Wszystko szlak trafiał. Jak wężyk pionowo pokładanych kości domina, jeden problem gonił następny. Ciężko było mu nawet stwierdzić kiedy to wszystko zaczęło się walić, ale jeszcze ciężej było dostrzec koniec tej pojebanej układanki. Wbiła mu ogromnego ćwieka tą informacją. Głęboko i solidnie. Teraz sprawa z Lorettą przestała być nawet problemem w tej optyce. Chociaż to wcale nie oznaczało ulgi. Wręcz przeciwnie. Poczuł jeszcze większy ciężar na swoich barkach. Z jego różdżki, schowanej gdzieś pod marynarką, wciąż unosił się aromat spaczenia po konfrontacji z Alexem. Bo tamtą sprawę mógł starać się naprostować za pomocą czarnej magi, właściwie to nawet tak mu wypadało. A teraz? Spoglądając na czarno-białą fotografię swojego syna, czuł się bezsilny. Komu musiał teraz wlać w mordę, żeby sprawy ułożyły się tak jak powinny? Dlaczego nie wszystkie problemy można załatwić przemocą?
Spoglądał na zgięte zdjęcie i nie docierało to do niego. Rozumiał na co patrzy, ale sparaliżowany strachem jak chyba nigdy dotąd nie potrafił przyswoić tego co się działo. Królewicz wyrwany z bajki, po ciężkim zderzeniu z krzywdzącą rzeczywistością. Powinien się cieszyć na wieść o dziecku. Chciałby móc się z tego cieszyć. Jednak realia były o wiele bardziej brutalne. Gdyby jeszcze byli zwyczajną parą znajomych, taką która mogłaby chociaż spróbować poudawać szczęśliwą rodzinę. Dziecko zasługuje na miłość. W miłości powinno dorastać. Szczerej i prawdziwej, a takiej nie byli sobie w stanie okazać. Nie mogli być ze sobą szczęśliwi, więc jak mogliby wychować szczęśliwe dziecko? A jednak wciąż był to jego syn, więc zasługiwał na wszystko co najlepsze. Dziecko które mógłby uznać za swoje. Nie tak jak te skandalistki z kiedyś, które po jednym wieczorze chciały za pomocą małego zakładnika wyszarpać sobie dostęp do bogactwa, lepszego życia. Takie przypadki odrzucał bez jakichkolwiek skrupułów. Severine nawet nie zamierzał porównywać w tym zestawieniu, chodziło wyłącznie o odpowiedzialność, która w tym momencie rozmontowała go na drobne elementy. Chciałby teraz potrafić nic nie czuć, tak jak zwykle, ale Osecik była mu zbyt bliska.
Słuchał tego co mu mówiła i tylko mógł wyobrażać sobie jak było jej z tym ciężko. Ten jeden z nielicznych momentów, gdzie przejmowały go uczucia drugiej osoby. To jej odebrali dziecko, to ona stanęła w konflikcie z rodziną i to jej były zadawane ciosy. On tylko się o tym teraz dowiedział. - Możesz na mnie liczyć. Rzucił krótko, bez namysłu. Niewiele mógł teraz zrobić, nawet nie wiedział co, ale na pewno nie zamierzał jej teraz tak zostawić. Odchylił się w końcu by spojrzeń na nią na wprost. Rękami objął jej twarz i odwrócił do swojej, omal nie stykając się czołami. - Będę was chronić. Wiem jak. Mam jak. Mówił szybko, niemal szatkując własne słowa. Chwycił się instynktownie za własne przedramię. Chciał jej teraz powiedzieć więcej, pokazać i udowodnić że za jego gwarancjami nie stoją tylko puste obietnice wypowiedziane w przypływie emocji. Jednak nie byli sami, a ściany mają oczy. Ruchem dłoni wsunął jej palce pod rękaw marynarki. Nawet jeśli nie mogła zobaczyć, to mogła poczuć pod palcami. Poczuć pulsujący tusz, dużo czarniejszy niż jego oczy, niż jego dusza. - Musisz mi zaufać, musisz do mnie dołączyć. Rozumiesz? Mówił półszeptem, nie odwracając wzroku nawet na moment. Wiedział że może jej w tej kwestii zaufać. Nawet jeśli nie zdecyduje się teraz podążyć za nim, posłuchać jego rady, to wiedział że jego tajemnica jest u niej bezpieczna. Jeśli zdecyduje trzymać się go blisko, nawet kosztem wstąpienia w szeregi mrocznych sług, będzie w stanie chronić ich dwójkę o wiele skuteczniej, niż potrafił jako zwykły Louvain, ten którego znała na co dzień. Ten którego miała okazję dopiero poznać, potrafił więcej i mógł więcej. Przede wszystkim chciał więcej, dla niej i dla ich syna.