• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72, 23.09 Hannibal, Robert, Jonathan, Anthony] Whisky, moja żono!

[Jesień 72, 23.09 Hannibal, Robert, Jonathan, Anthony] Whisky, moja żono!
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
08.09.2025, 20:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 18:52 przez Anthony Shafiq.)  

—23/09/1972—
Anglia, Londyn
Hannibal Selwyn, Robert Crouch, Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
[Obrazek: 4exTl5m.png]

Whisky moja żono, jednak Tyś najlepszą z dam
Już mnie nie opuścisz, nie, nie będę sam
Mówią whisky to nie wszystko, można bez niej żyć
Lecz nie wiedzą o tym ludzie,
Że najgorzej w życiu to,
To samotnym być, to samotnym być



Była druga w nocy, formalnie więc Mabon się zakończyło bez większych rewelacji.

Właściwie to się nie zakończyło, bo jego kroki zaprowadziły go jak bezdomnego psa pod próg Londyńskiego mieszkania jego zastępcy.

Anthony nie zamierzał korzystać z zaproszenia, nigdy z resztą tego nie robił.

A teraz o dziwo minuty mijały, oni otwierali drugą (trzecią?) butelkę, w powietrzu unosił się słodki zapach cygar, a on zawłaszczył dla siebie fotel w kolorze cudownego indygo, grzejąc w dłoniach whisky, która smakowała popiołem.

Zabawnie było pić coś co smakowało jak całe to parszywe miasto.

– A jeszcze jutro ten ślub... – westchnął ciężko, bo pijanych anglików rozmowy szusowały po bezdrożach magicznej socjety. Każdy na świeczniku. Każdy z nieco innych powodów. Nawet nie odwrócił głowy w stronę selwynowej bandy, uznając upstrzoną obrazkami i memorabiliami ścianę za bardziej interesującą.

A przecież nie znosił sztuki!

Ten dom był pełen wszystkiego i w ogóle to chciał mówić o czymś innym.

– Je déteste tellement les cérémonies de mariage ennuyeuses.. – mruknął do siebie, wypijając do końca złocisty płyn i zaciągając się niemal natychmiast cygarem, co było bardzo złym i dobrym pomysłem jednocześnie. Miał poczucie, jakby rozpływał się w tym fotelu. Chciał oprzeć głowę o "ucho" w tym wielkim uszaku, ale ześlizgnęła mu się na oparcie, więc zamierzał kontynuować proceder, przewieszając nogi przez drugie oparcie. To wszystko było celowe.

– Najlepszy był ten Twój Jonathan. Tak doskonale nieślubny. Robert oczywiście... powiedziałbym, że Twój, gdybyś nie był rozwodnikiem. Zabawne z nas grono. Wdowiec, rozwodnik, kawaler i... – odwrócił się ku Hannibalowi. Zmarszczył nos, pokręcił głową i zastanowił się – Wdowiec, rozwodnik, prawiemąż i kawaler. Myślisz, że Charlie zaakceptowałaby określaniem Ciebie prawiemęża? – zwilżył usta językiem, po czym znów zaciągnął się cygarem. Szkoda, że nie mógł z dymu formować małych delfinów. Pokój pływał, a oni o drugiej mogli pływać wraz z nimi.

Jak on nienawidził otwartych zbiorników wodnych... tych zamkniętych w sumie również.

– Na bogów... ten ślub to już dzisiaj przecież... Panowie traktują to spotkanie bardziej jako epilog mabon przy prolog zamążpójścia panny Yaxley i pana... – zamyślił się, bo nie mógł sobie nagle przypomnieć stopnia pokrewieństwa swojego i pana młodego. Już chciała zapytać o to Jonathana, ale odpuścił. Nie mógł przecież zawsze się nim wysługiwać. Powinien być bardziej samodzielny. Żałował, że nie zaprosili Lazarusa. Swoim asystentem mógł wysługiwać się zgodnie z zakresem bardzo ogólnie nakreślonych obowiązków. On by wiedział jak ten cały Oregano Greengrass, świętej pamięci mąż jego siostry, był spokrewniony z Ambroisem Greengrassem. Miał nadzieję, że Lovegood wybrał dobry prezent na tę uroczystość. W sumie zapomniał dzisiaj go o to spytać. Chciał wypić znów, ale szklanka była pusta, więc ująwszy ją w długie palce postanowił zwiesić rękę z grawitacją ku ziemi i sprawdzić, czy da radę odstawić szkło. Skoro gospodarz był taki nieuprzejmy i żałował mu alkoholu...
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#2
08.09.2025, 22:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.09.2025, 23:35 przez Hannibal Selwyn.)  
Mabon.
Co roku. To. Samo.
Co roku Hannibal obiecywał sobie, że będzie dobrze. Że sobie poradzi. Że przecież tańczył, śpiewał, płakał, całował i nawet rozbierał się na scenie dla większej widowni, więc na pewno uda mu się odegrać swoją rolę również podczas rodzinnego obiadu.
Co roku od czterech lat wychodził z kolacji z poczuciem, że kogoś obraził, kogoś zawiódł i musi się napić.

