• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
1972/wiosna/maj/8 - Posiadłość Longbottomów || Co było, a nie jest...?

1972/wiosna/maj/8 - Posiadłość Longbottomów || Co było, a nie jest...?
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#11
19.11.2023, 03:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.11.2023, 03:46 przez Mavelle Bones.)  
Co miała na myśli? I czy w ogóle powinna się tym dzielić? Czy kolejne słowa nie będą stanowiły kolejnego zarzewia nieporozumień? Chwilami odnosiła wrażenie, że ze słów wynikały tylko problemy, ale też i ich brak również nie sprawiał, że wszystko układało się jak najlepiej. Z drugiej strony… czasem łatwiej było porozumieć się gestem aniżeli słowem.
  Czasem.
  Ale skoro już rozmawiali, skoro w zasadzie nie byli razem, skoro w teorii nie musiała się starać, by mocniej scementować wiązek… skoro w teorii byli już dla siebie tylko przyjaciółmi? W teorii, bo gdyby nie to, co teraz do siebie czuli, to zapewne nigdy by już o tym nie rozmawiali. Zapewne.
  - Że nie zamierzam być tą, która się wczepia w zajętego mężczyznę, byleby za wszelką cenę uwiązać go do siebie. Po prostu… cholera, mam wrażenie, że tobie to by łatwiej było pokazać niż powiedzieć, gdyby się tylko dało – żachnęła się. W jej umyśle to brzmiało prosto: zajęty facet był zajęty i koniec, kropka. Nie robiło się do niego słodkich oczu, nie sugerowało się, że może napić się miodu i skąd indziej – Po prostu tego się nie robi. Przyznałeś, że kogoś masz, więc…to powinno kończyć jakąkolwiek dyskusję. Nie dlatego, że ty to ty, że między nami było, jak było, tylko po prostu tu jest granica – podjęła próbę wyjaśnienia. Tylko czy na pewno brzmiała przekonująco? Usta mówiły jedno, ale słowa słowami, niekoniecznie oddawały w pełni rzeczywistość. Bo za ich fasadą przecież kryły się myśli, pragnienia, odległe od tego, co właśnie wypowiedziała...
  - Chyba już taka po prostu jestem – mruknęła bez większego przekonania. Dlaczego? Nie powiedziała tego na głos (znów!), ale jeśli się odpowiednio zastanowić, wejrzeć dość głęboko w samą siebie, to… och, cóż. Mogło chodzić o chęć… ochrony? Niezwalania na głowy bliskich jej własnych problemów, z którymi uważała, iż powinna poradzić sobie sama? Czy coś w ten deseń? Czasem, owszem, uchylała drzwi i dopuszczała do siebie, zwłaszcza w tych chwilach, kiedy czuła, że to za dużo, że to się już przelewa, ale przeważnie… przeważnie milczała.
  I o ile milczenie może się sprawdzić w zwykłym gronie przyjaciół, to jednak w związku? W momencie,w którym dwójka ludzi ze sobą nie rozmawia i są stawiane mury… cóż, jeszcze względnie da się to zrozumieć, gdy są sobie wzajemnie narzuceni przez rodzinę, ale jeśli to był ich wybór? To czy wtedy naprawdę to ma sens…?
  To nie była lekka rozmowa, wręcz przeciwnie - pełna smutku, kłębiących się pragnień, tęsknoty i dawnych żali. A jednak, gdy padły te słowa o zjadaniu innych... parsknęła z rozbawieniem. Z jakiegoś powodu ją to rozśmieszyło, choć w zasadzie raczej nie powinno. Ot, identyczna kategoria, co przypadki chociażby potykających się i upadających ludzi, robiących sobie tym krzywdę, a jednak... jednak gdzieś w środku to bawiło, choć doskonale się wiedziało, że to było tak samo śmieszne, jak topiący się śnieg.
  - Minął ledwie tydzień, może jeszcze nie zdążyłam odpowiednio zgłodnieć... - odparła niby to poważnym tonem, ale w oczach miała dość wesołe iskierki. Przynajmniej przez chwilę. Krótką chwilę, stłamszoną przez cała tę atmosferę pomiędzy nimi.
  Uległa. Nie protestowała, kiedy złapał ją za dłoń, nie oponowała, gdy ustawił między swymi nogami. Kiedyś… kiedyś by się pewnie roześmiała, zmierzwiła włosy, cmoknęła w czoło, czubek głowy bądź pochyliła się, by skraść całusa. Kiedyś. Teraz… teraz balansowała na granicy pomiędzy własnymi pragnieniami, przeszłością oraz zwykłą, najzwyklejszą w świecie przyzwoitością.
  Zacisnęła palce, utrwalając ich splecenie. Ciepła dłoń, zimna dłoń, tak blisko, tak daleko, chciała i nie chciała, pragnęła, ale nie powinna… można od tego dostać pierdolca, jeśli nawet nie bilet prosto do Lecznicy Dusz, zwłaszcza w połączeniu z całym tym burdelem, który rozgrywał się wokół.
  I może puścił, ale… ale Bones nie chciała puszczać, przeciągnęła ten moment jeszcze o sekundę, dwie, zanim i jej dłoń opadła wzdłuż boku. I do tego jeszcze przepraszał.
  - Allie - przełknęła ślinę. I nagle odniosła wrażenie, że zasycha jej w ustach. Bo to nie tak, że całkiem nie chciała. Znaczy... Tak i nie. Dawna Mavelle by się zaparła i stwierdziła, że nie, koniec, nie ma mowy, nie będzie wracać do Moody'ego, bo zaraz się wezmą i pozabijają. Nawet jeśli wciąż coś do niego czuła, nawet jeśli koniec końców okazywał się być znacznie lepszym partnerem niż ten, do którego odeszła i który dołożył ostatni kamyczek do ogródka związków Bones. Choć może raczej, tak naprawdę, zrobił to Voldemort, bo jak w świecie, w którym trudno już komukolwiek zaufać, zbudować relację, w której zaufanie przecież powinno być podstawą? A co dopiero stworzyć rodzinę? To nie tak, że jej nie chciała, że nie rozważała nigdy małych Bonesiątek (choć w tym bardzo konkretnym przypadku: Moody'ątek, choć znów, wiedza, jaką miała, oraz to, jaki Alastor był, naprawdę kazała się parę razy dobrze zastanowić nad powołaniem do życia kolejnego pokolenia) – Powiedziałam, że próbuję być rozsądna, nie, że nie chcę. Jakaś część mnie chce. Naprawdę chce. Wyrywa się do ciebie, błaga o to, żebym ściągnęła cię z tej huśtawki i już nigdy nie wypuszczała. Każe przymknąć oko na twoje zwyczaje, choć jednocześnie wie, że to twoje cholerne znikanie i tak będzie mnie przyprawiać o szał. Każe zapomnieć, że jest inna. A tamto Yule? – westchnęła ciężko. O tak, była zła. Ale czy można się dziwić? Jej świat był inny, bardziej rodzinny, nic więc dziwnego, że chciała mieć u boku kogoś, kogo oczyma wyobraźni widziała wtedy jako towarzysza na długie lata. Może na całe życie? No i na litość matki, to było Yule. Nie bieganie za jajkami w Ostarę, nie porywy namiętności w Beltane, tylko coś o wiele cieplejszego, mimo bezkresu zimna za oknem, coś grzejącego serce w chwili, kiedy wydaje się, że wiosna nie nadejdzie nigdy – Naprawdę mi wtedy zależało – wyrzekła dziwnie miękko. Bez złości. Bo Moody był, jaki był, a to… no, czasu nie zmieni, czy jest więc sens się frustrować o coś sprzed lat? Wbijałaby tylko mocniej klin pomiędzy nich – a tak łatwo od siebie to jednak nie mogli się uwolnić, choćby nawet pragnęli.
  Jak nie praca, to łączył ich przecież Zakon.  
  - Lubić? – nie dało się nie wyczuć pewnej goryczy w głosie. Ostatnio wydarzyło się tyle zła, że wręcz trudno było kierować spojrzenie w stronę jakichkolwiek istot wyższych z nadzieją, że pochylą się nad tymi, którzy zanoszą do nich prośby – Śmiem mieć wątpliwości, czy cokolwiek ją to wszystko obchodzi, o ile w ogóle istnieje – bo bogów, najwyraźniej, można było zabić. Chyba że tamta kobieta wcale nie zaliczała się do grona bogów, lecz tego Bones najzwyczajniej w świecie nie wiedziała, nie była pewna, ot, goniła własny ogon, gubiąc się w domysłach.
  Choć na dłuższą metę to już chyba wszystko jedno: stało się, Dzban zrobił swoje, teraz przyjdzie zebrać to, co zasiał.
  - W każdym razie… naprawdę bym chciała widzieć to wszystko jak ty. Tylko że dla mnie to nie jest takie proste. Bo jeśli to czar, klątwa, cokolwiek, jeśli to nie jest prawdziwe, to gdy przeminie - co zostanie z tego, co czujemy teraz? Nic? Paląca nienawiść? – tu zabrzmiała bardzo gorzko. O ile świat Moody’ego najwyraźniej było wiele prostszy, tak w oczach Bones… za dużo splotów, za dużo zależności, za dużo „jeśli”, bo nawet magia Beltane nie potrafiła sprawić, iż zapomniała o przeszłości. Tak, próbowała być rozsądna. Próbowała pamiętać: Moody był zajęty. Próbowała mieć na uwadze, że jeśli ulegną temu, co tak bezlitośnie popychało ich do siebie, to mogą pozostać zgliszcza nie do odbudowania.
  Dlatego to było takie trudne.
  Dlatego w oczach miała wymalowany żal – ale nie żal z powodu tego, co sobie zrobili, tylko żal nad tym, że ich ścieżki najwyraźniej były wybitnie popierdolone, co nie pozwalało jej tak po prostu wyłączyć myślenia i poddać się chwili.
  Bo pragnęła, naprawdę pragnęła – i to też było w jej oczach.
  - Przepraszam - wychrypiała, cofając się, żeby móc przestąpić krok w bok i usiąść ponownie na huśtawce, z paskudnym poczuciem, że aktualnie nie nadaje się do niczego. Rozmów, pracy, walki, czegokolwiek. A do roztrząsania uczuć to chyba najmniej – [b]Chyba znowu próbowałam zrzucić na ciebie[b] – nie ma jak autorefleksja, po tym wszystkim, co z siebie wyrzuciła. Bo niby chciała, ale też nie powiedziała wprost „a chrzanić Księżyc i wszystkich innych bogów, chrzanić przeznaczenie i wróżbitów, dajmy się ponieść temu, co czujemy”.

@Alastor Moody
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#12
21.11.2023, 19:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.11.2023, 19:20 przez Alastor Moody.)  
Wysłuchał tego, co miała do powiedzenia o wczepianiu się w zajętego mężczyznę z lekkim bólem. No bo to było przecież wymierzone w niego, tylko Bones o tym nie wiedziała (a może się domyślała, ale coś mu mówiło, że nawet gdyby dostała oczywisty sygnał, to by to wolała zamieść pod dywan własnych myśli) i tak go karciła nieświadomie... Ta dziewczyna, o której mówił to była przecież mężatka. I on jeszcze przed Beltane bardzo tę mężatkę chciał uwieść, żeby swojego męża porzuciła, a on stał się gwoździem do trumny ich związku. Wcześniej rozmyślał o tym nawet gorzej - dumał sobie, że mógłby być po prostu jej kochankiem - wygodniejsza opcja, niż posiadanie przy sobie kogoś, kto wiecznie narzeka na to, że nie ma go w domu w święta - te się zwykle spędza się z rodziną. Co za brudne myśli, brudna dusza, skoro to było takie ważne, a on tej granicy w ogóle nie czuł. Jeżeli coś mu rozbłysło w głowie w tym temacie, to raczej gotowość do walki o kogoś, na kim mu zależało. O Mavelle też chciał walczyć, bardziej prostolinijnie nie potrafił tego wszystkiego ująć, niż to ujął przed chwilą, ale co miał zrobić? Zmusić ją do tego, żeby złamała własne zasady? Mogli wymieniać się epitetami tak głośno, że mugolscy sąsiedzi rozważali telefonowanie na milicję, mogli się ze sobą nie zgadzać i tkwić w związku tak toksycznym, że niszczyli się każdym kolejnym dniem, ale nigdy by jej nie skrzywdził. Przynajmniej nie świadomie, nie w ten najbardziej oczywisty sposób (bo to, że się słowami cięli to już kompletnie inny temat). Nigdy by jej nie skrzywdził fizycznie i nie chodziło tu tylko o oczywisty cios zadany czymkolwiek, chodziło tutaj też o dotyk, o niechcianą bliskość. A on się teraz czuł, jakby potrzebował tej bliskości jak powietrza.

Parsknął niby na jej żart, ale coś w jego spojrzeniu wciąż mówiło, że cierpi. No bo cierpiał. Bolały go własne wyobrażenia tego, co by się mogło pomiędzy nimi zadziać, gdyby nie była taka uparta. Co mu, kurwa, po logice - ona mu mówiła takie oczywistości: sama ci mówi, że nigdy nie zaakceptuje tego jak żyjesz, a ty nie chcesz wracać codziennie do domu, gdzie siedzi ktoś permanentnie na ciebie wpieniony i smutny. To nie był związek, tylko tortura, ale torturą było też to palące uczucie czyniące tę logikę kompletnie bezwartościową. Bo to był wciąż głos kobiety, którą kochał przez tyle czasu, dotyk tych dłoni znał lepiej niż jakichkolwiek innych, poznał każdy zakamarek jej ciała, jej preferencje. Wiedział, jak do niej mówić, żeby się śmiała i jak do niej mówić, żeby sama ściągnęła majtki. Była... znana. Bliska mu, była kimś, kogo pamiętał dobrze i kogo wyobrażenie pielęgnował w swoim umyśle tak długo. Jednocześnie była kimś, kto takim jednym naprawdę mi wtedy zależało, odgrzebywał głęboko skrywane uczucie gniewu. Tym ludziom zależało na tym, żeby przeżyć, blablabla... Tłukli się o to tak dawno, że już nie pamiętał kiedy. Ona pewnie pamiętała.

- Do kurwy nędzy - wrzasnął wreszcie, dając upust zbierającym się wewnątrz emocjom i wstał. W taki gwałtowny sposób, ale nie dał jej upaść - przytrzymał ją, jeżeli trzeba było, a zaraz po tym ruszył do przodu w charakterystyczną wycieczkę dookoła absolutnie niczego, zwieńczoną uderzeniem pięścią w niewinny niczemu płotek. Odetchnął ciężko, kilka głębokich wdechów, a później przykrył twarz dłonią na piekielnie długie sekundy. - Palącą nienawiść to ja czuję teraz do samego siebie - przyznał, jednocześnie ukazując, że ta frustracja nie była wymierzona konkretnie w nią. - Przecież ja cię nigdy nie nienawidziłem, byłem tylko cholernie wkurwiony. - Głos mu jakoś ochrypł, nawet się załamał kiedy to mówił. Moody przełożył ręce na swoją głowę i zrobił jeszcze kilka kroków donikąd.

- Jeżeli to jest klątwa albo urok, to i tak nie umiem go złamać. Ale poszukam kogoś, kto może to zrobić.

Nie potrafił znaleźć w sobie lepszej reakcji niż zwyczajne poszukanie rozwiązania ich „problemu”. Gdyby to się złamało, a oni się nadal kochali, sprawa byłaby oczywista. I mógłby się uwolnić od nawiedzających go co noc niestosownych wyobrażeń.

- I nie przepraszaj mnie, błagam. Nie zrobiłaś nic złego, a ja nie powinienem znowu drzeć na ciebie mordy. Wiem o tym, po prostu... Jest mi naprawdę... - ciężko. Było mu ciężko. Ale to nie jemu umarł członek rodziny, Ida przecież żyła, nawet jeżeli miała problemy z funkcjonowaniem. To nie on potrzebował wsparcia. Uniósł więc głowę do góry, jak zawsze skutecznie blokując nawiedzające go uczucie bezsilności. Bo faceci przecież nie płakali, tylko trzymali gardę. Nie przywykł do takich rozmów pełnych zwierzeń, no chyba że wyrzygiwali sobie jakieś niesnaski. - Mavie - powiedział wreszcie, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej, ale był w tej pozie jednocześnie jakiś taki skulony, nie tylko przez wzgląd na różnicę wysokości, na jakich znajdowały się ich głowy - czy ja ci - odkładając na bok tę więź - mogę jakoś pomóc? Potrzebujesz, żebym coś dla ciebie zrobił? - Może chociaż to pozwoliłoby mu uspokoić umysł...?


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#13
22.11.2023, 01:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.11.2023, 01:10 przez Mavelle Bones.)  
Gdyby wiedziała… gdyby wiedziała, kim był ten ktoś, kogo miał, to może nie próbowałaby się aż tak chować za zasadami. Znaczy… bo skoro była mężatką, to czy na pewno dało się mówić tu o związku do rozbicia? Pomijając ten najbardziej oczywisty, czyli małżeństwo, ale małżeństwo to naprawdę Mav nie interesowało i przecież nie miała nawet jak wejść między tamtą kobietę a jej męża.
  Gdyby wiedziała… zapewne łatwiej byłoby ulec tej magii, która oplatała ich oboje, zamiast łapać się wszelkich możliwych wymówek, dokładać argumentów po stronie „przeciw”, żeby sobie udowodnić, jaki to naprawdę był zły pomysł. W sensie, powrót do siebie. Mimo że i bez list wiedziała, pamiętała, że do tej relacji nie powinno być powrotu, tylko… tylko, cholera, dlaczego musiała być tak rozsądna?
  Dlaczego po prostu nie potrafiła uznać, że „a chrzanić to wszystko, biorę, co chcę”? Byłoby prościej, o wiele prościej, gdyby odpuściła sobie myślenie, analizowanie, tylko poszła na żywioł. Gorzej, że potem pewnie nastąpiłby moment, w którym musieliby wylizywać swoje rany, ale przynajmniej… jak to szło? Lepiej żałować, że się spróbowało niż żałować, że tego się nie zrobiło?
  Może przynajmniej cierpieliby mniej, przez chwilę, a może udałoby się dojść do pewnego porozumienia, osiągnąć swego rodzaju równowagę, dzięki której… cóż, mogliby jednak ze sobą jakoś być? Bez wiecznych kłótni? Czy ta wizja była w ogóle możliwa do spełnienia…?
  Drgnęła, zaskoczona tym nagłym wybuchem. Nie, w jej twarzy próżno było szukać strachu – na tym gruncie była jednak dość dobrze zahartowana. Tyle kłótni, tyle fruwających naczyń i niewinnych mebli, że już dawno wiedziała, iż jej nie skrzywdzi. Zresztą… nie potrafił skrzywdzić nawet najgorszego śmiecia. Unieszkodliwić – tak. Ze szwankiem dla jego zdrowia? Nie. Ale choć nie dało się dojrzeć strachu, to konsternację – i owszem. A potem zrozumienie.
  - Allie, głuptasie – westchnęła kręcąc głową. Poniosło go w cholerę – nie dosłownie, ale wciąż, wycieczka uskuteczniona – i… w sumie wyglądało na to, że się nie zrozumieli. Może powinna była użyć innych słów. Może po prostu i tak gdzieś w nim to siedziało, a swoim retorycznym pytaniem jedynie to uwolniła? Nie wiedziała, nie siedziała mu w głowie, choć może to i lepiej – Nie ma powodu, żebyś siebie nienawidził – wyrzekła łagodnie, podchodząc bliżej niego. Lekki dotyk na ramieniu – Nie twierdzę, że mnie nienawidziłeś. Mówię tylko, że… nie mamy pojęcia, jak to działa. A ja przecież wiecznie szukam najgorszych możliwych wariantów wydarzeń – przypomniała cicho. Tak – bo lepiej przygotować się na najgorsze i potem zostać pozytywnie zaskoczonym niż żeby niespodziewanie łajnobomba wybuchła prosto w twarz – Tak że naprawdę, nie ma powodu – zapewniła po raz kolejny.
  Może zamiast stawania obok, sygnalizowania dotykiem, że tu jest, że nie rzuca pod jego adresem żadnych oskarżeń, może po prostu powinna była przyciągnąć do siebie, zamknąć w mocnym uścisku? Zwłaszcza że – Matka jej świadkiem – to nie było coś, czego sama by nie pragnęła. Bliższego kontaktu. Ciało przy ciele, nos wypełniony tym jednym, jedynym, konkretnym zapachem…
  - Mogę skonsultować ze swoją klątwołamaczką. I tak już rozgryzamy jedną sprawę, więc... – dlaczego i nie to? Po prostu wyższy rachunek za usługi, ale to i tak nie miało większego znaczenia. I tak na dłuższą metę nie miała już głowy do szukania fachowców – i to godnych zaufania – przynajmniej nie w tej konkretnej chwili. A Bulstrode… ta wydawała się mieć głowę na karku i jednak wiedzieć, co robi.
  - Oczywiście że zrobiłam – potrząsnęła lekko głową. Już wcześniej jej zarzucił, że kazała mu mówić, aby się upewnić – teraz najwyraźniej robiła coś bardzo podobnego. W zasadzie to samo. Milczała, nie podejmując ostatecznych wyborów – Bo ty tak naprawdę zdecydowałeś, a  ja... – odwróciła spojrzenie gdzieś w bok. A ja nie potrafię ci powiedzieć: chcę tego, pieprzyć moje zasady, zostaw tamtą w cholerę i wróćmy do siebie, I czekam, aż powiesz „niech się dzieje co chce, spróbujmy” – … za dużo myślę – zakończyła koślawo, zupełnie nie tak, jak czuła, że powinna powiedzieć.
  - I wiem. Naprawdę wiem – zapewniła miękko. Wszystkim było ciężko. Jemu, jej, wielu innym ludziom. Z tą swoją klątwą i zzimnieniem to i tak nie skończyła szczególnie źle – bo wciąż żyła. Żyła i mogła względnie normalnie funkcjonować, nawet z rozdartym sercem i bałaganem w myślach. A ile osób nie może powiedzieć tego samego? Ile w ogóle już nic nie może powiedzieć…?
  - Allie... – skrzyżował ręce. Nie wiedziała, dlaczego, ale odczuła potrzebę, za którą podążyła – w końcu dalekie to było od uniesień wszelkiej maści – dotknęła tych rąk, próbując delikatnie objąć swoimi palcami nadgarstek mężczyzny – … wystarczy, ze nie będziesz traktował mnie jak jednorożca – bo niestety, niechciana, świeżo zyskana sława irytowała, bo nie mogła w Ministerstwie przejść się do wychodka bez wrażenia, że jest śledzona przez mnóstwo par oczu – Tak że już pomagasz – nawet jeśli się drzesz, naprawdę – I jeśli obiłoby ci się o uszy nazwisko speca od limbo i nekromancji, tyle że spoza Brytanii, to może się przydać – przyznała po krótkiej chwili. Bo tutaj zdecydowanie nie chciała szukać, z kilku powodów – … i niuchnięcie? – zaryzykowała, uśmiechając się blado. Może wręcz nawet nieśmiało. Bo z jednej strony – męczyła ich ta cholerna więź, bliskość, a z drugiej…
  … z drugiej, coś w środku podpowiadało, że to mogłoby pomóc, choć na chwilę. Krótką, bo krótką, ale zawsze. Bo objęcia Moody’ego były najbezpieczniejszymi pod słońcem.

@Alastor Moody
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#14
28.11.2023, 01:47  ✶  
Delikatność jej słów uspokajała go niemal zupełnie, ale wciąż nie czuł się z tym wszystkim za dobrze. Czy to na pewno była miłość? A może po prostu przyzwyczajenie? Czy to, co ich do siebie ciągnęło, to nie była zwykła nostalgia do dobrych momentów, a nie rzeczywiste uczucie, teraz jedynie podsycone jakąś dziwaczną magią? Kurwa, naprawdę chciałby to wiedzieć, zrozumienie wreszcie swojego wnętrza byłoby jak taka zimna morska bryza otulająca policzki w gorący dzień, ale to się pewnie nigdy nie wydarzy. On był jak skała. Wiecznie zamknięty i niespokojny, ale pod grubą, solidną warstwą, której nie dało się skuć bez odpowiednich narzędzi. To aż szokowało, jak wiele człowiek tak pozornie szczery i otwarty potrafił kryć w czeluściach duszy.

- Bycie niezdecydowanym to nie jest bycie kimś złym. Poza tym masz pewnie rację. Jestem okropnym człowiekiem, że w ogóle tak o tym wszystkim myślę.

Bo Eden przecież tam gdzieś o nim teraz myślała. A jeżeli nie teraz, to być może nawiedzi jej myśli za chwilę, kiedy coś skojarzy jej się ze zbliżającym się nieuchronnie spotkaniem. Dla większości świata to musiało być tak piekielnie obrzydliwe, a tu proszę - Auror, człowiek uchodzący za poczciwego, po kolana w gnoju, do którego wszedł z własnej, nieprzymuszonej woli. Musiał być o wiele bardziej zagubiony niż do tej pory myślał.

- W takim razie złammy to. - To zaklęcie, jeżeli to było faktycznie zaklęcie. A kiedy będą pewni, być może wrócą do tej rozmowy ponownie. Albo nie. Ścieżki losu prowadziły go ostatnio w naprawdę dziwne miejsca. - I dlaczego jednorożec? Nie wiesz, że one lubią tylko dziewice? - Parsknął, spoglądając w jej kierunku, wciąż walcząc z niepokojem ogarniającym go zewsząd, teraz to już raczej bez wyraźnego powodu.

Ale niepokój był czymś, co ograniczało ludzi ulegających strachowi. Moody się bał, nawiedzała go coraz to silniejsza paranoja, ale wyuczona brawura nie pozwalała mu się wahać. Ani w chwilach, kiedy musiał walczyć z czarnoksiężnikami, ani teraz kiedy musiał powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego Mavelle nie chciała. Zamknął ją w oczekiwanym uścisku silnych ramion, pocałował czubek jej głowy w krótki i czuły sposób, a później gładził jej włosy powolnymi ruchami nieco drżącej ręki. Oczywiście, że gdyby decyzja należała do niego, ta scena wyglądałaby inaczej - straciłaby całą swoją przyjacielskość na rzecz palącej żądzy, jakiej nie mógł się wyzbyć, ale linia pomiędzy nimi została zarysowana już lata temu i nie zamierzał jej przekraczać.

Koniec sesji


fear is the mind-killer.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (3764), Mavelle Bones (5383)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa