że w większości wypadków kojarzono ją jako już i tak wybuchowy koktajl, nie zamierzała zmieniać tej opinii. Co nie znaczyło, że nie zamierzała zmienić tego stroju nieco pod siebie. Oczywiście samej sukienki nie zamierzała niszczyć, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka, ale nikt nie zmusi ją do tego, aby mimo wszystko zrobić sobie kieszenie przez które mogła wsunąć dłonie pod materiał, mogąc też swobodnie wymacać różdżkę albo nóż, zawieszone mniejszymi paskami na spodniach do jazdy konnej i butach, które skrzętnie przykrywała różowa satyna połączona z krynoliną. Nikt nie mówił, że nie może ubrać czegoś poza dodatkami.
Nawet włosy zmieniła dziś na kolor jasnego blondu, wiedząc, że będą niezwykle pasowały do tych różowych bufiastych dramatów które Logan jako mężczyzna z gustem ale bez polotu, jak większość mężczyzn jeżeli chodziło o modę, wybrał dla niej. Uśmiechnęła się na jego widok, poprawiając lekko włosy pozwijane w misterne warkocze – fryzura równie skomplikowana co komfortowa do poruszanie się po okolicy. Chociaż żałowała, że nie mogli się po prostu naćpać, bawiłaby się pewnie równie dobrze a może nawet i lepiej, a mogłaby przyjść ubrana w cokolwiek.
- Loganie, niezmiernie miło mi cię spotkać. Czyżbyś wątpił w to, że zamierzam spełnić warunku zakładu? Myślałam, że znamy się już na tyle, abyś nie musiał. – W jej oczach pojawił się zaciekawiony błysk, kiedy ujęła jego dłoń. Oczywiście, że mogła wyglądać jak zjawisko z niebios, wyglądałaby w końcu pięknie nawet w worku po kartoflach, gdyby jednak zdecydowała się go założyć. Pewnie kiedyś by się zdecydowała, zwłaszcza jeżeli akurat dojdzie do sytuacji, w której Logan dostanie jej zemstę za ten wyskok.
Przeszła z nim przez miejsce, z zaciekawieniem spoglądając na miejsce oraz na towarzystwo, nie opuszczając towarzystwa Logana – może później będzie na to chwila, ale teraz głównie trzymała się swojego towarzystwa, nie przez nieśmiałość, ale głównie przez reakcję na jej sukienkę oraz informację, że jest towarzyszką Borgina, chciała się dowiedzieć jak ludzie zareagują.
- Geraldine, miło mi poznać. – Wyciągnęła dłoń w jej kierunku, gotowa uścisnąć ją jak kobieta biznesu, z, najwyraźniej, kobietą biznesu, do towarzystwa jednak dotarł ktoś jeszcze, na co uśmiechnęła się lekko, odbierając kieliszek od Borgina i upijając lekko alkohol. – Przyda ci się mniej. – Mrugnęła do niego.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
07.11.2022, 13:01  ✶  
Logan, Theseus, Seraphina P.

Geraldine dostrzegła swojego ulubionego kuzyna, kiedy tylko pojawił się w rezydencji. Zdziwiło ją jedynie, że nie przybył tu sam, a w towarzystwie jakiejś kobiety. Sączyła już szampana, kiedy zaczęli się zbierać goście i nieomal się nim zakrztusiła, kiedy zobaczyła Seraphinę. Zmierzyła ją wzorkiem od stóp do głów. Zastanawiała się, co miała ona w głowie ubierając się w taką kreację, wszak w zaproszeniu była informacja o polowaniu. Czego właściwie mogła oczekiwać od laików? Zabawnie będzie, gdy wybiorą się do lasu, to było pewne.
- Logan...- wymuszony uśmiech wpełznął na jej twarz. Zastanawiała się, kiedy ostatnio go widziała i nie mogła sobie tego przypomnieć. - Miło mi poznać, Geraldine Yaxley, ale tego się pewnie panna zdążyła domyślić. - dygnęła jeszcze przed towarzyszką swojego kuzyna, a następnie uścisnęła jej dłoń. Co by nie było Ger starała się zawsze jakoś w miarę zachowywać, szczególnie na takich spędach, by nie narobić matce wstydu.
Upiła kolejny łyk szampana, który ponownie prawie utknął jej w gardle, kiedy usłyszała przytyk Logana. Na całe szczęście pojawił się Thes. Jakby jej kuzyn wywołał wilka z lasu, odetchnęła z ulgą. - Oczywiście, że nie.- musnęła ustami policzek przyjaciela na przywitanie. Bardzo cieszyła się, że już się tutaj pojawił. Zdziwiona była, że tak elegancko wyglądał - nie przywykła do widywania go w takiej wersji, nie żeby nie prezentował się dobrze, wręcz przeciwnie, zamierzała mu to później powiedzieć. Była mu ogromnie wdzięczna, że zdecydował się być tu dzisiaj z nią podczas tej farsy. Samej na pewno byłoby jej ciężko, a tak to przynajmniej miała go obok siebie.
Gdzieś w tle mignął jej młodszy brat, ze swoją wybranką. Kolejna w sukience... nie mogła zrozumieć toku myślenia tych kobiet. Przecież mieli iść na POLOWANIE nie był to bal Longbottomów. Nie zamierzała się jednak dzielić z tymi przemyśleniami głośno, jak na razie, później będzie musiała podzielić się tym wszystkim z Fletcherem.
- Właściwie to wy się chyba nie znacie.- Może jedynie ze słyszenia, wszyscy w jej rodzinie wiedzieli, że prowadza się z Thesem, nie było też tajemnicą, że razem mieszkają. - Theseus Fletcher mój - odetchnęła może zbyt głośno - mój przyjaciel, a to kuzyn Logan Borgin i jego piękna towarzyszka Seraphina Prewett.- starała się jak mogła odnaleźć w roli gospodyni.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Logan Borgin (3194), Seraphina Prewett (2008), Theon Travers (4276), Eden Lestrange (1814), Séraphine Anne Leroux (3360), Geraldine Yaxley (2637), Theseus Fletcher (1359), Atreus Bulstrode (1005), Loretta Lestrange (2490), Trevor Yaxley (722), Elaine Delacour (917), Bard Beedle (5116)


Strony (6): 1 2 3 4 5 6 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa