- Obiektywnie to był najlepszy sposób podróży i mówię to ja… - westchnęła. Więc tak, brała pod uwagę różne rzeczy, ale Sauriel nigdy nie opanował teleportacji, mówił jej, że boi się rozszczepienia, bo kiedyś widział jak to wyglądało, świstoklika nie dało się tak na szybko załatwić, no i byli ograniczeni tym, że dzień + wampir = duuży problem. Jak byli tylko we dwójkę, to nie musieli się martwić o innych ludzi, bo Victoria wiedziała o jego przypadłości no i była już wyczulona, by uważać na pewne szczegóły. Dlatego ten nieszczęsny powóz, to był w tej sytuacji najlepszy sposób. - Jestem pewna, że gdybym mu powiedziała wcześniej, to zacząłby kręcić nosem i wszystko by się tylko opóźniło – a dlaczego? Bo poznała Sauriela na tyle, że wydawało jej się, że on nie chciałby, żeby ta podróż była dla niej aż tak niekomfortowa. Naprawdę nie miała go za złego faceta. To że czasami miał potrzebę obić komuś mordę… cóż. Nikt nie jest idealny. Ale akceptowała to, czy raczej jego, taki jaki był. Sauriel spodziewał się, że gdy Victoria dowie się, że jest wampirem, to zacznie panikować, bać się go i inne rzeczy, a ona po prostu przeszła nad tym do porządku dziennego. Już nie pytała go więcej w restauracji, czemu nic nie je nawet jeśli sobie zamówi – bo już wiedziała czemu i ogólnie było od tamtego momentu prościej. Wiedziała też, że jego to dziwi to że była co do tego taka wyrozumiała. Ale daleko było temu do miłości. Do przyjaźni też. Byli ledwie znajomymi, którzy wiedzieli, że prędzej czy później zostaną rodziną i to tylko dlatego, że rodzice tak sobie wymyślili. Kiedy coś w pierwszej kolejności musisz, bo ktoś cię do tego zmusza, to jakoś… łatwiej o złość i niechęć, nawet jeśli druga strona okazuje się nie być taka zła, dlatego to było o tyle trudniejsze, że oboje byli uparci i trochę stawali okoniem. A przynajmniej do pewnego momentu. Tak długo, jak nie masz do czynienia z przygłupem… Albo jak poprzedni narzeczony Victorii – tak zapatrzony w swoją matkę, że na spotkaniach z nim słuchała tylko co powiedziała mamusia, co uważa mamusia i co chciałaby mamusia.
Tak, Victorię coś gryzło i sama nie do końca rozumiała co. Zazdrość? Poczucie bycia gorszą? To były nienazwane przez nią uczucia, nad którym jeszcze nie miała okazji się zastanowić i tego przemyśleć. Ona sama potrzebowała czasu, by sobie coś poukładać.
- Tak, wiem. Jakoś to… Jakoś to będzie – westchnęła. - Najważniejsze, że nie jest głupi, chociaż usiłuje się na takiego kreować. Ale nie jest – i to była dla niej taka ulga…
- Może. Już raz mieliśmy ciche dni. Cichy miesiąc w sumie – popsuł jej sylwestra i nawet nie wysiedziała z nim do północy, tylko zawinęła się szybciej. A potem odmawiała spotkań przez półtora miesiąca. Wtedy zauważył, oj zauważył. Ale od tamtego czasu wiele się pomiędzy nimi zmieniło. Była jednak pewna, że już rozumiał jej taktykę. - Nie jestem pewna co to było. Wszystko tam było rzeczywiste. Meble, nawet jedzenie… Mieli na nazwisko Binns, jak ten nasz profesor od historii magii z Hogwartu – profesor-duch. - Przysnęłam nad ranem, a jak się obudziłam no to okazało się, że nade mną nie ma nawet sufitu. Tylko jakieś stare zabite dechy, błoto, poszarpane materiały. Totalna rudera. I ani żywej duszy w okolicy, tylko ja, Sauriel i abraksan – i słońce. Znalazła wtedy Sauriela kulącego się w jakimś kącie. To też był stres, ale nic na ten temat nie powiedziała na głos. - Hmm… Może. Muszę pomyśleć. Nie wiem co to do końca było – a kto jak kto, a Victoria była raczej wyczulona na to, że ktoś próbuje ją omamić zaklęciem. Mieszać jej w głowie. W końcu nauczyła się oklumencji nie na darmo.
- Nie wiem… Ale wydaje mi się, że znanie kogoś też ma na to wpływ – ktoś ci się spodoba, poznajesz go i dociera do ciebie, że jednak ci się ni cholery nie podoba… Victoria nie była dotąd zakochana, nie tak prawdziwie, bo sobie na to nie pozwalała. Jasne, zauroczona – bywała. Ale to szybko mijało. Rzadko bo rzadko, ale zadawała się z mężczyznami, jednak nigdy nie miało to być nic poważnego ani trwałego – bo wiedziała, że kiedy rodzice jej kogoś wybiorą, to to przyniesie tylko złość i smutek. I problem. I po co to sobie robić? Dlatego niewiele osób do siebie dopuszczała – tak jak Cynthia. I… Nie było w tym nic złego. Absolutnie nic. Tak czy siak, w miłości obie były tak samo doświadczone – czyli niezbyt, nie na własnej skórze. - To byłoby miłe. Chyba – przeżyć piękną miłość. - I ja liczę, że i tobie się to przytrafi – uśmiechnęła się do przyjaciółki. Kogokolwiek by nie wybrała.
- Tak – dokładnie o trupa w kostnicy chodziło. A przynajmniej takich słów użyła Cyna w liście, że ma randkę z trupem jakiejś kobiety, Victoria nie pamiętała już z kim dokładnie. - Oooch. Ktoś ci wpadł w oko? Czy to po prostu taka figura retoryczna, bo zaprosił cię na… ee... wykopaliska? – do grobowca. Pooglądać sobie trupy. Cóż, to było coś, co mogłoby faktycznie kręcić Cynthię – ale raczej same trupy, niekoniecznie chodziło tu o tegoż żywego człowieka. Tym niemniej Victoria oczywiście, że zainteresowała się tematem, bo jak mogłaby nie? Tak jak Cynthia interesowała się zbliżającym narzeczeństwem Victorii, tak Tori chciała wiedzieć, kto kręcił się w życiu Cyny. Chciała ją wspierać, kibicować jej. Ewentualnie kopnąć w zad typa, który miałby pannę Flint skrzywdzić. - Nigdy nie rozumiem czemu ludzie nie uważają i po prostu wlewają w siebie byle co. Chyba, że zrobiła to celowo?