• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[06/09/72] Czarne kwiaty

[06/09/72] Czarne kwiaty
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#1
17.05.2025, 00:43  ✶  

—06/09/1972—
Maida Vale || Helloise & Leviathan



— Zamknij oczy, Levi. — Helloise pochylała się nad czarnymi różami pnącymi się po ogrodowej altanie w Maida Vale, oceniając kwiaty jeden po drugim. Rozwalony warkocz słomkowych włosów zsunął się jej po ramieniu, gdy przekrzywiła głowę, aby upewnić się, że róża, którą sobie w końcu upatrzyła, na pewno z każdej strony spełnia znane jej tylko wymagania. Z nosem tak blisko krzewu kobieta mogła poczuć w pełni intensywny zapach mokrej ziemi, który roztaczały wokół rośliny. Zapach, który wcale nie był dla niej nieprzyjemny, ale zdecydowanie nie znajdował się na swoim miejscu. — Nie tylko to ukradnę, ale i złamię prawo ustanowione przez właścicieli — zapowiedziała, unosząc mały sekator. — Zdaje się, że takie rzeczy ci przeszkadzają.
Prosimy nie zakłócać naturalnego porządku ogrodu, głosił napis na murze przed wejściem. Ale to przecież naturalne, że czasem roślina ulegnie w jakiś sposób drobnemu uszkodzeniu…? Lepiej, żeby uciąć czysto przez zdolną rękę, niż żeby jakieś zwierzę połamało przypadkiem tę gałązkę, zostawiając brzydką ranę, przez którą zaprosi do rośliny chorobę. Poza tym — jeśli ująć to odpowiednio filozoficznie — człowiek też był częścią naturalnego porządku, więc jak Helloise mogłaby go zakłócić, skoro do niego należała?
A bardzo chciała zabrać ten kwiat ze sobą, zająć się nim w zaciszu swojej chatki, rozłożyć go na części i dowiedzieć się wszystkiego. Nie przestawała o tym niecodziennym roślinnym zjawisku myśleć, od kiedy rano o nim usłyszała. Ostatnimi czasy różnorakie nowiny docierały do niej coraz częściej i coraz szybciej. Odkąd nie mogła spędzać czasu w Kniei, wychodziła wędrować po samej Dolinie Godryka, zapuszczała się w stronę ludzkich siedzib, ich plotek i sekretów. Czasem okazywało się to przydatne.
Czarownica ucięła czarny kwiat z fragmentem łodyżki i uniosła go na wysokość oczu. Palcami odchyliła pojedynczy płatek, szukając w nim czerwonych tonów, które powinny zostać prześwietlone i wyciągnięte na wierzch przez miękkie, złote promienie zawieszonego nisko nad horyzontem słońca. Tak powinno przecież być: skrajna koncentracja barwnika, głębokiej czerwieni lub fioletu, które w świetle zdradzały się ze swoją prawdziwą naturą w miejscach, gdzie nie udało się nagromadzić tyle koloru, aby stworzyć spójną iluzję czerni. Ten kwiat pozostał jednak uparcie smoliście czarny, nawet gdy Helloise wyciągnęła go do słońca i zmrużyła oczy.
Wydała z siebie obrażony pomruk niezadowolenia — jakby róża uraziła ją personalnie swoimi nietypowymi właściwościami — ale dała roślinie chwilowo spokój. Zwiedziła rozwlekłym spojrzeniem resztę ogrodu, szukając w nim… czegoś.
Maida Vale było piękne, choć na jej gust nieco zbyt wymuskane. Nie narzekała jednak nadto, bo gdyby każdy traktował naturę w sposób, w jaki czynili to opiekunowie tego miejsca, to już wystarczyłoby, aby żyło się ludziom o wiele lepiej.
— Wiesz… zawsze mi szkoda czarnych kwiatów — zaczęła, wpadając w melancholijne nuty. Troskliwie naprostowała odgięty chwilę wcześniej płatek ściętej róży, jakby miało to zrobić umierającemu kwiatu przyjemność. — Nie tylko słońce parzy je mocniej niż inne rośliny, ale i owady omijają je, lgnąc ku soczystszym kolorom. A niezbyt często czarne rodzi się samo z siebie, zwykle maczają w tym palce ludzie szukający spełnienia swoich wynaturzonych fantazji i zachcianek.


dotknij trawy
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#2
14.07.2025, 03:05  ✶  
Obserwował uważnie każdy jej kolejny ruch, kiedy pochylała się nad pociemniałymi pąkami róż, które tak niepokoiły właścicieli Maida Vale, a swoim fenomenem przyciągały zwyczajnych zwiedzających, przyrodników i innych badaczy. On nie zaliczał się niestety do żadnej z tych kategorii, za kartę przetargową uznając samo zaledwie towarzystwo jego prywatnej nimfy.

Z dziwną łatwością odwrócił się do niej plecami, jakby ostentacyjnie wykonując jej polecenie na własny sposób. Po prawdzie jednak niezbyt interesowało go, co zamierzała tutaj robić, przynajmniej do momentu gdy nie stawało się to zbyt widoczne dla ewentualnych opiekunów znajdującej się tutaj flory. Gdyby chciała mu zaprezentować jakieś zwierzątko, albo okazałoby się że wszechobecna czerń nie pokrywa tylko roślin, a rozprzestrzenia się także na skórę, łuski i pióra mieszkających tutaj stowarzeń - o tak, wtedy zainteresowałby się o wiele bardziej.

Jego zainteresowanie królestwem rośli kończyło się w momencie, kiedy traciły one umiejętność jakiegoś wyższego świadomego myślenia, czyli gdzieś na nieśmiałkach. Rozumiał jednak jak najbardziej zwykłą naukową ciekawość, która pchała teraz Helloise do tak karygodnych poczynań, jak niszczenie otaczającego ich dobrostanu. Nie mógł jednak nie zastanawiać się, nawet jeśli sam nie kwapił się do badań, skąd te zmiany. Czy było to naturalne następstwo tego, co miało miejsce jeszcze w maju? Roślinność już pod koniec sierpnia zdawała się szaleć, nagle wzbijając ku górze jak opętana, przez co pokazywały się jakieś nowe odmiany, wcześniej dobrze znanych okazów. Sami w rezerwacie musieli się zmagać z nowymi krzyżówkami, które momentami wydawały się bardziej problematyczne, niż standardowe gatunki.

Można było trochę uznać, że przez ten krótki moment kiedy zwrócony był do niej plecami, stał na czatach pilnując dobrego imienia. Głównie swojego, bo mało kto już pamiętał młodziutką twarz Helloise, powiązaną z poważnym smoczym rodem, który rezydował na drugim końcu wyspy. Krótki, urwany dźwięk ostrzy sekatora, zakończył jednak stan zawieszenia i dobrą wolę Leviathana, bo zaraz po tym ten odwrócił się leniwie w kierunku kobiety, zrównując się z nią i przyglądając trzymanemu przez nią kwiatowi.

- Może o to właśnie chodzi? O cierpienie nawet w czymś tak pięknym i delikatnym jak zwykły kwiat? - spojrzał na moment na nią, zanim dotknął jej dłoni, w której ściskała kwiat i na moment uniósł ją ku górze, by samemu poświęcić róży nieco więcej uwagi. - Gdybyś tylko mogła być kwiatem, to jakiego koloru?

!Maida Vale


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
14.07.2025, 03:05  ✶  

Maida Vale


Dlaczego to miejsce nagle wydaje się być takie... Porzucone? Zatrzymujesz się przy oranżerii, której szklane panele są pokryte pajęczyną delikatnych pęknięć. W przytłumionym świetle dostrzegasz, że na szybach pojawiają się ślady drobnych dłoni – delikatne odciski, które znikają, gdy tylko zbliżysz się do szkła. Wewnątrz zauważasz starą donicę, z której wyrasta pojedyncza czarna róża. Jej płatki są wilgotne. Rosa? A jednak masz wrażenie... jakby kwiat przed chwilą zapłakał. Dotykając płatków, słyszysz za sobą ciche kroki, ale kiedy się odwracasz, nikogo tam nie ma.

Do kości można odnieść się w dowolnym fragmencie sesji - w przypadku nieznajdowania się w miejscu docelowym, należy się w nie przemieścić i odegrać scenę z kostki. Jeżeli postać biorąca udział w sesji jest istotą wodną (selkie lub wiłą) lub posiada przewagę Żeglarstwo, może odczytać zawarte tutaj wspomnienie. W tym celu musi skontaktować się z Mistrzem Gry. Postacie biorące udział w tej sesji nie mogą już użyć kości Maida Vale w ten sam dzień fabularny. Daty sesji nie można przesunąć.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#4
17.07.2025, 16:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.07.2025, 18:05 przez Helloise.)  
Nie było w jej fascynacji czarnymi kwiatami niczego ze zwykłej ciekawości naukowej, a już z pewnością sama Helloise w ten sposób tego nie postrzegała. Pragnęła te róże odgadnąć, ponieważ czuła się utytułowana do pozdrawiania każdego kwiatu jak dobrego przyjaciela. Rościła sobie prawo do ich sekretów, które mogłaby tajemniczo sygnalizować ludziom i obnosić się tym swoim niedostępnym dla innych, intymnym porozumieniem z roślinami. Należała jej się przyjaźń czarnych róż, a że te nie dawały jej się tak łatwo poznać, rozdrażniły ją. Jeśli więc nie po dobroci dobierze się do ich istoty, zrobi to w inny sposób — już to wiedziała.
Nie potrzebowała faktycznie, aby pilnować jej dobrego imienia, bo sama pozwalała mu hulać, gdzie chciało. Puszczała mimo uszu plotki, jakie gromadziły się wokół tego Helloise — trzymała to słowo przy sobie wyłącznie dla wygody dnia codziennego. Inaczej pozwoliłaby mu odejść tak, jak pozwoliła, aby uwolniło się od niej Rowle; nie oglądała się bowiem od dawna na to, czy echo ojcowskiego nazwiska oddala się od niej, czy zbliża. Było jej to wszystko jedno.
— Być może. Na piękne patrzy się przyjemnie, nawet gdy cierpi. Dla niektórych szczególnie gdy cierpi — cierpkim tonem zgodziła się częściowo z jego teorią. — Tyle jest jednak delikatniejszych kwiatów niż róża. — Odszukała pod kciukiem kolec na łodydze i nacisnęła na niego z rozmysłem, dopóki nie poczuła, że skóra ustąpiła pod ostrym haczykiem. Nie cofnęła palca od razu, lecz w skupieniu przyłożyła jeszcze nieco siły, aby kolec głębiej wszedł w ciało. — Tyle jest delikatnych polnych kwiatów, które trudno choćby zerwać i wziąć w ręce, nie niszcząc tym ich piękna. — Poczekała, aż na palcu zbierze się nieco krwi, po czym pociągnęła nim po dłoni Leviathana; tej, która porządziła się jej ręką i kwiatkiem. — A róża nie dość, że pogryzie, to będzie walczyć kilka dni ze śmiercią.
Na pytanie o kolor nie miała gotowej odpowiedzi i nie potrafiła jej wcale tak łatwo znaleźć. Krążyła długo wokół tego w milczeniu i zdawać by się mogło, że odpowiedź nigdy nie nadejdzie, a czarownica zawędrowała już myślami za daleko. Obchodziła swoje wyobrażone łąki wkoło i wkoło, szukając odpowiednich kwiatów. Mijała obojętnie niebieskie chabry, żółciutkie mlecze i czerwone maki — każdy jeden przyciągał ją jednakowo. Najmocniej zaś przyciągała ją sama ziemia, gdzie splatały się wszystkie korzonki i kiełkowały porozrzucane nasiona. Ziemia łączyła ich życie w swoim łonie w jeden tętniący system.
— Chcę ich wszystkich — oświadczyła w końcu. — Gdy zbierzesz wszystkie kolory, stworzysz biel, tak mówią. Widać też na białym najładniej ze wszystkich, jak robi się rdzawe, gdy umiera. To prawie jak nieskończoność kolorów i jeszcze jeden na sam koniec. — A jakim kwiatem ty byś był? zatańczyło jej na końcu języka, ale trafiła na gadzie oczy. Próbując zajrzeć w pionowe źrenice, pomyślała, że nie nadawały się one na serce kwiatu. Czaiło się tam coś innego. — Gdybyś ty wybrał smoczą łuskę, a nie ona ciebie, jaki by miała kolor?


