Dużo się wokół nagle zaczęło dziać. Kiedy niekoniecznie się było przystosowanym do tego, że miota tobą na wszystkie strony, to i jakoś ciężko było robić dobre wrażenie. Próba więc spięcia drużynowego na nic się zdała - Geraldine i Benjy robili swoje, ignorując prośbę i przymierzając do ataku, Leviathan wziął się za zarządzanie statkiem, a Victoria rozglądaniem w poszukiwaniu węży. Chaos wynikły z rzuconej akcji o podnoszenie statku wbił go wręcz w podłogę. Zaraz, to zaraz...
Wymierzył różdżkę w Geraldine na początku, trzymając ramy drugą ręką. Już mu się trzęsła od całego tego drżenia.
Transmutacja na zamienienie harupu Ger w... węża (niejadowitego jakiegoś!)
Sukces!
Dopiero potem się obrócił do reszty załogi, notując gdzieś w głowie zapytanie Leviathana.
- Mogę... ale musiałbym je lepiej widzieć. - Bo z tej perspektywy to chuja widział (a nawet i tego nie, ku swojemu nieszczęściu). Najchętniej to by przed sobą teraz widział piersi Victorii, żeby się jej (jakże mężnie) trzymać i nie puszczać. A pozostało mu wpatrywanie się w wodę. Czego też niekoniecznie zaznawał w tym momencie, gdy spoglądał po całym okręcie. I głównie chłonął hasło, jakie padło, że "wędrujemy w górę". Przy takim haśle wyobrażał sobie, że Victoria też najchętniej widziałaby przed twarzą cycki - tylko niekoniecznie swoje, a na przykład te jego. Jako suchoklates nie mógł się pochwalić takimi zasobami, jak ta dama, ale przynajmniej by ją trzymał... przez chwilę... zanim znowu coś by nie pierdolnęło w okręt...
- Victorio... jeśli będą ponosić statek... zejdę z tobą na dół. Opanujemy te węże, nie martw się. - A ponieważ RNGesus fuck you, to Laurent nie zachowywał takiej dobrej twarzy do złej gry, przebijał przez niego niepokój. Głównie tym, co działo się na tyłach statku (i wszystkim tym, o czym jeszcze nie wiedzieli).