Przyszedł najwyższy czas, żeby sprawdzić najnowszy narybek. Na horyzoncie malowała się kolejna poważna manifestacja siły, więc musiał wiedzieć na kim, z tych nowych, mógł polegać. W trakcie ich ostatniego spotkania podało z jej strony kilka poważnych deklaracji. Dobrze pamiętał jej słowa. O tym co by zmieniła gdyby mogła, o tym jak mugolaki odebrały jej rezonu i jaki żal ma do nich z tego powodu. Łatwo rzucało się takie hasełka, tuż po tym jak jakiemuś staremu, siwemu krzykaczowi ktoś nakopał do dupy, a ona sama nie musiała przy tym nawet ubrudzić pantofelka. Przede wszystkim pozbyłabym się tych, którzy próbują zmieniać nasz świat na swój obraz. Dokładnie tak brzmiały jej słowa tamtego dnia. Od tamtego zdarzenia minął niespełna miesiąc i z tego co wiedział poszło jej dosyć dobrze. Wystarczająco na tyle, by uznać że spełniła oczekiwania. Jednak nie same zdolności wyuczone czyniły z czarodziejki Naśladowce. To też nieco większe zobowiązanie, niż dopowiedzeniu kilku wizji które na nią spłynęło. Jak najbardziej jej zdolności były przydatne w szeregach popleczników, ale to nie wystarczyło. Musiał się upewnić, że miała w sobie ten pierwiastek despoty. Odrobinkę tego czegoś co sprawi, że będzie wstanie wymierzyć różdżkę przeciwko wrogowi.
Będąc szczerym zrobiła na nim wrażenie bardziej przyszłej housewife, niż terrorystki z prawdziwego zdarzenia. Jednak między tymi wersami wyczuł gorzki aromat. Nutę czegoś paskudnego, czegoś co chciało wybuchnąć erozją i zalać wszystkich wokół lawą. Miała w sobie jakiś ukryty żal wobec konkretnych osób. Tych osób które dziwnym przypadkiem układały się w podobny do siebie klucz. Mugolaków, którzy nie potrafili pojąć w jaki sposób funkcjonowała wróżbitka. I to z domu z większym dorobkiem kulturowym, niż ci wszyscy zjebane szlamy razem wzięte. A bo tak. Doinformował się bardziej kim i czym tak właściwie była rodzina Greybacków. I nawet jeśli nie w pełni czystej krwi to wciąż jednak nieśli ze sobą jakieś świadectwo. Coś co trwało kilka pokoleń, a nie kilka dni jak to bywało u szlam. Jednego dnia byli mugolami, zaś kolejnego już czarodziejami i w tym samym momencie niby należało się im to wszystko co Scylli i Louvainowi. Kompletne, tragiczne nieporozumienie.
Poszperał wiec głębiej. Sięgnął do spisów z Hogwartu. Musiał mocno odświeżyć pamięć, żeby cofnąć się myślami do tamtych dni. Chwilę mu to zajęło, ale przypomniał sobie. Przywrócił wspomnienia w których zapisane były momenty w których zadręczał mugolaki z młodszych klas. Rzucał im jakieś nieco bardziej skomplikowane zaklęcia pod stopy, a oni praktycznie sami w nie wpadali. Tak żałośnie nieobyci z magią i zaklęciami. On zaczynał ten krąg nienawiści, oni ciągnęli go dalej. Bo przemoc miała to do siebie, że musiała być przekazywana dalej. Ktoś gnębi słabszego, a ten ktoś zawsze znajdywał sobie kolejną ofiarę. Los chciał, że to wszystko skapywało potem na Scylle. Louvain Giles'owi, a Giles Scylli. Bo byłą łatwym celem do pośmiewiska, tak prostym, że Louvain nawet jej nie zauważał. On lubił jak prusaki się stawiały, jak myśleli że coś mogą, a mogli wyłącznie przekazać to spierdolenie dalej, na kimś kto bronił się jeszcze mniej, niż oni.
A jak już sobie przypomniał to postarał się w Ministerstwie o jego adres. Czy było to dziwne, że ten cały Giles mieszkał razem z rodzicami, żoną i dziećmi w jednym domu? W obskurnej robotniczej dzielnicy? Że wrócił tam skąd świat go wysrał na to szambo, bo przecież nie znał nic innego, niż to. Chociaż miał możliwości, nie aspirował do niczego innego, niż praca w pieprzonej mugolskiej fabryce zderzaków. Żałosne.
Umówił się z sarenką wieczorową porą w parku nieopodal szeregowców w którym mieszkał Giles. Nie zamierzał jej odrazu wyjaśniać co miał dla nich zaplanowane. Nie było takiej potrzeby. Tym bardziej, iż uważał że jeśli opowie jej co od niej dzisiaj oczekiwał to spanikuje i wycofa się. Wciąż była bardziej ażurową panienką, niż słusznym gniewem na ich wspólnych wrogów. - Piękna suknia. Sama szyłaś? - zaczął pogonie widząc jej nadchodzącą sylwetkę z naprzeciwka. Zaczął pogodnie, tak jak ostatnio. Przyzwyczajał ją do swojego udawanego, ale jednak łagodnego usposobienia. Programowania ciąg dalszy. Miał zamiar ją uwarunkować w ten sposób, że kiedy było dobrze, to było miło, a kiedy nie postępowała tak jakby sobie tego życzył.. no to cóż. Uprzejmości się kończyły. Delikatne oswajanie przez tresurę nie powinno zaszkodzić nawet tak płoszącej się istotce jaką mogłaby okazać się panienka z jabłuszkiem na głowie. Sam jednak ubrany raczej odmiennie. Tym razem bez marynarki, bez garnituru. Ubrany raczej po cywilnemu, stylem wypasującym się w mugolski klimat okolicy.