21.09.2025, 15:17 ✶
Ptactwo miało swoje miejsce w rozlicznych podaniach - czy to magicznych czy mugolskich. Słodkie jaskółki budowały gniazda w okapach świątyni Salomona, oddając bogom pod opiekę swoje pisklęta. Szczygieł wyjął ciernie z korony mugolskiego Mesjasza, ukrzyżowanego przez swych współbraci, a trzy dni później powitał go swoją pieśnią, gdy domniemanie powstał z kamiennego grobu. Synogarlice przez wieki składano w ofierze jako dowód pokory i uległości.
Ptaki były symbolem życia, początku świata. Niosły za sobą fatum losu, spoglądały oczami znającymi przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Z ich kości wróżono wielkie rzeczy; w ich głosie i milczeniu doszukiwano się prawd ukrytych przed ludźmi. Melodii zaklętych przez wodę, wiatr i słońce - prawdziwych ptasich trzech kochanków.
Wilgowron nadleciał znad Kniei. Nadleciał o poranku, choć jego droga była z pewnością dłuższa.
Przysiadł w otwartym oknie. Podrapał pazurkiem o drewnianą ościeżnicę; na tyle głośno żeby skupić na sobie uwagę czarownicy, ale nieśmiało, jakby nie chciał narzucać się w jej przestrzeni. Nie stroszył piórek, pomiędzy którymi wciąż dało się dostrzec kwiecie wrzosu. Zamiast tego po prostu czekał. Potrząsnął upierzoną główką. Raz, drugi. Przestąpił niecierpliwie z nóżki na nóżkę, czekając na cień zainteresowania.
Bo jak to tak, nie interesować się wilgowronem, gdy przyleciał? Jak to tak można nie dać mu wody po ciężkiej podróży z wrzosowisk Yorkshire? Wilgowrona należało wziąć na ręce, bo strasznie się swoim wilgowronim życiem zmęczył.
Ciężko było stwierdzić czy sam wilgowron wiedział co robił w jej oknie. Nie zastanawiał się nad tym. Ale pojawił się tutaj, bo pojawić się najwyraźniej musiał.
Potrząsnął skrzydłami. Zaskrzeczał. Jestem tu. Interesuj się mną. Kim była ta czarownica? Wilgowron nie wiedział. Znaczy wiedział. Nie on. Ale ona wiedziała. Znali ją.
Gdyby wilgowron rozróżniał ludzkie imiona pomyślałby, że tak wygląda Helloise Ligeja Rowle. Pomyślałby, że ma te same blond włosy i gęste loki. Że jej oczy są błękitne jak tafla rzek, których tak zręcznie unikał w swojej podróży pod ciężkim wrześniowym niebem. Ale wilgowron nie myślał o takich rzeczach. Ona myślała. Ale ona teraz spała, śniąc sen którego wilgowron nie rozumiał.
W śnie był złoty las. A raczej las pełen złotych kwiatów, których wilgowron nigdy nie widział. W śnie ona przechadzała się między kwiatami nucąc jakąś melodię. Moczyła dłonie w strumieniu, który odbijał jej smutne oczy. Gdyby wilgowron rozumiał kolory, wiedziałby że jej oczy są koloru wilgowronich skrzydeł. Błyszczą tym samym odcieniem. Ale nie rozumiał. Więc pozwalał jej śnić ten sen, gdzie wiatr rozwiewał ciężkie loki, a promienie słońca gubiły się w złotych błyskotkach we włosach.
Wilgowron uważał, że sen był szalenie głupi, ale wilgowrona nikt o zdanie nigdy nie pytał.
Przestąpił jeszcze raz z nóżki na nóżkę.
Wsadził jeszcze ostrożnie ptasi łeb do środka upewniając się czy nie ma gdzieś tu kotów albo wielkich, strasznych ptaszysk, ani czegokolwiek innego co by chętnie na takiego wilgowrona sobie zapolowało.
Ptaki były symbolem życia, początku świata. Niosły za sobą fatum losu, spoglądały oczami znającymi przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Z ich kości wróżono wielkie rzeczy; w ich głosie i milczeniu doszukiwano się prawd ukrytych przed ludźmi. Melodii zaklętych przez wodę, wiatr i słońce - prawdziwych ptasich trzech kochanków.
Wilgowron nadleciał znad Kniei. Nadleciał o poranku, choć jego droga była z pewnością dłuższa.
Przysiadł w otwartym oknie. Podrapał pazurkiem o drewnianą ościeżnicę; na tyle głośno żeby skupić na sobie uwagę czarownicy, ale nieśmiało, jakby nie chciał narzucać się w jej przestrzeni. Nie stroszył piórek, pomiędzy którymi wciąż dało się dostrzec kwiecie wrzosu. Zamiast tego po prostu czekał. Potrząsnął upierzoną główką. Raz, drugi. Przestąpił niecierpliwie z nóżki na nóżkę, czekając na cień zainteresowania.
Bo jak to tak, nie interesować się wilgowronem, gdy przyleciał? Jak to tak można nie dać mu wody po ciężkiej podróży z wrzosowisk Yorkshire? Wilgowrona należało wziąć na ręce, bo strasznie się swoim wilgowronim życiem zmęczył.
Ciężko było stwierdzić czy sam wilgowron wiedział co robił w jej oknie. Nie zastanawiał się nad tym. Ale pojawił się tutaj, bo pojawić się najwyraźniej musiał.
Potrząsnął skrzydłami. Zaskrzeczał. Jestem tu. Interesuj się mną. Kim była ta czarownica? Wilgowron nie wiedział. Znaczy wiedział. Nie on. Ale ona wiedziała. Znali ją.
Gdyby wilgowron rozróżniał ludzkie imiona pomyślałby, że tak wygląda Helloise Ligeja Rowle. Pomyślałby, że ma te same blond włosy i gęste loki. Że jej oczy są błękitne jak tafla rzek, których tak zręcznie unikał w swojej podróży pod ciężkim wrześniowym niebem. Ale wilgowron nie myślał o takich rzeczach. Ona myślała. Ale ona teraz spała, śniąc sen którego wilgowron nie rozumiał.
W śnie był złoty las. A raczej las pełen złotych kwiatów, których wilgowron nigdy nie widział. W śnie ona przechadzała się między kwiatami nucąc jakąś melodię. Moczyła dłonie w strumieniu, który odbijał jej smutne oczy. Gdyby wilgowron rozumiał kolory, wiedziałby że jej oczy są koloru wilgowronich skrzydeł. Błyszczą tym samym odcieniem. Ale nie rozumiał. Więc pozwalał jej śnić ten sen, gdzie wiatr rozwiewał ciężkie loki, a promienie słońca gubiły się w złotych błyskotkach we włosach.
Wilgowron uważał, że sen był szalenie głupi, ale wilgowrona nikt o zdanie nigdy nie pytał.
Przestąpił jeszcze raz z nóżki na nóżkę.
Wsadził jeszcze ostrożnie ptasi łeb do środka upewniając się czy nie ma gdzieś tu kotów albo wielkich, strasznych ptaszysk, ani czegokolwiek innego co by chętnie na takiego wilgowrona sobie zapolowało.