08.09.2025, 20:13 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 18:52 przez Anthony Shafiq.)
—23/09/1972—
Anglia, Londyn
Hannibal Selwyn, Robert Crouch, Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
![[Obrazek: 4exTl5m.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4exTl5m.png)
Whisky moja żono, jednak Tyś najlepszą z dam
Już mnie nie opuścisz, nie, nie będę sam
Mówią whisky to nie wszystko, można bez niej żyć
Lecz nie wiedzą o tym ludzie,
Że najgorzej w życiu to,
To samotnym być, to samotnym być
![[Obrazek: 4exTl5m.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4exTl5m.png)
Whisky moja żono, jednak Tyś najlepszą z dam
Już mnie nie opuścisz, nie, nie będę sam
Mówią whisky to nie wszystko, można bez niej żyć
Lecz nie wiedzą o tym ludzie,
Że najgorzej w życiu to,
To samotnym być, to samotnym być
Była druga w nocy, formalnie więc Mabon się zakończyło bez większych rewelacji.
Właściwie to się nie zakończyło, bo jego kroki zaprowadziły go jak bezdomnego psa pod próg Londyńskiego mieszkania jego zastępcy.
Anthony nie zamierzał korzystać z zaproszenia, nigdy z resztą tego nie robił.
A teraz o dziwo minuty mijały, oni otwierali drugą (trzecią?) butelkę, w powietrzu unosił się słodki zapach cygar, a on zawłaszczył dla siebie fotel w kolorze cudownego indygo, grzejąc w dłoniach whisky, która smakowała popiołem.
Zabawnie było pić coś co smakowało jak całe to parszywe miasto.
– A jeszcze jutro ten ślub... – westchnął ciężko, bo pijanych anglików rozmowy szusowały po bezdrożach magicznej socjety. Każdy na świeczniku. Każdy z nieco innych powodów. Nawet nie odwrócił głowy w stronę selwynowej bandy, uznając upstrzoną obrazkami i memorabiliami ścianę za bardziej interesującą.
A przecież nie znosił sztuki!
Ten dom był pełen wszystkiego i w ogóle to chciał mówić o czymś innym.
– Je déteste tellement les cérémonies de mariage ennuyeuses.. – mruknął do siebie, wypijając do końca złocisty płyn i zaciągając się niemal natychmiast cygarem, co było bardzo złym i dobrym pomysłem jednocześnie. Miał poczucie, jakby rozpływał się w tym fotelu. Chciał oprzeć głowę o "ucho" w tym wielkim uszaku, ale ześlizgnęła mu się na oparcie, więc zamierzał kontynuować proceder, przewieszając nogi przez drugie oparcie. To wszystko było celowe.
– Najlepszy był ten Twój Jonathan. Tak doskonale nieślubny. Robert oczywiście... powiedziałbym, że Twój, gdybyś nie był rozwodnikiem. Zabawne z nas grono. Wdowiec, rozwodnik, kawaler i... – odwrócił się ku Hannibalowi. Zmarszczył nos, pokręcił głową i zastanowił się – Wdowiec, rozwodnik, prawiemąż i kawaler. Myślisz, że Charlie zaakceptowałaby określaniem Ciebie prawiemęża? – zwilżył usta językiem, po czym znów zaciągnął się cygarem. Szkoda, że nie mógł z dymu formować małych delfinów. Pokój pływał, a oni o drugiej mogli pływać wraz z nimi.
Jak on nienawidził otwartych zbiorników wodnych... tych zamkniętych w sumie również.
– Na bogów... ten ślub to już dzisiaj przecież... Panowie traktują to spotkanie bardziej jako epilog mabon przy prolog zamążpójścia panny Yaxley i pana... – zamyślił się, bo nie mógł sobie nagle przypomnieć stopnia pokrewieństwa swojego i pana młodego. Już chciała zapytać o to Jonathana, ale odpuścił. Nie mógł przecież zawsze się nim wysługiwać. Powinien być bardziej samodzielny. Żałował, że nie zaprosili Lazarusa. Swoim asystentem mógł wysługiwać się zgodnie z zakresem bardzo ogólnie nakreślonych obowiązków. On by wiedział jak ten cały Oregano Greengrass, świętej pamięci mąż jego siostry, był spokrewniony z Ambroisem Greengrassem. Miał nadzieję, że Lovegood wybrał dobry prezent na tę uroczystość. W sumie zapomniał dzisiaj go o to spytać. Chciał wypić znów, ale szklanka była pusta, więc ująwszy ją w długie palce postanowił zwiesić rękę z grawitacją ku ziemi i sprawdzić, czy da radę odstawić szkło. Skoro gospodarz był taki nieuprzejmy i żałował mu alkoholu...
Właściwie to się nie zakończyło, bo jego kroki zaprowadziły go jak bezdomnego psa pod próg Londyńskiego mieszkania jego zastępcy.
Anthony nie zamierzał korzystać z zaproszenia, nigdy z resztą tego nie robił.
A teraz o dziwo minuty mijały, oni otwierali drugą (trzecią?) butelkę, w powietrzu unosił się słodki zapach cygar, a on zawłaszczył dla siebie fotel w kolorze cudownego indygo, grzejąc w dłoniach whisky, która smakowała popiołem.
Zabawnie było pić coś co smakowało jak całe to parszywe miasto.
– A jeszcze jutro ten ślub... – westchnął ciężko, bo pijanych anglików rozmowy szusowały po bezdrożach magicznej socjety. Każdy na świeczniku. Każdy z nieco innych powodów. Nawet nie odwrócił głowy w stronę selwynowej bandy, uznając upstrzoną obrazkami i memorabiliami ścianę za bardziej interesującą.
A przecież nie znosił sztuki!
Ten dom był pełen wszystkiego i w ogóle to chciał mówić o czymś innym.
– Je déteste tellement les cérémonies de mariage ennuyeuses.. – mruknął do siebie, wypijając do końca złocisty płyn i zaciągając się niemal natychmiast cygarem, co było bardzo złym i dobrym pomysłem jednocześnie. Miał poczucie, jakby rozpływał się w tym fotelu. Chciał oprzeć głowę o "ucho" w tym wielkim uszaku, ale ześlizgnęła mu się na oparcie, więc zamierzał kontynuować proceder, przewieszając nogi przez drugie oparcie. To wszystko było celowe.
– Najlepszy był ten Twój Jonathan. Tak doskonale nieślubny. Robert oczywiście... powiedziałbym, że Twój, gdybyś nie był rozwodnikiem. Zabawne z nas grono. Wdowiec, rozwodnik, kawaler i... – odwrócił się ku Hannibalowi. Zmarszczył nos, pokręcił głową i zastanowił się – Wdowiec, rozwodnik, prawiemąż i kawaler. Myślisz, że Charlie zaakceptowałaby określaniem Ciebie prawiemęża? – zwilżył usta językiem, po czym znów zaciągnął się cygarem. Szkoda, że nie mógł z dymu formować małych delfinów. Pokój pływał, a oni o drugiej mogli pływać wraz z nimi.
Jak on nienawidził otwartych zbiorników wodnych... tych zamkniętych w sumie również.
– Na bogów... ten ślub to już dzisiaj przecież... Panowie traktują to spotkanie bardziej jako epilog mabon przy prolog zamążpójścia panny Yaxley i pana... – zamyślił się, bo nie mógł sobie nagle przypomnieć stopnia pokrewieństwa swojego i pana młodego. Już chciała zapytać o to Jonathana, ale odpuścił. Nie mógł przecież zawsze się nim wysługiwać. Powinien być bardziej samodzielny. Żałował, że nie zaprosili Lazarusa. Swoim asystentem mógł wysługiwać się zgodnie z zakresem bardzo ogólnie nakreślonych obowiązków. On by wiedział jak ten cały Oregano Greengrass, świętej pamięci mąż jego siostry, był spokrewniony z Ambroisem Greengrassem. Miał nadzieję, że Lovegood wybrał dobry prezent na tę uroczystość. W sumie zapomniał dzisiaj go o to spytać. Chciał wypić znów, ale szklanka była pusta, więc ująwszy ją w długie palce postanowił zwiesić rękę z grawitacją ku ziemi i sprawdzić, czy da radę odstawić szkło. Skoro gospodarz był taki nieuprzejmy i żałował mu alkoholu...