• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14 Dalej »
[listopad 1970] Nastał czas ciemności

[listopad 1970] Nastał czas ciemności
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
01.01.2023, 13:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.02.2023, 19:16 przez Morgana le Fay.)  
Rozliczono - Sauriel Rookwood - Piszę, więc jestem


So far from being free
Of the past that's haunting me
The future I just can't touch

Olafur - so far

Świat płonął. Może to był tylko mały, malutki Londyn, plama w wizji całego świata, ale dla Sauriela to był cały świat. Świat stojący w płomieniach. Świat, który zamiast łzami płakał popiołem.
Ścierał ten popiół zmieszany z krwią ze swojej dłoni, kiedy stał przed lustrem w łazience. Spoglądał, ale nie widział. Widział, ale nie akceptował.
Wiedział, że z niektórymi rzeczami nie chodziło o akceptację.
Był zmęczony i brudny. Czuł się brudny. Siedział drugą godzinę w wannie z podwiniętymi nogami, w zimnej wodzie - ale to nic. Dobrze, że była zimna. Tak samo zimna jak jego ciało. Trzymał przedramiona na kolanach, a na przedramionach opierał swój podbródek. Nie myślał, nie marzył, nie odczuwał. Odłączył się od świata, bo jedno pytanie zapadło na zawsze na wargach. Odbiło się na języku jak stalowy pręt, którym oznaczano niewolników. Rodzina była zadowolona. Ojciec był dumny, matka odwracała głowę (tak, na pewno była zadowolona), a Joseph uśmiechał się szeroko i oczy mu błyszczały z ukontentowania. Z niego, z Fineasa, z wielu innych młodych i starszych czarowników, którzy tego dnia stanęli u boku Czarnego Pana i podjęli działania mające na celu... rzeź. Po prostu rzeź. Sauriel pamiętał dobrze, jak to wszystko wolno i topornie brnęło do przodu. Jak jego ojciec zapraszał tu tego, który ozwał się Czarnym Panem. Jak posiadłość stała się jego schronieniem, a teraz dom Rookwoodów był kolebką Czerni, wylęgarnią Zła. Bo jak inaczej można nazwać mord ludzi, winnych tylko temu, że w ich żyłach nie płynęła czysta krew? Że nie posiadali czystego rodowodu? Nie ważne, ile razy jego palec prześlizgnął się po rodowym drzewie nie odnajdywał tam niczego wartego wniesienia takiej ilości bólu do tego łez padołu. I nie ważne, jak bardzo chciało się uciec daleko, jak najdalej stąd to smycz w końcu przyciągała z powrotem.
Można zmyć krew z rąk, ale nie można było zapomnieć o tym, jak zdobiła skórę.
Jego skóra była śmiesznie pomarszczona, kiedy zdecydował się wreszcie wyjść z wanny, osuszyć, ubrać. W czerń. W koszulę, bo przecież nie wypadało inaczej pokazywać się w domu, przed ojcem, przed... wszystkimi istotnymi osobowościami, jakie mogły się tu teraz napatoczyć. Oto miał być ten wielki dzień. Kiedy nie tylko język miał być naznaczony fantaomowym, rozgrzanym piętnem, nie tylko dłonie wspomnieniami krwi, ale też i ciało - całkicie fizycznym znakiem. Kiedy szedł przez tutejsze korytarze i rozglądał się po nich zastanawiał się ile lat musiało minąć, żeby dotrzeć do tego punktu i ile śmieci, brudu i zawiści zostało przy tym rozsiane. Czarny Pan był przytłaczający. Sama jego obecność mroziła na wskroś, przenikała do najmniejszych zakamarków duszy. Piętnowała ją również. Nie było miejsca, w którym można się było ukryć. Nie było miejsca, dokąd można było uciec. Mógł o tym pomyśleć wcześniej - dużo wcześniej. Porzucić nadzieje, bo przecież porzucić winni nadzieje ci, którzy tu wkraczają. Teraz myślał o tym jako o głupocie młodości. Naiwności, że jednak coś się zmieni - na lepsze. Nie zmieniało. Przybywało tylko wyzwań, a służba wymuszona strachem budowała coraz wyższe ściany.
Życie wydawało się bardzo odległe.
Zapukał do pokoju Fineasa, przyniósł whisky i usiadł razem z nim przed kominkiem.
W ciszy.
Trzaskał ogień, a zza okna nie dobiegał świergot ptaków. Tylko pojedyncze krakanie. Wrony, gawrony czy inne pierony - wszystko jedno. Gołe liście, brudne ulice miasta i szare budynki - z tego okna nie było ich widać. Gdyby się wychylić to tak. Lecz nie z tych wygodnych, skórzanych foteli. Tu tylko te gałęzie ogołocone z zieleni wiosny zaglądały przez okienko, niby ponure palce wiedźmy, które chcą sięgnąć do wnętrza. Wykraść wszystko cenne, co jeszcze się tu ostało. Próżno szukała.
A może jednak nie..?
W końcu Fineas miał jeszcze kogoś bardzo cennego do stracenia.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#2
05.01.2023, 00:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.01.2023, 00:46 przez Julien Fitzpatrick.)  
Fineas nie zabawił przy alkoholu tyle, ile by chciał. To on zazwyczaj odpowiadał za to, że Charles nie chciał angażować się w wypełnianie idei, którym powinna być wierna cała rodzina, więc i teraz nie było inczaej. Spojrzał na Sauriela wymownie zanim odstawił pustą już szklankę na stolik i wymaszerował z pokoju spinając ramiona, odgarniając ciemne włosy z czoła, doprowadzając się do porządku. Był zbyt wyrozumiały, co do swojego młodszego brata, było mu to wytykane już wiele razy, ale nie potrafił pójść i zmusić Charliego, aby ten robił to, samo, do czego oni byli zmuszani. Myślał, że z kolejnymi tygodniami, miesiącami i latami wszystko stanie się prostsze, ale niestety - działo się odwrotnie. Brzemię odebrania życia innym spoczęło na jego młodych ramionach, a wraz z nim, niczym kula u nogi, los młodszego brata, za którego, odkąd jeszcze byli dziećmi, biegającymi w piasku plaż Devonu, czuł się odpowiedzialny.
Drzwi zamknęły się za starszym Rookwoodem zostawiając Sauriela ze szklanką, do połowy pusta butelką i dogasającym kominkiem.
Pokój nie pozostał jednak w ciszy na długo, bo zaraz drzwi otworzyły się znowu, a deski ugięły pod ciężarem kogoś innego. Niezbyt przyzwyczajona do rzadko pojawiającego się na niej, akuratnie tego konkretnego, ciężaru wydala z siebie chropowate skrzypnięcia, a tej intonacji winszowały nienaoliwione, ciężkie drzwi, które zamknęły się ponownie, tak samo gwałtownie, jak otworzyły, z głośnym kliknięciem, uderzeniem drewna o drewno.
- Fin, widziałeś to? - pretensjonalny głos Charlesa obudziłby zmarłego, a sam chłopak nie zorientował się jeszcze, że osoba siedząca tyłem do wejścia, a przodem do kominka nie jest jego starszym bratem - To jest absurdalne. Nikt nikomu nie powinien usługiwać, to ze urodziliśmy się bogaci czy w całkowicie czarodziejskiej rodzinie nie czyni nas Panami nikogo. Ile jeszcze ludzi musi zginąć, aby wszyscy to zrozumieli? Ministerstwo nic z tym nie robi, nie babrzesz się w tym dalej, prawda? Nie toniesz w tym głębiej? Powiedz, że trzymasz się od tego z daleka... - podszedł bliżej, bo chciał zobaczyć dlaczego brat nie reaguje na jego dosadne wypowiedzi. Zaraz tez pożałował swoich akcji, wtargnięcia do tego pokoju jak i nie przemyślenia swoich słów i akcji. Przełknął ślinę i wypuścił powietrze przez nos. Nie spodziewał się konfrontacji z innym członkiem rodziny, ale chyba powinien był, skoro przyszedł do rodowej rezydencji.
Zacisnął usta, wyglądał jak nadąsany uczeń, który miał więcej racji niż nauczyciel, ale wciąż wisiał nad nim autorytet dorosłego. Był też podobnie zirytowany, a ta emocja biła od niego bardziej niż zapach listopadowego, wilgotnego powietrza, który osiadł na niezbyt kojarzącej się z czarodziejską modą bluzie i umorusanych butach.
Zacisnął ręce w pięści, gotowy na zażartą dyskusję. Pożałował, że w ogóle tu przyszedł, ale troska o brata była ważniejsza niż cokolwiek innego, niż własne bezpieczeństwo, niż zdrowy rozsądek. Charlesem kierowały emocje i gryfowska brawura, której ilość musiała starczyć na całą rodzinę. Nie było to najlepsze połączenie, przynajmniej nie przynosiło nic dobrego, pomimo pozytywnych chęci samego młodego Rookwooda.
- Gdzie jest Fineas? - zapytał wręcz z pretensją, a materiał gazety, którą ściskał w ręce rozdarł się odrobinę pod naporem siły. Ciemne, grube brwi zmarszczyły się tworząc zmarszczki pomiędzy sobą, a w brązowych oczach zatańczyła buta zakrywając wcześniejsze niezdecydowanie.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
06.01.2023, 23:34  ✶  
Tak jak żal mu było tej dwójki, tak i trochę im zazdrościł. Gdzieś w swoim środeczku. Tego, że siebie mają. Tego, że nie są sami jak pierdolony palec na tym świecie (ale to palce nie występowały w kompanii 5?). Pytanie czy było czego zazdrościć? Sam sobie to pytanie zadawał. Raczej patrzył na to z dystansem, bo mieli siebie, jasne. Tylko czy to na pewno było błogosławieństwo? Nigdy by nie powiedział, że Charles był kulą u nogi Fineasa. Ale tylko dlatego, że widział, co się z Fineasem dzieje. Uważał, że Charles był kluczem do człowieczeństwa tego mężczyzny. Że jeśli cokolwiek trzymało go przy zdrowych zmysłach i pomagało zmrużyć oczy to, pomimo całego zmartwienia, myśl, że Charles ma się dobrze. I że to dzięki niemu udawało się go trzymać z daleka od gnojowiska, zanim wpadł w to szambo po uszy. Pomógłby, gdyby tylko umiał. A jedyne, co umiał, to czasem ich kryć, jeśli taka potrzeba zachodziła. Nie miał ambicji na to, by być kimkolwiek ważnym w tym pojebanym zbiorowisku psychopatów i morderców. O zgrozo, przecież zaliczał się do drugiego grona. A dzisiaj mógł tylko przynieść Fineasowi whisky, gdy pierwszy raz jego dłonie splamiła krew. Zadziwiająco dobrze się trzymał.
Sauriel po pierwszej śmierci rzygał jak kot i chorował chyba dwa tygodnie.
Whisky była do połowy pusta, jak do połowy puste było to, co działo się między braćmi. Zamiast być zapełniane tworzeniem pozytywnych chwil to był żar. I chyba jakiś żart do kolekcji. Na współkę z tym, że nie da się utrzymać takiej ilości sekretów przed kimś, kto za dużo widzi, potrafi łączyć wątki i przede wszystkim doskonale zdaje sobie sprawę, że z Fineasem nie działo się zupełnie nic dobrego. Czy Sauriel lubił Charlesa? Spędzając tyle czasu z Fineasem, który był mu dość bliskim gościem, z którym dzielił wiele przeżyć i z którym nie raz pomagali sobie wzajem wstać z ziemi, kiedy wydawało się to niemożliwe, z jakiegoś powodu czuł za niego odpowiedzialność. Za Charlesa się znaczy. Jakby ta braterska więź go musnęła, pomiziała po kostkach jak kot zmuszając do zainteresowania się. A jak to z kotami bywało - no przecież słodziakowi nie odmówisz, prawda? Weźmiesz go na ręce. A kiedy już to robisz niekoniecznie chciałeś go odkładać.
Nie spodziewał się, że obiekt wszystkich zmartwień Fineasa i jednocześnie obiekt jego wybawienia i nadziei wtargnie tutaj, manifestując swoje żale i złości, a niesprawiedliwość świata nie zechce przepisać historii i etykiety podług jego woli. Nie. Los miała to w szanowanym tyłeczku, którym trzęsła i czasami go wypinała, jeszcze się klepiąc. Przeznaczenie? Jasne, jeśli wierzysz w nieuniknione to nie ważne, co zrobisz i tak do niego dotrzesz. Niech będzie, że Los z Przeznaczeniem zatańczyły walca i przypadek z zapisaną przyszłością spięły się razem na tę chwilę. Chwilę, w której Sauriel zamknął powieki, odetchnął i mocniej zacisnął palce na szklanicy. Czy mógł mu przerwać? Ano - mógł. Jak to mówią jednak: młodzi się muszą wyszumieć.
Sauriel bardzo powoli obrócił się w kierunku Charlesa. Mężczyzny jawnie zawiedzionego, że spotkał tutaj kogoś innego niż tego, którego spotkać się spodziewał.
- Łooł, byczku, ale bez takich demonstracji siły, bo się aż zlęknę. - Powiedział zblazowanym tonem Sauriel zanurzając usteczka w whiskey. Niemal siorbnął dla efektu. Dał mu dodatkowe minuty dla przyswojenia pewnej wiedzy, tych informacji, tego, że brata tu nie ma, a on wszedł na pełnej. - Serio, Charles. Przychodzisz tu z pyskiem i pretensjami do niesprawiedliwości świata? - Wskazał szklanką na gazetę. Teraz tę nie-w-całości-gazetę. - Może jakieś wsparcie dla brata zamiast domagania się świątobliwej sprawiedliwości.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#4
09.01.2023, 23:43  ✶  
Czy zrobiło mu się głupio?
Absolutnie nie. Był zirytowany, a ton głosu Sauriela jedynie dolewał oliwy do ognia, zwłaszcza sposób w jaki go nazwał. Zacisnął mocniej szczękę, ale nie ruszył się jak na razie, wiedząc, że nie powinien poddać się tej pierwszej złości, że kłótnia tutaj niczego nie wskóra. Prawda była taka, że chciał prychnąć, zdeptać tę gazetę i nawtykać komukolwiek, bo potrzebował się wyżyć, bo niesamowicie irytowało go, że musi w ogóle żyć w świecie, gdzie jedyną osobą w rodzinie, od której jest w stanie dostać wsparcie to Fineas, który w dodatku jeszcze za to obrywał. Nienawidził tego, ale Sauriel miał częściowo racje - przyszedł tutaj, aby wykrzyczeć się o niesprawiedliwościach świata, ale czy to było naprawdę aż tak złe? Chciał wyrazić swoje zdanie, porozmawiać z kimś, komu ufał, z kimś, kto o niego dbał, skoro rodzice przestali się tym interesować już dawno temu.
Odetchnął, nie otwierając ust, więc jego pierś się uniosła, a powietrze wyleciało nosem, więc faktycznie przypominał tego byka, o jakim wspominał drugi Rookwood. Drugą połową prawdy było, że przyszedł tutaj, aby dowiedzieć się co planuje Fineas i być może nakłonić go do odcięcia się od rodziny, której poglądy, od wielu lat, skłaniały się w stronę radykalnego nietolerowania Mugoli. Nie rozumiał dlaczego jego starszemu bratu było tak trudno po prostu się odciąć, wyjść za próg i nie patrzeć za ramie, powinni byli zrobić to już dawno temu, dla własnego dobra. Rozumiał sentyment względem rodziców, sam, jakiś czas z nim walczył, ale ostatecznie wybrał siebie, a przynajmniej chciał, bo jedną nogą wciąż był w tym ciemnym pomieszczeniu, gdzie Fineas wydawał się, momentami być całym sobą twierdząc, że tylko tak jest w stanie chronić i Charlesa, i siebie.
- Daj sobie spokój z takimi tekstami, gdybym wiedział, że nie Fineas tu siedzi nawet bym się nie odzywał, nie ma po co strzępić języka - bąknął, chociaż widać było, że są to myśli już przefiltrowane, że pierwsza złość wyszła z niego wraz z tym długim wypuszczeniem powietrza i zaciśnięciem rąk na Merlina-winnej-gazecie.
Sauriel był dla Charliego, w pewnym sensie, enigmą. Był jak czarny kot, trudno było przyporządkować go do jakiejkolwiek idei, bo indywidualizm zionął z niego na kilometry. Trzymał się blisko Fineasa, bo byli w podobnym wieku, siłą rzeczy miał z nim więcej kontaktu niż z młodszym Charlesem, który nie dość, że wywinął się spod rodzicielskiej egidy teorii czystości krwi, to jeszcze niespecjalnie cieszył się na jakiekolwiek aktywności rodzinne, czegokolwiek miały one dotyczyć.
- Wsparciem do czego? Popierania poglądów, które wykluczają połowę naszej społeczności i traktują ich jak obywateli drugiej kategorii? Słyszałem wiele razy ojca, wuja czy matkę jak rozmawiali o tym ze sobą, myślisz, że nie przychodzę do domu bo tak mi się akurat chce? Boje się, że jak tu wejdę to usłyszę coś jeszcze gorszego, coś rodem z tej popieprzonej mowy w gazecie. - odłożył przedarty materiał na pobliską szafkę i założył ręce na piersi, nie postąpił do przodu, wciąż stał bliżej drzwi.
- Fin wie, że może na mnie polegać we wszystkim, więc nie dawaj mi takich moralniaków, kiedy przychodzę słusznie rozzłoszczony wypowiedzią tego cholernego Czarnego Dzbana, bo tylko tak można go nazwać. Też mi wielki czarodziej, magik, celuje w słabszą grupę, wiecznie uciskaną i myśli, że jest wielkim wojownikiem. Tylko frajerzy skupiają się na dręczeniu słabszych, bo do takich na swoim poziomie boją się skakać. - wywrócił oczyma. Cały Hogwart stawał na przeciwko dręczycieli 'tych słabszych', nie raz zarobił za to w nos, miał podbite oko czy złamaną kończynę, ale nigdy nie żałował.
Voldemort mógł być potężnym czaroksiężnikiem, ale w oczach Rookwooda jego postulaty czy cała ta nienawiść kierowana na Mugolaków były po prostu żałosne. Sam nie miałby szans, gdyby miał stanąć z nim do pojedynku, zdawał sobie z tego sprawę, ale to nie przeszkadzało w krytykowaniu poglądów i całego ruchu.
Patrzył uważnie na Sauriela, jakby słowa, które skierował do niego miały prowokować, chociaż w gruncie rzeczy po prostu szukał jakiegokolwiek znaku, że drugi mężczyzna się z nim zgadza, że Charlie nie jest jedyną osobą w tym pomieszczeniu, który uważa, że tego typu poglądy nie powinny mieć miejsca, przynajmniej nie na taką skalę.
- W czym oni są od nas gorsi, Sauriel? No w czym. Nie uważasz, że to po prostu jakaś chora wizja stukniętego dzbana? - dopytał jeszcze, poniekąd z nadzieją, bo ta przecież umiera ostatnia.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
10.01.2023, 00:41  ✶  
Nie było zła w zachowaniu Charlesa. Była frustracja, było pragnienie zrozumienia, była jakaś naiwna, dziecięca potrzeba tego, by zostać zrozumianym. Nie, przecież nie naiwna. Gorąca. Przepalająca jego duszę, a ogień ten tonął w oczach Sauriela. I tam dogasał. By płomienie żył, a pomarańcz oblewał łaskawie świat, potrzebował jednego - powietrza. Nie było zaś tlenu w czerni, która nie znała dobra, ni ciepła, ni łaski oddechu. Nie było więc niczego bardziej frustrującego dla tego igrającego ze światem Ognika, który chciał się stać Pożogą, gdy napotykała na zupełną pustkę, której nawet nie mogła poparzyć. Bo jak spopielić coś, co już nawet nie posiadało popiołów po poprzednim pożarze?
Sauriel wiedział, że jego ton jest prowokujący. Miał taki być. Miał zły dzień, zły tydzień, miesiąc. Złe życie. A skoro miał zły dzień (w całym tym złym życiu) to takim ludzkim było przelać chociaż część tej złości na innych. Kiedy samo pojawienie Charlesa z jego słowami go do tego leciutko podburzyło. Do bycia jadowitym. Zupełnie jakby ten Czarny Kot czasami nurzał swoje pazury w truciźnie węży i sprawdzał, czy była skuteczna. Była? Nie widział zmiany w twarzy Charlesa, czy jego irytacja stała się jeszcze bardziej zirytowaną? Czy może w ogóle źle to ocenił i wcześniej był tylko przejęty, a to jemu ten głos zabrzmiał, jakby szukał tutaj trąb anielskich, które zagrzmią na powitanie światła w domenie ośmiogłowej Bestii? Trąb nie było, anioły pogubiły pióra, a Bestia? Ta miała się całkiem dobrze. Tylko tym razem nie miała twarzy nadobnej ladacznicy, a całkiem przystojnego jegomościa. Cokolwiek by jednak nie dręczyło Charlesa i jakkolwiek by nie był zły na brata, pozostawało w jego dłoniach jedno - pilnować tego Byczka, żeby się nie rozpędził i nie grzmotnął rogami w ścianę. Żeby się na niej nie rozbił i nie połamał. Żeby z tych pokruszonych potem ścian nie wypłynęła czarna maź, która go zatopi i zmieni jego kolor. Charles był czysty. Był o wiele bardziej czysty niż on sam, Fineas, czy głowa ich rodu. Był czysty, bo jego dłonie nie były zroszone krwią. I o to warto było walczyć. Tego warto było pilnować. Za to warto było się zbrukać. Patrząc na niego i słuchając go przypominało mu się to, jaki chciał być, nim świat powiedział mu, kim być musi. I przypominało mu się o tym, że kiedyś wierzył w większe dobro.
- Aha. Już czekam, aż Fineas wyjdzie na ulicę z transparentem "chwała czystej Anglii". - Wolną ręką, w której nie trzymał whisky, przeciągnął w powietrzu przed sobą, jakby właśnie malował ten obraz Fineasa przed oczami Charlesa. On, stąpający na czele pochodu, klękajcie brudasy! - Daj spokój. - Czy naprawdę musiał mu mówić "w czym wspierać"? Charles był czarną owcą rodziny - a przynajmniej za taką mieli go jego rodzice. Jak dla Sauriela - to raczej oni tymi czarnymi owcami byli. Wstydem. Malarią, której nie możesz się pozbyć. Właściwie to do końca nie wiedział, na ile mają kontakt ze sobą bracia. Czy ciągły? Częsty? Na pewno nie do końca szczery - przynajmniej tak wydawało się Saurielowi. Tak jak i nie uważał, żeby Charles był głupi i nie domyślał się, że jego brat wplątał się w coś poważnego. I dlatego tu przyszedł. I dlatego o tym, co się wydarzyło, słyszał. Tyle zależności... a wszystkie niepokojące. Zwłaszcza, kiedy myślałeś o tym, że jednak ściany miały uszy. Czarne oczy przesunęły się na drzwi za Charlesem, jakby spodziewały się tam znaleźć kogoś stojącego w progu. Ale w drzwiach nikogo nie było.
A potem Sauriel splunął whisky (na szczęście z powrotem do szklanki), kiedy Charles pierdolnął o "Czarnym Dzbanie" i keknął. W tej nieludzkiej pustce jego oczu aż zajaśniały światełka rozbawienia, a on sam próbował jednak nie uśmiechać się turbo szeroko. Więc uśmiechał się półgębkiem, beczkując w swoim wewnętrznym turbo-mrocznym-świecie z tego, co usłyszał. Uniósł brwi i spojrzał na mężczyznę, wierzchem dłoni ocierając podbródek.
- Prawda? - Zapytał ze szczerym rozbawieniem, rozsiadając się ponownie. - O nie no, przepraszam, to moralniaczków już dla pana nie będzie. Widzę, że tutaj mocne poglądy polityczne. - Nie powinien z nim się bawić, żartować. To powinien być czas powagi. A tymczasem - oto Charles. Który przyszedł tutaj, ten Płomyk, by przerwać ponurą i bardzo dłużącą się noc. Zapach palonego drwa był bardzo odświeżający. - Tylko się trochę przymknij, bo jak ktoś usłyszy to tłuczone talerze będą najmniejszym problemem. - I oczywiście mógł nawiązywać do ich pierdolniętej na punkcie czystości krwi rodziny... Tylko czy Charles w takiej odpowiedzi znalazł tego, czego oczekiwał? Sauriel był cynikiem. I ten cynizm towarzyszył mu na co dzień.
- Czy ty chcesz dla nas zrobić problem? - Syknął na chłopaka. - Życie w tym domu jest wystarczająco spierdolone, jak chcesz gadać na takie tematy to nie pod tym zjebanym dachem. - Pełnym zjebanych ludzi. Sauriel podniósł się z fotela, autentycznie zaniepokojony tym, że naprawdę ktoś mógłby słuchać... Gdyby biło mu serce, to właśnie wygrywałoby tercet. Ale nie biło. Było tylko ciśnienie rosnące pod czaszką.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#6
10.01.2023, 01:40  ✶  
Nie lubił, gdy ktoś traktował go protekcjonalnie, a właśnie to - mimo wszystko - wyczuwał z wypowiedzi oraz nastawienia swojego rozmówcy. Ciemne oczy Sauriela błądziły chwile po pomieszczeniu, jakby sam mężczyzna sprawdzał, czy na pewno nie są sami. Dopiero teraz dotarło do Charlesa, że są w domu, gdzie każdy tak naprawdę może ukrywać się w cieniu, słuchać, a potem wyjść z niego w odpowiednim dla siebie momencie. Nie przestraszył się, przynajmniej nie wizją konsekwencji dla siebie. Gdyby to od niego zależało już dawno wykrzyczałby to, co uważa ojcu, głowie rodu czy komu trzeba było, ale wiedział, że wyrzuceniem za próg by się to nie skończyło, zdawał sobie sprawę, że Fineas potrzebował jakiejś podpory, nawet tak niestabilnej. Tylko dlatego wciąż nie zapakował ostatnich rzeczy i nie wyniósł się z tego teatrzyku, bo czuł, że starszy brat go potrzebował, a wizja opuszczenia go, zostawienia za sobą przyjemnych wspomnień z Devonu go przerastało. Charlie, mimo wejścia w 20 rok życia pare miesięcy temu, wciąż chciał zostać dzieckiem, chłopcem, nie ponosić odpowiedzialności, nie dźwigać jej na barkach, bo nie uważał, że powinni. Oczywiście nie chodziło tutaj o sprzątanie po sobie, wychodzenie do pracy, czy tak trywialne czynności - żadne z nich, pomimo różnicy wieku, nie powinno było być zmuszane do tego, aby taszczyć brzemię niezrozumienia, brzemię poświęcania się dla rodziny, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Charles żałował ich wszystkich - matki, ojca, rodziców Sauriela i jego samego poniekąd też, nie rozumiał przymusu jakim się kierowali, ten był dla niego tylko tradycją, zakurzoną pamiątką, którą można było zostawić na strychu, wspominać o niech w księgach, nie zapominać o istnieniu, ale nie używać na codzień, nie szczycić się nią w rozmowach, nawet jeżeli tylko z najbliższymi i tymi, którzy podobne, zakurzone pamiątki posiadali.
- Kurna, przecież wiesz, że nie o to mi chodzi, sarkastyczny gałganie - wciąż filtrował słowa, bo po pierwszej wypowiedzi Sauriela zauważył, ze ten szukał zaczepki, to samo zresztą po jego kolejny gestach i ruchach, przynajmniej tak mu się wydawało, tak mu podpowiadała intuicja, więc Rookwood jej ufał.
- Byłoby mi łatwiej mówić ciszej gdybyś traktował to, co mówię poważnie. - sarknął tylko, przygryzając policzek, bo był na skraju wytrzymałości, miał wrażenie, że zirytowanie dosięgnęło swojego limitu, zmarszczył brwi ponownie, ale musiał przyznać, że niczego dobrego nie wskóra wykrzykując te rzeczy tutaj. Fakt, faktem chciał z Finem porozmawiać na spokojnie, wyciągnąć go z domu i dopiero wtedy kontynuować, ale sytuacja, w jakiej się znalazł i fakt, ze nie stanął w cztery oczy z bratem, a z kimś całkiem innym, wyprowadził go z równowagi, w której i tak już ledwo się trzymał.
- Chce ten problem rozwiązać, najlepiej raz na zawsze. Nie rozumiem po co tu siedzisz, skoro jest taki spierdolony. Jaki jest sens lgnąć do czegoś, co widocznie cię zabija? Im dłużej tu jesteś tym większym spierdoleniem przesiąkasz, tak to chyba działa, nie? - nie miał zamiaru się wycofać, ale nie mówił już tak głośno i dobitnie, zszedł z tonu, tylko po to, aby nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania, jakby ktoś akurat przechodził obok pokoju.
- A skoro tak cię rozbawiło to, co mówiłem to może przedstawisz mi swoją opinię na temat tego wydrukowanego gniota, co? To się razem pośmiejemy. - rzucił drugiemu mężczyźnie odłożoną przed chwilą na szafkę gazetę, fakt była pognieciona i lekko podarta, ale dało się spokojnie rozczytać artykuł na okładce, który był zwieńczony charakterystycznymi, ruszającym się fotografiami.
Charles chciał być brany na poważnie, miał dużo przemyśleń, też sporo rzeczy widział w pracy, ale gdy słowa wypuszczały jego usta to albo brzmiał jakby się nad sobą użalał, albo jak chłopak ze szkoły, który zawsze skręciłby ci blanta, a dokuczającego ci gnojka pobił za garażami, nic pomiędzy. Zazdrościł Saurielowi wyrachowania w sarkazmie oraz tak dobrze wyważonych odpowiedzi.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
10.01.2023, 11:45  ✶  
Miał połowicznie rację, z tym protekcjonalnym traktowaniem. Nie dlatego, że miał do niego takie nastawienie, że myślał o nim jak o małym gniocie, który kręci się pod nogami. Nastawienie człowieka i jego wizja na osobę mogła zawsze wyglądać tak samo, ale potem przychodził moment, kiedy wdepnąłeś na ulicy w psie gówno. I nawet najbliższy przyjaciel zaczynał cię wkurwiać. Charles reprezentował to, za co warto walczyć i umierać. To, co warte jest grzechu i przemocy. Paradoks, co? Niewinność warta przemocy. I chociaż tak samo myśleli - że Fineas potrzebował swojego kochanego braciszka - to Sauriel powtarzał sobie, że o wiele lepiej by było, żeby Charles zniknął. Zmienił imię, nazwisko, wyjechał do Meksyku ze swoim nowym, wypastowanym sombrero. Nie musiał pytać Fineasa, co o tym sądzi. Wiedział, co by odpowiedział. Po prostu nie było dobrze, żeby ten mężczyzna się tutaj kręcił. Nasta czas ciemności, a to nie był dobry czas dla ludzi, którzy nie posiadali instynktu samozachowawczego. Którzy mieli bunt w swoich żyłach i chcieli wykrzykiwać prawdę w twarz tym, którzy mogli ich skrzywdzić. Nastanie w końcu moment, że czas Charlesa nadejdzie. I to nie Fineas wtedy będzie na czele pochodu, jak dla żartu został wymalowany, a Charles. I nie "czystość krwi" będzie na transparentach, a "równość dla ludu". Gwałtowność i gorąca krew tego młodzika prześmiesznie malowała się na tle ich zimnego rodu. Ten Płomyk na tle Ciemności. Sauriel wyciągał do niego swoje martwe dłonie, żeby choć na moment się ogrzać, a potem przypominał sobie, że nie dla niego światło i ciepło.
Charlesowi się dobrze wydawało. Zaczepka była szukana i cokolwiek by się tutaj nie wydarzyło, gdyby została złapana, byłoby to zapewne zakończenie na rękoczynach. Nie ważny był finisz - ważne było, żeby zapomnieć o tym, co ledwo mgnienie oka temu wydarzyło się za jego plecami. Wystarczyło tylko wystarczająco mocno czuć, żeby zanurzyć się w ogniu miast we krwi. Tragedią było to, że oba były ciepłe. I oba równie skutecznie zabijały.
- Traktuję to poważnie. - Odparł zimno. Wiedział przecież - Charles mówił z serca i prosto z serca. I to było całym problemem. Nie potrafił milczeć i kłamać. Nie, zgoda - potrafił. Przed swoimi rodzicami się jakoś hamował. W jakim stopniu tego nie wiedział, ale skoro nadal tutaj zaglądał to chyba nie został aż taką wyklętą owieczką, co? Wstał ze swojego fotela, haustem dopijając to, co miał w szklance. Stuknęło szkło o drewniany blat. Podszedł do drzwi i zatrzymał się przy nich, plecami do Charlesa. Nasłuchiwał. Była taka duża szansa, że teraz, w ogniu wydarzeń, kiedy wszyscy byli zajęci, nie było tu pary uszu, która chciałaby usłyszeć, co też ta dwójka ma do powiedzenia. Przesunął się wzdłuż ściany, jakby wbrew temu, co powiedział, że traktuje Charlesa poważnie, wcale go nie słuchał i był pogrążony tylko i wyłącznie we własnych myślach. Jednak zawrócił w końcu, by zatrzymać się przy brunecie. Tym samym, który miał rację. Miał rację w tylu rzeczach, że to aż bolało. Jak bolało to, jak swawolnie i otwarcie o nich mówił.
Sauriel wiedział, że znów pływa. I kiedy tonął w tym cichym morzu nawet nie potrzebował łapać tchu. Przecież nigdy nie oddychał.
Tragedią tej dwójki było to, że obaj sobie wzajem zazdrościli. Jeden szczerości. Drugi - kłamstwa.
- Nie prowokuj mnie. - Złapał gazetę, która wylądowała na stoliku przed nim i podniósł ją, by spojrzeć na ruchome fotografie i poruszających się ludzi. Na nagłówki z ataków, opiewające o Śmierciożercach. Zastanawiał się, czy była tu fotografia, która złapała jego i Fineasa..? Wydało mu się to w pokrętny sposób zabawne - że mogło tak być. Przesuwał więc wzrokiem po tekście, przytrzymując gazetę tak, by była jakoś razem, by się jakoś trzymała. Przemoc, mord, Londyn w ogniu. - W przeciwieństwie do ciebie nie mam kogoś, kto odciąłby moją smycz. - Historia Sauriela była chyba taka, jak ta gazeta teraz w pigułce. Opiewająca o przemocy i palonych mostach. Dzisiaj wzbudzająca emocje, ale zaraz przedarta. A jutro trafi do ognia kominka, bo nikt jej nie będzie potrzebował. I chciał, o bogowie, naprawdę chciał, żeby ktoś go wyciągnął z tego miejsca. Żeby wynurzył go z martwego oceanu, w którym bezwiednie dryfował. Nieśmiało myślał, że tylko on sam sobie może pomóc. Jeśli umrze - czy nie będzie wolny?
Sauriel rzucił gazetę na sofę i obrócił się do Charlesa.
- Tak, Charles. Zgadzam się z tobą. Wiesz co to zmienia? N I C. - Nachylił się do niego, przełamując bezpieczną strefę komfortu. Prawie sycząc przez swoje kły. - A wiesz, co by pomogło? Gdybyś stąd odszedł i nigdy nie wrócił. Gdybyś pozwolił przestać Fineasowi się przestać o ciebie zamartwiać. - To, co mówił, było okrutne. I zdawał sobie z tego sprawę. Nie chciał tego mówić i nie chciał łamać Charlesowi serca, ale czuł, że jeśli tego nie rozpocznie to Fineas nie zdobędzie się na ten krok. I w końcu przyjdzie taki moment, że nie będą już w stanie Charlesa bronić.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#8
21.01.2023, 05:20  ✶  
Kiedy Sauriel wstał, Charles spiął się nieznacznie, gotowy, aby powiedzieć, że podchodzeniem do niego go nie przestraszy ani nie wykurzy z domu. Drugi mężczyzna ominął go jednak, więc Rookwood zmarszczył brwi, odwrócił głowę, aby nie spuszczać kuzyna z oczu. Rozumiał jego akcje, więc nawet ich nie zakwestionował, umilkł na chwilę. W końcu sam przed chwilą myślał o tym, że bardzo nierozważnie zrobił wpadając z takimi opiniami do domu, w którym większość mieszkańców mogła chować się w cieniu.
Chociaż przed chwilą drugi mężczyzna zapełniał go, że bierze go na poważnie, tak Charlie nie potrafił mu wierzyć. Przecież gdyby się z nim zgadzał nie siedziałby w domu, nie zgadzał się z tym wszystkim, tak samo jak Fineas. Gdyby wszyscy nie zgadzali się z dyktowaną odgórnie nienawiścią prawdopodobnie mieliby odpowiednią siłę przebicia, aby się jej postawić, ale sam? Sam mógł tylko uciec i wiedział, że Sauriel ma rację, wiele razy nawet planował, aby to zrobić, ale powstrzymał go starszy brat. Przemyśl to, jak sobie poradzisz? pytał wtedy, chociaż młody Rookwood zakładał, że Fin kierował się swoim własnym interesem, nie chciał tracić wsparcia, które miał, bo jak mógł teraz zobaczyć, te które pokładał w kuzynie było tak gorzkie, ze trudno było je w ogóle nim nazwać. Westchnął głośno, zupełnie jakby słowa, którymi właśnie obdarzył go drugi Rookwood były największymi głupotami, które można w takiej sytuacji powiedzieć.
- Bo co? - zapytał unosząc brwi do góry, aby za chwilę je opuścić. Nie podobał mu się ton, który przybierał rozmowca, fakt, że poddawał się na samym wstępie i jeszcze miał czelność dawać mu przestrogi. Być może prosił się o guza, ale nie miał zamiaru siedzieć cicho, nie teraz, gdy zaczęli już rozmawiać, gdy napotkał w słowach drugiego mężczyzny pare połączeń, które mógł wykorzystać w swoich wypowiedziach.
- Nie pierdol, nic to by nie zmieniało jakbyś się zgadzał z tą bandą popaprańców, która faktycznie popiera te mordy opisane w Proroku - parsknął pod nosem - Dajesz mi rady, a sam ewidentnie chciałbyś coś zrobić z tym co się dzieje. Nie rozumiem co cie blokuje, im nas będzie więcej, tych którzy sprzeciwiają się z tymi wybujałymi herezjami, tym trudniej będzie nas uciszać. Zamiast tego wybierasz bycie cicho? Oficjalne popieranie tego bez namysłu, bo rodzina tak robi? Rodzina może się mylić, a potem wszyscy za to zapłacą, jaki jest w tym popierdolony sens? - mówił ciszej, czasami wręcz syczał, gdy wypowiadał słowa. odszedł od drzwi, więc siłą rzeczy stał bliżej Sauriela, który teraz trzymał poszarpaną gazetę.
Ogień w kominku pochłonął kolejną, wielką, skrojoną kłodę i przeniosł się na mniejsze patyczki, jakie zostały do niego dorzucone, prawdopodobnie przed wejściem Charlesa do pokoju. Osmalone cegły oświetlił blask płomieni pożerający kolejne ofiary, tak samo jak robił to z tymi, o których pisali dziennikarze; tak samo jak robił to z tymi, którzy byli za blisko jego źródła, nieważne od poglądów.
- Wiem o tym, myślisz, że tego nie planowałem? Fin nie chce żebym uciekał, poza tym, zostawienie go nie wchodzi w grę. Nie rozumiem co was aż tak trzyma w murach tego domu. 'Odciął smycz', sam ją przegryź, skoro jesteś taki kurwa skory do bycia sprowokowanym, chociaż użyj tej agresji do czegoś dobrego - sarknął, bo naprawdę, wolałby, aby kuzyn i brat po prostu się z nim zgodzili, ale aby coś z tego wyniknęło. Na co były mu puste słowa, które, faktycznie, niczego nie zmieniało? Jeżeli działy się takie rzeczy trzeba było reagować, a nie spokojnie patrzeć i jeszcze ideologicznie skłaniać się ku stronie, która uważa, że mordowane ofiary nie są tak samo czarodziejami, jak członkowie rodzin czystokrwistych.
Musiał przyznać, że z postępowaniem tej rozmowy, coraz bardziej się irytował i to nie na samego rozmówce, chociaż on był jedynym, na którym złość była w tym momencie wyładowywana. Nie posiadał instynktu samozachowawczego, pchał się w niebezpieczeństwo, do paszczy lwa, bo zazwyczaj potrafił sobie poradzić, odpowiednio zacisnąć pięść albo zacisnąć zęby, gdy jego przeciwnik nie dawał za wygraną. Miał w sobie tak dużo przekory i upartości, że wszystkie przeciwieństwa losu wydawały się dwa razy mniejsze, gdy tylko o nich myślał - pozostało tylko czekać aż się na tej pewności siebie potknie.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
21.01.2023, 12:01  ✶  

Ludzie lubili mówić, że ucieczka jest najprostszym rozwiązaniem. Że najłatwiej jest uciec i zostawić wszystko za sobą. Ach, no pewnie, łatwiej w końcu byłoby porzucić brata niż trzymać się u jego boku, prawda? No właśnie nie. Trudniej było podjąć decyzję o tym, żeby go zostawić, niż tak trwać przy nim, bo właściwie nie miało się odwagi podjąć tego ostatecznego kroku. Trzasnąć drzwiami, kupić bilet do autobusu i kazać się wieść dokądkolwiek. I nawet jeśli zostanie przy Fineasie oznaczało klęskę dla nich obu, to po prostu tak było od zawsze. Czemu miałoby się to zmieniać? Sauriel powiedziałby teraz, że ucieczka jest przywilejem dla tych, którzy mogą sobie na nią pozwolić. Charles mógł. Po prostu wystarczyło podjąć odpowiednie kroki w tym celu. Dopóki nie był głęboko związany z tą rodziną, a przecież przez swoje ideologie, przez swój buntowniczy charakter, wciąganie go w to nie miało sensu. Zabawne - Sauriel też miał bunt w żyłach. Tylko ten bunt, ten ogień, został zgaszony dawno temu. Teraz tliły się gdzieś resztki wąglików i przejawiały się agresją i marzeniami o tym, żeby komuś obić mordę.

Właściwie to słuszne pytanie - bo co? Przemoc zawsze była rozwiązaniem, prawda? Tak jak pierdolnięcie fireballa - rozwiązuje wszystkie problemy. Bieda? Nie ma sprawy. Bezdomność? Załatwione. Tragedia Charlesa o niesprawiedliwości życia? Jasne! Widzicie? Rozwiązywał naprawdę wszystko. Głównie dlatego, że jak kogoś spalisz, to już po prostu nie ma żadnych problemów. Sauriel był natomiast tak aktualnie wyjebany jak koń po westernie. I nie chodziło nawet o fizycznie zmęczenie, jakie ogarnęło go po akcji, tylko o to psychiczne. O psychiczne przytłoczenie swoimi czynami. Odpowiedział mu tylko ponurym spojrzeniem. Odpowiedź na to pytania musiała zostać odwleczona w czasie. I być może to właśnie ten czas ją zweryfikuje. Wampir zamknął oczy na moment i wziął głębszy oddech przez nozdrza. To, że nie potrzebował oddychać było inną sprawą. Oddech imitował, a pewne przyzwyczajenia z ludzkiego życia pozostały. W końcu nie od tak dawna "cieszył się" nieśmiertelnością. Charles testował jego cierpliwość. A z cierpliwości akurat czarnowłosy nie słynął. Miał ochotę sięgnąć do skroni i sobie je pomasować. W teorii to co mówił Charles miało sens. Oczywiście, że tak było. W praktyce jednak historia człowieka, jego zobowiązania i nici, które go łączyły z ludźmi i miejscami, było o wiele bardziej skomplikowane od prostego "zbuntuj się, będzie nas więcej to sobie poradzimy". Ciekawe, kto by mu wybaczył te wszystkie paskudztwa. Czy jego ojciec by nie wypuścił brudów tylko po to, żeby zmusić go do powrotu, a jeśli nie - posłać do Azkabanu. Gdzie by się chował? Bałby się zmrużyć oczu patrząc na drzwi i myśląc, czy zaraz nie wtargną przez nie wrogowie. A to tylko początek całej lawiny, jaka by spadła. Ale tak, w teorii brzmiało to sensownie. Bunt dla wyższego dobra. By przeciwstawić się złu. Już próbował. Nie skończyło się to dobrze.

- Nie no jasne, Charles. Zrób cały kurwa ruch oporu, chwyć za flagę i wołaj o wolność. - Jego głos aż ociekał ironią. - Czy ty naprawdę jesteś taki głupi czy po prostu naiwny? Otwórz oczy, dzieciaku! Świat nie jest czarno-biały, a ktoś, kto siedzi z boku i dba o swoje dupsko jest ostatnią osobą, która powinna mi mówić, na co mam wykorzystywać swoją agresję. - To byłoby kłamstwo, gdyby zaprzeczył, że teraz zakuła go wręcz iskra zazdrości. O to, że Charles żyje z boku. Że może sobie prawić takie hasła i jeszcze kryją jego dupsko. I o wiele innych rzeczy.

- I co niby zrobisz, jak ci powiem, co mnie blokuje? CO? Pójdziesz do mojego ojca i naklepiesz mu w pysk? Czy po prostu chcesz sobie ulżyć, że będziesz wiedzieć? Jak jesteś taki mądry to proszę bardzo! Pierdolony bojownik o wolność się znalazł.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#10
27.01.2023, 00:16  ✶  
Gniew miał takie właściwości, że działała łagodząco na tych, którzy go wzbudzali. Głównie dlatego Charlesowi udało się uspokoić, wziąć parę głębszych oddechów, zauważyć, że dalsza rozmowa prowadzić będzie tylko i wyłącznie do nikąd, a może i gorzej - do rękoczynów. Nie przyszedł tutaj, aby z kimkolwiek się szarpać, tym bardziej nie z Saurielem czy Fineasem. Tego pierwszego nie traktował może w ten sam sposób, co tego drugiego, ale definitywnie też nie gardził nim tak mocno jak niektórymi, bardziej zagorzałymi członkami rodziny. W ostatnich miesiącach docierało do niego nawet, że na rodzicach też aż tak mu nie zależało, wszystko co robił, tłumił siebie i chęć sprawiedliwości, głównie dla Fineasa, choć nawet to powoli, zaczynało się wyczerpywać. Dwójka jego najlepszych przyjaciół, ludzi za których oddałby życie bez zastanawiania się nawet raz, była półkrwi, nie równało się to może, w oczach takich rodów jak Rookwoodowie, z całkowitą nienawiścią, ale na pewno stawiało ich na niższym szczeblu, w cieniu czystości krwi. Jeżeli radykalizm Voldemorta i jego popleczników miał być kontynuowany, życie najdroższych mu osób będzie zagrożone, nie ważne co zrobi, nie ważne jaką drogą pójdzie - każda była zła, szara, bo tak jak mówił Sauriel, nic nie było czarno-białe i młodszy z rozmówców zdawał sobie z tego sprawę.
- Sam nic nie zrobię, ale ruch oporu, prędzej czy później powstanie - odparł wymijająco. Nie chciał mówić, ze do niego dołączy, to byłoby w tych murach zbyt radykalne, wolał nie sprowadzać na siebie aż takich podejrzeć i tak był już czarną owcą - I definitywnie nie będzie wymachiwał flagami, jak na marszach charłaków, a każdy z członków będzie miał w ręce różdżkę - konflikt wisiał w powietrzu, był nieunikniony i zdawało się, że stoją z kuzynem po osobnych jego stronach, chociaż to miało się przecież dopiero wyklarować.
- Czasami jak się powie swoje myśli na głos można dostać inną perspektywę na problem, zamykając się jedynie się pogrążasz. Może to brzmi trywialnie, może idiotycznie, ale taka prawda. Jak się nie ma innego wyboru, to czasami wyrzucenie z siebie wszystkiego pomaga - wzruszył ramionami, trochę zmarszczył brwi, bo przez ostatnią wypowiedź zrobiło mu się Sauriela po prostu szkoda. Nie wiedział jaka dokładnie była jego sytuacja, więc mógł tylko zgadywać, wnioskować z tego, co kuzyn mu mówił.
- Porozmawiam z Fineasem jak będzie u siebie w mieszkaniu, możesz mu powiedzieć, że byłem w odwiedzinach. Nie ma sensu żebym z nim odbywał tę samą rozmowę, zwłaszcza w tym miejscu - cofnął się powoli w stronę wyjścia, rzucając drugiemu Rookwoodowi ostatnie spojrzenie przez ramie, jakby się wahał czy na pewno chce go z tym wszystkim zostawiać.
Ostatecznie nie wiedział też, czym było to wszystko, ale czuł, że jest tego sporo.

Koniec sesji


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Julien Fitzpatrick (2961), Sauriel Rookwood (3430)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa