• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[19.09.1972] when someone says stop or goes limp, the fight is over| B.F., A.G., G.Y.

[19.09.1972] when someone says stop or goes limp, the fight is over| B.F., A.G., G.Y.
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#21
02.09.2025, 19:25  ✶  
Wzięcie na siebie większości uderzenia nie było czymś, czym mógłbym się chwalić, serce mi waliło, oddech gubił rytm, a ciało napięło się automatycznie, szukając punktu oparcia w tej chaotycznej kolizji. Może dlatego - zdecydowanie dlatego - moja próba ciosu z główki nie była udana, znowu musiałem opaść całym ciałem na trawę. Ambroise był cholernie ciężki i dobrze zbudowany, przyciskał mnie do trawnika, jak betonowy blok, nawet jeśli sam też zazwyczaj miałem dużo siły. Dyszałem ciężko, pierś piekła, ale uniosłem głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Plawie… - Wysapałem, głos miałem ochrypły od braku powietrza i zamachnięcia się, które nie trafiło, a jednak podszyty kpiną.
Moje kolano jednocześnie wślizgnęło się między nasz, gotowe, by odepchnąć go od siebie i wreszcie wydrzeć sobie trochę przestrzeni. Czułem, jak mięśnie Greengrassa napinają się na moim ciele, jakby całym sobą szykował się do kolejnego szarpnięcia, a potem zobaczyłem - nie, wyczułem bardziej niż zobaczyłem - gwałtowny ruch jego łokcia.
Instynkt kazał mi działać. Nie miałem czasu na plan, zanim dostrzegłem w jego oczach błysk, znajomy upór, który zawsze mnie podjudzał, nie mogłem pozwolić, by adrenalina mnie sparaliżowała. Spróbowałem gwałtownie odsunąć głowę, minimalizując ryzyko, że jego łokieć trafi mnie prosto w twarz. Ruch był szybki i nie do końca świadomy - odepchnąłem się biodrami w bok, gwałtownie skręcając się pod nim, jak ryba wyślizgująca się z sieci - półobrót tułowia, lekkie odchylenie pleców, obrócenie czaszki tak, by w razie czego trafił w ucho, nie w nos. Nie wiedziałem, czy uda mi się uniknąć uderzenia, ale przynajmniej próbowałem.


Percepcja ◉◉◉○○ - unik
Rzut Z 1d100 - 62
Sukces!

AF ◉◉◉◉○ - unik

Rzut PO 1d100 - 80
Sukces!


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#22
03.09.2025, 07:06  ✶  

Powinna się spodziewać, że nie będzie to szybki i gładki sparing. Mieli mieć trzy tury, każdą do obezwładnienia przeciwnika, brzmiało to nie najgorzej, tyle, że właśnie, czym właściwie było obezwładnienie przeciwnika? Każdy najwyraźniej miał swoją wizję tego, jak mogło ono wyglądać.

Miała być sędzią, całkiem prosta rola, czyż nie? Nie zamierzała jednak wpierdalać się w ich walkę, szczególnie gdy zaczynało się na nią dobrze patrzeć.

Zdecydowanie bardziej efektowne były szermiercze starcia, które wyglądały jak taniec, ale te napierdalanki również miały swój urok, zwłaszcza kiedy zainteresowani zaczynali korzystać z instynktownych ruchów, które były efektem wieloletniego doświadczenia wyniesionego z różnych miejsc. Trudno było przewidzieć ich kolejne ruchy.

Gerladine milczała, nie odzywała się ani słowem, nie interweniowała, bo nie widziała takiej potrzeby, wspominała wcześniej o duszeniu, jednak krew zdecydowanie była bardziej efektowna.

Gdy znaleźli się na ziemi podniosła się z ziemi jednym, płynnym ruchem, aby lepiej ich widzieć, nie pomogło to jakoś szczególnie, bo znajdowała się odrobinę zbyt daleko, a oni przepychali się po ziemi.

Miała wrażenie, że znaleźli się w momencie, w którym liczyło się już tylko to, który z nich pokaże swoją dominację, zdecydowanie każdy chciał wygrać to starcie. Udwodonić drugiemu, że jest silniejszy. Uśmiechała się sama do siebie, bo oglądanie tego okazało się być całkiem przyjemne.

Widziała, że zbliżają się do końca, któryś z nich będzie musiał wykonać w końcu ruch, który spowoduje przewagę, wydawało jej się, że szli łeb w łeb, mieli przecież podobne doświadczenie. Zauważyła to, co chciał zrobić Benjy, Roise jednak też to zrobił, nie pozwolił mu jebnąć sobie z całej siły w twarz, ślicznie, pomyślała jedynie nie pokazując, że wcale nie jest bezstronna.

Ambroise zareagował dość szybko, zauważyła jak jego łokieć dosięgnął twarzy Fenwicka. Wydawało jej się nawet, że usłyszała ciche chrupnięcie, dźwięk, który kojarzył jej się z łamaną kością. Mina nieco jej zrzedła, bo przecież mieli uważać na twarze, najwyraźniej nie wzięli sobie do serca jej prośby, niby to wdziała, ale nie spodziewała się, że może się to zakończyć w ten sposób. Westchnęła jedynie ciężko, bo przecież powinna się tego spodziewać.

- Koniec pierwszej rundy. - Przynajmniej jak na razie, po tym, co się wydarzyło nie spodziewała się, iż będzie kolejna. Zrobiła kilka kroków przed siebie, aby zobaczyć, jak wygląda twarz Benjy'ego - nie, żeby była w stanie postawić mu diagnozę, chociaż złamany nos był urazem, który potrafiła rozpoznać. Szczególnie, gdy polała się krew.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#23
03.09.2025, 14:07  ✶  
Nie, zdecydowanie nie planował przestawiać nosa przyjaciela. Być może żaden z nich nie grał w tej chwili zbyt czysto i można było spodziewać się podobnych skutków ubocznych zejścia do parteru, ale nie chciał świadomie zabarwić krwią idealnego trawnika Ursuli. W zupełności wystarczyła mu zaczerwieniona zaklęciem trawa na samym środku ich prowizorycznego ringu, nie potrzebował dodawać więcej kolorów do otoczenia.
Problem w tym, że obaj zdecydowanie dali się ponieść własnym instynktom, sprowadzając towarzyski sparing do poziomu bardziej odpowiadającego ulicznej walce i niespecjalnie licząc się z ewentualnymi konsekwencjami. Nawet w tym momencie nie chciał jednak trwale uszkodzić facjaty kumpla. Nie to było jego zamiarem, nawet jeśli chwilę wcześniej to Benjy usiłował dać mu z czoła w sam środek twarzy.
Nie był wściekły. Nie kierowała nim żadna zabójcza, żądna krwi furia, nie był w stanie, w którym całkowicie nie myślał o tym, co robi. A jednak pewnych wyuczonych instynktów nie dało się tak po prostu zahamować. Nie mógł tego zrobić. Impuls był impulsem. Zbyt wiele razy miał do czynienia z podobnymi sytuacjami mającymi miejsce podczas realnej walki, aby teraz zastanawiać się i analizować własne poczynania.
Odpowiedział automatycznie, wystrzeliwując z łokcia na oślep w twarz Fenwicka. Wiedział, że trafił, jeszcze zanim spojrzał na przeciwnika. Tego dosyć charakterystycznego, odrobinę obrzydliwie mlaszczącego chrupnięcia nie dało się pomylić z niczym innym. Złamał nos kumpla. Nie, nie przestawił. Złamał. Czerwona posoka zabarwiła materiał jego koszuli. Spojrzał na nią bez zdziwienia, a jednak z pewnym zawahaniem, które sprawiło, że wreszcie przestał przygniatać Benjy'ego do podłoża.
Zsunął się z niego w tym samym momencie, w którym podeszła do nich Rina. Nie musiała nawet oznajmiać, że pierwsza runda właśnie została zakończona. Wystarczył jeden rzut oka na facjatę oponenta.
Nie pytał go, czy żyje ani czy wszystko jest z nim w porządku. Zamiast tego wziął głęboki oddech, wzruszając ramionami. Życie, co nie? No, bywa.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#24
03.09.2025, 14:32  ✶  
Chrupnięcie było tak wyraźne, że zdawało się dudnić w całej mojej czaszce. W jednej chwili wszystko mi się zamgliło - ból przeszył mnie tak intensywnie, że musiałem zacisnąć powieki, ale i to na nic. Krew lała się obficie, ciepła i lepka, zalewając mi usta, brodę, oczy. Znałem ten stan aż za dobrze, nie pierwszy raz ktoś złamał mi nos, nie pierwszy raz też towarzyszyła temu fala ostrego, pulsującego bólu promieniującego w każdą stronę. Co gorsza, spróbowałem wciągnąć powietrze nie przez usta, a nozdrzami - głupi odruch, bo natychmiast eksplodował we mnie nowy ładunek bólu. Przekląłem przez zaciśnięte zęby i uderzyłem dłonią w ziemię, krótko, wyraźnie - dając sygnał, że mam dość, poddaję walkę.
- Dość… - Wychrypiałem, wypuszczając powietrze między zakrwawionymi wargami. Nie chodziło o tchórzostwo, tylko o resztki rozsądku, które jednak we mnie zostały. Mogłem się jeszcze szarpać, udawać, że nic się nie stało, ale w głowie miałem obraz tego cholernego wesela. Nie chciałem iść tam z rozwaloną gębą, a już na pewno nie zamierzałem ryzykować, że ktoś będzie mi prostował nos w prowizorycznych warunkach, jakbyśmy byli na froncie. Miałem w sobie jeszcze dość rozsądku, by się zatrzymać. Tak, kurwa, wiedziałem, że mógłbym jeszcze walczyć, spróbować go przewrócić, pokazać, że nie odpuszczam - ale nie teraz. Nos miałem złamany na pewno, a cztery dni do ślubu to cholernie mało, by zaleczyć coś, co widocznie miało pomalować mi całą facjatę na wszystkie kolory tęczy.
Geraldine pojawiła się obok nas, jej cień padł mi na twarz. Zerknąłem w górę, unosząc brwi, choć pewnie niewiele było widać spod zakrwawionej maski - ja na pewno mało co widziałem. Przetarłem oczy przedramieniem, na niewiele się to zdało, bo krew i tak płynęła dalej. Ironiczny, paskudnie szeroki uśmiech wykrzywił moje usta, zęby całe umazane krwią. Splunąłem krwią na bok, odchrząknąłem i spojrzałem na nią, chociaż obraz miałem rozmazany. Ironia cisnęła się sama, uśmiech rozciągnął mi usta, zęby czerwone od posoki błysnęły w krzywym grymasie.
- No cósz… Chyba tlochę pszesadziliśmy s tą ostlosznością. - Odezwałem się, celowo prowokacyjnie, bo przecież kazała nam się za bardzo nie uszkodzić, a jak widać, wyszło jak wyszło. Ironia mieszała się z bólem, ale ani przez chwilę nie dałem jej satysfakcji widoku użalającego się nad sobą faceta. Było jak było - przegrałem, nie zamierzałem się nad tym spuszczać.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#25
03.09.2025, 20:46  ✶  

Mieli w sobie jednak jakieś resztki rozsądku, skoro nie postanowili kontynuować tego starcia. Bardzo dobrze odczytali znaki, zresztą trudno było tego nie zrobić, skoro zwiastował to dźwięk pogruchotanej kości. Benjy nie wyglądał najlepiej, jego twarz zaczynała pokrywać się gęstą i zapewne bardzo ciepłą krwią. Wpatrywała się w nich krótką chwilę, powinna była zareagować wcześniej, czyż nie? Chujowy był z niej sędzia, że dopuściła do tego momentu, z drugiej jednak strony, czy sparingi nawet te przyjacielskie nie powinny właśnie toczyć się w ten sposób? Wrogowie nie będą grali czysto, nigdy tego nie robili, z podobnych starć można więc było wynieść najwięcej.

Trochę nie w smak była jej obita gęba Fenwicka, wiedziała, że już niedługo zacznie robić się kolorowa, a miał pojawić się na ich weselu, najlepiej więc byłoby jakby ktoś mu na nią spojrzał i zobaczył, czy da się z tym jeszcze coś zrobić. Im szybciej zareagują tym lepiej, na szczęście ten dom był pełen medyków, to poniekąd ułatwiało sytuację.

- Jasne, jak zawsze pokazaliście, że potraficie trzymać się zasad. - Nawet jeśli były tylko umowne, to miała przecież do nich tylko jedną prośbę, mieli nie obić sobie mord, oczywiście więc musieli to zrobić.

- Chociaż nie mogę Wam odmówić, że to było całkiem smaczne. - Chciała przedstawienia, to je dostała, prosta sprawa, miała nawet swoją krew. - Nie sądzę jednak, że kontynuowanie waszego sparingu ma sens, niech ktoś obejrzy Twoją twarz. - Ton jej głosu raczej sugerował, że nie widziała innej możliwości. Mogła zostać uznana za niszczyciela dobrej zabawy, ale miała to gdzieś. Nie zamierzała później tłumaczyć się Ursuli jak doszło do tego, że jeden z jej wspaniałych wychowanków skończył ze złamanym nosem i pizdą pod okiem.

- Roise, a Ty jesteś cały? - Na pierwszy rzut oka wydawało jej się, że Benjy nie uszkodził go jakoś szczególnie, jednak wolała się co do tego upewnić, nie zamierzała pozwolić na to, aby coś mu dolegało podczas ich ślubu.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#26
03.09.2025, 21:32  ✶  
Niespecjalnie wypadało, aby pozwolił sobie na cokolwiek, co mogłoby przypominać uśmiech, szczególnie nie taki pełen wewnętrznej satysfakcji, ale z drugiej strony? Przecież nie zwykł ograniczać się w sytuacjach, w których naprawdę nie musiał tego robić. Wygrał walkę. Czy uczciwie? To była już raczej dosyć sporna kwestia, tym bardziej, że to nie on był przecież pierwszym, który chciał wyjebać przeciwnikowi gonga w twarz. Benjy sam się o to prosił, gdy podejmował ryzyko w celu uderzenia go z bani.
Roise wzruszył więc ramionami, nie wyglądając przy tym na specjalnie skruszonego. Nawet wtedy, gdy Rina postanowiła skomentować ich sportowego ducha. No, oczywiście, że w którymś momencie musieli odejść od trzymania się jakichkolwiek zasad. A że ta była tylko i wyłącznie jedna? Tym szybciej poszła im ich moralna rebelia.
- Reguły są po to, żeby je łamać - odparł lekko, nie sądząc, aby w ogóle musiał to mówić.
Przecież wszyscy tu zebrani doskonale to wiedzieli. To nie była żadna specjalna filozofia. Nie dla ludzi ich pokroju.
- Jesteś wyjątkowa - mruknął pod nosem, niemal mimochodem, jakby przez te wszystkie ostatnie miesiące zupełnie zapomniał o tej części charakteru Yaxleyówny, która zdecydowanie odróżniała ją od innych arystokratek.
Nie, nie zrobił tego. W dalszym ciągu doskonale o tym pamiętał, ale taki a nie inny komentarz w dalszym ciągu cisnął mu się na usta, nawet jeśli nie był tym wszystkim nijak zaskoczony. Po prostu...
...trudno byłoby nawet nazwać jednym słowem jego odczucia wobec tych wszystkich reakcji, jakie okazywała. Nie było to do końca bycie pod wrażeniem, nawet jeśli trochę mu tym imponowała. Nie była to czysta admiracja. Nie był to zwykły ubaw z tego, że uważała wpierdol za smaczny. To było dużo bardziej złożone. Jak cała jego Łowcza, nie? Nie poznał chyba jeszcze nikogo innego, kto wypowiedziałby te same słowa w takim tonie, w jakim zrobiła to Yaxleyówna.
Kiwnął głową, spoglądając w kierunku oponenta i jego twarzy, gdy ich sędzina stwierdziła, że ktoś powinien obejrzeć obrażenia Benjy'ego. Teoretycznie nawet on sam mógł to zrobić i to teraz. Nie wydawało mu się jednak, aby kolega chętnie skorzystał z jego pomocy. Szczególnie, że w rezydencji mieli pod dostatkiem innych uzdrowicieli.
- Prue - bardziej rzucił niż podpowiedział, bo to było raczej jasne. - Chyba jeszcze nie wyszła - a przynajmniej tak mu się wydawało, bo godzina była jeszcze względnie wczesna.
Tak, ze wszystkich osób, jakie prócz niego posiadały wykształcenie medyczne, chyba najwygodniej było mu tłumaczyć się z wybryku właśnie przed Bletchleyówną. Nie to, żeby miała być wybitnie wyrozumiała. No, ale...
- Liczy się ból łokcia? - Spytał bezczelnie, robiąc przy tym jednak aż nazbyt niewinną minę.
Nie zamierzał zignorować okazji, jaka nadarzyła się niemalże sama. Od wielu dni mimowolnie czekał na odpowiedni moment, aby zrewanżować się Fenwickowi za tamten wyjątkowo chamski komentarz rzucony w mieszkaniu Corneliusa. Jeśli mógł teraz pokazać swoją przewagę, jasna sprawa, że zamierzał to zrobić.
Mimo to, gdy podźwignął się na łokciach, wreszcie stając znów na stabilnych nogach, bez słowa wyciągnął rękę w kierunku przyjaciela. Nie zamierzał bawić się w teksty o udanej walce, to zdecydowanie nie było w jego stylu, ale miał w sobie całkiem sporo czegoś na kształt klasy. Nie zamierzał zostawiać kumpla na trawie.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#27
03.09.2025, 23:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.09.2025, 23:18 przez Benjy Fenwick.)  
Kiedy Geraldine się odezwała, uniosłem głowę na tyle, na ile mogłem, żeby na nią spojrzeć. Nos pulsował mi tak, jakby ktoś wbijał mi w czaszkę rozgrzane gwoździe. Krew lała się gęstym strumieniem, piekąc gardło, gdy spływała do środka. Znałem to uczucie aż za dobrze - złamanie tego typu nie było dla mnie nowością, ale cholera, zawsze bolało tak samo. Oczy zalewała mi moja własna posoka, obraz miałem rozmazany, ale widziałem jej wyraz twarzy - niezadowolenie pomieszane z tą dziwną satysfakcją, której nie potrafiła ukryć. Ścisnąłem trawę pod palcami, śmiejąc się chrapliwie, chociaż każdy taki ruch rozdzierał mi czaszkę kolejną falą bólu.
- No i czego szię maltwisz? Jeszcze szię jakoś plezentuję. Do wesela szię zagoi… Albo moszesz mnie posadziś tyłem do ołtasza. - Splunąłem krwią w bok, wiedząc, że wyglądam jak obraz nędzy i rozpaczy, ale nie potrafiłem się powstrzymać od prowokacji. Zawsze musiałem dodać coś od siebie, nawet kiedy rozsądek mówił „zamknij się i daj się poskładać”.
Spojrzałem na Ambroise’a, gdy odezwał się o Prue, dalej czułem gorąco adrenaliny w żyłach. Jasne, dom pełen medyków był plusem, ale nie o to chodziło. Nie lubiłem, gdy ktoś próbował składać mnie na kawałki - nawet jeśli w teorii robił to w dobrej wierze. Moja twarz mogła wyglądać jak przeorana po bitwie, ale to nie była wymówka, by czuć się ciężarem dla kogokolwiek, a tym bardziej dla Prue. Prudence była profesjonalistką, tego byłem pewien, ale propozycja, by zajęła się moją twarzą po tym całym cyrku… Wywołała we mnie mieszankę irytacji i… Czegoś bliższego obawy. Nie chodziło o nią - chodziło o mnie. Nie byłem przyzwyczajony, żeby ktoś, na kim mi zależy, widział mnie w takim stanie, dotykał moich ran. „Ciężar” - to słowo pojawiało się w mojej głowie nieprzypadkowo. Zawsze, kiedy ktoś próbował mnie „składać” albo troszczyć się czy litować nade mną, czułem, że robiłem się zależny, ktoś ma nade mną władzę, nawet jeśli tylko na chwilę. Nie lubiłem tego uczucia. Chciałem być samodzielny, nawet jeśli oznaczało to kilka siniaków więcej albo krzywo zrośnięty nos.
Westchnąłem cicho, wyciągając rękę do kumpla, który już czekał. Nie potrzebowałem pochwał ani komentarzy o „udanej walce”. Chciałem tylko stać na własnych nogach i nie być nikomu problemem.
- Łyknę szkiele-wzlo i pszyłoszę lód. Nie ma sensu dlamatyzowaś. - Odpowiedziałem reszcie towarzystwa. Czułem, że jeśli pozwolę Prue zbytnio się angażować w podobne akcje, zrobię jej krzywdę - nie fizycznie, ale tym uczuciem, że jestem czyimś balastem, kimś, kto wymagał opieki. Nie zamierzałem drugi raz popełnić tego błędu, to nie był ten typ relacji.
- Zlesztą… - Rzuciłem, gdy stanąłem stabilnie na nogach, wyciągając różdżkę i bez ceregieli usiłując wycelować nią sobie w nos. - Episkey. - Wyartykułowałem, najwyraźniej, jak mogłem, szykując się na kolejną falę bólu, bez którego jednak nie mogło się obejść.

Rozproszenie ◉◉◉○○
Rzut Z 1d100 - 27
Akcja nieudana


Nie spodziewałem się jednak, że moje ulubione zaklęcie tym razem tak bardzo mnie zawiedzie i prawie zesram się z bólu. Kurwa.

Koniec sesji


[Obrazek: 4GadKlM.png]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (2758), Pan Losu (29), Ambroise Greengrass (4319), Benjy Fenwick (3898)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa