25 marca 1972
Posiadłość Yaxley'ów w północnej Walii, przyjęcie urodzinowe & zaręczynowe
wątek zbiorowy
Około godziny 9 rano
Pewną nerwowość wśród osób zamieszkujących wiekową posiadłość położoną w północnej części Walii, wyczuć dało się już na kilka tygodni wstecz. Choć wydarzenie, którego organizacja w głównej mierze spadła na barki pani domu, pod żadnym względem nie umywało się do balu i aukcji charytatywnej zorganizowanych ledwie tydzień wcześniej u Longbottomów - i umywać się do nich nie miało - to każdy jego szczegół musiał zostać dopięty na ostatni guzik. Tak jak zawsze. Jennifer Yaxley nie była kimś, kto pozwalał sobie działać na pół gwizdka. Czemukolwiek by się nie poświęciła, musiało zostać zrobione dobrze. A nawet doskonale. Rzecz oczywista, nie inaczej wyglądało to tym razem.
Czekając na pojawienie się pierwszych gości, zamiast relaksować się lampką czerwonego wina - tak jak to robił w tym czasie Gerard - przechadzała się po kolejnych pomieszczeniach, upewniając się w tym czy aby na pewno wszystko prezentuje się w odpowiedni sposób; znajduje na swoim miejscu. Raz czy dwa machnęła różdżką, poprawiając drobne niedociągnięcia, których zapewne dostrzec nie byłoby w stanie nawet najbardziej wprawne oko.
- A gdzie szampan? Powinien tu już stać! I lampki! - Zirytowała się, zatrzymując przy niewielkim stoliku, na którym znajdywał się jedynie obrus. Nie tak to miało wyglądać. Pierwsi goście mieli pojawić się na miejscu lada chwila, a tu wszystko w powijakach... i niby jak miała zaufać, że wszystko się uda? Potoczy w odpowiedni sposób? To było po prostu niemożliwe. - GERALDINE! - Po krótkiej chwili zdecydowała się przywołać do siebie córkę, licząc że chociaż z jej strony będzie mogła liczyć na odrobinę pomocy. Skoro z pozostałymi nie bardzo szło cokolwiek się dogadać.
W tym samym czasie do Gerarda, który ukrywał się w bibliotece, przybiegła skrzatka. Wyraźnie podekscytowana tym, co miało się tego dnia wydarzyć, trzymała rękę na pulsie. Ile to już lat spędziła w tym domu? Służyła dla tej rodziny? Nie byłaby w stanie zliczyć!
- Pan Leroux z córką za chwilę będą! Już są na podjeździe! - Poinformowała mężczyznę swoim lekko piskliwym głosikiem. Na co ten odłożył na stolik książkę, zaś swoje okulary przełożył do eleganckiego etui. Potrzebował ich jedynie do czytania, a na to, żeby miał się tym zajmować podczas przyjęcia, raczej się nie zanosiło.
- Dziękuje Triss. Jak zawsze jesteś niezastąpiona. - Odpowiada, podnosząc się z wygodnego fotela. Upewnia się, że dobrze wygląda. Jennifer pewnie by go za uszy wytargała, gdyby... zresztą, i tak pewnie to zrobi. Tak to już było. Ale nie narzekał. W zasadzie to był bardzo zadowolony z tego jak wyglądało ich życie.
Albo może, tak zwyczajnie, miał w sobie coś z masochisty.
Wiedząc, że nie zostało im na to wszystko dość czasu, rusza w pierwszej kolejności na poszukiwania żony, co nie powinno być dużym wyzwaniem. Dopiero co dało się usłyszeć jej krzyk, dochodzący z jednego z pomieszczeń na parterze. A, że tych nie było znowu tak wiele...
- Jenn, kochanie? - Odzywa się, zaglądając do dużego salonu. To tutaj miała się odbyć najważniejsza część przyjęcia. - Pan Leroux z córką już są prawie na miejscu.
Informuje kobietę, która dosłownie zastyga w miejscu. Z pewnym przerażeniem na twarzy, spogląda w kierunku sporych rozmiarów zegara, zdobiącego jedną ze ścian. Naprawdę stracili aż tak dużo czasu? Wydawało jej się, że ze wszystkim zdążą!
- Ale... ale... jeszcze nie ma lampek, szampana, włosów nie ułożyłam... - wyrzuca z siebie. Zdaje się, że lekko nawet pobladła. - i sukienka! - Dodaje.
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. - Stara się ją uspokoić. Lekko obejmuje, głaszcze po plecach. - Świetnie się spisałaś. - Dodaje, delikatnie obracając żonę w kierunku drzwi. - Idź, dokończ się szykować, a ja przywitam René i uroczą Séraphine.
- Nic nie jest w porządku... - Protestuje. Dość słabo, mimo wszystko świadoma tego, że nie ma na tego rodzaju bzdury czasu. - Powiedz Geraldine, żeby dopilnowała szampana, trzeba zorganizować lampki. - Mówi, pozwalając wyprowadzić się z salonu, skierować w stronę schodów. - Potrzebujemy ich do toastu za parę...
Tak, tak. Oczywiście, że tak. Gdyby pozwolić jej teraz mówić, Jennifer znalazłaby setkę zadań, kolejno dla Geraldine, Theona, Leandra, Gerarda, trójki skrzatów, Logana, a nawet Vasemira. Nieistotne, że tego ostatniego trzeba byłoby pierw podnieść z grobu. W końcu jaka to przeszkoda? Można znaleźć zdecydowanie większe. Gerard kiwa więc raz i drugi głową, po czym pośpiesza ciemnowłosą kobietę, przypominając, że pierwsi goście już czekają. I gdy tylko ta rusza do swojego pokoju, sam udaje się w kierunku holu, gdzie w towarzystwie domowego skrzata - Eskela - dane jest mu powitać René i Séraphine.
- Jesteście tacy punktualni. - Odzywa się, w pierwszej kolejności obejmując René, następnie ujmując rękę Séraphine, całując w dłoń. Nie ma to jak dobre wychowanie! - Séraphine, muszę przyznać, że od naszego ostatniego spotkania, jeszcze bardziej wypiękniałaś. - Odzywa się do dziewczyny, gestem zapraszając obydwoje gości do środka. - Eskel zabierze wasze rzeczy, nie krępujcie się jeśli czegoś wam potrzeba. Powinniśmy mieć jeszcze trochę czasu, zanim wszystko się zacznie.
Tylko czy aby na pewno tego czasu mają jeszcze dostatecznie dużo? To już kwestia sporna. Gdyby zerknąć na zegarek, okazałoby się, że lada moment pojawią się kolejni goście. Bynajmniej nie zjawiliby się oni na miejscu przed czasem.