• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[1.09.1972, noc] I'm not a vampire | Rodolphus, Sauriel

[1.09.1972, noc] I'm not a vampire | Rodolphus, Sauriel
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
05.02.2025, 11:34  ✶  
1 września 1972
Noc

I'm insane
Well, I can feel it in my bones
Coursing through my veins
When did I become so cold?
For goodness' sakes
Where is my self control?
If home is where my heart is
Then my heart has lost all hope


Jeszcze tego nie wiedział, lecz to nie był jego dzień - czy może raczej noc? Gdy zapuszczał się w uliczkę, prowadzącą na Nokturn, nie myślał o tym, by spuścić głowę lub też rzucić na siebie zaklęcie, pozwalające na ukrycie faktu, że ubranie, w którym był, odstawało od klasycznego nokturnowskiego ubioru. Często tędy przechodził, lecz zwykle dbał o to, by chociaż odrobinę zmienić twarz czy też kolor włosów, by nikt nie powiązał go z tą częścią Magicznego Londynu. Strzeżonego Merlin strzeże. Teraz jednak nie miał tyle czasu, by być przesadnie ostrożnym. Niektóre sprawy należało załatwiać od razu: a list, który wylądował miękko w jego kieszeni, nie pozostawiał mu zbyt wiele czasu na reakcję. Nie, nie był już Mulciberskim psem, gotowym aportować się w dowolne miejsce tylko po to, by szczeknąć na wezwanie Roberta. Ale o niektóre kontakty, poznane przy pomocy nieżyjącego już "sprzedawcy kadzideł", należało dbać. Szczególnie gdy informacje, które od nich płynęły, potrafiły zaskakiwać. W ten miły, przydatny sposób.

Skręcił w prawo, potem w lewo. Mijał ludzi, ubranych przeróżnie. W tanie, poszarzała garnitury, wyblakłe szaty i łachmany. Szaro-bure barwy mieszały się z kolorowymi, chociaż wypłowiałymi już kolorami niepasujących do siebie elementów garderoby, zapewne wyciągniętej ze śmietnika. Nokturn był fascynujący pod tym względem, że nie dało się go sklasyfikować jednoznacznie. Smród i ubóstwo? Zrób dwa kroki w lewo i zajdziesz do burdelu tak bogatego, że nigdy nie widziałeś tak pięknych kobiet. Jako taka prawość? Zejdź po schodkach na Ścieżki, a nigdy stąd nie wyjdziesz. Piękny, psychodeliczny misz-masz, skąpany w oparach opium i większej swobody.

!nokturn
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
05.02.2025, 11:34  ✶  

Orientujesz się, że coś cennego zniknęło z twojej torby lub kieszeni.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
10.02.2025, 20:42  ✶  

Ledwo wczoraj? A może jednak przedwczoraj? Pewien gagatek zawędrował na Nokturn. To nie będzie długa bajka - rozsiądźcie się wszyscy i posłuchajcie! Gagatek ten, nietoperz z przypadku, zawędrował nieprzypadkiem na ciemne alejki. Szukał, a znalazł! Przygody niemałej, wszak ciekawscy na nim skórę wieszali! Rozdzielali już oczami majątek, ten dla brata, a ten dla mnie - każdy coś dobrego z niego ściągnie. Czegóż tu szukał ten nicpoń odważny? Sławy? Kłopotów? Bójki frywolnej? I niechby się natknęła, choć to sławie urąga, pięści para co nie miara! Lecz nie tego czerń szukała, nie tego tutaj chciała. Bratnia dusza, wzór wolności, miał się doszukiwać sprawiedliwości! W słusznej sprawie przyszedł przecie - szukać wiedzy za zapieckiem. Czy go znalazł? Gówno znalazł! Skarb sam musiał przyjść do Pana. Tak się spotkał czarny gacek, na ulicy trochę strasznej, z czarnym kotem, tym dachowcem, taki morał z tego prosty! Ten kto szuka, ten coś błądzi, lecz już błądząc - nie zabłądzi!

Tak zabłądził nam kolejny rodzynek - jakże fatalnie podobny do swego psubrata. Akcja niemal kalką się jawiła przed oczami Sauriela, kiedy kolejny raz dotarło do niego hasło: ktoś nowy się pojawił. Z takimi informacjami zawsze można było sobie poradzić. Na przykład - zignorować je. Kiedy jednak słyszysz, że znowu Louvain Lestrange się tu kręcił to już miałeś małe what the fuck. Malutkie. Jednocześnie duże na tyle, żeby ruszyć swoje leniwe dupsko i odnaleźć tego, co już nie błądził. Bo ja zabłądził raz - to drugi raz nie mógł, tak? Jakoś tak to miało lecieć. Nie trzeba było długo czekać, żeby doczekać się hasła, że młody został ojebany. Na co? Sprał jednego, potem drugiego i w końcu zabrał sakiewkę, ważąc ją w dłoni. Gdyby trochę mniej lubił Louvaina (nie to, żeby lubił go wybitnie) to pewnie zajrzałby do środka. I potem musiał sobie wydłubać palcami oczy, bo spotkałby go wgląd na jakieś podejrzane kuleczki, albo inne dildo. Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Takim sposobem człowiek wyłaniał z siebie proste hasło - ignorancja była cnotą. Z tejże cnoty Rookwood zamierzał właśnie skorzystać.

Namierzenie tej ofiary losu na uliczkach było jak podtarcie sobie tyłka papierem toaletowym. Nie żeby Sauriel miał o tym nadal jakieś pojęcie, ale przecież piękne wspomnienia sprzed 4 lat nadal w głowie pozostawały. Podrzucił sakiewkę parę razy w dłoni, ale potem się opamiętał. On tym sobie rzucał, a tu się okaże, że w środku jest fabergé warte więcej niż cała ta ulica. Głupio byłoby je oddać w kawałkach i powiedzieć, że no - złodzieje tego nie uszkodzili. Ja uszkodziłem, bo mam syndrom niespokojnych rąk. Albo niespokojnego mózgu. Na pewno jakieś schorzenie by się na to znalazło.

- Oy! Pedale! - Zakrzyknął do pleców Louvaina, który ewidentnie kręcił się jak gówno w przeręblu. Czyli dokładnie tak samo, jak wczorajszego dnia. Z tą różnicą, że wczoraj zdążył złodzieja zatrzymać ZANIM czyn stał się ciałem. Dzisiaj było inaczej. - Nie zgubiłeś czegoś? - Złapał za kraniec sakiewki i pozwolił jej sugestywnie zawisnąć pod jego wyciągniętą w bok ręką. ALE ZARAZ ZAAARAZ..! Sauriel przymrużył czarne oczy, spoglądając na twarz jednak nie tak znajomą. Albo raczej: znajomą inaczej.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#4
14.02.2025, 09:51  ✶  
Nie pierwszy raz pomylono go z Louvainem. Nie byli jak dwie krople wody, pędzące w dół szyby, ścigające się o to, który z nich pierwszy wyląduje na dnie. Nie byli identyczni, chociaż posturę mieli niemalże taką samą. Blada cera, czarne włosy, często zaczesane w tył i ulizane na magiczny żel Potterów, by nie przeszkadzały podczas chodu. Szczupła, wysoka sylwetka, chociaż to Rodolfusowa była wyższa. Tatuaże nie były w przypadku tej dwójki punktem rozróżniającym, bo można je było maskować i ujawniać w dowolnej chwili, co też oboje praktykowali. Młodszy Lestrange miał ich po prostu mniej: jeden, konkretniej. Jeden, za którego widoczność dostałby przytulną, milutką celę w Azkabanie. Louvaina i Rodolphusa można było przyrównać prędzej do płatków śniegu: z daleka identyczni, z bliska kompletnie różni. Gdyby odwrócić mężczyznę, który teraz szedł nokturnowskimi ścieżkami, nikt nie pomyliłby go z dużo sławniejszym, starszym kuzynem.

Rodolphus Lestrange nie lubił ocierać się o innych ludzi - jednak w niektórych sytuacjach musiał przełknąć niechęć do tej czynności. Gdy minęła go niewielka grupka, złożona z trzech młodych czarodziejów, tylko się skrzywił, za późno przesuwając się w bok.
- Uważaj, kurwo, gdzie leziesz - wyzwiska spływały po nim jak po kaczce. Nawet nie drgnęła mu brew, bo szedł dalej, nastawiony na konkretny cel, konkretny zaułek, konkretne drzwi. I pewnie gdyby był bardziej uważny, to zorientowałby się, że to muśnięcie ciała o ciało nie było zwykłym zderzeniem, a kieszeń jego marynarki zrobiła się lżejsza. Nie potrzebował pieniędzy - miał ich więcej, niż potrzebował, jednak bycie okradanym nigdy nie było czymś, co było pożądane i miłe. Teraz jednak, wytrącony z normalnego rytmu, nie zauważył ani lżejszej kieszeni, ani stąpającego cicho Czarnego Kota, który obserwował jego plecy. I tak odkąd wszedł na Nokturn miał wrażenie, że w jego tył wbijają się nieprzychylne, lepkie spojrzenia, które najlepiej byłoby ignorować. Nie chciał kłopotów nie dlatego, że ich nie lubił: po prostu w tym konkretnym momencie zwyczajnie nie miał na nie czasu. Nie miał czasu na to, by przyłożyć w pysk osobie, która nazwała go kurwą, nie miał czasu na to, by zareagować na tego pedała, który wybrzmiał za jego plecami. Drgnął jednak, gdy dotarły do niego kolejne słowa. Nie zgubiłeś czegoś? Czy on zaczynał mieć paranoję, czy ten głos był mu jakoś dziwnie znajomy? Nigdy nie rozmawiał z Saurielem dłużej, kojarzył go tylko i wyłącznie dlatego, że był narzeczonym Victorii. Lestrange zatrzymał się, a jego ramiona nieco się uniosły, gdy wciągał powietrze w płuca.
- Do lustra krzyczysz, mate? - odpowiedział pytaniem na pytanie, łaskawie odwracając się w końcu, nie chcąc ignorować tak bezpośredniej interakcji. Szczególnie że coś w jego mózgu nieprzyjemnie swędziało. Skąd ja znam ten głos? Rodolphus zmrużył stalowoszare oczy, a dłonie powędrowały do kieszeni spodni. Lekko przygarbione ramiona się zgadzały. Kpiący, pogardliwy wręcz uśmieszek, błąkający się po ustach - to także się zgadzało. Ale nie zgadzały się rysy twarzy, nie zgadzały się oczy, nie zgadzał się nos i nie zgadzała się w bliższym poznaniu sylwetka tej osoby. To nie był Louvain, chociaż był tak do niego podobny. - Chowasz się przed Victorią na Nokturnie?
Nie to, żeby z niego kpił, gdy w końcu rozpoznał tę śliczną buźkę. O nie - gdyby Sauriel powiedział mu, że tak faktycznie było i chował się przed jego kuzynką w rynsztoku, łyknąłby to bez mrugnięcia okiem. On sam wylądował przez tę babę na Ścieżkach co najmniej raz.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Sauriel Rookwood (505), Pan Losu (11), Rodolphus Lestrange (851)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa