05.09.2025, 18:13 ✶
Łagodny dreszcz przebiegł po plecach Roberta, gdy nagle chłodne usta dotknęły jego szyi. Słowa słyszał jak przez szybę, zmysły miał zamglone niczym przy stanie jakiegoś upojenia. Od kobiet często słyszał, że to on był uwodzicielem. Miał ten swój urok osobisty, a doświadczenie wcale nie przeszkadzało. Czy z mężczyznami miało być inaczej? Czy to on miał być tu tym uwodzonym? Montbel, człowiek kompletnie mu nieznany, właśnie flirtował z nim niczym w jakimś romansidle (których Robert oczywiście wcale nie czytał). Czy naprawdę był tak łatwy? Czy wystarczyło jedno spotkanie, kilka słów, gestów, niewielka stosunkowo doza dotyku, by kompletnie zwalić go z nóg?
Chyba była to kwestia tego, jak ostatnio się czuł. Spięty, poddenerwowany. Ciągle w akcji, cały czas w biegu. Świat czarodziejów potrzebował Roberta Croucha, ale czego od świata potrzebował Robert Crouch? Być może odrobiny odpoczynku. I zabawy, na brodę Merlina! Pomiędzy jednym i drugim papierem trzeba było mu romantycznego, zapewne jednorazowego spotkania z facetem, którego nie znał. Taka widocznie była wola bogów, a z nimi kłócić się nie mógł!
– To, że gram z tobą w tego wzbogaconego golfa już jest dostatecznym szaleństwem. No dobrze, może państwo tym razem nie upadnie. Choć z pewnością jest tego bliżej niż dalej – uśmiechnął się, powstrzymując się w duchu, by nie zacząć błagać o to, by wreszcie lec na trawie już kompletnie oddać się sobie nawzajem. Nie był jednak aż takim desperatem. Jak przed Robertem stawiano grę, zamierzał ją wygrać. Dobre to było zarówno w życiu, jak i w polityce. – Z taką motywacją, zaraz z amatora golfa przerodzę się w profesjonalistę. Wcale niezły z ciebie nauczyciel, Gabrielu.
Skierował się w stronę następnego dołka, przepełniony przyjemną ekscytacją. Tak, to właśnie szaleństwa teraz potrzebował. Prawo było rozsądne do bólu (a przynajmniej udawało, że takowe było). Gdzieś w głębi duszy, Robert nawet godził się z możliwością, że Montbel był bardzo sprytnym zamachowcem, choć starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Był w końcu nie tylko odpowiedzialnym politykiem, ale i ojcem. Nie chciał osierocać Enid, ale... był jednocześnie potwornie znudzony. A zdarzało mu się w życiu robić głupie rzeczy właśnie z nudów.
– Zauważyłem, że jak na tak gorącego faceta jesteś bardzo... zimny – zagadnął luźno, choć z niemałym zainteresowaniem tą kwestią. Rzadko się zdarzało, by całował go ktoś o zimnych wargach. – Nie pod względem charakteru, lecz ciała. Słabe krążenie?
Nie chciał dopytywać, czy krew dopływała odpowiednio tam, gdzie powinna, choć musiał przyznać, że przyszło mu to do głowy. Całe szczęście posiadał jeszcze resztki zmysłu dyplomatycznego.
Chyba była to kwestia tego, jak ostatnio się czuł. Spięty, poddenerwowany. Ciągle w akcji, cały czas w biegu. Świat czarodziejów potrzebował Roberta Croucha, ale czego od świata potrzebował Robert Crouch? Być może odrobiny odpoczynku. I zabawy, na brodę Merlina! Pomiędzy jednym i drugim papierem trzeba było mu romantycznego, zapewne jednorazowego spotkania z facetem, którego nie znał. Taka widocznie była wola bogów, a z nimi kłócić się nie mógł!
– To, że gram z tobą w tego wzbogaconego golfa już jest dostatecznym szaleństwem. No dobrze, może państwo tym razem nie upadnie. Choć z pewnością jest tego bliżej niż dalej – uśmiechnął się, powstrzymując się w duchu, by nie zacząć błagać o to, by wreszcie lec na trawie już kompletnie oddać się sobie nawzajem. Nie był jednak aż takim desperatem. Jak przed Robertem stawiano grę, zamierzał ją wygrać. Dobre to było zarówno w życiu, jak i w polityce. – Z taką motywacją, zaraz z amatora golfa przerodzę się w profesjonalistę. Wcale niezły z ciebie nauczyciel, Gabrielu.
Skierował się w stronę następnego dołka, przepełniony przyjemną ekscytacją. Tak, to właśnie szaleństwa teraz potrzebował. Prawo było rozsądne do bólu (a przynajmniej udawało, że takowe było). Gdzieś w głębi duszy, Robert nawet godził się z możliwością, że Montbel był bardzo sprytnym zamachowcem, choć starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Był w końcu nie tylko odpowiedzialnym politykiem, ale i ojcem. Nie chciał osierocać Enid, ale... był jednocześnie potwornie znudzony. A zdarzało mu się w życiu robić głupie rzeczy właśnie z nudów.
– Zauważyłem, że jak na tak gorącego faceta jesteś bardzo... zimny – zagadnął luźno, choć z niemałym zainteresowaniem tą kwestią. Rzadko się zdarzało, by całował go ktoś o zimnych wargach. – Nie pod względem charakteru, lecz ciała. Słabe krążenie?
Nie chciał dopytywać, czy krew dopływała odpowiednio tam, gdzie powinna, choć musiał przyznać, że przyszło mu to do głowy. Całe szczęście posiadał jeszcze resztki zmysłu dyplomatycznego.