• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[07.06.1972] – Chodźmy nad wodę, na twoich kolanach zasnę

[07.06.1972] – Chodźmy nad wodę, na twoich kolanach zasnę
Alchemiczny Kot
I cannot reach you
I'm on the other side
Avelina mierzy 157 centymetrów wzrostu i waży około 43 kilogramów. Nie jest blada, wręcz zawsze opala się na brązowo. Ma ciepłe brązowe oczy, które podejrzliwie patrzą na obcych i radośnie na przyjaciół. Usta ma pełne i czasami pomalowane czerwoną szminką, gdy się uśmiecha pokazuje przy tym zęby nie mając nad tym kontroli. Włosy ma brązowe i zwykle proste. Czasami jak nie zadba o nie to puszą się jej od wilgoci. Ubiera się w szerokie, kolorowe spodnie i luźne bluzy. Czasami narzuci na siebie szatę. Na pierwszy rzut oka Avelina sprawia wrażenie osoby spokojnej i cichej. Wokół niej zawsze unosi się zapach palonego drewna, pod którymi tworzy swoje mikstury oraz suszonej nad kominkiem lawendy. Nie jest to zapach szczególnie mocny, ale wyczuwalny. Dopiero przy bliższym poznaniu można stwierdzić, że jest też wesoła i czasami zabawna. Jest osobą dosyć sprzeczną, ponieważ walczą w niej dwie osoby październikowy Skorpion i numerologiczny Filozof.

Avelina Paxton
#31
04.12.2023, 18:50  ✶  

Dotyk. Często wyrażał więcej niż słowa, ale czasami mocno ranił tak jak dzisiaj. Pamięć o jego dłoniach wędrujących po jej nogach, ciele, zaciskające się mocno na biodrach. Pocałunki tak żarliwe jakby były po prostu oddechem powodowało to wszystko w jej głowie bolesną eksplozję pragnienia, które nie miało szansy ujść, bo nie powinien tego nigdy robić. Tak cholernie go kochała, tak cholernie go pragnęła. Gdy stanął obok, gdy złapał jej twarz w dłonie natychmiast się odsunęła, wyrwała się z jego uścisku i stanęła do niego plecami. Nie miała siły patrzeć na niego, ponieważ jego oczy naprawdę mocno ją przyciągały i była w stanie mu naprawdę wiele od siebie dać, ale nie mogła. Nie potrafiła mu się poddać, bo za bardzo ta sytuacja gryzła się z jej postrzeganiem świata, otoczenia, z jej moralnością. Dla niego było to takie proste, chować się po krzakach i całować się z nią, mówić jej, że jest dla niego ważna, że ją kocha, ale on miał życie ułożone, miał pieniądze, miał pracę, a ona nie miała żadnego życia. Nie miała męża, nie miała dzieci, była samotna, potrzebowała kogoś kto będzie przy niej codziennie, a nie tylko na noc lub kilka chwil w dzień, aby ją przelecieć, czy zjeść kolację w tajemnicy przed każdym człowiekiem jakiego znali. Nie mogłaby w tej sytuacji znaleźć dla siebie partnera, bo nie byłaby tak zdolna w ukrywaniu go. Teraz ledwo jej to wychodzi.

Słowa. Raniły jednak mocniej, a to jak do niej mówił, to jak wyznawał jej swoje uczucia, to wszystko brzmiało tak szczerze, ale też cholernie nierealne i nie mogła w to uwierzyć – nie chciała. Założyła ręce pod piersiami otulając się ciaśniej jakby potrzebowała się przed nim schować, rozpłynąć w powietrzu, a w jej oczach zatańczyły słone łzy, które po chwili spłynęły jej po policzkach. Próbowała naprawdę nie płakać, próbowała być silna, próbowała nie pokazywać mu swojej słabości. Uniosła jedną dłoń i starła mokrą twarz, aby tego nie widział, ale była pewna, że nie ukryła tego przed nim za dobrze. Postąpiła krok do przodu jeśli chciał się do niej znowu zbliżyć, a jeśli próbował ją dotknąć, pocieszyć nadal mu na to nie pozwalała. Potrzebowała przerwy, potrzebowała czasu, aby to wszystko przemyśleć. Nie była w stanie się powstrzymać, więc w końcu odpuściła i zapłakała.

– Kochasz, lubisz, próbujesz wmówić mi, że masz do mnie szacunek, ale ciągle zmieniasz zdanie. Jednego dnia chcesz, aby się z tobą przespała, potem stwierdzasz, że nie zdradzisz żony, a potem dobierasz się do mnie w pieprzonych chaszczach. Jestem zmęczona Augustusie – odwróciła się do niego i postąpiła krok w jego kierunku. Była zła, rozżalona i smutna, a jej twarz była mokra od łez, które nadal dławiły jej głos, które przerywały i mąciły jej w głowie, bo nie potrafiła się odpowiednio wypowiedzieć. – Nie wiem, co mam o tym myśleć, nie wiem  jak mam się przy tobie zachować. Też cię kocham, lubię, ale to… to nie może tak wyglądać. Nie umiem tego pogodzić ze swoim życiem, nie umiem… nie potrafię… – krzyknęła głośno próbując pozbyć się tej bezradności. Miotnęła w powietrzu dłońmi i przesunęła się po terenie chcąc kopnąć jakiś kamyk, ale zamiast tego trafiła w coś większego. Upadła na kolana z bólu łapiąc się za stopę. – Na gacie Merlina! – wyrzuciła z siebie rozmasowując stopę przez buta. Cholernie bolało, ale mogła nią ruszać, więc nie była złamana, raczej. Nie spojrzała na Augustusa.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#32
09.12.2023, 00:15  ✶  
Żal ściskał mi gardło. Również miałem łzy w kącikach oczu, którym nie zamierzałem pozwolić na uwolnienie się. Wszystko przez to, że ona płakała, zalewała się łzami, była zraniona przeze mnie i z tego też powodu cierpiała. Nie chciałem być tym, który będzie wywoływał w niej takie emocje, a jednak stałem się... czarnym charakterem w jej historii, który wtargnął do jej życia i jedynie namącił.
Kochałem ją, kochałem również żonę i swoje dzieci. Chciałem ją chronić przed złem tego świata, być przy niej w jej najpiękniejsze i najgorsze dni, ale musiałem też czuwać nad swoją rodziną, za którą byłem odpowiedzialny. Nie mogłem o niej zapominać, kiedy idealny świat fantazji zakrywał mi oczy pięknymi obrazami przyszłości, bo to z kolei nie byłoby odpowiedzialne. Wręcz haniebne. I zapewne z perspektywy czasu zżerałoby mnie sumienie i tęsknota, i byłbym niespokojny, nie wiedząc, co się dzieje z dzieciakami. Z Imogen. Może tak naprawdę nie przyjaźń byłaby tu doskonałym wyjściem z sytuacji, tylko powrót do marzeń, do snów bez możliwości realizacji? Do udawanego zapomnienia o sobie? Zamknięcia furtki kontaktu? ...tylko że tak cholernie nie chciałem pozwolić podobnej opcji dotrzeć do realizacji. Nie chciałem. Nie mogłem. To nie byłoby w mojej naturze, w zgodzie z moim sercem. Z uczuciami do niej.
I co dalej...? Nie mieliśmy przyszłości. Wiedziałem to bardziej jako dzieciak, młody szczypior, aniżeli teraz. Szukałem ucieczki od wymagającego życia w coś pozornie prostego, ale mogłem się sparzyć, mogłem cierpieć znacznie bardziej, kiedy uświadomię sobie, że taki skok w bok, ucieczka za granicę czy inny, jeszcze barwniejszy wymysł, będzie niósł za sobą konsekwencje. Zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne.
Mimo wszystko chciałem ją przytulić. Moje cierpienia były moimi cierpieniami. W pewnym stopniu mi się należało za to, że wtargnąłem wtedy wściekły do opuszczonej, damskiej toalety. Los mnie za to pokarał i nie nauczyłem się na błędach, robiąc kolejne niechciane wtargnięcie do apteki, w której wiedziałem aż nazbyt doskonale, że pracuje w niej Avelina... Tylko że ona była niczemu winna i chciałem ją przytulić, ale obawiałem się, że to było ostatnie, czego oczekiwała, czego mogła chcieć. Moje ramiona niczym najbardziej żrący eliksir wcale nie miały przynieść ukojenia, tylko dodatkowy ból.
Nie mówiłem nic, bo nie wiedziałem, co mogłem więcej dodać. Właściwie to wiedziałem doskonale, co mogłem powiedzieć, ale za żadne skarby tego świata nic mnie do tego nie zmusi. Nie zerwę z nią kompletnie kontaktu. Nie wyjdzie to bynajmniej z mojej inicjatywy.
Odwróciłem twarz od Aveliny żeby nic więcej mnie nie kusiło. Wpatrywałem się beznadziejnie w bok, na spokojną taflę wody. W tej chwili nienawidziłem tego, w jaki sposób odbijała promienie słoneczne. Mieniła się złociście, spokojnie i leniwie. Ponadczasowo. Nasze rozterki nie robiły na niej jakiegokolwiek wrażenia.
Przerwałem swój marazm dopiero wtedy, kiedy usłyszałem jej jęknięcie i zaraz przeklęcie. Nie musiałem mówić, jakie to było dziecinne, że postanowiła sobie kopać kamienie czy inne pierdolety... Darowałem to sobie, po prostu ruszając w jej kierunku bez kolejnych słów, w milczeniu. To mogłem robić. Być jej osobistym lekarzem. Ratować ją z opresji, choć wolałbym aby w nie nie wpadała, rzecz jasna.
- Jeśli już chcesz się bawić kamieniami, to może lepiej rzucać nimi we mnie...? - zasugerowałem z lekkim uśmiechem, takim niknącym wśród smutku, ale gdzieś tam nieco się iskrzył nawet w oczach. Nieco sarkazmu, nieco czarnego humoru dla rozluźnienia atmosfery? Czy była w stanie to docenić? Podłapać? Jak najbardziej nie chciałem by postanowiła mnie ukamieniować, ale... Wiadomo.
Pozwoliłem sobie delikatnie zdjąć jej but by obejrzeć stopę. Może specjalizacji ze złamań nie robiłem, ale o złamaniach i pogruchotanych kościach wiedziałem całkiem sporo. I jeszcze więcej widziałem. Zimnych, martwych, nieruchomych. Tyle aktów agresji. Ta nie była złamana, ale żeby ukoić ból położyłem dłoń na jej stopie i wyszeptałem pod nosem odpowiednie zaklęcie. Już nie rzucałem się po różdżkę. To było bez sensu.
Ale może by tak pozbierać parę dobrych kilogramów kamieni, przywiązać do nich moją stopę i wrzucić mnie z nimi w głęboką, najgłębszą toń...?
Spojrzałem jej w oczy. Byłem równie zmęczony naszą sytuacją co ona, ale nie potrzebowałem współczucia. Oboje z kolei potrzebowaliśmy jasnej decyzji, której już nie zerwiemy za żadne skarby. Niestety, musiałem to zrobić.
- Przyjaźń czy nicość? - zapytałem krótko, rzeczowo do bólu, mając nadzieję, że nie będę musiał uzupełniać swojej myśli o szczegółowe opisy. Obiecałem sobie, że wezmę odpowiedź na klatę z godnością. Wiedziałem, co wybierze Avelina. Była rozważna, rozważniejsza ode mnie. Bardziej twardo stąpała po ziemi, kiedy ja tylko udawałem silnego i nieprzejednanego.
Alchemiczny Kot
I cannot reach you
I'm on the other side
Avelina mierzy 157 centymetrów wzrostu i waży około 43 kilogramów. Nie jest blada, wręcz zawsze opala się na brązowo. Ma ciepłe brązowe oczy, które podejrzliwie patrzą na obcych i radośnie na przyjaciół. Usta ma pełne i czasami pomalowane czerwoną szminką, gdy się uśmiecha pokazuje przy tym zęby nie mając nad tym kontroli. Włosy ma brązowe i zwykle proste. Czasami jak nie zadba o nie to puszą się jej od wilgoci. Ubiera się w szerokie, kolorowe spodnie i luźne bluzy. Czasami narzuci na siebie szatę. Na pierwszy rzut oka Avelina sprawia wrażenie osoby spokojnej i cichej. Wokół niej zawsze unosi się zapach palonego drewna, pod którymi tworzy swoje mikstury oraz suszonej nad kominkiem lawendy. Nie jest to zapach szczególnie mocny, ale wyczuwalny. Dopiero przy bliższym poznaniu można stwierdzić, że jest też wesoła i czasami zabawna. Jest osobą dosyć sprzeczną, ponieważ walczą w niej dwie osoby październikowy Skorpion i numerologiczny Filozof.

Avelina Paxton
#33
11.12.2023, 20:04  ✶  

Oczy. Były zwierciadłem duszy, pokazywały wszystkie emocje, które czuło serce i generował mózg. Jedynie psychopaci potrafili nie pokazywać w nich swoich emocji – oczy Augustusa były dla niej zawsze zagadką, nigdy nie wiedziała, czy patrzył na nią z miłością, bo tak czuł, czy jednak patrzył tak bo potrafił to świetnie zagrać. Ona była otwartą księgą, gdy patrzyło się w jej oczy. Na twarzy nie było grymasów, ale w oczach malował się często strach, obawa, smutek, a radość była wręcz wymalowana na jej twarzy i oczach. Ostatnio jednak nie było w nich radości, wiecznie zmartwienie tym, co będzie dalej. Każdej nocy tęskniła za nim, każdej nocy myślała o tym, co by było gdyby… gdyby napisała, gdyby się odezwała, gdyby nie stchórzyła, gdyby on był wolny, gdyby nie miał dzieci, gdyby nie miał żony. Chciałaby poznać świat, w którym oboje mogliby spróbować. Nie ważne już, czy on jest czystej, czy błękitnej krwi, ale gdyby tylko nie miał żony, dzieci, gdyby był zwyczajnie wolny od zobowiązań wobec rodziny, którą założył i dbał o nią tyle lat, bo dbał prawda? Kochał żonę. Tak powiedział. Kochał dzieci. Pracował, aby mieli za co żyć, więc jeśli ich by nie było, czy bałaby się mniej z nim spróbować, czy już dawno leżeliby tutaj pół nago gładząc swoje ciała po przyjemności? Czy już dawno byliby u niej w domu, w łóżku? Może zrobiłby jakieś jedzenie, które by przypalił, może zrobiłby jej kawę? Razem czytaliby jakąś książkę, może poszliby na jakiś spektakl do teatru nie bojąc się tego, że ktoś ich przyłapie? Nie byłoby skandalu, prawda? Byliby dwójką wolnych ludzi, którzy mogliby być szczęśliwy?

Zamiast tego siedziała na trawie trzymając się za bolącą stopę, a łzy bezradności, wściekłości płynęły jej po twarzy. Z ust wychodziły jakieś bliżej nieokreślone przekleństwa, aby złagodzić chęć rozszarpania pieprznego kamienia, w który chwilę temu uderzyła. Gdy zażartował o rzucaniu w niego uniosła brew ku górze pozwalając mu dobrać się do jej stopy. Odwróciła od niego wzrok i objęła ramionami zdrową stopę. Nienawidziła go i jednocześnie kochała, a to uczucie wywiercało jej dziurę w brzuchu. Wolałaby, aby był wkurzający, bardziej wredny, bardziej wkurzony, może nawet wolałaby, aby ją uderzył za jej pyskowanie, za jej wredne słowa, bo byłoby jej łatwiej o nim zapomnieć, a zamiast tego zawsze był wobec niej troskliwy, odrobinę wyniosły, a w taki pociągający sposób. Zawsze liczył się z jej zdaniem, zawsze pozowalał jej być sobą w jego towarzystwie – ba! Była sobą nawet bardziej, bo akceptował to, że czasami potrafiła być wredna i nie miła.

W końcu zaczęła obserwować jak radzi sobie z jej butem, jak kładzie na jej stopie dłoń i szepcze zaklęcie, które zaczynało łagodzić ten ból. Odetchnęła z ulgą na chwilę przymykając oczy. Chciałaby, aby zrobił tak z jej sercem, aby je złapał w dłonie i złagodził ten ból rozrywanego uczucia do niego. Tak bardzo nie chciała już cierpieć z powodu miłości do niego, z powodu tego, że oboje byli w chorej sytuacji. Uśmiechnęła się nawet do niego łagodnie. Wykrzyczała, co miała, ale to nadal bolało, nadal wzburzało jej uczucia i poczucie beznadziei. Prosiła siebie w myślach, aby odpuścić, aby ten kto nimi kierował w końcu zluzował ten dramat i pozwolił im na szczęście.

– Kamienie nie pomogą – odpowiedziała – to byłaby za duża nagroda dla ciebie – dodała.

Oh, też chciałaby zatopić się z nim pod taflą wody, wtedy mogliby być na wieczność razem. Może jak umrą, to wrócą pod postacią duchów? Wtedy nikt nie będzie mówił im, że nie mogą być razem, bo co im zrobią? Mogliby wiecznie tańczyć nad taflą tej wody z dala od swoich rodzin i obowiązków, nie musieliby wyjeżdżać i nic rzucać. Mogliby spędzić wieczność razem, ale było to jednak nieodpowiedzialne. Dzieci Augsutsua by za nim tęskniły, żona wyrwałaby swoje włosy z tego powodu, że wolał umrzeć z jakąś córką mugolaka.

Patrzyła na jego dłonie, gdy zadał to pytanie. Słuszne, odpowiednie, idealne do tej sytuacji, ale ona nie wiedziała. Nie chciała go tracić, nie chciała urywać kontaktu, nie chciała zostawać na świece bez jego głosu, zapachu, obecności. Czemu musiała teraz zdecydować, czemu musiała odpowiadać na takie pytania.

– Nie chce nicości, ale nie chce też teraz decydować – odpowiedziała cicho. – Już nie boli – powiedziała, aby mógł zabrać dłoń. – Daj mi trochę czasu, daj mi to wszystko przemyśleć, odpocząć, dajmy sobie chwilę, przestańmy się na chwilę widywać – powiedziała cicho.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#34
17.12.2023, 19:51  ✶  
Wizja urwania kontaktu była bezduszna i nie do akceptacji, ale byłem pewien, że uwolniłaby nas od wielu trosk, nieprzespanych nocy, bólu i poczucia porażki. Bynajmniej byłoby to znacznie mniejsze w swoim ogromie niż ciągłe przeciąganie liny losu, na siłę, pod tym bezwzględnym, bolesnym uporem, gdzie ona nawet nie drgnęła. Nie przesunęła się nawet o milimetr. Wciąż byliśmy na tym samym etapie, wciąż daleko od siebie, wciąż niedostępni.
Mimo że byliśmy tak blisko siebie. Nadal ujmowałem stopę Aveliny w swoich dłoniach, delikatnie, jak gdyby mogła się rozsypać, rozpłynąć pod mocniejszym naciskiem. Jeszcze nie tak dawno dotykałem bezwstydnie jej ud, obejmowałem za pośladki, całowałem tak głęboko i prawdziwie, by teraz... cierpieć. Uwielbiałem to, że czułem się przy niej najlepiej, najbardziej doskonale w swoim życiu, ale zapominałem, nie brałem pod uwagę tego, że też to były najbardziej podłe i wstrętne chwile w nim, w których miałem ochotę się zabić, nie potrafiąc sobie wyobrazić życia bez jej uśmiechu, dotyku, bez realizacji tych wizji, snów, marzeń. Albo teraz...
Najchętniej ująłbym ją w ramiona i przytulił, i może nawet zasnął w tym miejscu u jej boku, odpoczął w końcu od walk, od niepewności, od wyzwisk, ale zamiast tego klęczałem z jej stopą w swoich rękach i czułem cały ten ciężar na swoich ramionach. Ba!, ona w dodatku uważała, że kłamałem, że ją łudziłem, że manipulowałem jej uczuciami. Fakt faktem, bo niby czemu miałaby mi wierzyć? Byłem dla niej zadufanym w sobie Ślizgonem ze szkolnych korytarzy, zakradającym się bezgłośnie Rookwoodem. Kimś złym i podłym do szpiku kości. Nie wiem, co mógłbym zrobić aby to zmienić, aby mi uwierzyła, aby mnie zrozumiała - moje położenie i moje uczucia. Nie byłem zły... A może po prostu sam siebie okłamywałem? Gdybym nie był zły i zepsuty, nie miałaby mnie za takiego, nie wykluczałaby mnie, wierzyłaby mi.
- Rozumiem, że pierwsza się odezwiesz? - zapytałem ją, chcąc ustalić warunki umowy. Nie chciała nicości pomimo tego, co mówiła, co o mnie sądziła. Jakiś kamień spadł mi z serca, coś we mnie pękało, pragnęło się rozsypać, ale pozostawałem w rzeczywistości. Musiałem być silny. Zdecydowany. Stonowany.
Odstawiłem jej stopę. Stwierdziłem, że sama ją ubierze. To byłby szczyt... spoufalania się? Możliwe. Poza tym sam wolałem samemu się ubierać. Wtedy wszystko było perfekcyjne, nienaganne. Nie przepadałem za tym, kiedy Imogen poprawiała moje idealnie zawiązane muszki albo przygładzała krawat, przesuwając go o te istotne milimetry. Imogen...
- Odprowadzę cię... do domu. Tak dla pewności, bo dziwne mieliśmy dziś przygody. W tym pociągu... - przypomniałem sobie, a przy okazji to poczucie porażki i wstydu, bolącej twarzy. To wszystko zeszło dzięki eliksirom Aveliny. I dobrze, bo mogłyby pojawić się pytania, których wolałem uniknąć.
Kto by pomyślał, że tego dnia zmierzaliśmy w innym kierunku, na początku dla nas zagadkowym, a ostatecznie wylądowaliśmy... tu. Mimo wszystko chyba chciałem zapamiętać to miejsce, jeszcze tu wrócić któregoś dnia, w któryś z gorszych dni... A może lepszych? Jakby nie patrzeć, Avelina nie podjęła decyzji. Może wcale nie byłem przekreślony grubą czerwoną linią? Może jeszcze miałem szansę? Nie byłem pewien na co, ale to i wystarczało.
Alchemiczny Kot
I cannot reach you
I'm on the other side
Avelina mierzy 157 centymetrów wzrostu i waży około 43 kilogramów. Nie jest blada, wręcz zawsze opala się na brązowo. Ma ciepłe brązowe oczy, które podejrzliwie patrzą na obcych i radośnie na przyjaciół. Usta ma pełne i czasami pomalowane czerwoną szminką, gdy się uśmiecha pokazuje przy tym zęby nie mając nad tym kontroli. Włosy ma brązowe i zwykle proste. Czasami jak nie zadba o nie to puszą się jej od wilgoci. Ubiera się w szerokie, kolorowe spodnie i luźne bluzy. Czasami narzuci na siebie szatę. Na pierwszy rzut oka Avelina sprawia wrażenie osoby spokojnej i cichej. Wokół niej zawsze unosi się zapach palonego drewna, pod którymi tworzy swoje mikstury oraz suszonej nad kominkiem lawendy. Nie jest to zapach szczególnie mocny, ale wyczuwalny. Dopiero przy bliższym poznaniu można stwierdzić, że jest też wesoła i czasami zabawna. Jest osobą dosyć sprzeczną, ponieważ walczą w niej dwie osoby październikowy Skorpion i numerologiczny Filozof.

Avelina Paxton
#35
26.12.2023, 14:45  ✶  

Zaczynali od statusu – wróg. Przyjemnie czuła się przemykając w ciemnościach hogwardzkich korytarzy kierując się w umówione z nim miejsce. W podnieceniu ściskając pasek torby, w której ukryte były eliksiry dla niego. Starała się nie wpaść na żadną zbroję, na żadnego prefekta, na nic, co wydałoby niepotrzebny hałas. W wyczekiwaniu czekała na karteczkę od niego z informacją o tym, w którym miejscu ma się zjawić. Lubiła besztać go za to, że wyłaniał się z cienia niczym zawodowy złodziej, czy zabójca strasząc ją i doprowadzając do tego, że serce przyśpieszało, a czasem z zaskoczenia nawet zakuło bólem. Nie raz został przez nia popchnięty w żartach, został obrażony w sposób sarkastyczny i zabawny. Kochała to jak zmieniał się przy niej w mrokach klas, z których razem obserwowali błonia. Uśmiechał się częściej, żartował bardziej, był mniej przybity niż na korytarzach w dzień. Lubiła nawet momenty, w których był wściekły, w których miotał się w tej swojej złości. Obserwowała każdą jego zmianę, każdą jego słabość, słuchała każdego wywodu, słuchała tego jak narzekał na swoją siostrę bliźniaczkę, jak narzekał na ojca, na dziewczyny, które próbowały zawładnąć jego sercem, próbowały go manipulować. Jak kpił ze świata i niesprawiedliwości. Lubiła jak pomagał jej w zadaniach, jak czasami uczył przydatnego zaklęcia do obrony i ataku. Nigdy jej nie wychodziło, ale zawsze starała się ćwiczyć, być przy nim lepszą wersją siebie. Nie znosiła jak mówił jej, że powinna być w Domu Węża, bo nie chciała do niego należeć, nie chciała być jedna ze Ślizgonek, uważała, że tam nie pasowała ze względu na swoje pochodzenie i serce, które posiadała. Nie była zła, prawda? Nie była chytra, prawda?

Skończyli na statusie – Złamane Serce. Wiele mówiło się o tym, że serce nie sługa, że nie ważne jak będzie się udawać, nie będzie się w stanie go uciszyć. Oni tego nie potrafili zrobić. Obiecywali sobie, że będą się przyjaźnić, że będą tylko grać w szachy i czytać książki, ale nie potrafili go wyłączyć. Serca nadal biły w ich piersiach i przyśpieszały, gdy tylko na siebie patrzyli. Wyrywały się do siebie, drażniły i bolały, bo nie boli przekroczyć tej granicy. Avelina pragnęła udowodnić sobie, że ten jej własny mięsień, którego nigdy nie słuchała nie bił dla niego. Chciałaby mieć siłę uparcie zatracić się w pracy, a może znowu wpaść w ramiona obcego mężczyzny jak się jej czasami zdarzało z głupoty robić. Czasem ludzie próbowali leczyć wielkie rany na sercu, malutkimi rzeczami, które prowizorycznie miały zasklepić ten ból, tą zadrę, której nie potrafiła schować przed światem.

– Tak, odezwę się. A jak się odezwę spotkamy się w tej altanie, w której widzieliśmy się w maju – odpowiedziała. Wyśle mu list, gdy będzie gotowa, napisze mu, że mogą się spotkać, albo wyśle po prostu cokolwiek, co sprawi, że on zrozumie, prawda? Da mu znak. Odezwie się. Nie porzuci go bez słowa, bez pożegnania, chociaż one nie były ich mocną stroną.

Wsunęła na stopę buta i podniosła się. Objęła się ramionami i bez słowa ruszyła w stronę ścieżki, z której przyszli. Jeszcze nie chciała przenosić się do domu. Do zgiełku. Do rzeczywistości. Chciała krótki spacer i miała nadzieję, że Augustus to zrozumie.

– Byłam po prostu głupia – spojrzała na niego upewniając się, że idzie za nią. – Przejdźmy się jeszcze – dodała dla pewności. – Chciałabym, aby nienawidzenie ciebie było tak samo proste jak kochanie – nie patrzyła na niego, szła powoli i obserwowała niebo. Bycie ptakiem wydawało się takie proste, takie łatwe, czemu nie mogła zostać jednym z nich. Mogłaby się wzbić w niebo i odlecieć. Nawet absurdalny lęk wysokości nie był teraz dla niej istotny.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#36
29.12.2023, 00:29  ✶  
Zacisnąłem mocniej usta i pięści. Miałem w głowie wizję sytuacji z pociągu, którą usilnie próbowałem przeanalizować, wbijając te myśli w miejsce tych, w których próbowałem zatrzymać Avelinę, nie dawać jej miejsca na odetchnięcie, na rozmyślanie ani inne rozważanie. Pragnąłem jej tak bardzo, że moja dłoń sama się ku niej wyrywała, pragnęła tego dotyku, bliskości, ciepła. Wstrętne, niegodne. Nie mogłem ukazywać swej słabości, a jednak przy niej robiłem to na każdym kroku, niczym największa niemota świata.
Dlatego myślałem o tym mugolu, o jego wstrętnym wyrazie twarzy, zwanej dalej mordą. Zacisnąłem dłonie jak wtedy... Zdawało mi się, jakby to miało miejsce całe wieki temu, a przecież minęła godzina, może dwie. Pewnie jechał dumny dalej, do miejsca docelowego, a mnie wyrzucono z pojazdu, z pociągu na zbity pysk. Nawet nie mogłem się bronić ogłuszony... i Avelina przy tym była, przy mojej porażce, moim upadku. KATASTROFIE. Plułem sobie w brodę, że nie użyłem magii i nie dałem mu popalić. Należało mu się jak mało komu, więc to unoszenie się honorem z mojej strony były bezpodstawne, szczególnie że miałem do czynienia z mugolem. Dostałem za to po dupie. Im nie można było przypisywać wyższych cech. Byli czymś wstrętnym, niegodnym i to zdarzenie potwierdzało regułę.
Pokiwałem głową na jej słowa o altanie. Mogło być. Już od dawna tamtędy nie przechodziłem, więc raczej nie było miejscem jakimś niebezpiecznym. Poza tym czy to miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie...? I tak żyłem w przekonaniu, że Avelina wybije sobie mnie z głowy. Nie była głupia, pomimo bycia w połowie szlamą. Właśnie za to ją lubiłem, że była silną i niezależną kobietą. Może tę twarz skrywała w sobie głęboko, ale była tam i dawała o sobie znać, o dziwo, głównie w moim otoczeniu. Aż momentami nie chciało mi się w to wierzyć, ale... po co miałaby kłamać na ten temat? Poza tym była przy tym urocza. Za urocza.
I te sny... Chciałem ją mieć w pełni dla siebie. Potrzebowałem tego. Musiałem ją mieć. Musiałem i to cholernie. Niestety, ta altana wcale mi się dobrze nie kojarzyła. Obawiałem się, naprawdę poważnie, że mnie zostawi, da mi tam kosza, odtrąci mnie i zostawi tak, jak ja w maju z urażoną dumą zostawiłem ją.
Mimo wszystko jednak podszedłem do brzegu stawu i schyliłem się po swoje ruchomości. Zarzuciłem torbę na ramię, kurtkę wziąłem w rękę i ruszyłem za nią. Próbowałem oderwać myśli od niej, ale moja głowa wrzeszczała mi o mojej bezradności w tej sytuacji. Prezenty, pocałunki, słowa - nic nie mogło zmienić jej decyzji. Kompletnie nic. Musiałbym... cofnąć czas i nie wychodzić za mąż. Uciec z domu. Mieć nadzieję, że przetrwam bez wsparcia rodziny. Odnaleźć ją i mieć nadzieję, że wtedy... że chociaż wtedy by mnie chciała. Choć kto wie? Może nawet wtedy byłbym niewystarczający? Jakby nie patrzeć, zostałbym sobą, tym Ślizgonem, którym tak bardzo gardziła.
- Głupia? - zapytałem ją, wyrwany z rozmyślań. Zamknąłem na chwilę oczy by nie dostrzegła w nich bólu. Nie chciałem by mówiła głośno, że mnie kocha, nie w tej sytuacji, ale... z drugiej strony chciałem to słyszeć. Czasami bałem się, że to był tylko jakiś mój wymysł, sen czy wyobraźnia, że to wszystko mi się mieszało w głowie, było mieszanką fikcji i realizmu. Może tak naprawdę miewała mnie za świra? Powtarzała, tak często powtarzała, że się gubi w moich słowach, że są niespójne. Tylko że ja naprawdę to czułem. Miłość do niej, do Imogen, do dzieci, do rodziny.
- Nie jesteś głupia, nigdy nie byłaś... Może lekkomyślna? - zaproponowałem, bo słowo głupia kompletnie mi nie pasowało do osoby Aveliny. Zrównałem się z nią i wyprostowałem, nie chcąc wyjść na zbitego psa, choć tak też się czułem. Uśmiechnąłem się niemrawo i powstrzymałem ponownie potrzebę dotknięcia jej, przejechania dłonią po jej ręce, a może nawet przytulenia. - A ty jaki kolor lubisz? - zapytałem, chcąc zmienić temat. Spacery powinny być przyjemne, a nie dobijające...?
Alchemiczny Kot
I cannot reach you
I'm on the other side
Avelina mierzy 157 centymetrów wzrostu i waży około 43 kilogramów. Nie jest blada, wręcz zawsze opala się na brązowo. Ma ciepłe brązowe oczy, które podejrzliwie patrzą na obcych i radośnie na przyjaciół. Usta ma pełne i czasami pomalowane czerwoną szminką, gdy się uśmiecha pokazuje przy tym zęby nie mając nad tym kontroli. Włosy ma brązowe i zwykle proste. Czasami jak nie zadba o nie to puszą się jej od wilgoci. Ubiera się w szerokie, kolorowe spodnie i luźne bluzy. Czasami narzuci na siebie szatę. Na pierwszy rzut oka Avelina sprawia wrażenie osoby spokojnej i cichej. Wokół niej zawsze unosi się zapach palonego drewna, pod którymi tworzy swoje mikstury oraz suszonej nad kominkiem lawendy. Nie jest to zapach szczególnie mocny, ale wyczuwalny. Dopiero przy bliższym poznaniu można stwierdzić, że jest też wesoła i czasami zabawna. Jest osobą dosyć sprzeczną, ponieważ walczą w niej dwie osoby październikowy Skorpion i numerologiczny Filozof.

