Och nie, ona też wolała żywsze tańce, takie, w których można się było zatracić i jednocześnie pokazać swój charakter, wyrazić siebie, wyrzucić to wszystko, co na co dzień trzymało się w ryzach spokoju i siły. Klasyczne tańce miała w małym paluszku, jej matka zadbała, by była idealną panną na wydanie, taką, która będzie nie tylko ozdobą, a która będzie mogła zakręcić się tu i tam… Ale pomimo tego, że je wszystkie umiała i znała – i pomimo tego, że tańczyć lubiła, to wolała te bardziej żywiołowe figury. Co nie znaczyło, że źle się bawiła i w bardziej tradycyjnych układach tanecznych.
Nie chodziło o skrzywdzenie kogokolwiek, wręcz przeciwnie. To znaczy… skrzywdził ją. Złamał jej serce na pół, gdy ją odrzucił, potem, kiedy widziała go czekającego na swój koniec w świetle poranka, to połamało się na miliardy kawałków. Ale i ona go pewnie skrzywdziła, nieświadomie, niechcąco. Klucz był w tym, że chciało się to naprawić. Być lepszym człowiekiem – choćby tylko dla tej drugiej osoby. Nie chodziło o Destrukcję. Można było powiedzieć, że Miłość nie istniała po to, by dać nam szczęście, a po to, byśmy mogli sprawdzić, jak silna jest nasza odporność na ból. Miłość bolała – bo odkrywaliśmy przed drugą osobą swoje czułe punkty z ufnością, że nie zostaną wykorzystane przeciwko nam.
Victoria jednak w żadnych myślach nie chciała krzywdy Sauriela. Może i nie znali się pod każdym względem, ale to, co było między nimi… Chyba nigdy nie pokazali sobie, że sobą gardzą. Że cokolwiek robią, robią przeciwko sobie. Cokolwiek robili – robili to dlatego, że się o siebie troszczyli. Jeśli to wymagało trochę bólu… O tak, wystarczyłoby, że Sauriel powie słowo, a ona faktycznie mogłaby płonąć dziesięć dni, jeśli to tylko oznaczałoby, że i ten jego płomień, który nosił w sercu, się powiększy. Ten, który warto było chronić wszelkimi sposobami.
– Maruda – mruknęła pod nosem, ale całkiem pogodnie. A potem się zamyśliła, słysząc odpowiedź Sauriela. Czyli jednak – Stanley mu napomknął. – Eeee… Nie do końca. Moja babcia robiła interesy z Borginami. Przekazała mi przez spirytystę – o którego Sauriel był tak strasznie zazdrosny z powodu czekoladowej żaby – że gdyby jakiś przedmiot nawalił, to mamy się do nich zgłosić. Ale pomyślałam sobie… Że skoro robili dla niej przedmioty, to może i biżuterię? Wychodzi, że miała do niej słabość. Chciałam… hmm – jak to wszystko ująć? W jej głowie układało się to prosto i klarownie, gdy przez dwa miesiące się w niej uleżało. Ale czy myśli wypowiedziane na głos też takie były? – Te wspomnienia są dziwne. Niby klarowne, ale mieszają się… Sam zresztą widziałeś. Chciałam potwierdzić, że biżuteria, o jakiej wiem, w ogóle została stworzona. Bo nie jestem wcale pewna. Pierścionek i kolia, którą miała w planie – żeby w ogóle mieć punkt zaczepienia. Jeśli faktycznie istniały, to już było dużo. Jeśli istniały, to istniała tez szansa, że może gdzieś jeszcze są. Może miała je jej matka? Albo były jeszcze gdzieś indziej? Te wspomnienia mocno się przemieszały i Victoria nie potrafiła odróżnić jednego od drugiego. A dlaczego ich szukała? Och, wcale nie z sentymentu. Jeśli pierścień był w stanie zagłuszyć wampirzy głód… Jeśli kamień filozoficzny został wtłoczony w biżuterię… Żeby w ogóle myśleć o eksperymentowaniu z tym dalej, najpierw należało to mieć. Bo czy podjęłaby się stworzenia kamienia sama, od zera? Wiedząc co jest składnikiem? Już istniejącego kamienia nie bałaby się użyć – cena już przecież została zapłacona.
– Gacie się nosi na tyłku, ale możesz z takimi zrobić co chcesz. Poszewkę na poduszkę, flagę, cokolwiek – paplała trochę bez sensu, ani ładu i składu, ale potrzebowała tego. – Skórę tygrysa? Nie szkoda ci tego koteczka? – przewóz skóry… Cóż. Nie miała pojęcia. Ale zakładała, że nawet jeśli istniał jakiś problem, to za odpowiednią opłatą… Nietrudno byłoby to jakoś przemycić.
– Nie, czemu babskie? Wiesz jak trudno wyciągnąć dojrzałą mandragorę z ziemi? Trzeba mieć krzepę. Zdziwiłbyś się ilu facetów zajmuje się zielarstwem – po tej chwili oburzenia, Victoria nadal podtrzymując się jedną ręką, zerkała na Sauriela badawczo. Może nawet równe złowieszczo, co on na Kwiatuszka. – Ani się waż, tym kotom ma się nie stać żadna krzywda, rozumiemy się? – nawet zabrała rękę z jego klatki piersiowej, żeby pstryknąć go prosto w nos. Leciutko. – A poza tym to nie wiem. Ale chyba trudno byłoby takiego przypilnować przed pragnieniem – koty były jednak zwierzętami, a nie ludźmi, którzy mogli się przed czymś tam powstrzymać. Choć nie zawsze, tak jak Victoria nie mogła się teraz powstrzymać przed nachyleniem się nad Sauriela i cmoknięciem go w końcówkę nosa, który przed chwilą pstryknęła. A potem jak gdyby nigdy nic powróciła do poprzedniej pozycji leżącej. – Co się w zasadzie stało? Myślałam, że nie chcesz mieć z Josephem za bardzo do czynienia – a teraz… rozważał zamieszkanie z nim?
– Jak tu teraz przyjemnie cicho. Żadnych afrykańskich bębnów – święty spokój i cisza. Aż się przeciągnęła, po czy zwinęła, przyciskając do Sauriela i stłumiła ziewnięcie.