„You can drink, you can feast
There's beauty in your beast
The flesh in the fruit and the blood in the wine”
♫
noc z 26 na 27 sierpnia 1972
– Astaroth, Sauriel & Victoria –
Myślała nad tym eliksirem od samego początku, odkąd tylko wpadło jej do głowy, że mogłaby spróbować podnieść komfort życia wampirów, ale gdy w równaniu był tylko Sauriel, to nie miał on jakiegoś wielkiego priorytetu. Wskoczył na wyższe miejsce na liście po tym, jak spotkała się w lipcu z Astarothem, nadal jednak pracowała wtedy nad czymś innym – być może należało nazwać to jej własną zachcianką, którą i tak musiała dopracować w ostatecznym rozrachunku, ale nigdy takie przełomowe przedsięwzięcia nie wychodziły przecież idealnie od pierwszej próby. Za to po tym, co wydarzyło się w sierpniu – wiedziała, że musi to opracować i to szybko. Odłożyła więc na bok wszystkie inne rozważania.
Na szczęście gdy już wydumała, jaką bazę powinien mieć ten eliksir, okazało się, że uwarzanie go nie zajmuje tak iryrująco długiego czasu, jak potrafiły niektóre inne mikstury. I tak kilka wersji poszło do kosza, a kiedy była już zadowolona z obecnej receptury – posłała swoje sowy. Aktualną wersję zaczęła przygotowywać po południu, po powrocie z pogrzebu, by była gotowa na umówioną porę.
Gdy warzyła, czas mijał jej zadziwiająco szybko… zawsze tak było, ale cóż – to naprawdę było jej hobby, na które nie miałaby czasu, gdyby była w pracy myślami dłużej niż przewidywał to czas, za jaki jej płacili. Uważała jednak, że znalazła idealny balans pomiędzy pracą a swoim prywatnym życiem, czasami tylko jedno przeciskało się do drugiego, tak jak ostatnio… jak przez ostatnie dni i dzisiaj, gdy była pożegnać swojego partnera. Taki młody… zbyt młody. A w Victorii było bardzo wiele smutku, bezsilności i żalu, który ściskał jej serce… a musiała się wziąć w garść. Myślała że już jakoś sobie z tym poradziła, ale ta ceremonia znowu obudziła te wszystkie emocje i jednak nie tak łatwo było jej się skupić, ale… teraz było trochę za późno na przekładanie tego na następny dzień, a poza tym co, powodem byłoby, że ma kiepski humor?
Była gotowa przed północą, a gdy usłyszała pukanie do drzwi, nie trzeba było na nią długo czekać. Dzisiaj nie była w żadnej sukience, a w czarnych, materiałowych, eleganckich spodniach, w które miała wpuszczoną piękną, czarną koszulę z prześwitującego materiału, wyszytego w kolorach czerwieni i zieleni w motyw róż. Dwa koty (mały czarny kociak i nieco większy, całkowicie błękitny kot, który świecił się w ciemności niczym prawdziwa gwiazdka), kręciły się gdzieś w pobliżu Victorii, za to trzeci kot… biały, długowłosy, siedział na szczycie schodów i patrzył oceniająco w drzwi.
– Zapraszam – padło po standardowym “dobry wieczór”, choć nie był to już żaden wieczór, a Pokątna o tej godzinie była całkowicie cicha. – Coś do picia? – poza krwią, oczywiście. Dzisiaj jednak towarzyska etykieta nie miała zostać dopełniona, bo nie planowała zapraszać Astarotha do salonu na piętrze, a… zamierzała jego i Sauriela zaprowadzić do piwnicy – do swojej pracowni alchemicznej.