W tym roku przynajmniej miał do tego doborowe towarzystwo.

Whisky wchodziła jak w masło, dymna i aromatyczna. Miał nadzieję, że w barku Jonathana jest jej więcej. Każda napoczęta butelka była tego wieczoru jak nowy początek. Nowa nadzieja. Na co? Nie miał pewności. Najmłodszy z Selwynów siedział, a właściwie półleżał z jedną stopą opartą na kanapie, malowniczo rozchełstany, bawił się swoją szklanką i obserwował jedynego nie-Selwyna w towarzystwie.

Anthony przerzucił długie nogi przez poręcz fotela, przyjmując jeszcze bardziej dramatyczną pozę, niż Hannibal, który uniósł brwi z uznaniem. I, och, ta francuska wstawka… Alkohol zacierał granice i rozluźniał myśli, i młodzieniec nieobecnym gestem przesunął palcami wolnej ręki od widocznego spod rozpiętej koszuli obojczyka do szyi.
- Si c'était moi qui… - zaczął odruchowo, ale zaraz się poprawił - To znaczy, gdybym to ja miał brać ślub - wytrzymał spojrzenie Shafiqa, więcej, odpowiedział własnym, trochę rozmarzonym - Chciałbym zrobić coś równie szalonego, jak Jonathan - z zachwytem popatrzył na kuzyna - Ale ciężko by było go przebić, więc chyba zostanę starym kawalerem.

Co mógłby zrobić? Wystąpić jako panna młoda?
Hmm…

- Wszyscy jesteście zaproszeni do Yaxley i Greengrassa? - zapytał. Nie znał żadnego z państwa młodych osobiście i nie dostał zaproszenia - nie, żeby mu specjalnie zależało. Po dzisiejszym wieczorze nie spodziewał się być w stanie pozwalającym na uczestniczenie w podobnych wydarzeniach, fizycznie ani psychicznie. Zamierzał przespać cały dzień.

Podniósł szklankę do ust, wracając nad jej brzegiem wzrokiem do Anthony'ego.
Dwa tygodnie temu Jonathan udzielał bardzo mętnych i niekonkretnych porad w kwestiach związkowych Hannibalowi, który w tym czasie rozważał… różne możliwości. Teraz, w bezpośredniej obecności swego kuzyna i jego szefa, miał doskonałą okazję, by prowadzić obserwacje.

Póki co zaobserwował, że Shafiq ma bardzo kształtne dłonie. Te długie palce… mógłby być doskonałym pianistą.
Oblizał wargi, ale powstrzymał się od powiedzenia tego na głos. Anthony pewnie miał tak samo dość podobnych komentarzy, jak wysocy mugole pytań, czy grają w koszykówkę.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#3
09.09.2025, 01:18  ✶  
I od dawna to mówiłem. Od dawna! Ciągle wręcz. I znowu miałem rację. Znowu! – powtarzał dramatycznie jego ojciec, gdy uroczysta kolacja Selwynów z okazji Mabon powoli zmierzała do końca.
Ale co takiego Tristanie? – zapytała nieopacznie jedna z ciotek.
No jak to co? ‐ wykrzyknął Tristan Selwyn ‐ Mabon, Mabon i po Mabon!
Jego syn wywrócił oczami. Matka natomiast roześmiała się tak jakby mąż nie mówił tego co roku.
Jonathan bardzo kochał swoich rodziców, ale cieszył się, że postanowili dzisiejszą noc spędzić z resztą rodziny, a nie u niego w domu.

A jeszcze bardziej cieszył się z tego faktu jakiś czas później, gdy siedział w swoim salonie z kuzynami, Anthonym i dość dużą ilością alkoholu w ich żyłach.

– Śluby przychodzą i odchodzą. Jak fale – westchnął cicho z drugiej kanapy przyglądając się swoim paznokciom, bynajmniej nie dlatego, że jakkolwiek mu się nudziło. O nie, po prostu zastanawiał się, czy nie powinien zakupić jakiegoś dobrego serum, bo dzisiaj na kolacji matka wspomniała, że kupuje do nich jakieś świetne specyfiki, bo jej własnej matce na starość strasznie zaczęły pękać, a ona nie chciałaby zrezygnować ze swojego ulubionego koloru lakieru do paznokci dague en rubis, któremu była wierna od dekad. Jonathan co prawda nie zdobił i nie planował zdobić swoich paznokci w ten sposób, ale zdecydowanie nie życzyłby sobie, aby za ileś lat postanowiły go zawieść w tak okrutny sposób. – Niestety większość z nich przychodzi okryta płaszczem nudy, a dopiero odchodzi w interesujących okolicznościach. Muszę jednak przyznać, że lubię śluby. Zwłaszcza, że przez mój własny często mnie na nie nie zapraszano. No i... – Zachichotał. – Miło się patrzy na ich relacje. I emocje.
Zwłaszcza gdy państwo młodzi jak i ich bliskie otoczenie, nie byli oklumentami.

Westchnął ciężko i usadowił się lepiej na kanapie. Zerknął na Anthony'ego.
Nie miał pojęcia czy miał prawo aż tak bardzo cieszyć się w duchu, że Shafiq do nich dołączył, skoro ich pakt pokojowy wciąż był tak kruchy, a jego granice wcale nie aż tak bardzo znane. Podobnie nie wiedział, czy wypadało mu aż tak martwić się w duchu jego stanem. Nic nie wiedział! Sytuacja była jednocześnie spokojna i dramatyczna, a czasem w nocy Jonathana nachodziła okrutna myśl, że tak mogło być już zawsze. Alkohol jednak pomagał w wyciszeniu tych wszystkich przemyśleń i zgrabnie je pacyfikował, samemu rozpychając się na ich miejsce w jonathanowej głowie.

– No i zawsze można popatrzeć na kreacje. Te potrafią pozytywnie zaskakiwać. Edith miała ładną suknię. – Zaskakujące patrząc na wątpliwy gust do dekoracji wnętrz, zmarłej żony Anthony'ego. Przeniósł spojrzenie na Roberta. – I Vanessa... Nie. Przepraszam cię Robercie. Nie podobał mi się strój Vanessy. – Krój nie pasował do niej, ale w ten dość złośliwy sposób, tak że na pierwszy rzut oka wszystko było jak najbardziej w porządku... Ale jednak nie. – Ja i Lottie natomiast wyglądaliśmy doskonale. Oczywiście ja trochę lepiej. Odpowiadając na twoje pytanie Anthony zakładam, że mogłaby mieć wobec tego nazewnictwa pewne obiekcje. Ale zabieram ją jutro na ślub. Hannibalu, na pewno wymyślisz coś równie oryginalnego co ja. Robercie... Dostałeś zaproszenie? – Nie mógł sobie teraz przypomnieć. – Jeśli mam być szczery to nie za bardzo znam pannę Yaxley, ale z Ambroisem łączy nas wspólna klątwa pokrewieństwa z Mulciberami, stąd moje zaproszenie.
Klątwa... Czy wypadało mu nazywać to klątwą, gdy dzięki rodzinnej linii matki otrzymał trzecie oko i zdolność widzenia nici?
Zapewne nie.
Westchnął cicho na tę myśl i położył się na plecach z oczami wpatrzonymi w sufit.

ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#4
09.09.2025, 13:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 13:54 przez Robert Albert Crouch.)  

W przeciwieństwie do swych kuzynów, Robert nawet przepadał za Mabon. Uroczystości najczęściej przebiegały w dość nudnym, poprawnym tonie, ale wyczulone ucho mogło wychwytywać rodzinne plotki. Jednak najbardziej Robert był czuły na wszelkie kłótnie i konflikty. Może był znieczulony, ale jedynym sposobem na wytrzymanie z rodziną było oglądanie ich jak telenoweli. Oczywiście źródłem radości było również to, że przyjechała Enid. Obecnie spała w domu swoich dziadków, którzy mimo bycia czarodziejską arystokracją, wprost uwielbiali swoją wnuczkę. Robert wiedział, że zostawił córeczkę w dobrych rękach. I żałował, że będzie musiał już niedługo odstawić ją do Hogwartu.

Siedział po turecku na kanapie, obok miał miskę z kruchymi ciasteczkami, a w dłoni szklankę z whisky. Właśnie wkroczył w ten etap pijaństwa, że początkowa radość przechodziła w grube narzekanie na cały świat. Jeszcze mówił składnie, wiedział jednak, że potrwa to niedługo. Jednak Mabon zobowiązywało do popijawy z kuzynami. I z Anthonym Shafiqiem.

– Wybaczcie, panowie, ale ja mimo wszystko dobrze wspominam mój własny ślub. Wyprawiliśmy porządne weselisko, było tańczenie, dobre jedzenie i wszystko, czego do szczęścia było trzeba. Choć nie rozumiem, czemu nie podobał ci się strój Vanessy, Jonathanie. Dla mnie wtedy wyglądała najpiękniej na całym świecie. Serio. Byłem zakochany i głupi – zwrócił się do najmłodszego z Selwynów i uniósł palec wskazujący w górę. – Pamiętaj, mój drogi kuzynie, jeśli chcesz się żenić, to zastanów się dwa razy. I najlepiej to w ogóle tego nie rób. Nie warto. To gadanie o miłości na całe życie to fikcja. Czysta fikcja. Bo nikt nie mówi o tym, że małżeństwo może się posypać... z różnych powodów. A potem eksżona próbuje wyciągnąć od ciebie pieniądze, bo jest uzależniona od hazardu i nie daje sobie pomóc.

No i jeszcze to wesele Greengrassa i Yaxley... Niby Robert się z nimi dobrze nie znał, nie byli bliską rodziną, ale wciąż nie lubił być pomijany. Nawet jeśli coś go nie dotyczyło. Uwielbienie do bycia w centrum uwagi czasem odzywało się w nim silnie. A jak go nie uwzględniano, nachodziły go te głupie myśli, ze może wcale się nie nadawał do bycia liczącym się politykiem. Skoro ludzie nie chcieli go na uroczystościach... to czemu światło reflektorów miało?

– Nie dostałem zaproszenia – burknął, nie potrafiąc kryć niezadowolenia. – Oczywiście mi to wcale nie przeszkadza. Niech robią sobie, co chcą. Nie znam się z nimi, to nie powinienem niczego oczekiwać – brzmiał tak, jakby na końcu wypowiedzi miało wybrzmieć ale. – Powinienem się cieszyć, że jestem na tyle ważnym urzędnikiem państwowym, ze nie siedzę przy takich głupotach, jak czyjeś śluby.

Duma Croucha została urażona, ale nie można było się nad tym załamywać. Szczególnie, że myśli Roberta przypominały karuzelę, którą można było popchnąć i zatrzymywała się daleko od pierwotnego punktu.

– To marynarka od Rosierów, Anthony? – zapytał, nalewając sobie kolejną szklaneczkę whisky.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#5
09.09.2025, 18:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 19:03 przez Hannibal Selwyn.)  
Dopił swoją whisky, przeciągnął się z zadowolonym stęknięciem i podciągnął drugą nogę na kanapę. Słuchał wywodów starszych mężczyzn na temat ślubów jednym uchem. Nie pamiętał ani ślubu Shafiqa, ani skandalu Jonathana, który znał tylko z opowieści, a kiedy Robert się żenił, był zaledwie dzieciakiem.
Ożywił się dopiero, kiedy Robert zwrócił się bezpośrednio do niego.
- To ciekawe, że wszystkie ciotki dopytują o narzeczoną, ich mężowie milczą, a wy dwaj z Jonathanem każecie mi uważać albo mówicie, że to pic na wodę - powiedział z nutą złośliwości - Czy to spisek i tylko my, beże… beż… bezżenni! możemy sobie nawzajem ufać w tej kwestii? - zrobił dramatyczną minę, jakby mowa była conajmniej o infiltracji ich szeregów przez Śmierciożerców, a nie o nastających na jego wolność ciotkach.
- Podoba mi się to, co mówisz, Robercie. Brzmi przynajmniej autentycznie.

Odwrócił się w stronę kuzyna i dostrzegł zazdrośnie przez niego strzeżoną miskę ciastek. Momentalnie poczuł na nie ochotę, pal licho, że zjadł tego wieczoru tyle mabonowych przysmaków, że jego brzuch zrobił się wyraźnie bardziej wypukły, niż zwykle. Cwaniak Crouch pewnie myślał, że jak na nich usiądzie, to nikt ich nie zauważy, a niby taki dobry kuzyn z niego!
Jak by tu…
Swoją drogą Robert jako jedyny wydawał się być w miarę zadowolony z rodzinnego obiadu.

Jonathan wzdychał tak, że niemal robił wiatr tymi westchnieniami. Hannibal nie dziwił mu się - wuj Tristan rzucał tymi samymi żarcikami podczas rodzinnych obiadów, od kiedy Hannibal sięgał pamięcią. Poza tym on i jego szef, z którym byli podobno tak zaprzyjaźnieni, jakby unikali wzajemnie swojego wzroku. Anthony bardziej konsekwentnie, Jonathan - od czasu do czasu zerkając na drugiego mężczyznę przelotnie. Dziwna sprawa.

Anthony był smutny.
Nic dziwnego, skoro jego szklanka była pusta. Hannibalowi groził ten sam los, więc odstawił swoją na podłogę i karkołomnie wygiął się, sięgając po butelkę stojącą tuż poza jego zasięgiem, nie godząc się z rzeczywistością, która nakazywałaby podnieść tyłek i zachowywać się jak człowiek, a nie jakiś wąż. Albo użyć magii, której z kolei nie dowierzał po takiej ilości alkoholu.
Już prawie…
Zsunął się górną połową ciała z kanapy, nie dbając o to, że podciągnięta podczas tych akrobacji koszula odsłania jego bok niemal do żeber, podparł się ręką o podłogę i wreszcie dosięgnął trunku. Złapał butelkę za szyjkę i wykręcił się zwinnie w drugą stronę, dolewając sobie, a potem, niepostrzeżenie jak duch napełniając szklankę zajmującego fotel naprzeciwko Shafiqa.

Może jednak nie tak niepostrzeżenie.
Poczuł nad sobą ruch właściciela ręki trzymającej szklankę (te palce!) Zastygł w mało dostojnej i prawdopodobnie nieosiągalnej dla zwykłego człowieka pozycji i spojrzał na przyglądającego mu się z góry mężczyznę.
Na sekundę zapadła między nimi niezręczna cisza. Hannibal poczuł, jak pieką go mięśnie ramienia, które utrzymywało jego ciężar. Zrobił bezradny, nieokreślony ruch ręką, w której trzymał flaszkę. Nie mógł ze swojego miejsca sięgnąć w żadne sensowne miejsce, by ją bezpiecznie odstawić. Nie miał też siły, by się podnieść, kiedy tak zwisał do połowy w powietrzu. Uwięziony!

- Ciastko bym zjadł - oznajmił konspiracyjnym szeptem z rozbrajającą szczerością i, nie ruszając głową, wskazał wzrokiem na sędziego Wizengamotu, na wypadek gdyby Anthony potrzebował doprecyzowania, o jakie ciastko chodzi.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#6
09.09.2025, 18:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 20:42 przez Dearg Dur.)  
Anthony milczał.

Właściwie to nie, ale tak mu się zdawało.

Czasem się uśmiechał kiedy Jonathan coś mówił, czasem prychał z niedowierzaniem, czasem kręcił głową na boki, że może coś i by powiedział, że się nie zgadza, ale po co w ogóle się odzywać skoro...

...a przecież ze sobą rozmawiali.

Przecież tu przyszedł.

Przecież wszystko było dobrze.

Dopiero gdy Robert zaczął mówić, to Shafiq zaczął się mu wcinać, mruczał jednak raczej pod nosem swe słowa aprobaty bądź rozwinięcia.
- O tak... zakochanie i zdolności kognitywne w oczywisty sposób się wykluczają... - Wciągnął głębiej powietrze, ale w pore się opamiętał i bardzo, bardzo powoli i równie bezgłośnie zaczął je wypuszczać. - Nie tylko małżeństwa się sypią z różnych powodów. - Czemu czuł taką gorycz na ustach. Czemu nagle ten przeklęty sufit przylepił jego oczy, mimo że obraz nieco mrowił. A nie. To on zapomniał mrugać. Pomrugał więc trochę by nawilżyć spojówki. - Małżeństwo posiada mit, w którego rdzeniu znajduje się przekonanie, że... że skoro raz się sobie obieca, to jest na zawsze. Ale każdy ogród pozbawiony troskliwej i wrażliwej ręki usycha. A ogród związku wymaga dwóch rąk. Znaczy... czterech... - nieco się pogubił, z resztą kogo on będzie o czym uczyć, skoro jego żona leżała w grobie od dwudziestu lat.

Byli bardzo zgranym małżeństwem, absolutnie w sobie nigdy zakochanym. Ona spędzała mile czas w ramionach jego asystentki, on płakał mile na grobie pierwszej... nie... drugiej miłości. Na grobie pierwszej - mimo wszystko na szczęście! - nie musiał jeszcze przelewać swoich łez.

Szczęśliwa zmiana tematu.

- Tak to marynarka... - zaczął się odwracać ku swojej szklance, która gdzieś zniknęła mu z zasięgu,, bo dobrze byłoby się napić, zająć usta czymś innym niż mówieniem, kiedy to zdecydowanie szkodziło mu znacząco.

Czemu właściwie tu przyszedł?

Ach tak. Chciał porozmawiać z Jonathanem.

W końcu rozmawiali.

... nad jego kryształem znajdował się wygięty w dziwnej pozie rozchełstany najmłodszy uczestnik zabawy. Brwi Anthony'ego bardzo, bardzo, bardzo powoli poszybowały do góry w niemym pytaniu. Zastygł jednak, w bezruchu. Całkiem bezruchowym bezruchu zważywszy na ilość procentów płynących w jego błękitnych żyłach.

- ... od Rosierów. - dokończył, gdy prośba o ciastka już padła z ust młokosa, nawet głową skinął tam gdzie ciastka leżały.

Shafiq nie myślał zbyt wiele. To znaczy - myślał stanowczo zbyt wiele, ale w tamtym momencie po prostu wyciągnął po paterę dłoń, nie odwracając wzroku od aktora, który zdecydownaie z ciałem potrafił zrobić bardzo dużo interesujących rzeczy. A że był znany z rozmachu, nie zamierzał przyciągac tu tranlokacją jednego ciastka. Zamierzał ściągnąć je wszystkie.

Translokacja II na popisywanie się przed Selwynem, bezróżdzkowa oczywiście

Rzut N 1d100 - 85
Sukces!
[/align]

Słodkości zatem zaczęły lecieć w ich strone, zatrzymując się życzliwie przed twarzą Hannibala, a co ważniejsze przed linią za którą stała szklanka. Anthony pozwolił sobie na rozleniwiony uśmiech.

- Merci - odpowiedział tylko, po czym sięgnął dłonią po szkło. Ciąg przyczynowo zasadny oraz ogólne zasady wszechświata oczywiście podziałały i skoro stracił uwagę oraz zainteresowanie ciastkami, to te powędrowały ku przeznaczeniu zwanym grawitacją. Sam zainteresowany zaś bimbając bezczelnie nogą zwieszoną z oparcia, skupił się na swojej szklance i złocistym, śmierdzącym wędzarnią trunku. Ciężkim i wgryzającym się w nos jak nadmiar jego myśli.

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#7
09.09.2025, 22:19  ✶  
Jonathan mógłby mówić długo co mu się dokładnie nie podobało w sukni byłej małżonki swojego kuzyna, a także czemu Robert, w przeciwieństwie do Vanessy, prezentował się doskonale, ale... Ale teraz te wszystkie detale nieco mu umykały, a on zdecydowanie za łatwo rozproszył się tematem miłości i małżeńst.
– Miłość sama w sobie nie jest zła – powiedział wciąż podziwiając swój własny sufit. – Po prostu czasami potrafi... Ugryźć. – Ponownie zachichotał, tym razem głośniej, zapominając że ten żart zrozumie zapewne jedynie Anthony, ale Anthony przecież najprawdopodobniej nie chciał się już śmiać z jego żartów. Poza tym możliwe, że ten żart nie był też aż tak zabawny. – Więc gdy pary nie uważają, pewne, że wszystko będzie zawsze jak w Arkadii, dają się łatwo zaatakować. – Wyciągnął jedną dłoń przed siebie, układając ją w "pysk" zwierzęcia, a potem otworzył palce i na nowo je złączył w udawanym kłapnięciu udawaną paszczą.

Nie tylko małżeństwa się sypią z różnych powodów.

Dłoniowe zwierzę nagle opadło na kanapę, a Jonathan poczuł, że musi szybko zmienić pozycję, więc ponownie podniósł się do siedu i zerknął na Anthony'ego.

Dlaczego tu dzisiaj przyszedłeś Anthony? Dlaczego jesteś tutaj skoro wypominasz mi, że nasza przyjaźń nie jest już taka jak była kiedyś?

– W każdym razie małżeństwo może być sympatyczne o ile tylko uważa się z kim się ten ślub bierze. Ale nie martwcie się panowie. Hannibal ma rację. Możemy sobie ufać. Jeśli znajdzie się kiedyś na waszej drodze jakaś wybranka, jestem pewny, że reszta nauczona pewnymi doświadczeniami odpowiednio upewni się, że nie jest to ktoś kto rujnuje życie – Tu przeniósł spojrzenie na Roberta, jakby licząc, że kuzyn przytaknie jego pomysłowi. A potem nagle, wiedziony jakimś dziwnym impulsem, zerwał się ze swojej kanapy, dopił do końca zawartość swojej szklanki i dosiadł się do Croucha.
– Wiesz co Robercie? – zaczął, obejmując kuzyna ramieniem. – Masz rację. Jesteś ważnym urzędnikiem. Jesteś szalenie ważnym urzędnikiem.

O co mu chodziło? Sam nie był już pewny.

Jednakże cokolwiek dalej chciał powiedzieć przerwało mu to ciało Hannibala bardzo blisko ciała Anthony'ego. To znaczy Hannibal udający węża, który był bardzo blisko Anthony'ego. Nie że to był problem. Po prostu jakoś go to rozproszyło.
Podobnie zresztą jak wylatujące z miski Roberta ciastka, które najpierw trafiły do ust Hannibala, a następnie na podłogę.

I w tym momencie do salonu wszedł skrzat domowy Mercutio niosąc na tacy dzbanek pełen herbaty i pasujący do niego zestaw ozdobiony jesiennymi motywami. Skrzat jedynie rzucił okiem na bałagan i bez słowa zniknął, aby zaraz wrócić z kolejną porcją ciastek, tym razem czekoladowych, a potem wyszedł całkiem rozsądnie zakładając, że posprząta później, jakby któryś z gości Selwyna postanowił jeszcze bardziej nabroić.

ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#8
10.09.2025, 13:01  ✶  

Miał ochotę wspomnieć o swojej zniżce u Rosierów i dodać, czym sobie na nią zasłużył, lecz nagle bezczelne towarzystwo, z którym właśnie musiał przebywać, zaczęło zabierać mu ciastka. I to za pomocą czarów! Co za... impertynencja. A mogli poprosić, on by im dał i zabrał resztę do siebie. Jedzenie musiał mieć pod ręką przy takich spotkaniach. Jednak tyle ciasteczek uleciało z miski, że została prawie pusta.

– Wiecie, że za przywłaszczenie mienia wysoko postawionego urzędnika państwowego możecie pójść siedzieć, prawda? To do ciebie, Anthony. Za nakłanianie do czynu karalnego również, Hannibalu. Prawo jest bardzo precyzyjne w tej kwestii – rzekł, odkładając pustawą miskę na stolik. – A tobie, Jonathanie, za żartowanie z sędziego należałoby wlepić karę porządkową w wysokości kolejnego pudełka takich ciastek.

Robert uwielbiał dobre jedzenie, to prawda, ale takie przekąski sprawiały głównie, że miał zajęte ręce. Mimo wyuczonych zasad dobrego wychowania i etykiety, Crouch często nie wiedział, co z nimi począć. Dlatego wyjął z kieszeni monetę i zaczął ją obracać między palcami. Nie była to żadna odpowiedź na stres, a raczej coś bezwiednego i zupełnie nieszkodliwego. A srebrny knut stanowił dość elegancki przedmiot, na tyle, by nie rzucać się w oczy.

– A co do małżeństw... prędzej trafisz na niewłaściwą osobę niż na właściwą. Rozumiem traktowanie tego jako swego rodzaju formalność. Wiecie, wspólne płacenie podatków i dostęp do akt medycznych. Ale po co te wszystkie przysięgi miłości, wierności i bycia ze sobą do końca życia? Wiecie, ile osób trzyma się w takich układach i przysparza sobie nieszczęścia? Ile mamy czarownic, które nie są w stanie rozwieść się z przemocowcami, bo przysięgały przed Matką? – przerwał na chwilę, spoglądając w bursztynowy napój w kryształowej szklance. – Z Vanessą tak naprawdę nie chcieliśmy ślubu, wiecie? Nasze wspaniałe czystokrwiste rodziny jednak musiały zrobić z nas tradycyjną rodzinę. Żadne z nas tak naprawdę nie czuło się w tym układzie komfortowo. Związano nas pętami małżeństwa. Gdybyśmy ich nie mieli... może wszystko potoczyłoby się inaczej?

Tak, gdybanie było najlepszą aktywnością po wypiciu alkoholu. Z pewnością przynosiło same korzyści w postaci żalu do samego siebie i wątpliwości do własnych przeszłych działań. Co mógł zrobić lepiej? Gdzie popełnił błąd? Czy powinien okazać więcej odwagi? Oporu?

– Czy to pora na wróżenie z fusów? – spytał siedzącego obok Jonathana, który w tym akcie pijaństwa okazywał się niezwykle wylewny.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#9
10.09.2025, 17:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.09.2025, 18:02 przez Hannibal Selwyn.)  

Grawitacja, jak się okazało, upomniała się o swoje prawa nie tylko wobec ciastek. Zapatrzony w Anthony’ego Hannibal poczuł, jak jego biodra zjeżdżają z kanapy. Z cichym sapnięciem, płynnie ześlizgnął się na podłogę, prawie nie uderzając w nią tyłkiem, omijając zgrabnie własną szklankę i wciąż bardziej chroniąc do połowy pełną butelkę whisky, niż siebie. Odstawił ją dopiero, kiedy bezpiecznie usadowił się wśród przywołanych przez Shafiqa ciastek. Wtedy też dotarł do niego sens słów Jonathana.
”Miłość potrafi ugryźć.”
...!...
Czy… to… ale…
Myśli płatały mu figle.
To na pewno przez alkohol.

Prawdopodobnie również przez alkohol, nieopatrznie wypowiedział na głos swoją następną myśl:
- Hmm, ugryzienie tu czy tam może być całkiem miłym dodatkiem - przechylił głowę w bok, eksponując odsłonięta szyję i fragment ramienia.

Od tych zmian pozycji zakręciło mu się w głowie, postanowił więc zostać chwilowo na podłodze, z plecami opartymi o fotel szefa OSZOŁOMu. OMSZO… SZO... no, tego organu Jonathana.
- Och, jestem przekonany, że jeżeli na czyjejś drodze trafi się wybraniec lub wybranka - powiedział, nie zastanawiając się nad doborem słów - najlepszym testem dla nich będzie to, czy nie uciekną po spotkaniu z resztą nas. I Moną - dodał, bo i czwarta z selwynowego grona potrafiła być całkiem... stanowcza… kiedy chodziło o ich dobrostan.
Poruszył na wszystkie strony nadwyrężonym nadgarstkiem i sięgnął po swój trunek.
I po ciasteczko.

Bezczelnie wbił wzrok w Roberta, wkładając je do ust. Groźby kuzyna jedynie go rozochociły. Popił słodycza whisky - połączenie smaków lekko wykrzywiło mu usta.
- I może jeszcze wlepisz mi mandat za przekroczenie piękności? - zapytał tonem, który zwykle rezerwował dla… no, nie-kuzynów, opierając się potylicą o fotel. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Robert był dzisiaj podejrzanie marudny. Może też musiał się gęsto tłumaczyć rodzinie z braku dziewczyny. Albo może zazdrościł przyszłym państwu Greengrassom.

- Ja myślę, że najwyższa pora, żebyśmy zaczęli odchodzić od innn…stytucji małżeństwa, jaką znamy teraz. Jedna kobieta i jeden facet na zawsze? Brzmi jak nudne i trudne na zawsze! Powinniśmy wprowadzić czasowe kon…trrr… umowy! Albo dopuścić układy zbiorowe. Komuny. W Stanach już tak próbują - wygłosił, gestykulując następnym ciasteczkiem.

Uświadomił sobie jedną wadę swojego nowego miejsca. Siedząc plecami do Anthony’ego, nie mógł na niego patrzeć. Wykręcił głowę w lewo i prawo, ale nawet on nie był tak elastyczny.
Na pocieszenie podniósł do ust zapomniane ciastko.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#10
11.09.2025, 10:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.09.2025, 10:21 przez Anthony Shafiq.)  
Och! Jakże to było wybornie zabawne! Jakże trafne! Jakże soczyste! Zestawienia obok siebie przez Jonathana miłości i ugryzienia doprowadzało Anthony'ego do białej gorączki, a cały wypity dotąd trunek podszedł mu do gardła. Ze wszystkich rzeczy, które mógł teraz powiedzieć! Miłość potrafiła czasem ugryźć. MIŁOŚĆ. Najchętniej roztrzaskałby tę pieprzoną szklankę o te pieprzone obrazy i teleportował się w miejsce możliwie odległe od tego pieprzonego miejsca, ale jego stan bardzo wyraźnie wskazywał, że raczej rozbicie wewnętrzne po teleportacji byłoby również rozbiciem całkiem zewnętrznym. Resztkami rozsądku odpuścił takie działanie.

Ale też nie komentował, zaciskając uporczywie usta. Dlatego milczał, jak czarna dziura, jak wściekły kamień, posąg, którego tylko kostki bielały coraz bardziej. Cóż za absurdalny temat, cóż za absurdalna sytuacja, cóż za absurdalny Jonathan, który ponoć chciał, żeby było między nimi dobrze! Jak mógł się na to nabrać, jak mógł zaufać gładkim słowom zastępcy, jego złudnie troskliwemu spojrzeniu zbitego gryfońskiego szczeniaczka ukrytego w dwumetrowym, doskonałym opakowaniu. Nikt nigdy go tak nie drażnił, nie irytował, nie wyprowadzał z równowagi jak Jonathan właśnie, który najprawdopodobniej nawet nie miał świadomości co w ogóle teraz wyprawiał.

– Och tak, mówienie swoim przyjaciołom na temat swoich wybranków zdecydowanie ogranicza szansę na wystąpienie później znaczących komplikacji w życiu. – Wycedził, jakże zgadzając się z Jonathanem, który przecież absolutnie nie stosował się do swoich złocistych porad, tak ochoczo sprzedawanych w kuzynowskim gronie.

Właściwie, po co Anthony tu przyszedł?

Wypił całą pieprzoną zawartość pieprzonej szklanki, skrzywił się niemiłosiernie bo trunek był tak zacny co wgryzający się w podniebienie, po czym zwyczajem odłożył kryształ na podłogę. Tylko, że teraz nie było tam pustej przestrzeni, a siedzące chłopie, z zaciekawieniem łypiące na niego swoimi ciemnymi ślepiami.
– Mam nadzieję, że zabrałeś ze sobą butelkę młokosie... – Wytrzymał kontakt wzrokowy. Wytrzymał fakt, że chyba przedramieniem zmierzwił mu fryzurę, a teraz w pewien sposób jego ręka z pustą szklanką położona była asymetrycznie na torsie towarzysza. Wytrzymał nawet to, że dziedzic Selwynów ostentacyjnie dał do zrozumienia, że nie robi mu płeć partnera kogokolwiek z zebranych. Być może jemu również nie robi. To nowe pokolenie...

Westchnął ciężko i przekrzywił głowę, próbując ułożyć się inaczej na fotelu, próbując znaleźć temat inny niż podgryzająca shafiq'ową spokojność wielka kurwa francuska miłość jego byłego przyjaciela.

– No przecież już siedzę! – odburknął w stronę Roberta, który z niewiadomych powodów zaczął na nich gdakać ze swojej grzędy. – Tak Cię wzięło mój drogi na wróżenie? Nie wiem czy pamiętam te symbole z fusów, to była zawsze domena Somni... ale co mi tam, rozlewajcie te fusy do filiżanek. – Tak! Tam właśnie powinien iść dzisiaj, wcale nie tu! Wypłakać się w rękaw Morpheusowi i pić tak długo aż skończą się i łzy i trunek. Chociaż może nie, choć może ten by go zrugał znowu za tchórzostwo i mazgajenie się bez powodu. Ech, jak żyć...? Znikąd pociechy.

Kiedy szklanka ponownie była pełna, zabrał rękę i już, już miał topić swoje małe antoniuszowe smutki dalej, kiedy gnany nagłą, bardzo niemądrą myślą, zwrócił się bezpośrednio do gwiazdy teatru The Globe, a dziś wieczorem do ich osobistego podczaszego.

– Tak w ogóle... czy używając tej Waszej selwynowskiej szafeczki, jesteś w stanie mieć wilkołacze uszy? Albo... albo wąską pionową linię zamiast okrągłej źrenicy? – Intrygujące zagadnienie, prawda? Powiedziane może nieco głośniej niż dotychczasowe słowa. Być może.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Hannibal Selwyn (2373), Anthony Shafiq (2932), Jonathan Selwyn (2482), Robert Albert Crouch (1805)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa