Dotyk. Często wyrażał więcej niż słowa, ale czasami mocno ranił tak jak dzisiaj. Pamięć o jego dłoniach wędrujących po jej nogach, ciele, zaciskające się mocno na biodrach. Pocałunki tak żarliwe jakby były po prostu oddechem powodowało to wszystko w jej głowie bolesną eksplozję pragnienia, które nie miało szansy ujść, bo nie powinien tego nigdy robić. Tak cholernie go kochała, tak cholernie go pragnęła. Gdy stanął obok, gdy złapał jej twarz w dłonie natychmiast się odsunęła, wyrwała się z jego uścisku i stanęła do niego plecami. Nie miała siły patrzeć na niego, ponieważ jego oczy naprawdę mocno ją przyciągały i była w stanie mu naprawdę wiele od siebie dać, ale nie mogła. Nie potrafiła mu się poddać, bo za bardzo ta sytuacja gryzła się z jej postrzeganiem świata, otoczenia, z jej moralnością. Dla niego było to takie proste, chować się po krzakach i całować się z nią, mówić jej, że jest dla niego ważna, że ją kocha, ale on miał życie ułożone, miał pieniądze, miał pracę, a ona nie miała żadnego życia. Nie miała męża, nie miała dzieci, była samotna, potrzebowała kogoś kto będzie przy niej codziennie, a nie tylko na noc lub kilka chwil w dzień, aby ją przelecieć, czy zjeść kolację w tajemnicy przed każdym człowiekiem jakiego znali. Nie mogłaby w tej sytuacji znaleźć dla siebie partnera, bo nie byłaby tak zdolna w ukrywaniu go. Teraz ledwo jej to wychodzi.
Słowa. Raniły jednak mocniej, a to jak do niej mówił, to jak wyznawał jej swoje uczucia, to wszystko brzmiało tak szczerze, ale też cholernie nierealne i nie mogła w to uwierzyć – nie chciała. Założyła ręce pod piersiami otulając się ciaśniej jakby potrzebowała się przed nim schować, rozpłynąć w powietrzu, a w jej oczach zatańczyły słone łzy, które po chwili spłynęły jej po policzkach. Próbowała naprawdę nie płakać, próbowała być silna, próbowała nie pokazywać mu swojej słabości. Uniosła jedną dłoń i starła mokrą twarz, aby tego nie widział, ale była pewna, że nie ukryła tego przed nim za dobrze. Postąpiła krok do przodu jeśli chciał się do niej znowu zbliżyć, a jeśli próbował ją dotknąć, pocieszyć nadal mu na to nie pozwalała. Potrzebowała przerwy, potrzebowała czasu, aby to wszystko przemyśleć. Nie była w stanie się powstrzymać, więc w końcu odpuściła i zapłakała.
– Kochasz, lubisz, próbujesz wmówić mi, że masz do mnie szacunek, ale ciągle zmieniasz zdanie. Jednego dnia chcesz, aby się z tobą przespała, potem stwierdzasz, że nie zdradzisz żony, a potem dobierasz się do mnie w pieprzonych chaszczach. Jestem zmęczona Augustusie – odwróciła się do niego i postąpiła krok w jego kierunku. Była zła, rozżalona i smutna, a jej twarz była mokra od łez, które nadal dławiły jej głos, które przerywały i mąciły jej w głowie, bo nie potrafiła się odpowiednio wypowiedzieć. – Nie wiem, co mam o tym myśleć, nie wiem jak mam się przy tobie zachować. Też cię kocham, lubię, ale to… to nie może tak wyglądać. Nie umiem tego pogodzić ze swoim życiem, nie umiem… nie potrafię… – krzyknęła głośno próbując pozbyć się tej bezradności. Miotnęła w powietrzu dłońmi i przesunęła się po terenie chcąc kopnąć jakiś kamyk, ale zamiast tego trafiła w coś większego. Upadła na kolana z bólu łapiąc się za stopę. – Na gacie Merlina! – wyrzuciła z siebie rozmasowując stopę przez buta. Cholernie bolało, ale mogła nią ruszać, więc nie była złamana, raczej. Nie spojrzała na Augustusa.