15.04.2025, 20:04 ✶
—08/09/1972—
Krzywe Zwierciadło, Podziemne Ścieżki
Woody & Keyleth
Podziemne Ścieżki były przepiękne o tej porze roku. Jak o każdej: ciemno jak w dupie u murzyna (for parental reasons this part has been censored), świeciły tylko te zasrane czerwone kwiatki na ścianach. Duszno, smrodno, deczko tłoczno. Właściwie teraz gdy nad Londynem wzbierała panika, nawet bardziej niż deczko, a na domiar złego wszyscy zdawali się uwijać jak w ukropie, mimo że tutaj żadnego ognia nie było. Ktoś od czasu do czasu odbijał się od Woody'ego, komuś sam on dał z bara, na kogoś warknął, ponuro łypnął. I jeszcze przenieśli to piekielne wejście, więc szedł od innej strony niż zwykle. Akurat kurwa dzisiaj wpadła na ten pomysł relokacji. Proroczka jakaś czy co?
Nawet nie zauważył, w którym momencie ktoś go potrącił i chlusnął przy tym na jego spodnie jakimś syfem. Poczuł dopiero po paru krokach podejrzane ciepło i wilgoć nad kolanem, złapał się za nogawkę, uniósł palce do nosa — śmierdziało jak skwaśniałe, zepsute danie, być może gulasz (po konsystencji). Czarodziej skrzywił się, puścił najpaskudniejszą wiązankę pod słońcem i przyspieszył kroku. Krzywe Zwierciadło było już niedaleko, ujebali go na ostatniej prostej.
Władował się do pubu i skinął barmanowi od drzwi, ale zamiast podejść do lady, polazł prosto pod drzwi łazienki. Woody Tarp miał wysoką tolerancję na obrzydliwe gówno, ale tego wieczoru był jeszcze zbyt trzeźwy na zignorowanie lepiącego mu się do uda kleksa chuj wie czego. Drzwi do sracza, oczywiście, zamknięte. Poczekał cierpliwie minutę. I drugą. I — ugh — docierały do niego dźwięki tego, co się tam działo. Będzie tego.
— Alohomora.
Drzwi otworzyły się, ukazując oczom Tarpaulina akt opierdalania jakiemuś wychudzonemu obszczymurowi petardy. Kobieta owinięta różowym boa natychmiast wstała z kolan, przetarła usta wierzchem dłoni, lecz nim otwarła je, aby coś powiedzieć, Woody uprzedził ją:
— Dobra, won — fuknął, ruchem głowy wskazując jej, aby wracali na salę.
Towarzyszący jej mężczyzna w pośpiechu zapinał spodnie, ale opalona na pomarańczowo kobieta nie zamierzała dawać tak łatwo za wygraną.
— Jakim prawem?! Jakim?! Zaraz…
— Won mi, klępo. Nie mam na to czasu. — Jego wyraz twarzy wystarczał, aby najgorszy półgłówek wywnioskował, że Tarp nie ma ochoty na żarty, a lont tej bomby jest krótki. Czarodziej chwycił babę za ramię i wyrzucił ją przed łazienkę; jej chłop wyszedł sam i ledwo przestąpił próg, Woody zamknął się w kiblu, nie dając im szansy na obiekcje. Po chwili rozległo się łomotanie w drzwi i piskliwe: kutasie.
— Pierdolona lafirynda — mamrotał pod nosem wkurwiony Woody. Denerwowała go sprawa popiołów i ognia, rozjuszyło go ufajdanie spodni, a teraz jeszcze jakaś nierządnica jęczała mu zza ściany. — Kurwy. Kurwa, co to za dzień, ja pierdolę.
W obskurnym pomieszczeniu hucznie nazwanym łazienką oczywiście nie było papieru. Kilka mokrych zwitków masy papierowej było wbitych w kąt podłogi i pod zlew ze zardzewiałą rurą, ale niczego wokół, co nadawałoby się do osuszenia plamy. O mydle nawet nie marzył. Stanął przed wyszczerbionym lustrem pokrytym tłustym filmem i — byłby przysiągł — krwawymi odciskami palców, po czym odkręcił wodę: poleciała brązowa, capiła niebosko. Co by nie mówić o Rejwachu — przynajmniej mieli w miarę czystą wodę. Mydła nie zawsze, papier toaletowy dla pracowników, ale woda to była. Jak się nie ma co się lubi, to się bierze, co się ma: zamoczył rękę pod kranem i zaczął spierać gęsty rzyg z nogawki.
— Kurwa. Nożeż kurwa — powtarzał jak zacięty gramofon rejwachowy.
Uporawszy się wstępnie z plamą, spłukał ręce (w międzyczasie woda stała się jakby przejrzystsza, tak na granicy akceptowalności) i zaczął szukać po kieszeniach chusteczki czy papieru. Zanurzywszy paluchy w głębokiej kieszeni kurtki, natrafił jednak na coś miękkiego, ciepłego i futrzastego. Jak oparzony cofnął rękę.
— Co do…!
// korzystam z przewagi Zastraszenie, żeby szybciej się pozbyć ludzi z łazienki
// wchodzę na Podziemne Ścieżki bez problemów na mocy Znajomości półświatka (II)
piw0 to moje paliwo