Avelina Paxton
#37
03.01.2024, 22:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.01.2024, 22:01 przez Avelina Paxton.)  

Myśli. Krążyły wokół wspomnień, tych dobrych, sielankowych, łatwych i delikatnie raniących, tnących serce i emocje skierowane do mężczyzny obok niej. Nie wiedziała jak miała się zachować, jak miała przemyśleć to wszystko, tę sytuacje. Chciała płakać, a w gardle tworzyła się cholernie bolesna gula, więc milczała. To w końcu potrafiła robić najlepiej, nic nie mówić, nie odzywać się, nie kusić swojego serca do robienia głupot. I tak posunęli się już za daleko, za bardzo weszli w tę relację, która nie powinna istnieć. Jej głowa cały czas analizowała jego zachowanie, jego słowa, jego gesty, jego dotyk. Ciało ciągle pragnęło tego, aby w końcu spełniło się to cholerne pożądanie, a serce chciało zaznać już spokoju, głowa wyobrażała sobie, że naprawdę mogliby się zaszyć w jakiejś małej wiosce w górach, z dala od znajomych twarzy i rodziny. Mogliby tam tworzyć szczęśliwą parę na kłamstwa, na zgliszczach dawnego życia, a wtedy przychodziło jej sumienie i wszystko niszczyło, paliło pożogą wyrzutów i błędów jakim byłoby to życie. Pojawiała się w jej głowie smutna, gromadka jego dzieci, zawiedziona żona i zdradzone wartości. Wolała tego nie robić, wolała sobie dać spokój. Dlaczego on musiał mieć żonę, dlaczego nie mógł być wolny i dlaczego tak uparcie wmawiał jej, że jest dla niego ważna?

Słowa. Potrafiły bardzo mocno ranić, potrafiły bardzo mocno mącić i jego zrobiły właśnie obie rzeczy. Zmąciły jej spokój i umysł, zraniły jej serce i wartości. Bała się tego, co mogłoby się stać, gdyby nie była tak bardzo silna. Obawiała się swoich wyrzutów sumienia, które i tak już mocno paliły ją w klatce piersiowej, a wstyd wypalał jej rumieńce na policzkach. Było jej coraz bardziej słabo, ciepło i nie przyjemnie. Dlaczego nie potrafiła mu powiedzieć, nara Rookwood, do zobaczenia nigdy – te słowa nie chciały przejść przez jej gardło, zaciskały się i niszczyły jej głowę, ale świadomość, że już nigdy go nie zobaczy i nie usłyszy powodowała, że zaczynała wpadać w panikę.

Altana w jej głowie była kotwicą, bo wtedy byli w stanie sobie nie ulegać, nadal się kłócić, a też była wspomnieniem tego, że on chciał naprawdę przyjaźni, a nie romansu. Wszystko zmieniło się z czasem, gdy zaczynali sobie uświadamiać jak bardzo za sobą tęsknili. Jak ona uświadamiała sobie, że nie potrafiła wejść w stały związek, bo w jej sercu cały czas błąkał się Rookwood. Była też metaforą pożegnania, nowego początku. Tam mogliby zacząć tę znajomość od nowa.

– Dlaczego tak uważasz? Zawsze robię coś głupiego, nieodpowiedniego, nie są to zachowania lekkomyślne, bo nie działam pod impulsem, wszystko muszę zaplanować, nawet naszą przyjaźń psuje, nawet to co do ciebie czuje nie jest w stanie pokonać mojej obsesji na punkcie planowania. To ty powinieneś się wstydzić tego, że się lubimy, a nie ja. Ja nie mam żony i dzieci, a jednak czuję się winna, czuję, że powinnam być bardziej podła, bo ty nie jesteś w stanie tego zrobić – wyrzuciła z siebie idąc spokojnie. Jej głos lekko drżał, ale nie chciała mówić nic złego, chciała naprawdę zrozumieć to wszystko i spróbować poczuć się lepiej. – Może zmieńmy temat, może jeszcze o tym nie rozmawiajmy – dodała szybko, a jego jakiekolwiek próby ciągnięcia tego tematu szybko kończyła cichym ciii.

– Pamiętasz tą opuszczoną salę z widokiem na Zakazany Las? Był tam ogromny witraż przedstawiający las, był złożony z różnych odcieni zielonego i wyglądało tam tak malowniczo, gdy była pełnia księżyca i świeciła bezpośrednio przez te szybki. To właśnie mój ulubiony kolor. Ta zieleń przenikająca przez witraże lasu – odpowiedziała dosyć wylewnie, aby zagłuszyć myśli.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#38
07.01.2024, 23:20  ✶  
- Gdybyś była głupia, to bym z tobą nie rozmawiał - zauważyłem. Krótko i prosto. Tak bardzo w typie dawnego, szkolnego Augustusa. Nie obawiającego się powiedzieć za wiele, nierozmyślającego dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Po prostu. Niby pewnym siebie tonem, a jednak...
Kiedy wspominała znowu moją żonę i moje dzieci, coś we mnie ponownie pękało, krwawiło, sprawiało, że zdołowanie mieszało mi się ze wściekłością. I chciałem jej mówić, żeby o tym nie mówiła, żeby ich nie wspominała, żeby wyrzuciła ich ze swojej głowy, ale kiedy tylko zacząłem coś odpowiadać na jej słowa, spotkałem się w krótkim uciszeniem. O dziwo, zamknąłem się, bo wolałem nie mówić tego na głos, tego, co właśnie chciałem powiedzieć. Rodzina faktycznie była świętością, a Avelina dobrze robiła, kierując na nią moje myśli. Nie powinienem myśleć o niej, tylko o nich... Imogen myślała, że spędzam dzień w bibliotece, a zamiast tego tułałem się po Anglii z Aveliną u boku, niemalże doprowadziłem do zdrady, o ile już jej nie zdradziłem pocałunkami i namiętnością, która wisiała między nami. Powietrze było naelektryzowane, bynajmniej w chwilach, kiedy pozwalaliśmy sobie na krótkie zapomnienie, na myślenie o nas, a nie o odpowiedzialności. Chaos myśli i uczuć. Coś zrobić musieliśmy, podjąć jasną i zdecydowaną decyzję. Szybciej niż później.
Wolałem jednak to odkładać... I zapewne miało to mnie doprowadzić do zguby. ZGUBY.
Jednakże oderwałem swe myśli o tej utopii. Nie chciałem tego, a jednak wiedziałem, czułem, byłem świadom, tej jednej jedynej słusznej decyzji, którą oboje musieliśmy podjąć. Przełknąłem ślinę, z ledwością, próbując skupić się na tym witrażu, o którym opowiadała Avelina. Pamiętałem go, a właściwie pamiętałem, że mi również się on podobał, ale jego obraz już powoli zacierał się w mojej głowie. Ale fakt, było tam bardzo dużo magicznej zieleni, kiedy przenikało go światło księżyca.
- Mi też się on podobał - przyznałem na głos, właściwie szeptałem, jak gdyby było w tym coś tajemnego. Witraż jak witraż. Las jak las. Nasze spotkania... naszymi tajemnymi spotkania. W tak wielu różnych miejscach, jak gdyby Hogwart gotów był od wieków na ukrycie naszych nocnych schadzek. Teraz, z perspektywy czasu, tamto życie wydawało się być łatwiejszym. - Jeszcze więcej witraży było w łazience prefektów... Była tam... taka przyjazna syrena - odparłem, wspominając czasy, kiedy brałem długie kąpiele, czytałem w wodzie książki albo po prostu się relaksowałem. Nie musiałem się obawiać, że ktoś zakłóci mój spokój.
- Pewnie nie miałaś okazji tam być...? - zapytałem ją z ciekawością, ale obstawiałem, że nie miała okazji. Choć... może żyło jej się lepiej w Hogwarcie, kiedy mnie już tam nie było? Może była Prefektem albo co. Może miała chłopaka Prefekta. Albo przyjaciółkę. Lepiej by to była przyjaciółka.
Alchemiczny Kot
I cannot reach you
I'm on the other side
Avelina mierzy 157 centymetrów wzrostu i waży około 43 kilogramów. Nie jest blada, wręcz zawsze opala się na brązowo. Ma ciepłe brązowe oczy, które podejrzliwie patrzą na obcych i radośnie na przyjaciół. Usta ma pełne i czasami pomalowane czerwoną szminką, gdy się uśmiecha pokazuje przy tym zęby nie mając nad tym kontroli. Włosy ma brązowe i zwykle proste. Czasami jak nie zadba o nie to puszą się jej od wilgoci. Ubiera się w szerokie, kolorowe spodnie i luźne bluzy. Czasami narzuci na siebie szatę. Na pierwszy rzut oka Avelina sprawia wrażenie osoby spokojnej i cichej. Wokół niej zawsze unosi się zapach palonego drewna, pod którymi tworzy swoje mikstury oraz suszonej nad kominkiem lawendy. Nie jest to zapach szczególnie mocny, ale wyczuwalny. Dopiero przy bliższym poznaniu można stwierdzić, że jest też wesoła i czasami zabawna. Jest osobą dosyć sprzeczną, ponieważ walczą w niej dwie osoby październikowy Skorpion i numerologiczny Filozof.

Avelina Paxton
#39
13.01.2024, 23:47  ✶  

Uśmiechnęła się pod nosem. No tak. Gdzieś z tyłu głowy miała te ich wszystkie spotkania, które nigdy nie były złe. Może ze dwa skończyły się przykrymi słowami, ale byli wtedy dziećmi. Powtarzali słowa rodziców, ich poglądy, uczyli się nowego postrzegania rzeczywistości, a zwłaszcza Augustus. Zetknięcie z Aveliną zapewne namieszało mu w głowie, a ona nawet nie była tego świadoma, że wyrywała go ze stałości jakie dawało mu towarzystwo osób z jego otoczenia. Nie raz wspominała jego słowa o szlamie, o tym jak niestosownie odezwał się do Lorraine, a jednak nie zerwała z nim przyjaźni, znajomości, nie zareagowała odpowiednio szybko, aby wyrzucić go z głowy.

– Nie, nie byłam – odparła krótko. Po opuszczeniu przez niego Hogwartu, Ave wpadła z delikatny marazm. Napisała do niego ogrom listów, których nigdy nie wysłała. Opisywała w nich swój dzień, opowiadała o tym z czym sobie nie radziła i jak bardzo go nienawidziła, że ją tak porzucił, że się do niej nie odezwał, a nazywał ją swoją przyjaciółką. Przyjaciół się nie porzuca, nie zostawia, nie rani, a on… albo ona zrobiła wszystko, aby Rookwood się do niej nie odezwał. I żyłoby się jej o wiele lepiej, gdyby nigdy do niej nie wrócił, gdyby spotkała jakiegoś naprawdę porządnego faceta.

– Może już wracajmy? – zapytała zatrzymując się. Spojrzała na niego i westchnęła ciężko – Śmierdzisz rybą, chcesz… wpaść do mnie i się odświeżyć? Żeby twoja rodzina nie zadawała jakichś niewygodnych pytań… – odparła.

Jeśli się zgodził przeniosła się do swojego mieszkania. Pozwoliła skorzystać mu ze swojej łazienki, a sama usiadła na krześle w kuchni wpatrując się pusto w przestrzeń. Czuła jak wszystko w środku niej wręcz płonie żalem i tą głupią tęsknotą. Jak mogła w ogóle pomyśleć, że to spotkanie będzie normalne? Chciało jej się płakać, ale póki Augustus był w jej domu nie mogła tego zrobić. Nerwowo ruszała nogą i zdecydowała się napisać szybko krótką wiadomość do Olivii. Jeśli nie spotka się z nią to zrobi dzisiaj coś głupiego, o ile zaraz to się nie stanie. Zagryzła boleśnie wargę i czekała, aż w końcu ten przeklęty człowiek opuści jej dom. Pożegnała się z nim krótko, na dystans, starając się nie dopuścić do tego, aby ją dotknął. Gdy tylko zniknął sama wpakowała się pod zimną wodę, aby ochłonąć i najzwyczajniej w świecie się rozpłakać.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#40
19.01.2024, 22:13  ✶  
Ja zamiast napisanych listów, miałem całą masę mar, które nawiedzały mnie niemalże każdej nocy. Przesycone były Aveliną, która mnie chciała i kochała całym sercem, która podejmowała kolejne odważne kroki, wchodząc ze mną do łóżka, na salony czy w inne sytuacje z życia Rookwooda. Ale też Aveliną, która mówiła mi na szkolnym korytarzu żebyśmy zapomnieli o sobie, żebyśmy zerwali ze sobą kontakt i już nigdy więcej się nie spotkali... Wywalczała sobą przysięgę, która nie potrafiła przejść mi przez gardło, dusząc mnie niemiłosiernie. Albo Avelina, która była, ale niedostępna. Gdzieś tam obok, blisko, ale z kimś innym, gdzieś wyżej, lepsza i poza zasięgiem. Umykała mi albo bawiła się mną, obdarzając mnie zadziornymi uśmiechami.
Mógłbym te Aveliny wymieniać bez końca, ale jedno się w tych snach nie zmieniało - kochałem ją, była dla mnie ważna. Ale tego nie zamierzałem jej mówić. Już raz wspomniałem, że myślałem o niej, że śniłem... I to było żałosne z mojej strony, niczym krzyk desperaty, a przecież powinienem mieć swoją dumę, swoją godność.
Pokiwałem jedynie głową na jej słowa o odświeżeniu się. Co prawda, mogłem skoczyć do Vespery, ale wolałem nie być teraz o cokolwiek wypytywany. Trochę pomilczeć, może zamknąć się w gabinecie i udawać, że czytam, że nad czymś usilnie pracuję, a zamiast tego oddać się rozmyślaniu, analizie, wspominaniu.
Przeniosłem się zaraz za nią. Znałem jej mieszkanie, ale niezbyt dobrze, bo właściwie byłem tu raz i miałem wtedy inne rzeczy na głowie. Poszedłem się odświeżyć za zgodą Aveliny, zastanawiając się, co mógłbym jej rzec by... poczuła się lepiej, ale nic nie mogło nam w tej chwili pomóc. Wisiało nad nami fatum i miało nad nami wisieć już na zawsze. Niezależnie od tego, czy się rozstaniemy raz na zawsze, czy zdecydujemy się przyjaźnić. Nawet gdybyśmy - choć to byłoby naprawdę skrajne z naszej strony, jeśli chodziło o podejmowanie decyzji - uciekli gdzieś na drugi koniec świata, to fatum wciąż by nad nami wisiało. Sytuacja beznadziejna.
Chciałem ją przytulić. Była smutna, podłamana, ale unikała dotyku, więc darowałem sobie przytulanie. Pożegnałem się z nią krótko, skinąłem niby poważny, choć bardziej smutny, głową i opuściłem jej mieszkanie. Obawiałem się, że coś się kończyło, że coś ponownie rozrywało mnie od środka, ale nie czekałem na żadne reakcje ludzi wokół na moje wewnętrzne rozterki. Po prostu teleportowałem się do siebie. Zniknąłem dla świata w swoim gabinecie.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Avelina Paxton (10124), Augustus Rookwood (11170)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa