• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[12.09.1972] Wojny Dorszowe

[12.09.1972] Wojny Dorszowe
Czarodziejska legenda
Lost in the serenity
Found by the water
Mirabella była czarownicą nieznanego statusu krwi, która zakochała się w trytonie i zamierzała wziąć z nim ślub, czemu głośno zaprotestowała cała jej rodzina. Rozczarowana tym kobieta zamieniła się w rybę (plamiaka).

Mirabella Plunkett
#1
10.06.2025, 11:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 23:22 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV

My eyes are closing, I'm getting colder
My voice is breaking, and all I wonder
Is it mine?
Is it mine, all this blood?
Would you clean this blood?

12 września 1972, świt
Gdzieś na morzu

Morze tego dnia było wyjątkowo ciche. Słońce dopiero wznosiło się nad horyzont, oświetlając niebo oraz wodę czerwoną łuną. Barwa tych dwóch żywiołów przypominała nieco krew, którą spłynęły ulice Londynu. Była szkarłatna, niepokojąca i - według niektórych przesądów - zwiastowała nieszczęście. Marynarze, niezależnie od tego czy mugolscy, czy też nie, bywali przesądni i zapewne gdyby mieli wybór, przesunęliby wyprawę na inny dzień, gdy będzie spokojniej.

Ale nie mieli wyboru.

Poza tym czy przyszłość faktycznie miała przynieść spokój? To, co stało się podczas Spalonej Nocy, odcisnęło piętno na wszystkich ludziach, nie tylko członkach magicznej społeczności. Ministerstwo miało pełne ręce roboty, podobnie jak cywile czy Uzdrowiciele. A jednak nikt nie mógł zignorować zagrożenia, które zwiastowała kolejna wojna mugolska. To nie wzmożone połowy sprawiły, że nagle w morzach zaczęło brakować ryb, a ławice drastycznie się zmniejszały. Mugole mogli toczyć między sobą wojny, ale to właśnie magiczna społeczność wiedziała doskonale, co to oznacza. Każdy z tu obecnych wiedział, że to nie wzmożone połowy były problemem, a magiczne morskie stworzenia. To już kiedyś się wydarzyło, wiele lat temu. Wtedy też Ministerstwo i Artemis zareagowali, udało im się opanować zagrożenie. Jednak czy teraz miało być tak samo? Istniały podejrzenia że ten, który nazwał się Czarnym Panem, maczał w tym swoje czarnoksięskie palce. Jeżeli tak, mogli spodziewać się walki, dużo potężniejszej i groźniejszej, niż przed laty.

Statek płynął spokojnie, wiatr dął w żagle a sternik stał dumnie wyprostowany, patrząc na horyzont. Niedługo mieli zmienić kurs, ale musieli jeszcze trochę wypłynąć, by nie nadziać się na podmorskie skały. Byli tu najlepsi z najlepszych, o nawigację nie musieli się martwić. Na statek nałożono odpowiednie zaklęcia, dzięki którym nie powinien rzucać się z daleka w oczy, lecz co w chwili, gdy napotkają mugoli? Będziecie musieli improwizować.

Morze było spokojne, nic nie zapowiadało, że coś tutaj jest nie tak. Na niebie nie było żadnej chmurki, a gdy opuściliście port: mogliście odetchnąć słonym, mokrym powietrzem. Prawie jak wycieczka, prawda? Pewnie można by ją za taką uznać, gdyby nie fakt, że wszyscy tu byliście spięci, jakbyście oczekiwali ciosu, pochodzącego z głębokich wód.

[+]Geraldine, Leviathan
Wy wiedzieliście najwięcej. Geraldine, ojciec podzielił się z Tobą informacjami na temat przeszłości listownie. Nakazał przygotowania, przestrzegł że to, co działo się przed laty, może nie mieć odzwierciedlenia w teraźniejszości. Ale to był dobry trop, prawda? Leviathan, ty również dostałeś list z podobnymi informacjami od swojego ojca.
[+]Hestia, Victoria
Wasza dwójka dostała konkretne zadanie do wykonania: osłaniać członków Artemis, załogę oraz wspomóc w ewentualnej walce, jeżeli miałoby do niej dojść. Wam dwóm przekazano informacje, że macie szczególnie uważać na to, czy zwierzęta nie zostały w jakiś sposób zaczarowane: Ministerstwo uważa, że winę ponosi Czarny Pan, dlatego macie być czujne.
[+]Laurent, Benjy
Wasza dwójka nie wie o tej sprawie za wiele poza tym, że już kiedyś to się wydarzyło. Winę wtedy ponosiły morskie stworzenia, nie osoba trzecia. Teraz jednak może być inaczej. Laurencie, znalazłeś się tu, ponieważ jesteś cennym nabytkiem z punktu widzenia załogi - liczą na ciebie i twoją wiedzę nie mniej niż na wiedzę Leviathana czy Geraldine. Benjy, ty jako rekrut do Artemis, dostałeś przykaz trzymania się blisko Geraldine i słuchania jej, jako że o sprawie wie bardzo dużo. Pamiętaj jednak, że tobie również zostały przekazane informacje, że to nie musi być wina stworzeń samych w sobie, a Czarnego Pana.

Zasady ogólne

  • W poście wykonujecie 1 akcję, wymagającą rzutu. Za interpretację wyników odpowiadam ja.
  • Gdy opisujecie akcję, to nad rzutem kursywą napiszcie: co postać robi i na co rzucacie, np. "Benjy próbuje uniknąć ciosu, rzut na AF 4k". Piszemy oczywiście w formie niedokonanej. Jeżeli macie jakieś przewagi - dopiszcie je obok, np. "Benjy próbuje walnąć kapitana z pięści w nos, rzut na AF 4k, przewaga walka wręcz".
  • Jak macie jakieś wątpliwości, najlepiej pytajcie tutaj, bo na DC mi zginie.

Na ten moment nic się nie dzieje - płyniecie spokojnie, macie czas na wymianę informacji, zaczepienie załogi, porozmawianie z kapitanem, członkami Artemis (2 NPC poza postaciami Geraldine i Benjy), wymyślenie planu działania. Na DC ustalimy, do kiedy chcecie czas "wolny" na porozmawianie, przypominam że 14-18 mnie nie ma. Jeżeli chcecie porozmawiać z NPC zamiast ze sobą, to pod takim postem mnie otagujcie, proszę.


Lost in the serenity
Found by the water
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#2
10.06.2025, 18:53  ✶  
Stałem na pokładzie, wpatrzony w horyzont. Morze tego ranka rzeczywiście miało w sobie coś niepokojącego, chociaż z zewnątrz wyglądało na idealnie spokojne, ta szkarłatna poświata nie napawała optymizmem, wręcz przeciwnie, według marynarskich przesądów zwiastowała nieszczęście. Marynarze, których znałem, mówili o takich znakach z powagą - dla nich to nie były tylko kolory, ale ostrzeżenia i symbole - ci z tego statku musieli wierzyć w to samo - widziałem ich, ukradkiem spoglądających na morze, z cichym niepokojem skrywanym pod twardymi wyrazami twarzy - pewnie, gdyby mieli wybór, odłożyli by ten rejs na inny dzień, ale to nie zależało od nich.
Zanim zaczęło się robić jasno, byłem już przy wyjściu z domu na wsi, w którym zatrzymałem się po pożarach, odebrałem notatkę i po chwili namysłu, postanowiłem pojawić się przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. Powietrze było jeszcze chłodne, wilgotne od nocnej rosy, a światło znikającego księżyca ledwie przebijało się przez ciężkie chmury, tworząc na dworzu rozmyte cienie i rozmazane kontury - to była ta pora, kiedy wszystko wydaje się jeszcze wstrzymane w bezruchu, pogrążone w ciszy i śnie.
Byłem przygotowany - dokładnie tak, jak na większość trudniejszych, mniej zwyczajnych zleceń - ze standardowym, umiarkowanie ciężkim torbo-plecakiem u boku, spoczywającym na ramieniu, o kieszeniach wypchanych różnorodnym wyposażeniem, z którym nie rozstawałem się... Cóż... Nigdy. Miałem moje noże, małe i większe, schowane w różnych zakamarkach ubrania i torby - zawsze na wyciągnięcie ręki. Sztylet schowany za kostką w moich solidnych, skórzanych butach - gotowy do użytku. Skórzana kurtka dopasowywała się do ciała, chroniąc mnie przed chłodem poranka, a przez drugie ramię, to bez torby, przerzuciłem kuszę - dość ciężką, ale dobrze wyważoną, wyposażoną w pasek, dzięki któremu nie musiałem jej trzymać w rękach.
Po wyjściu odczekałem tylko chwilę, zanim Geraldine, z którą miałem współpracować, pojawiła się obok mnie. Nie traciliśmy czasu na zbędne rozmowy, po krótkiej wymianie zdań, która była raczej suchym dialogiem na temat treści listu od jej ojca i nakreśleniem mojej roli w tym wszystkim niż pogawędką, uzupełniłem dźwigany ciężar o kilka fantów od Yaxley - zwłaszcza o dodatkowe bełty do kuszy, zdecydowanie lepsze, niż moje własne. Niechętnie przyjąłem ten umowny podarunek, nie lubiłem wymuszonych rozliczeń finansowych, w typie barteru: „Przysługa za przysługę, nic mi nie wisisz, najwyżej kiedyś się odwdzięczysz.”, angażowania się w zbędne długi, ale tym razem nie miałem wyjścia. Nie byłem zwolennikiem prezentów, uważałem je za formę pożyczania na kredyt, zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta, ale wiedziałem, że na statku może się to przydać, a ona brała harpun, więc mogła zrobić mi tę - wątpliwą - przyjemność i uszczuplić coś ze swoich zapasów. Planowałem oddać jej forsę za te rzeczy, gdy tylko wrócimy na ląd, jak najszybciej, żeby się rozliczyć i mieć święty spokój. Nie lubiłem zostawać dłużnym, zawsze nie cierpiałem brać czegoś za darmo, ale byłem świadom, że bez tego moglibyśmy mieć poważny problem.
Weszliśmy na statek w milczeniu, teleportując się w pobliże miejsca zbiórki - podróż do była szybka, a gdy znaleźliśmy się na pokładzie statku, atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej napięta. Cała ta akcja odbyła się bez ani jednego zbędnego słowa - cisza towarzyszyła nam od momentu wyjścia z domu aż do chwili, gdy weszliśmy na pokład statku, a potem dalej. Milczenie było nam bardzo na rękę - ani ja, ani Geraldine nie mieliśmy ochoty na rozmowy ze sobą, nawet jeśli nie dało się ukryć, że pojawiliśmy się razem, tym bardziej, że oboje rzucaliśmy się w oczy, w związku z niestandardowym, wysokim wzrostem. Gdyby nie „zupełnie inna czcionka, w której zostaliśmy napisani”, pewnie dla wielu osób byłoby odruchem założyć, że byliśmy naprawdę niedaleko spokrewnieni, i oboje na pewno grywamy w magiczną wersję siatkówki. Na całe szczęście, dla mnie i dla niej, bo to byłaby obraza na każdej linii - dokumenty mówiły inaczej, a spokrewnieni byliśmy, ale w zupełnie innym, przeszłym życiu - już nieaktualnym. Teraz byliśmy znajomymi z konieczności - trzymałem się jej tylko dlatego, że tak było rozsądnie, przynajmniej na tę chwilę, byłem tu z jej inicjatywy i pamiętałem o tym.
Już na pokładzie, zanim stanąłem na uboczu, spojrzałem w stronę ludzi, którzy mieli za chwilę stać się moimi towarzyszami, przesunąłem wzrokiem po reszcie ekipy, kiwając lekko głową, lecz nie mówiąc nic na powitanie. Nie byłem tu, żeby się zaprzyjaźniać, nie musieliśmy wymieniać żadnych uprzejmości czy uśmiechów, mogliśmy sobie darować ściskanie ręki - nie przedstawiłem się, zostawiłem to Yaxley, jeśli czuła taką potrzebę, ja nie miałem ochoty na towarzyskie rozmowy, a oni - przynajmniej na pierwszy rzut oka - nie wyglądali na takich, z którymi chciałbym się spoufalać. Do tego momentu nie odzywałem się do nikogo, jedynie przelotnie kiwałem głową, gdy ktoś na mnie spojrzał po raz pierwszy, ale nie miałem ochoty na pogawędki, nie w tym momencie.
Mój wyraz twarzy pewnie nie pozostawiał złudzeń - byłem nieprzystępny, zacięty, gotowy na cios, który mógł nadejść z głębin - miałem minę dokładnie taką, jaką trzeba przyjmować w obliczu niepewności i zagrożenia. Chociaż jeszcze nie czułem szczególnego stresu, byłem w pełnej gotowości, czujny na każdy najmniejszy sygnał. Moja twarz była kamienna, pozbawiona uśmiechu, bo takie było moje nastawienie - nie po to tu byłem, by rozmawiać, śmiać się czy szukać towarzystwa, skupiałem się na zadaniu, na morzu i na tym, co mogło się wydarzyć.
Oddychałem głęboko, wdychając słone, wilgotne powietrze, które przywoływało wspomnienia wielu poprzednich wypraw. Wiatr lekko poruszał moje włosy, a ja nadal stałem nieruchomo przy burcie, wpatrzony w horyzont - miejmy nadzieję - gotowy na to, co miało nadejść. Patrzyłem w przestrzeń między niebem a wodą, zastanawiając się, co kryje się pod powierzchnią, ale nie uciekając myślami w wyobrażenia na ten temat, nie mogłem pozwolić sobie na rozproszenie. Morze było spokojne, ale w powietrzu unosiła się cisza, która w każdej chwili mogła zostać przerwana przez coś złowieszczego.
Nie chodziło o bycie na morzu, statki nigdy mnie nie stresowały - wręcz przeciwnie, lubiłem je, chociaż wiązały się z wieloma wspomnieniami, które nie zawsze były przyjemne - były mi znane, ten zapach soli, skrzypienie lin, turkot żagli na wietrze... Przyzwyczaiłem się do nich, a nawet polubiłem ten surowy, morski klimat, tę mieszankę soli, wilgoci i drewna, ale dziś to wszystko miało jeszcze gorzkawy smak obowiązku, nie byłem tu dla przyjemności, nawet nie do końca z własnej, nieprzymuszonej woli. Jasne - mogłem odmówić, nie chcieć mieć związku z klubem łowieckim, ale wtedy wyszłoby na to, że to ja nie chciałem się godzić, więc dałem się wrobić. Miałem nadzieję, że nie będę tego żałować...


[Obrazek: 4GadKlM.png]
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#3
10.06.2025, 21:32  ✶  
Prawdę powiedziawszy, list od ojca niewiele wnosił do całego tematu. Z tego co dało się zrozumieć, rzeczonych węży morskich nie widziano w tych okolicach od ponad dekady - ich przesiedleniem natomiast szybko ukracając wyniszczające ekosystem działania, ale też darując sobie dokładniejsze zbadanie przyczyny, która doprowadziła do ich pojawienia się.

Morze było spokojne i faktycznie, gdyby nie towarzyszące im okoliczności, można było to wziąć za kolejny przyjemny rejs Cutty Sark, który miał zapewnić uczestnikom przede wszystkim rozrywkę i możliwość zwiedzania świata, dokładnie tak jak obiecywały pamflety. Coś jednak wisiało w powietrzu - świadomość, jakaś bardziej ostra i uwydatniona tym razem, że pod migotliwą taflą wody czai się zupełnie inny świat i niebezpieczeństwo.

Rowle stał oparty o barierkę, patrząc na wodę, jakby była to najlepsza możliwa rozrywka na całym statku. Rozważał - jeśli jakimś sposobem były to dokładnie te same osobniki, które przesiedlano tyle lat temu, a wcale nie było to niemożliwe, najprawdopodobniej będzie o wiele ciężej sobie z nimi poradzić. Były o wiele bardziej doświadczone no i przede wszystkim o wiele większe. Czy martwiło go to? Trochę, ale przynajmniej mieli na pokładzie łowcę i wysłanników ministerstwa magii. Szkoda tylko, że wśród tych drugich nie krył się nikt z departamentu kontroli nad magicznymi stworzeniami, chociaż specjalistów od zwierząt mieli tutaj więcej jak jednego. On, Geraldine i Laurent - na tego ostatniego mimowolnie zerknął, kolejny już raz kontrolnie przyglądając mu się z czymś, co przy odrobinie dobrej woli można było nazwać troską. Wstrzymywaną, bo znajdowali się w towarzystwie ludzi i mieli zadanie do wykonania, ale niemniej jednak było to ciepłe uczucie. Słyszał o śmierci jednej z Bulstrode'ów i nawet jeśli sama w sobie ta wieść w ogóle go nie ruszyła, to szybko uświadomił sobie że była to krewna Prewetta. Poszły więc za tym wyrazy współczucia, zawarte w krótkim liście, a potem znowu, dzisiejszego dnia zanim weszli na statek.


We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
10.06.2025, 23:17  ✶  

Nie mogło jej tutaj zabraknąć. To było oczywiste, zwłaszcza, że dostała list od ojca, który prosił ją, aby zajęła się sprawą. Geraldine nie potrafiła mu odmawiać - nigdy. Ojciec był bardzo ważną personą w jej życiu, wiele mu zawdzięczała, miała tego świadomość, więc starała się godnie reprezentować ich rodzinę w różnych sytuacjach.

Postanowiła zabrać ze sobą przyjaciela Roisa, miała świadomość, że jest doświadczony w swoim fachu, ktoś taki mógł się im przydać podczas tej misji, wyciągnęła więc do niego dłoń na zgodę, chociaż wiedziała, że może się to skończyć różnie. Czego to się nie robi dla rodziny, prawda?

Był to jednak dobry moment, aby mogli zacząć od nowa, spróbować dać sobie szansę, czy coś. Nie była sceptycznie nastawiona, raczej ciekawa tego, jak ułoży się im współpraca. W kryzysowych sytuacjach bowiem mogło się naprawdę wiele zmienić, zdawała sobie z tego sprawę. Zamierzała podejść do sprawy profesjonalnie, nie przejmować się tym, że raczej za sobą nie przepadali.

Nie mogła być pewna, że postanowi jej towarzyszyć, nie zawiodła się jednak, spotkali się tak jak wspomniała w notatce, przy wyjściu i razem opuścili teren posiadłości na której się znajdowali. Musieli się uzbroić, co do tego nie miała wątpliwości, nie mogli mieć bowiem pewności z czym przyjdzie im walczyć, wprowadziła go w sprawę i na tym zakończyła się ich wymiana zdań, resztę drogi pokonali w milczeniu, nie było bowiem sensu dyskutować i niczym, jeszcze by się pokłócili, co aktualnie nie było raczej wskazane.

Yaxleyówna uzbroiła się w harpun, wydawał się jej być najbardziej odpowiednią bronią do warunków, w których mieli się znaleźć. Nie mogła mieć pewności, że ojciec miał rację, że przyjdzie im walczyć z morskimi wężami, jednak co by nie pojawiło się w wodzie to w ten sposób będzie mogła na to zapolować. Oczywiście to nie była jedyna broń jaką ze sobą zabrała, musiała mieć pewność, że jest odpowiednio zaopatrzona, także miała przy sobie kilka noży i nawet kastet, gdyby musiała coś uderzyć mocniej, niż potrafiła to zrobić swoją pięścią.

Nie miała problemu z tym, aby wyposażyć Benjy'ego w nieco lepsze bełty od jego własnych, bo miała w swoim mieszkaniu mini arsenał, tak to już było z łowcami, prawda? Szczególnie z tymi pochodzącymi z rodzin, w których był to zawód, który sięgał pokoleń. Posiadali bardzo dużo broni, najróżniejszej, która mogła im się przydać w każdej możliwej sytuacji. Musieli by gotowi na wszystko.

W końcu znaleźli się na pokładzie statku, razem, wyglądali jakby byli z jednego domu dziecka, nie dało się zauważyć tych drobnych podobieństw między nimi. Nietypowy wzrost, obwieszenie bronią, jakby byli świątecznym drzewkiem podczas Yule, bardzo wysportowane sylwetki. Widać było po nich, czym będą mieli się tutaj dzisiaj zajmować.

Yaxleyówna opierała się o swój harpun, obserwowała innych, którzy byli tutaj obecni. Rozpoznawała większość twarzy swoich towarzyszy, poza młodziutką brygadzistką, której nigdy wcześniej nie widziała. Miała przyjemność kilka razy współpracować z Victorią, dlatego przywitała się z nią na wejściu, może nie jakoś specjalnie wylewnie, ale jednak to zrobiła. Zawsze lepiej było mieć przy sobie kogoś znajomego, nawet jeśli pracował dla Ministerstwa. Kiwnęła również głową na przywitanie do Leviathana, bo w końcu byli sąsiadami, zdarzało jej się z nim współpracować, a może nawet bardziej świadczyć swoje usługi jego rodzinie, nie zignorowała również Laurenta, chociaż co do jego osoby była dość sceptycznie nastawiona zważając na to, jakie miał podejście do magicznych stworzeń - zdecydowanie różniło się od tego jej, ona była wyszkolona do tego, aby z nimi walczyć, a nie je chronić.

Nie przedstawiała Benjy'ego, nie wydawało jej się, aby ona powinna decydować o tym, czy chce, aby inni go kojarzyli. Znajdowała się jednak tuż obok mężczyzny, bo skoro to ona go tutaj ze sobą zabrała, to miała zamiar trzymać się gdzieś obok. Czuła się za niego odpowiedzialna? Może trochę, był w końcu jednym z bliższych przyjaciół jej chłopaka. Wiedziała, że sam był w stanie sobie poradzić niemalże ze wszystkim, mimo to jednak, czuła, że nie chce się zbytnio od niego oddalać. Byli w tym razem.

Statek płynął. Nie wnikała w jakim kierunku, wiedziała, że czeka na nich zadanie, mieli zająć się sprawą i jak najszybciej wrócić do domu, w końcu czekały na nich jeszcze dzisiaj atrakcje, liczyła więc na to, że dość szybko uda im się załatwić sprawę i pozbyć problemu. Nie miała pojęcia, z czym przyjdzie im walczyć, bo to, co napisał ojciec nie musiało być prawdą, jednak była gotowa stawić czoła każdemu wyzwaniu, do tego była przecież szkolona.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
13.06.2025, 09:11  ✶  

Siedział przy burcie, przesuwając palcami po swoim notatniku. Po notatkach poczynionych w domu, które zabrał ze sobą na tę wyprawę. Wycinki z gazet, notatki z ewentualnych książek, szybkie notatki poczynione w celu, gdyby w przypływie chwili miał wątpliwości, jak rozprawić się z takim a takim stworzeniem. W gruncie rzeczy jednak wcale nie do końca się skupiał na tym, co miał przed sobą. Może to był powód, dla którego nie powinno go tutaj być. A może właśnie powód, dla którego nie powinien był być nigdzie indziej.

Podniósł w końcu wzrok i napotkał spojrzenie Leviathana, do którego uśmiechnął się ciepło. W idealnym świecie każdy każdemu zostałby przedstawiony, skoro wyprawa była organizowana przez osoby trzecie. W tym realnym świecie Laurent zająłby się właśnie tym, co wychodziło mu najlepiej - zagadywaniu tej drużyny i ustalaniu planu. W dzisiejszej rzeczywistości ciężka głowa blondyna przywitała się z wszystkimi z takim samym uśmiechem i zaraz zajęta była niby czytaniem dziennika. Dopiero teraz złapał refleksję nad tym, że jest tu cicho, że każdy zajmował swój kąt i brakowało tylko tego, by znów popiół posypał się z nieba. Ciężka myśl. Niebo już przyozdobiło się czerwienią, więcej krwi nie potrzebowali. Więc powinien wstać. Rozpocząć. Ciężkie to było. Bardzo ciężkie...

- Moi drodzy. - Podniósł się w końcu, przesuwając z sympatią po wszystkich spojrzeniem. - Ponieważ przyszło nam się tutaj zebrać i współpracować sądzę, że warto zapoznać się z tym, kto co może wnieść do wspólnych działań. Dzięki temu wiadomym będzie na kim można polegać. - Jak na przykład na Geraldine - jeśli się za kimś chować, to właśnie za nią, kiedy leci na ciebie potwór morski. Albo za Victorią, kiedy magia aż jeży włosy na głowie. Chociaż Laurent najchętniej schowałby się za plecami Leviathana - a to głównie ze względu na walory widokowe. - Miło mi was poznać, na imię mi Laurent Prewett. - Darował sobie ukłony, chociaż nawyk sprawił, że lekko dygnął. - Jestem specjalistą z zakresu wiedzy o magicznych stworzeniach. Radzenie sobie na pierwszej linii pozostawiam specjalistom takim jak Geraldine. - Spojrzał na nią z wyrazem respektu, zanim powiódł wzrokiem dalej. - Ponadto - jestem selkie. - Stał wyprostowany, ale również rozluźniony, z aureolą promieni słońca błyszczących w rozwianych, platynowych włosach. Ostatnie promienie gasły, ale on chciał je zatrzymać. Chciał zapleść z nich wieniec i podarować w dłonie każdego z tu obecnych, by zabrali go ze sobą i z lekkością kroczyli ku wyzwaniom, jakie miały się pojawić na ich drodze.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
Brązowe włosy i oczy. Szczupła. Mierzy 165 cm wysokości. Często się uśmiecha i chodzi w mugolskich, luźnych kolorowych ubraniach, chyba że akurat jest w pracy.

Hestia Bletchley
#6
13.06.2025, 17:03  ✶  
Gdyby nie była tutaj w pracy, Hestia pewnie już zaczęłabym szkicować zalewane czerwienią słońca morze. Nigdy jakoś szczególnie nie ciągnęło ją aby wypłynąć gdzieś łódką, a w sumie szkoda, bo było w tym coś niewątpliwie przyjemnego. Nic tylko, usiąść i rysować morski krajobraz, a może nawet niektóre zgromadzone tutaj osoby.

Niestety nie był to przyjemny rejs, a dość niecodzienny dzień w pracy. Chociaż... Patrząc na to co się ostatnio wydarzyło w Anglii, chyba wolała tego rodzaju nieszablonowe zadania, a nie bieganie po płonącym mieście.

Na razie młoda Bletchley stała nieopodal Victorii i próbowała wyglądać profesjonalnie. Na całe szczęście to nie jej zadaniem było rozpoznawanie morskich istot. Ona jedynie musiała pilnować, aby nie doszło dzisiaj do tragedii. Zwłaszcza, że Ministerstwo miało dość nieprzyjemne podejrzenia, kto mógł za tym wszystkim stać.

Miała się spytać o coś Victorii, ale w tym momencie odezwał się jasnowłosy Prewett i  uwaga Hestii skupiła się na nim. Był selkie hm... A to znaczyło, że umiał...

Zmieniać się w fokę?
Tak.
Albo nie.
Czy Laurent był selkie selkie, czy po prostu jej potomkiem? Czystokrwiste rodziny mogły w ogóle tak robić? Najwyraźniej tak. I co jeszcze wiedziała o selkie? Chyba, że niektóre lubiły ludzkie pożywienie... Albo ludzi za pożywienie. Nie. Na pewno nie to drugie. Gdyby to było to drugie, na pewno by to zapamiętała z lekcji.

– Wiemy w ogóle co to były za morskie stworzenia ostatnim razem? – spytała, mając nadzieję, że nie pyta się o coś szalenie oczywistego. Pytanie o zdolności nieco zignorowała, bo skoro była w szarym mundurze Brygadzistki to chyba wszyscy dobrze wiedzieli w czym mogła im się przydać. A metamorfomagią wolała się raczej na razie nie chwalić.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#7
14.06.2025, 09:11  ✶  

Miała takie poczucie, że los bardzo okrutnie z niej drwi. Ostatnie miesiące nie sprawiły, by pałała do statków miłością, wręcz przeciwnie, a co i rusz zawodowe sprawy wciskały ją nad wodę (by nie powiedzieć wręcz: do wody). Nie wiedziała, czy Harper Moody spojrzała na sprawę i pierwsze co przyszło jej do głowy, to „Ach, Lestrange ma już doświadczenie z wodą, poradzi sobie”, a może to było tak: „Artemis… Yaxley… Niech pójdzie Lestrange, współpracowała już z nimi”, może chodziło o to, że miała całkiem sporą wiedzę z zakresu tej przyrodniczej (choć rzecz jasna nie taką jak specjaliści), a może było to całkowicie losowe, skoro aurorzy mieli ciągle pełne ręce roboty w związku z wydarzeniami Spalonej Nocy, a wielu z nich było obecnie niezdolnych do pracy. Sama zresztą czuła napięcie i zmęczenie, i gdyby nie kadzidła nasenne, to pewnie w ogóle nie zmrużyłaby oka od czasu tamtej nocy, a przecież każdy potrzebował spać. Choćby kilka godzin, skoro ich obecność była tak potrzebna. Prawda była jednak taka, że znowu tu była. Na statku. Znowu działy się jakieś niepokojące rzeczy pod wodą… I podejrzewano w tym macki Czarnego Pana, więc nic dziwnego, że wysłano przedstawiciela Biura Aurorów.

Nie była zdziwiona, że do sprawy przydzielono również brygadzistkę. Z Hestią miała okazję pracować kilka razy, wiedziała więc, że się dogadają, a taka wyprawa to dla młodej Bletchley z pewnością będzie kupa doświadczenia i kontaktów na przyszłość. Bo gdy stawiły się na miejscu, Victoria nie miała problemu, by wyciągnąć do Geraldine rękę i uścisnąć ją niemalże po męsku. Fakt – miały okazję kilka razy razem współpracować, a ich znajomość ciągnęła się też poza sprawy, w których angażowało się Ministerstwo. Benjy był dla niej niewiadomą, chociaż kręcił się obok Yaxley, założyła więc, że to członek Artemis, zresztą było tu jeszcze dwóch przedstawicieli.

– Mam nadzieję, że tym razem nie skończymy pod wodą – rzuciła jeszcze do Geraldine i uśmiechnęła się krzywo, nawiązując do ostatniego razu, gdy przyszło im razem pracować.

Jeśli Hestia czuła pewną nieśmiałość w stosunku do członków tej grupy, to mogła ją przedstawić, by reszta nie zwracała się do brygadzistki bezosobowo.

Przywitała się również z Leviathanem, bo chociaż nie utrzymywali kontaktu, to nadal byli ze sobą spokrewnieni po kądzieli, a poza tym był to idealny moment, by mieć na niego oko. W stosunku do Prewetta była nieco bardziej wylewna – tym bardziej, że się o niego martwiła. Spalona Noc dla małej liczby osób była łagodna... a za dwa dni miał być pogrzeb Florence. Może faktycznie to, że tutaj był, dobrze mu zrobi, odciągnie myśli i tak dalej.

Na samym statku stanęły sobie z boku, nie wchodząc nikomu w drogę, po cichu zresztą wymieniła Bletchley kto jest kim i czym się zajmują. A potem w spokoju obserwowała wodę, czasami zerkając na ludzi na statku.

Uśmiechnęła się nieco zachęcająco do Laurenta, gdy ten nagle zdecydował się wstać i zagaić rozmowę. Zaskoczyło ją, że tak prosto przyznał się do swojego rodowodu, ale z drugiej strony… pewnie połowa tu zebranych i tak doskonale o tym wiedziała, a na tym statku mogło się zdarzyć cokolwiek.

– Victoria Lestrange – przedstawiła się krótko, głównie dla tej garstki ludzi, której tu nie znała. Charakterystyczny czarny mundur mówił sam za siebie. – No tak, jeśli dojdzie do walki, to jesteśmy tu jako wsparcie – jeśli. Ale gdy chodziło o agresywne magiczne bestie, to wszystko było możliwe. Odpowiedzi na pytanie Hestii nie znała, wolała to zostawić dla specjalistów, których tutaj mieli.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#8
14.06.2025, 14:25  ✶  
Z pozoru nie robiłem nic, tylko patrzyłem, czasem przez moment przelatywałem spojrzeniem po twarzach zebranych, raczej z odruchu niż ciekawości - sprawdzając, czy nikt nie wygląda na kogoś, kto za chwilę zacznie podejmować głupie decyzje. Tak, jakby to miało coś zmienić, gdyby nawet tak było...
Milczenie było moją ulubioną wersją obecności, nie znaczyło, że nie słuchałem, po prostu nie czułem potrzeby go przerywać. Stałem spokojnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, spoglądając w morze - na horyzont. Co jakiś czas statek delikatnie się przechylał, nieznacznie, lecz wystarczająco, by zgrzytnęła jakaś lina lub jęknął niesmarowany zawias w drzwiach prowadzących pod pokład.
Kiedy wreszcie cisza została przerwane przez Laurenta - miał czysty głos, wyuczony akcent, gładki, przyjemny, kulturalny ton podszyty potrzebą, by zabrzmieć miło, ale kompetentnie, zupełnie nie wiedziałem, co tu robił ktoś taki, nawet po wstępnym wyjaśnieniu z jego strony - nie odwróciłem się od razu, pozwoliłem sobie jeszcze przez chwilę obserwować spokojną linię styku nieba z wodą, jakby mogło się tam wydarzyć coś istotniejszego niż to, co działo się na pokładzie - bo mogło, praktycznie w każdej chwili. Wciąż nie odrywając wzroku od morza, poczułem, że zbliża się ten moment, w którym trzeba będzie coś powiedzieć - coś, co nie będzie zbyt konkretne, a jednocześnie wystarczające. Spojrzałem na Prewetta i resztę, bez pośpiechu, starając się zebrać odpowiednie słowa.
- Benjy. - Rzuciłem krótko, bez rozbudowanych wstępów. Lekko poruszyłem ramieniem, na którym zawieszona była kusza - tak, to była sugestia odnośnie mojej roli. - Dodatkowa obstawa. - Zerknąłem na Victorię - tak, dokładnie tak, jak to ujęła chwilę wcześniej - jeśli dojdzie do walki. Chciałem, żeby nic takiego nie musiało się dziać, ale od kiedy to ktoś w naszej branży dostaje to, czego chce?
Nie uśmiechnąłem się, ale głos miałem uprzejmy, z lekkim akcentem, którego sam nie zauważałem, ale który wszyscy uparcie brali za francuski. Słowa, które wybrałem, były możliwie najbardziej neutralne - nic nie sugerowały - ani moich powiązań z Geraldine, ani naszej umowy czy tam kontraktu ustnego, jaki mieliśmy, ani pochodzenia zadania, a już na pewno nie tego, że pracowałem dla kogoś takiego jak Yaxley, nawet pośrednio, czy wyświadczałem komuś przysługę. Pozostali mogli to zinterpretować dokładnie tak, jak chcieli.
Mimo że mój zakres działań w pracy często nachodził na to, co robiła Gerda, nigdy nie nazywałbym się łowcą - nawet na potrzeby uproszczenia - to słowo miało zbyt jednoznaczny wydźwięk i zupełnie nie pasowało do mojej filozofii, niosło za sobą więcej niż bym chciał zaakceptować - coś, czego nie chciałem przyjąć, co nie pasowało do mnie ani do tego, co reprezentowałem. Właściwie to w życiu nie przeszłoby mi przez usta, że jestem, choćby po części, powiązany z tą grupą zawodową, ale byłem tu z ramienia Artemis i zależało mi, żeby nie narobić Geraldine złego PR-u, przynajmniej bez powodu, więc musiałem pilnować przekazu. „Klątwołamacz” tu nie pasował, zresztą nie byłem tu po to, żeby łamać jakieś klątwy, więc najemnik? Nawet jeśli to słowo przeszło mi przez myśl, szybko je odrzuciłem - za bardzo sugerowało, że ktoś tu łapie się brzytwy. Mogłoby to zasugerować, że klub łowiecki ma jakieś problemy z załogą, skoro musi brać ludzi z ulicy. Nie chciałem, żeby ktokolwiek myślał, że musieli sięgać po najemników z zewnątrz - to brzmiałoby jak deklaracja słabej sytuacji organizacji albo brak wiary w ich własnych ludzi. Nie, żebym szczególnie przejmował się reputacją Artemis, ale... Właśnie - nie chciałem mieć sobie nic do zarzucenia.
Przez moment zawahałem się, ale uznałem, że warto dopowiedzieć coś jeszcze, żeby nie wyglądało na to, że jestem wyłącznie człowiekiem od dźwigania i strzelania.
- Poza tym pieszętuję, łamię klątwy i tym podobne. - Dodałem, bez zbędnych szczegółów.
Nie zareagowałem na pytanie, które padło z ust młodej kobiety z Ministerstwa, to nie była moja rola, nie wiedziałem o tym aż tyle, żeby czuć się zobligowany do odpowiedzi. Pozostawiłem to komuś stąd, lepiej poinformowanemu, sam wolałem trzymać się na uboczu, pozostawać względnie neutralny i miły, nie wychylać się ponad miarę. Nie chciałem mieszać się w rozmowę bardziej, niż było to konieczne.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#9
14.06.2025, 20:59  ✶  

- Woda na pewno jest chłodna, ale różnie może się potoczyć sytuacja. - Nie zakładała tak naprawdę niczego, jeśli trzeba będzie to się zanurzy, nie było by to coś nowego. Oczywiście, że wolała znajdować się na lądzie, czy tam na statku, jednak jeśli tego będzie wymagało unicestwienie tych stworzeń, to nie miała zamiaru powstrzymywać się przed kąpielą. - To nasz trzeci wspólny rejs, może powinnyśmy się zastanowić nad kupieniem własnych statków. - Mrugnęła jeszcze porozumiewawczo do Victorii. No, może ich ostatnia wodna przygoda rozpoczęła się tylko na łódce, jednak to nie zmieniało faktu, że faktycznie to był już trzeci raz kiedy razem znajdowały się w dość podobnej sytuacji.

Yaxleyówna stała ciągle obok Fenwicka. Niekoniecznie miała ochotę w tej chwili wdawać się w te wszystkie pogawędki. Już była skupiona na obserwacji otoczenia, musiała być czujna, wiedziała, dlaczego się tutaj znaleźli. Jasne, ledwie wpłynęli, ale skąd mogli wiedzieć, że te stworzenia nie znalazły się bliżej lądu? Nie obserwowali ich dzień i w nocy, zresztą nie mieli pojęcia z czym mają do czynienia. Niektóre zwierzęta lubiły migrować, czasem w ciągu doby, czasem w ciągu pór roku, nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać.

Przeniosła na chwilę spojrzenie na mężczyznę stojącego obok niej. Nie zdziwiło jej, że nie wspomniał o swoim nazwisku, nie wszyscy lubili mówić o sobie wiele na początku znajomości. Właściwie, gdy ktoś spoglądał na nich z boku mógłby uznać, że jest jej bratem. Nikt nie widział Berwyna od lat, wybrał podobną drogę do tej Benjy'ego tylko w mniej brutalny sposób, on po prostu oznajmił, że będzie polował na dużo bardziej interesujące gatunki stworzeń, i nie wracał. Nie pojawiał się w kraju, pisali do siebie czasem, przynajmniej na początku, od dawna nie dostała od niego żadnego listu, nie miała pewności, czy nadal żył. Byli podobnej postury, zresztą łączyły ich więzy krwi, jakby nie patrzeć, nie dało się nie zauważyć podobieństwa między nimi, tak w zasadzie twarzy jej brata pewnie też nikt już nie pamiętał, tak samo jak Fenwicka.

Odezwała się po swoim towarzyszu, chociaż miała wrażenie, że większość osób ją zna. Chcąc nie chcąc stała się ostatnio rozpoznawalna, co niosło ze sobą dodatkowe konsekwencje - musiała być bardziej uważna, nie pozwalać sobie na błędy, nie mogła rzucić złego światła na swoją rodzinę. Ich reputacja była dla niej bardzo ważna, wiele bowiem zawdzięczała ojcu i bardzo doceniała to, co udało jej się osiągnąć dzięki niemu. - Geraldine Yaxley. - Rzuciła spokojnym tonem głosu, jej nazwisko świadczyło o tym, po co się tutaj znalazła. Miała złapać bestie, unicestwić je, pozbyć się ich. W końcu tym zajmowała się jej rodzina, łowcy od pokoleń.

Wpatrywała się w horyzont, przez krótką chwilę milczała, bo składała w głowie wszystko to, czego dowiedziała się od ojca. Wypadało się tym podzielić z osobami, które miały walczyć z nią ramię w ramię, gdy dojdzie do starcia. Nie zakładała bowiem, że może być inaczej, na pewno coś się wydarzy.

- Ojciec wspominał o tym, że podobna sytuacja miała miejsce w pięćdziesiątym ósmym, wtedy wypłynęli podobnie jak my teraz, z przedstawicielami ministerstwa, kilka kilometrów od linii brzegowej. Trafili na trzy węże morskie, które tutaj utknęły, nie potrafiły wrócić do oceanu. Uszkodziły statek, na którym się znajdowali, kilka osób straciło życia w bardzo zaciekłej walce. - Może nie powinna o tym mówić, ale wydawało jej się dość istotne to, by wszyscy znali możliwe ryzyko. Yaxleyówna nie miała w zwyczaju ukrywać niewygodnych faktów. Lepiej, by wszyscy obecni wiedzieli, czego się spodziewać.

- Pisał, że to wygląda dosyć podobnie, ale nie możemy mieć pewności, że to te same stworzenia, bo to nie jest zupełnie składne, że znowu się tutaj znalazły po tylu latach. Po tym, co ostatnio się wydarzyło, nasuwa się też myśl, że Voldemort maczał w tym swoje palce, ale tak naprawdę niczego nie możemy być pewni. - Mogli spodziewać się wszystkiego, dopiero zobaczą z czym mają do czynienia. Nie mieli pewności, obserwacje na pewno pozwolą im to ustalić. Musieli być gotowi na wszystko.

- Zadbał również o to, aby statek był lepiej przygotowany niż ostatnim razem, więc tym nie musimy się martwić. - Ufała ojcu, wiedziała, że jeśli o tym wspomniał, to faktycznie tak było. Nie musieli się więc martwić chociaż tą jedną rzeczą.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
20.06.2025, 11:09  ✶  

Antypatie związane z magicznymi stworzeniami zostawiał również ludziom, którzy stali na tych deskach - równie mocno jak sympatie. Nie możesz kontrolować ludzi, ale możesz na nich wpływać. Troszkę. Odrobinę. Jeśli stoisz na tym samym statku, który może tak samo zatonąć, na którym łączy was wspólny cel, a jest nim zadbanie o bezpieczeństwo ludzi, to już wielki krok ku porozumieniu. Laurent Prewett nie łudził się kontrolą. Łudził się tylko (lub aż) tym, że nikt nie rodził się z natury zły. Chciał się też przestać łudzić, że w każdym da się odnaleźć jakąś cząstkę dobra.

Migoczący, jasny lazur jego oczu, który wydawał się zaklinać w swoich toniach ruchy fal, skierował się na Benjy'ego. Francja. Niezwykle tkliwe miejsce, chowające pod swoją powierzchnią niezwykle wiele wspomnień - tkliwych i takich, o których nie da się zapomnieć pomimo tego, że chcesz. I zaraz te oczy spoczęły na perfekcyjnie wypolerowanym drewnie. Kusza na pewno była ciężka, a w dotyku gładka jak plecy kochanki. Jej stalowe elementy były na pewno zimne jak kostki lodu w drinku serwowanym na Pokątnej. Zaraz ten wzrok wrócił na twarz mężczyzny. Nie, to nie Francja. To nie była Francja...

Kwestia tego, czy dotrą do walki, czy też nie, wypowiedziana przez Victorię, wydawała się przesądzona wraz ze słowami Geraldine. Tak jak ufał Victorii i miał poczucie, że przy niej nic złego mu nie groziło, tak ufał Geraldine i temu, że żadna bestia nie przedrze się naprzód, jeśli ona będzie z przodu. Jej chora brutalność była innym aspektem - ludzie lubili mówić, że ich gatunek jest jeszcze brutalniejszy niż bestie. To nieprawda. Ciekawe, czy Geraldine zauważyła, że zbliżyła się do tego, na co sama poluje. Laurent był ostatnią osobą do oceniania, jak powinien człowiek się zachowywać w walce czy sytuacji samoobrony. Co jednak oceniał to to, jak po drodze do tego traktuje się ludzi wokół.

Niezwykle trafny zespół dobrał Artemis do swoich potrzeb. Trafną - może poza jednym elementem, o którym Laurent wiedział nic i który nie postanowił podzielić się tajemnicą, jaką lukę tutaj wypełniał i czym miał się zajmować. Hestia była niewiadomą. Laurent zerknął na nią i na Victorię, przy czym na swojej przyjaciółce zatrzymał się wzrokiem na dłużej. Było to nieco pytające spojrzenie. Podobne posłał Leviathanowi. Po wypowiedzi Geraldne usiadł z powrotem na swoje miejsce, lekko zamyślony.

- Węże morskie są z reguły łagodnymi stworzeniami... biorąc jednak poprawkę na ostatnie wydarzenia nie byłoby dziwnym, gdyby zostały rozsierdzone. Czymś. Lub kimś.


rzucam na wiedzę przyrodniczą, żeby skojarzyć podobne stworzenia do węża morskiego, albo jakieś legendy o tym czy historie
Rzut PO 1d100 - 20
Akcja nieudana


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (4281), Victoria Lestrange (4604), Laurent Prewett (3239), Leviathan Rowle (2239), Mirabella Plunkett (6063), Hestia Bletchley (1780), Benjy Fenwick (5792)


Strony (6): 1 2 3 4 5 6 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa