01.02.2023, 20:39 ✶
Niektórzy twierdzili, że Nokturn był ulicą, którą należało omijać jak najszerszym łukiem. Bali się jej, nie wyobrażali sobie zajść na nią za dnia, a już na pewno tym bardziej w nocy. Viorica jednak czuła swoisty sentyment do znienawidzonej przez światłych obywateli magicznej dzielnicy. Wychowała się na niej, w obskurnym mieszkaniu, które jej matka nadal zajmowała, nie chcąc opuścić miejsca, któremu zawierzyła całe swoje dorosłe życie.
Vior potrzebowała się jednak wyrwać. Nie było ja stać co prawda na życie na Pokątnej, wynajęła więc mieszkanie na spółkę, na Horyzontalnej, w całkiem niskiej cenie, tylko dlatego, że okna wychodziły właśnie na nieszczęsny Nokturn. Co prawda oznaczało to czasem podejrzane zapachy oraz nieciekawe towarzystwo przechodzące pod drzwiami, dla niej jednak było to nic nowego. Czuła się nawet lepiej, wiedząc, że ma dość blisko do matki, do której lubiła od czasu do czasu zajść i podrzucić parę galeonów, sprawdzając, czy wszystko u niej dobrze.
Pokój, który stanowił jej sypialnię i pracownię zarazem, nie był za wielki. Ot, mieścił w sobie łóżko wyścielone wieloma puchatymi poduszkami, kufer, szafę, która ledwo mieściła wszystkie ubrania Viorici, na której wisiało duże lustro w podejrzanie bogato zdobionej ramie, stolik z dwoma krzesłami umieszczony w rogu pomieszczenia, na którym stał wazon ze świeżymi kwiatami, tym razem krokusami, oraz rozciągające się pod oknem duże, masywne biurko, przy którym aktualnie pracowała.
Mebel posiadał wiele szufladek i szafeczek, na nim stało zaś jeszcze więcej pudełeczek i schowków, w których przechowywała komponenty używane do produkcji biżuterii. Aktualnie, spora ich część została wyciągnięta na blat, tworząc mały chaos, tak powszechny dla procesów twórczych.
Vior siedziała na obitym atłasem, znów podejrzanie bogato wyglądającym, krześle. Włosy związała w kucyk, przed jednym z jej oczu jawił się jej magiczny monokl, pozwalający dowolnie przybliżać i oddalać widziany obraz, ręce miała już pokryte czernią i zielenią, zabarwione od obrabianego metalu. Jej ubiór był prosty. Czerwony, cienki sweter i jeansy, rozszerzające się gdzieś na wysokości kolana. Na nogach widniały puchate skarpetki. Wyglądała swobodnie, jednocześnie pracowała w skupieniu, choć te co chwilę jednak zostawało zaburzane przez jej gościa. Nie, żeby na to narzekała. Cieszyła się z towarzystwa.
- Nie wiedziałam, że będzie z tym wszystkim tyle roboty - westchnęła w końcu, odrywając się na chwilę od prawie skończonego pierścionka, który należało jeszcze oczyścić, osadzić kamień oraz nałożyć pieczęć. Odchyliła się na krześle, zdjęła monokl i potarła oko, zostawiając na nim szarą smugę. Spojrzała na Fergusa.
- Co mnie podkusiło, żeby przygotować tyle rzeczy, jeszcze po godzinach swojej roboty, to ja nie wiem - położyła głowę na blacie, robiąc cierpiętniczą minę w jego stronę. - Jak nie zarobię większej gotówki na tym całym sabacie, to chyba rzucę się do któregoś z tych ognisk - marudziła. Cóż, naprawdę wyglądała na zmęczoną, to trzeba było przyznać. Choć nadal miała energię, by mimo to prawie cały czas paplać w swoim starym zwyczaju.
Vior potrzebowała się jednak wyrwać. Nie było ja stać co prawda na życie na Pokątnej, wynajęła więc mieszkanie na spółkę, na Horyzontalnej, w całkiem niskiej cenie, tylko dlatego, że okna wychodziły właśnie na nieszczęsny Nokturn. Co prawda oznaczało to czasem podejrzane zapachy oraz nieciekawe towarzystwo przechodzące pod drzwiami, dla niej jednak było to nic nowego. Czuła się nawet lepiej, wiedząc, że ma dość blisko do matki, do której lubiła od czasu do czasu zajść i podrzucić parę galeonów, sprawdzając, czy wszystko u niej dobrze.
Pokój, który stanowił jej sypialnię i pracownię zarazem, nie był za wielki. Ot, mieścił w sobie łóżko wyścielone wieloma puchatymi poduszkami, kufer, szafę, która ledwo mieściła wszystkie ubrania Viorici, na której wisiało duże lustro w podejrzanie bogato zdobionej ramie, stolik z dwoma krzesłami umieszczony w rogu pomieszczenia, na którym stał wazon ze świeżymi kwiatami, tym razem krokusami, oraz rozciągające się pod oknem duże, masywne biurko, przy którym aktualnie pracowała.
Mebel posiadał wiele szufladek i szafeczek, na nim stało zaś jeszcze więcej pudełeczek i schowków, w których przechowywała komponenty używane do produkcji biżuterii. Aktualnie, spora ich część została wyciągnięta na blat, tworząc mały chaos, tak powszechny dla procesów twórczych.
Vior siedziała na obitym atłasem, znów podejrzanie bogato wyglądającym, krześle. Włosy związała w kucyk, przed jednym z jej oczu jawił się jej magiczny monokl, pozwalający dowolnie przybliżać i oddalać widziany obraz, ręce miała już pokryte czernią i zielenią, zabarwione od obrabianego metalu. Jej ubiór był prosty. Czerwony, cienki sweter i jeansy, rozszerzające się gdzieś na wysokości kolana. Na nogach widniały puchate skarpetki. Wyglądała swobodnie, jednocześnie pracowała w skupieniu, choć te co chwilę jednak zostawało zaburzane przez jej gościa. Nie, żeby na to narzekała. Cieszyła się z towarzystwa.
- Nie wiedziałam, że będzie z tym wszystkim tyle roboty - westchnęła w końcu, odrywając się na chwilę od prawie skończonego pierścionka, który należało jeszcze oczyścić, osadzić kamień oraz nałożyć pieczęć. Odchyliła się na krześle, zdjęła monokl i potarła oko, zostawiając na nim szarą smugę. Spojrzała na Fergusa.
- Co mnie podkusiło, żeby przygotować tyle rzeczy, jeszcze po godzinach swojej roboty, to ja nie wiem - położyła głowę na blacie, robiąc cierpiętniczą minę w jego stronę. - Jak nie zarobię większej gotówki na tym całym sabacie, to chyba rzucę się do któregoś z tych ognisk - marudziła. Cóż, naprawdę wyglądała na zmęczoną, to trzeba było przyznać. Choć nadal miała energię, by mimo to prawie cały czas paplać w swoim starym zwyczaju.