30.09.2025, 07:26 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.09.2025, 21:08 przez Hannibal Selwyn.)
Hannibal przyglądał się jak Anthony z namaszczeniem przygotowuje wróżebną herbatę. Nie było w jego ruchach niespokojnego pośpiechu, właściwego Robertowi, który wydawał się niezdolny do chwili bezruchu (jak on dawał radę wysiedzieć na posiedzeniach Wizengamotu?) ani nieco nieprecyzyjnej, podlanej alkoholem teatralności, z jaką on sam przed chwilą odkrywał swoją zapisaną w fusach przyszłość. Shafiq poruszał się dostojnie i mógłby uchodzić za całkiem trzeźwego, dopóki siedział. Hannibal miał wrażenie, że mężczyzna błądzi myślami gdzieś bardzo daleko. Być może cierpi. Podniósł wzrok na skupioną twarz dyplomaty. Wcześniejsze krotochwilne myśli całkiem uleciały mu z głowy. Na pewno cierpi.
Selwyn podciągnął pod siebie nogi, stłumił ziewnięcie i umościł się na fotelu. Może Anthony po prostu upił się na smutno… Nie podnosząc głowy, leniwie zerknął na Jonathana, który obserwował wróżącego czarodzieja z taką samą uwagą. To dobrze. Jonathan będzie wiedział, co robić ze smutnym Anthonym. To w końcu jego przyjaciel.
Wsłuchał się w monotonną melodię obcych słów. Łacina?... a może greka?... Chyba greka… Westchnął, ukołysany rytmem inwokacji, a może modlitwy. Jego powieki były takie ciężkie. Światło lampy takie… za dużo…
Uśmiechnął się lekko, nie otwierając oczu. Przyjaciel… czy…
Myśli rozjeżdżały się, jak posmarowane masłem.
Jakimś ostatnim przebłyskiem świadomości zarejestrował ruch.
Nie idźcie… zostańcie tu ze mną…
Jonathan też mówił, żeby zostali. Doskonały pomysł. Hannibal zamruczał z aprobatą.
Siedźcie sobie i rozmawiajcie, może być po grecku, a ja będę małym kłębuszkiem wśród was…
Jonathan… dzwon… gdyby ktoś przyniósł mu kocyk, byłby całkiem szczęśliwy. Hannibal, nie dzwon, oczywiście. I nie… Jonathan… raczej…
Ułożył się wygodniej, bardziej horyzontalnie i zasnął, zwinięty w kłębek tak, jak potrafił tylko ktoś, komu przychodziło już sypiać w różnych dziwnych miejscach.