23.05.2025, 11:03 ✶
Jak się trzymasz? Potrzebujesz czegoś?
Przez usta Greybacka przebiegł delikatny uśmiech. Te proste pytania zazwyczaj w takich sytuacjach były tymi niewygodnymi. Giulia, jego piękna Giulia, jego światło, jego księżyc, jego dom, jego spokój, jego kolejny gwóźdź do trumny.
Zerknął na nią krótko.
-Trzymam się stabilnie - wyznał lekko, choć było to kłamstwo. Za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział jej twarz. Jej lśniące ciemne loki. Słyszał jej słodki śmiech. Widział ją wtedy, przy barze, podczas ich pierwszego spotkania. Widział ją, jak boso w przewiewnej białej sukience tańczyła w ogrodzie. Widział ją, gdy siedziała na sofie trzymając w objęciach ich małą córeczkę. Widział ją, gdy jej poliki muskane szkarłatem wyznawały pierwsze kocham. Widział ją w białej sukni... gdy ich drogi połączyła przysięga, ale i w tej drugiej, równie białej - gdy jej drobne ciało złożone było do trumny. Widział jej ostatni wzrok, wzrok z którego cicho uleciało życie, a jeszcze chwilę wcześniej życia w nim było pełno. A On wszystko to pamiętał, każdy moment, każdą najdrobniejszą chwilę i nigdy nie zapomni, bo Milford nie pozwoli mu zapomnieć nawet tego czego nie chciałby widzieć. A mimo to nie mógł się zatrzymywać, nie mógł zwalniać, nie mógł pozwolić sobie na przerwę, bo wciąż dźwigał odpowiedzialność.
-Zresztą jak widać - spojrzał na Faye - Otworzyłem kilka biznesów... w tym pizzerie, na zimę planuje otworzyć kolejną knajpę... nie mogę narzekać...
Czy czegoś potrzebował? Nie, ale to dlatego, że Greyback nigdy niczego nie potrzebował, nawet gdy był potrzebującym, gdy żył w nędzy, gdy tułał się po uliczkach niczym bezpański pies bo on nie potrafił czegoś potrzebować, stawiając się wiecznie w roli odpowiedzialnego za innych.
-Niee, raczej nie.... - podjął, nie wiedząc czy taka odpowiedź usatysfakcjonuję dziewczynę. Zerknął na nią po raz kolejny, przejeżdżając dłonią po jej włosach - Chociaż... Nie zdążyłem Ci się nigdy pochwalić, ale mam córkę -zaczął spokojnie, układając słowa w głowie - Planuje w niedługim czasie sprowadzić Esme do Londynu. Może gdyby czasem Ci się nudziło, mogłabyś nas odwiedzić. Mała nie zna tu prawie nikogo, a chciałbym aby się zaaklimatyzowała
Słuchał uważnie jej słów, każdego kolejnego i zdawał się rozumieć.
-Trafiła kosa na kamień - skomentował pod nosem z delikatnym uśmiechem, gdy zaczęła rozrysowywać ich sytuację. A w zasadzie lustrzane odbicie, bo od strony Faye sytuacja wcale nie wyglądała prościej, a razem tworzyło niezwykłe niestabilną i wybuchową mieszankę. I chociaż nie powiedziałby głośno to w myślach stwierdził, że nadawaliby się na jedno z dzieł Shakespeare'a, o ile już nie grali w życiowej interpretacji Romea i Julii. Tylko w tej bardziej patologicznej wersji. I obawiał się szczerze, że tutaj również nie będzie szczęśliwego zakończenia, chociaż szczerze im by tego życzył.
Zerknął na dziewczynę, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Mógłby zaprzeczyć, ale czy byłoby to zgodne z samym sobą? Przecież sam tak robił. W dodatku uważał to za słuszne. A gdyby jego istnienie, bądź nieistnienie w życiu Giulii mogłoby uchronić jej życie to nie zastanawiałby się ani razu.
-Tak... - odparł w końcu - Masz racje, Travers... a przynajmniej dopóki to wystarczy...
Na razie wystarczyło i była to najlepsza droga, najrozsądniejsza, nawet jeśli bolesna. Jednak Greyback przeczuwał, że mimo starań z czasem może być to zbyt mało. Pogłosy się niosą i wiedział, że pewnego dnia urwanie kontaktu na kilka miesięcy to będzie zbyt mało, bo mleko się rozleje. A wraz z tym każdy będzie szukał własnej sprawiedliwości niezależnie od tego czy są czy byli. To nie będzie mieć znaczenia.
W końcu i dotarli do urokliwego przybytku, budynek niejako odstawał na tle pozostałych. A teraz, gdy noc otulała zatęchłą okolicę, nad wielkim oknem rozświetlały się lampki, które nadawały zarówno klimatu, to oświetlały nieśmiało drewniany szyld "Olivo e Puzione"
Greyback wyciągnął klucze, otwierając drzwi, rozświetlając pomieszczenie. Oczom Faye ukazała się sala główna. Ściany z czerwonej cegły na których widniały stare fotografie przedstawiające urokliwość Włoch, zgrabne stoliki otulone obrusem z kraty, na każdym stoliku stał mały wazonik z różą. Każdy szczegół, drobiazg, zdawał się mieć swoje miejsce i przyczynę.
Drewniana, masywna lada, w kierunku której ruszyli, aby przejść na zaplecze. Z wiecznie włączonego gramofonu stara płyta wygrywała cichutko włoskie hity i gdyby Faye nie wyjrzała na zewnątrz to mogłaby stwierdzić, że opuściła Londyn.
-Czuj się jak u siebie... - machnął ręką, ściągając marynarkę, która odwiesił na drewniany wieszak -Jakieś specjalne życzenia? - zagaił, dobywając spod lady butelkę wina. Bo wino było ważne i to nie do klimatu, włosi po prostu pili wino do niemal każdego posiłku, był to ich styl życia. Styl życia w którym Hati przeżył ostatnie dwanaście lat - Podasz kieliszki? - skinął głową w kierunku gabloty ze szkłem, sięgając po korkociąg, którym zaczął wkręcać w korek. Oczywiście, że mógł użyć magii - ale do niektórych rzeczy magia była zbędna, a to była jedna z tych rzeczy. Swoisty rytuał.
Przez usta Greybacka przebiegł delikatny uśmiech. Te proste pytania zazwyczaj w takich sytuacjach były tymi niewygodnymi. Giulia, jego piękna Giulia, jego światło, jego księżyc, jego dom, jego spokój, jego kolejny gwóźdź do trumny.
Zerknął na nią krótko.
-Trzymam się stabilnie - wyznał lekko, choć było to kłamstwo. Za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział jej twarz. Jej lśniące ciemne loki. Słyszał jej słodki śmiech. Widział ją wtedy, przy barze, podczas ich pierwszego spotkania. Widział ją, jak boso w przewiewnej białej sukience tańczyła w ogrodzie. Widział ją, gdy siedziała na sofie trzymając w objęciach ich małą córeczkę. Widział ją, gdy jej poliki muskane szkarłatem wyznawały pierwsze kocham. Widział ją w białej sukni... gdy ich drogi połączyła przysięga, ale i w tej drugiej, równie białej - gdy jej drobne ciało złożone było do trumny. Widział jej ostatni wzrok, wzrok z którego cicho uleciało życie, a jeszcze chwilę wcześniej życia w nim było pełno. A On wszystko to pamiętał, każdy moment, każdą najdrobniejszą chwilę i nigdy nie zapomni, bo Milford nie pozwoli mu zapomnieć nawet tego czego nie chciałby widzieć. A mimo to nie mógł się zatrzymywać, nie mógł zwalniać, nie mógł pozwolić sobie na przerwę, bo wciąż dźwigał odpowiedzialność.
-Zresztą jak widać - spojrzał na Faye - Otworzyłem kilka biznesów... w tym pizzerie, na zimę planuje otworzyć kolejną knajpę... nie mogę narzekać...
Czy czegoś potrzebował? Nie, ale to dlatego, że Greyback nigdy niczego nie potrzebował, nawet gdy był potrzebującym, gdy żył w nędzy, gdy tułał się po uliczkach niczym bezpański pies bo on nie potrafił czegoś potrzebować, stawiając się wiecznie w roli odpowiedzialnego za innych.
-Niee, raczej nie.... - podjął, nie wiedząc czy taka odpowiedź usatysfakcjonuję dziewczynę. Zerknął na nią po raz kolejny, przejeżdżając dłonią po jej włosach - Chociaż... Nie zdążyłem Ci się nigdy pochwalić, ale mam córkę -zaczął spokojnie, układając słowa w głowie - Planuje w niedługim czasie sprowadzić Esme do Londynu. Może gdyby czasem Ci się nudziło, mogłabyś nas odwiedzić. Mała nie zna tu prawie nikogo, a chciałbym aby się zaaklimatyzowała
Słuchał uważnie jej słów, każdego kolejnego i zdawał się rozumieć.
-Trafiła kosa na kamień - skomentował pod nosem z delikatnym uśmiechem, gdy zaczęła rozrysowywać ich sytuację. A w zasadzie lustrzane odbicie, bo od strony Faye sytuacja wcale nie wyglądała prościej, a razem tworzyło niezwykłe niestabilną i wybuchową mieszankę. I chociaż nie powiedziałby głośno to w myślach stwierdził, że nadawaliby się na jedno z dzieł Shakespeare'a, o ile już nie grali w życiowej interpretacji Romea i Julii. Tylko w tej bardziej patologicznej wersji. I obawiał się szczerze, że tutaj również nie będzie szczęśliwego zakończenia, chociaż szczerze im by tego życzył.
Zerknął na dziewczynę, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Mógłby zaprzeczyć, ale czy byłoby to zgodne z samym sobą? Przecież sam tak robił. W dodatku uważał to za słuszne. A gdyby jego istnienie, bądź nieistnienie w życiu Giulii mogłoby uchronić jej życie to nie zastanawiałby się ani razu.
-Tak... - odparł w końcu - Masz racje, Travers... a przynajmniej dopóki to wystarczy...
Na razie wystarczyło i była to najlepsza droga, najrozsądniejsza, nawet jeśli bolesna. Jednak Greyback przeczuwał, że mimo starań z czasem może być to zbyt mało. Pogłosy się niosą i wiedział, że pewnego dnia urwanie kontaktu na kilka miesięcy to będzie zbyt mało, bo mleko się rozleje. A wraz z tym każdy będzie szukał własnej sprawiedliwości niezależnie od tego czy są czy byli. To nie będzie mieć znaczenia.
W końcu i dotarli do urokliwego przybytku, budynek niejako odstawał na tle pozostałych. A teraz, gdy noc otulała zatęchłą okolicę, nad wielkim oknem rozświetlały się lampki, które nadawały zarówno klimatu, to oświetlały nieśmiało drewniany szyld "Olivo e Puzione"
Greyback wyciągnął klucze, otwierając drzwi, rozświetlając pomieszczenie. Oczom Faye ukazała się sala główna. Ściany z czerwonej cegły na których widniały stare fotografie przedstawiające urokliwość Włoch, zgrabne stoliki otulone obrusem z kraty, na każdym stoliku stał mały wazonik z różą. Każdy szczegół, drobiazg, zdawał się mieć swoje miejsce i przyczynę.
Drewniana, masywna lada, w kierunku której ruszyli, aby przejść na zaplecze. Z wiecznie włączonego gramofonu stara płyta wygrywała cichutko włoskie hity i gdyby Faye nie wyjrzała na zewnątrz to mogłaby stwierdzić, że opuściła Londyn.
-Czuj się jak u siebie... - machnął ręką, ściągając marynarkę, która odwiesił na drewniany wieszak -Jakieś specjalne życzenia? - zagaił, dobywając spod lady butelkę wina. Bo wino było ważne i to nie do klimatu, włosi po prostu pili wino do niemal każdego posiłku, był to ich styl życia. Styl życia w którym Hati przeżył ostatnie dwanaście lat - Podasz kieliszki? - skinął głową w kierunku gabloty ze szkłem, sięgając po korkociąg, którym zaczął wkręcać w korek. Oczywiście, że mógł użyć magii - ale do niektórych rzeczy magia była zbędna, a to była jedna z tych rzeczy. Swoisty rytuał.