dotknij trawy
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#5
24.07.2025, 01:57  ✶  
Mógłby z nią dywagować, ale zamiast tego uśmiechnął się lekko. Piękne było przyjemne, ale może szczególnie gdy cierpiało? Czy nie mówiło się, że cierpienie jest dokładnie tym, co napędzało wszelkich poetów, pisarzy i malarzy? Rozcinali swoją duszę, by wyciągnąć drżącymi rękoma na wierzch wszystko to, co chowało się w środku. Słodycz piękna urzekała, ale tylko do pewnego momentu i tylko tych, którzy nie chcieli dostrzegać nic więcej. Ładny obrazek był tylko i wyłącznie ładnym obrazkiem. Ale kiedy znajdowało się na nim skazę, niepasujący element czy wielką czarną plamę, coś zaczynało wprawiać w myśli w ruch. Wiele było też wyniosłych sentencji, które cierpienie wychwalały, jakby mądre słowo miało sprawić, że ból stawał się znośny. On natomiast mógł się łatwo przychylić i do tego wszystkiego, ale stawiał granicę mniej więcej w momencie, kiedy chodziło o jego własne cierpienie i upodlenie. Tego mimo wszystko, nałykał się wystarczająco.

Były może i faktycznie kwiaty, które przy najlżejszym dotyku traciły wszelką swoją magię i urok, ale kto w ogóle zawracał sobie nimi głowę? Róże rozpoznawali wszyscy, doceniając jej urok i charakter, kryjący jej wyniosłość za ostrymi kolcami, które postanowiła przetestować Helloise. Polne kwiecie pasowało do niej - do jej punktu widzenia, ale były zbyt pospolite dla wszystkich którzy interesowali się roślinami, a żyli w kamiennych wieżach Londynu. Gdyby ktoś przemianował stokrotki z Kniei na czarno, pewnie obeszłoby to tylko ją.

- Niezbyt ważne jest to co myśli odbiorca w tym przypadku, prawda? - zapytał, wstrzymując się by nie powiedzieć jej bezpośrednio, że chodziło o jej zdanie. - Ważne, co tkwiło w sercu magii, która je odmieniła - opuścił wzrok z jej oczu na dłoń, na której pozostawiła czerwoną smugę. Powoli, jakby liczył w głowie sekundy, by nie zareagować zbyt szybko. A kiedy wreszcie cofnął rękę, przyłożył do niej usta, pozbywając się śladu w ten sposób. W końcu byli krwią z krwi - nie była niczym, co nie krążyłoby już w jego żyłach.

- Kiedy zbierzesz wszystkie kolory, skończysz z barwą ziemi - poprawił ją, nawet jeśli doskonale wiedział o co jej chodziło i do tego momentu nie przejmował się zbytnio prawami rządzącymi malarskim światem. - Ale i to do ciebie pasuje. Widać na niej wszelkie niedociągnięcia, rdzę i zepsucie - i wbrew pozorom, wbrew temu wszystkiego co mógłby o Helloise sądzić według ustalonego przez rodzinę uświęconego kanonu, nie rzucał jej tych słów prosto w twarz z wyrzutem. Te słowa były miękkie, nawet jeśli w zamyśle stwierdzały jakieś suche fakty. Szybko też z resztą na nowo uśmiechnął się lekko, kiedy oddała mu pytanie w nowej formie. Pierwszym odruchem było powiedzieć, że czarny - tak jak ona pragnęła bieli, z której wychodziły inne kolory, tak jego ciągnęło do czegoś, czego nawet kolorem nie można było określić. Ale kiedy się nad tym zastanowił trochę mocniej, odpowiedź przyszła do niego w postaci rdzy. Rdzawego odcienia zachodzącego słońca, umierania czy roztańczonego płomienia. Prawdziwa odpowiedź nie miałaby jednak tutaj sensu, dlatego sięgnął dalej, do jej własnych słów z listu, który mu słała. - Lawendy.


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#6
24.07.2025, 13:55  ✶  
Róże w czarnej szacie zyskiwały — prócz żałoby — wyniosłość i dumę, drapieżność. Wydawały się niebezpieczne i mocne, nie stłamszone i delikatne. Sczerniała na ich wzór łąka pełna polnych kwiatów straciłaby zaś swój dziki, dziewiczy blask — to byłby obraz ściskający serce żalem, nie ten budzący niewytłumaczalną grozę ewenement z Maida Vale. Być może była jednak racja w tym, że ów żal ścisnąłby zbyt mało serc, aby przyciągnąć uwagę. O ile w ogóle w tym wszystkim chodziło o czyjąkolwiek uwagę.
— Nie. Wątpię, że zostały stworzone wyłącznie na pokaz — przyznała. Nie odrywając wzroku od Leviathana, poszła instynktownie w jego ślady i własnymi wargami zdjęła krew ze swojego kciuka. — Pytanie, czy ich powstanie było celem, czy tylko skutkiem ubocznym innego aktu — kontynuowała rozważania, zwróciwszy swoją uwagę różom. — Jeśli są celem, to czy będą składnikiem do stworzenia czegoś, czy zniszczenia. — Powiodła wymownie ręką w stronę smętnych czerwonych sióstr czarnego kwiecia. — I jak wyrosły tak szybko? Zdaje się, że zauważonoby, gdyby ktoś przychodził nawozić je co noc. Albo ich nasiono zaprojektowano tak mistrzowsko, albo zaotoczkowano je czymś o silnym działaniu, albo… coś jest w samej ziemi?
Nie miała odpowiedzi na żadne z tych pytań. Pobrać próbkę gruntu, wykraść kwiat — to jedyne, co mogła zrobić, aby mieć szansę dowiedzieć się więcej. Spróbować je rozmnożyć samodzielnie i obserwować rozwój? Na to brakowało jej odwagi, gdy widziała, jak agresywnie obca róża rozpleniła się po Maida Vale. Nie zamierzała wpuszczać jej żywej do swojego zakątka.
— Och, jakiż ty mądry, Levi — odcięła się złośliwie, gdy sprowadził ją na ziemię. — Zapytałeś mnie o kwiat. Brązowe kwiaty ani trochę nie kojarzą się z tym bagienkiem, które powstaje po wylaniu na paletę wszystkich farbek. Są bardzo eleganckie. Brązowe jak czekoladowe ozdoby na tort, nie mętne błoto.
Słowa o tym, że widać na Helloise wady jak czarne na białym były naturalnym następstwem jej wyboru, więc skwitowała je ledwie wzruszeniem ramion i pobłażliwym uśmiechem: i co z tego? Wiedziała zawsze, co mogą o niej myśleć w domu ojca. 
— Doprawdy? Jesteś moim smoczognikiem? — Jego wybór przyjęła z kolei ze sporą dozą niedowierzania, ale było to niedowierzanie radosne i rozbawione, przy którym aż błysnęły jej oczy. Położyła dłoń na plecach Leviathana i, ruszając głębiej w ogród, pchnęła go lekko samymi koniuszkami palców, aby zachęcić do podążenia jej śladem. Dosyć już się nastali w tym miejscu. — Widzisz, była u mnie parę dni temu Mona. Miała ze sobą całą torbę smoczych rzeczy, które oglądałyśmy przy herbacie. Jakieś mugolskie gazetki o smokach, figurki. Wszystko, co miała, było o smokach, oprócz trzech motków. Luźne nici są plastyczne, więc idąc smoczym tropem, i im próbowałam dopasować smoczy charakter. Zielona i czarna… to było proste. Tylko ta trzecia, lawendowa… Nie byłam pewna, czy to smoczy kolor. Może powinnam pamiętać. Pewnie powinnam. — Zgasła nieco, omotana nostalgią. Dawno już się z nią jednak oswoiła, więc echa przeszłości nie zdołały zdjąć z jej ust uśmiechu, jedynie go stonowały. — Minęło tyle lat, od kiedy spędzałam przy smoczognikach tak dużo czasu, że potrafiłam z głowy wyciągać wszystkie okazy. Gdy coś zostaje tak daleko, czasem trudno odróżnić to od snu. Potrzebowałam się upewnić, czy mi się nie przyśniły. — Dało się wyczuć w pojawiających się czasem w jej głosie czułych nutach, że wspomnienia samego dzieciństwa były raczej tymi przyjemnymi. Dopóki mogła siedzieć w rodzinnej okolicy i nikt nie próbował siłą zamykać jej w magicznym zamku, była całkiem szczęśliwym dzieciakiem, który później dopiero wyrósł na paskudną nastolatkę. — Zatem wszystkie trzy kolory były smoczne. I troje nas. Skoro już cofnęłam się do smoczej krainy dzieciństwa, zrobiłam dziecięcą rzecz i każdemu przydzieliłam po jednym. Dzieci mają czasem takie naiwne zabawy. Było więc tak, jakbyśmy znowu stawali przy świeżo wylęgłych smoczognikach i wymyślali, który jest czyj. A potem zaczynały się te równie naiwne zawody: czyj najwcześniej zacznie latać, czyj szybciej będzie przebierał łapkami, czyj pierwszy zaiskrzy. W tej fantazji Monie zostawiłam zielonego, tobie czarnego, lawendowy smok należy do mnie. — Trąciła mężczyznę zaczepnie ramieniem, po czym uniosła oczy, żeby sprawdzić, jakie wrażenia wywarła na nim zdecydowanie przydługa wypowiedź. —  To tylko kulki wełny. Oczywiście nic nie robią, nie ma zawodów, ale chciałam dać im opiekunów.


dotknij trawy
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#7
08.10.2025, 22:02  ✶  
- Gdyby chodziło o skutki uboczne, to powiedziałbym że brakuje im zębów. Jeszcze nie tak dawno wszystko przeobrażało się i mutowało, jakby tkwiąca w ziemi magia po Beltane, dawała temu nowe życie. Idziemy w jesień, więc wszystko powoli przekwita i dojrzewa, ale wciąż... w momencie kiedy bluszcze wyrastały rwące kolce to tym różom brakuje polotu - zastanowił się przez moment, przyglądając jej uważnie. - Mieszkasz blisko kniei to nie powinnaś chyba zadawać takich pytań. Czarny Pan zachwiał całym światem kiedy przełamał zasłonę podczas Beltane. Teraz wszystko jest w ziemi. Magia wciąż w niej krąży i nawozi. Zaczynam się zastanawiać nie tyle czy te róże powstały by tworzyć czy niszczyć, ale jak dużo ten energii w sobie trzymają.

- W zależności od tego, w jakiej ilości zmieszasz te farbki, to wcale nie musi być brzydkie bagienko - odparł z przekąsem, bo mu się trochę tylko nie podobało, że jej się tez nie podobała jego odpowiedź.

- A nie jestem? - zapytał przekornie, jakby możliwość odmowy była dla niego niezwykle rażąca. Czując jednak jej dłoń na swoich plecach, posłusznie ruszył za jej dotykiem, nadając krokom rytmu i przemierzając dalej poczerniały różami ogród. Słuchał jej w ciszy, odrobinę tylko łapiąc się na moment tych mugolskich gazetek z jakimś niezadowoleniem, które błysnęło w pionowych źrenicach. Nie było jednak sensu rozwlekać tego w tym miejscu. To były tylko gazetki - powtarzał sobie leniwie. Głupia, łatwa do spalenia makulatura. - To bardzo ładna historia - prychnął, ale w pozornie protekcjonalnym czy wywyższającym się geście, tkwiło faktycznie rozbawienie. - Czy dostałem czarnego dlatego, że moimi ulubionymi zawsze były te najciemniejsze, czające się niczym noc? Może jednak coś pamiętasz z domu i prób przypisania sobie ledwo wyklutych piskląt. Może Knieja nie odmieniła cię aż tak bardzo - tym razem to on szturchnął ją zaczepnie ramieniem.

Im dalej przez Maida Vale, tym bardziej można było odnieść wrażenie, że byli tutaj sami. Dziwnie sami, albo może tylko otoczenie wydawało nieco bardziej wyobcowane i zaniedbane. Oranżeria wznosiła się po prawej stronie i przez chwilę była tylko tym - wznoszącym się obok budynkiem, kolejną atrakcją ogrodów która można było zwiedzić albo całkowicie pominąć. Ale jej szyby były przyćmione mgiełką pajęczyn, skrzętnie uwitych przez pająki. I patrząc na te okna można było odnieść wrażenie, że coś przechodzi po nich leniwie - w pierwszej chwili Rowle myślał zwyczajnie, że to odbijające się od czegoś światło wędruje to tu, to tam. Chwila dłużej i miał wrażenie, że nie były to tylko świetliste króliczki, a odbicia rączek, jakby coś robiło sobie z nich psoty - może jakiś zagubiony duch. Parę kolejnych kroków dalej, odciski zniknęły jakby znaleźli się za blisko, stojąc niedaleko wejścia. Drzwi były otwarte, a może w ogóle ich nie było, ważne że dało się przez nie zobaczyć to co było w środku - jedną, samotną różę, która pyszniła się w swojej doniczce.
- Chcesz wejść do środka? Ta rośnie w doniczce, więc może to nie o samą ziemię pod nogami chodzi?


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (165), Leviathan Rowle (1354), Helloise (1650)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa