Świat płonął. Może to był tylko mały, malutki Londyn, plama w wizji całego świata, ale dla Sauriela to był cały świat. Świat stojący w płomieniach. Świat, który zamiast łzami płakał popiołem.
Ścierał ten popiół zmieszany z krwią ze swojej dłoni, kiedy stał przed lustrem w łazience. Spoglądał, ale nie widział. Widział, ale nie akceptował.
Wiedział, że z niektórymi rzeczami nie chodziło o akceptację.
Był zmęczony i brudny. Czuł się brudny. Siedział drugą godzinę w wannie z podwiniętymi nogami, w zimnej wodzie - ale to nic. Dobrze, że była zimna. Tak samo zimna jak jego ciało. Trzymał przedramiona na kolanach, a na przedramionach opierał swój podbródek. Nie myślał, nie marzył, nie odczuwał. Odłączył się od świata, bo jedno pytanie zapadło na zawsze na wargach. Odbiło się na języku jak stalowy pręt, którym oznaczano niewolników. Rodzina była zadowolona. Ojciec był dumny, matka odwracała głowę (tak, na pewno była zadowolona), a Joseph uśmiechał się szeroko i oczy mu błyszczały z ukontentowania. Z niego, z Fineasa, z wielu innych młodych i starszych czarowników, którzy tego dnia stanęli u boku Czarnego Pana i podjęli działania mające na celu... rzeź. Po prostu rzeź. Sauriel pamiętał dobrze, jak to wszystko wolno i topornie brnęło do przodu. Jak jego ojciec zapraszał tu tego, który ozwał się Czarnym Panem. Jak posiadłość stała się jego schronieniem, a teraz dom Rookwoodów był kolebką Czerni, wylęgarnią Zła. Bo jak inaczej można nazwać mord ludzi, winnych tylko temu, że w ich żyłach nie płynęła czysta krew? Że nie posiadali czystego rodowodu? Nie ważne, ile razy jego palec prześlizgnął się po rodowym drzewie nie odnajdywał tam niczego wartego wniesienia takiej ilości bólu do tego łez padołu. I nie ważne, jak bardzo chciało się uciec daleko, jak najdalej stąd to smycz w końcu przyciągała z powrotem.
Można zmyć krew z rąk, ale nie można było zapomnieć o tym, jak zdobiła skórę.
Jego skóra była śmiesznie pomarszczona, kiedy zdecydował się wreszcie wyjść z wanny, osuszyć, ubrać. W czerń. W koszulę, bo przecież nie wypadało inaczej pokazywać się w domu, przed ojcem, przed... wszystkimi istotnymi osobowościami, jakie mogły się tu teraz napatoczyć. Oto miał być ten wielki dzień. Kiedy nie tylko język miał być naznaczony fantaomowym, rozgrzanym piętnem, nie tylko dłonie wspomnieniami krwi, ale też i ciało - całkicie fizycznym znakiem. Kiedy szedł przez tutejsze korytarze i rozglądał się po nich zastanawiał się ile lat musiało minąć, żeby dotrzeć do tego punktu i ile śmieci, brudu i zawiści zostało przy tym rozsiane. Czarny Pan był przytłaczający. Sama jego obecność mroziła na wskroś, przenikała do najmniejszych zakamarków duszy. Piętnowała ją również. Nie było miejsca, w którym można się było ukryć. Nie było miejsca, dokąd można było uciec. Mógł o tym pomyśleć wcześniej - dużo wcześniej. Porzucić nadzieje, bo przecież porzucić winni nadzieje ci, którzy tu wkraczają. Teraz myślał o tym jako o głupocie młodości. Naiwności, że jednak coś się zmieni - na lepsze. Nie zmieniało. Przybywało tylko wyzwań, a służba wymuszona strachem budowała coraz wyższe ściany.
Życie wydawało się bardzo odległe.
Zapukał do pokoju Fineasa, przyniósł whisky i usiadł razem z nim przed kominkiem.
W ciszy.
Trzaskał ogień, a zza okna nie dobiegał świergot ptaków. Tylko pojedyncze krakanie. Wrony, gawrony czy inne pierony - wszystko jedno. Gołe liście, brudne ulice miasta i szare budynki - z tego okna nie było ich widać. Gdyby się wychylić to tak. Lecz nie z tych wygodnych, skórzanych foteli. Tu tylko te gałęzie ogołocone z zieleni wiosny zaglądały przez okienko, niby ponure palce wiedźmy, które chcą sięgnąć do wnętrza. Wykraść wszystko cenne, co jeszcze się tu ostało. Próżno szukała.
A może jednak nie..?
W końcu Fineas miał jeszcze kogoś bardzo cennego do stracenia.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.