• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[12.07.1972, wieczór] Missing | Rodolphus, Robert

[12.07.1972, wieczór] Missing | Rodolphus, Robert
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
25.04.2024, 13:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.11.2024, 06:49 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Sesja rozliczona w osiągnięciu Badacz Tajemnic przez Roberta Mulcibera.
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

12 lipca 1972

Brak daty oznacza jedno - bez zbędnej zwłoki

List spłonął po przeczytaniu, tak jak wszystkie listy, które na przestrzeni miesięcy wymieniał z Robertem. Ostatnie miesiące dały mu się mocno we znaki również przez tak częste spotkania i to nie tylko z Mulciberem. Miał jednak wrażenie, że w końcu coś drgnęło, coś zaczęło się dziać, a pojedyncze wątki zaczynały nabierać tempa. To, że dowiedział się o Stanleyu, wyszło całkowicie przypadkiem. Nie planował z Victorii wyciągać niczego na siłę, ale rozmowa potoczyła się swoim torem. Podejrzewał, że Robert będzie chciał usłyszeć wszystko, czego się dowiedział: miał jednak świadomość tego, że to były zaledwie strzępki. Ochłapy, które im rzucano, bo nie należeli do Biura Aurorów. Będzie musiał pociągnąć Marie za język przy najbliższym spotkaniu, być może uda mu się dowiedzieć czegoś więcej, ale teraz...

Teraz aportował się ponownie przed drzwi sklepu Mulciberów. Poczekał tylko, aż zmierzch zacznie przejmować kontrolę nad Nokturnem, a potem zjawił się przed sklepem. Najpierw nacisnął klamkę, by móc wejść do środka. Następnie szczupłą dłonią przeczesał włosy, rozglądając się po wnętrzu sklepu. Miał wrażenie, że nic tu się nie zmieniło. To była miła odmiana po istnym rollercoasterze - jakiś stały punkt, który był niezmienny w tym świecie. Gdy pracownik Olibanum skinął mu głową i zaprowadził do gabinetu Roberta, Lestrange wciąż nie wypowiedział żadnego słowa. Zdążył się przyzwyczaić do tego, że to Robert nadaje rozmowie odpowiedni tor. To on chciał się dowiedzieć czegoś od niego, ale znając życie przetrzyma go przez kilka minut, porządkując papiery. Tak jak zawsze. Nie przeszkadzało mu to: w ciszy mógł zebrać myśli.
- Robercie - powiedział, gdy drzwi za wychodzącym pracownikiem się zamknęły. Zastanawiał się, czy Mulciber wie o tym, że Stanley... No właśnie. Zniknął? Bo nie był chyba poszukiwany - wtedy jego podobizna zawisłaby w Ministerstwie Magii i na ulicach magicznego Londynu. Ale cała ta sprawa śmierdziała. Skoro Victoria o niej wspomniała, musiało być coś na rzeczy. Nie wyglądało jednak na to, by jego kuzynka coś wiedziała, chociaż miał świadomość tego, że Victoria potrafiła milczeć i pomijać niewygodne dla niej tematy. To było rodzinne.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#2
25.04.2024, 20:25  ✶  

Kiedy pod koniec czerwca spotkali się w Little Hangleton, Robert nie spodziewał się, że w tak krótkim czasie, w ciągu zaledwie kilkunastu godzin, sprawy skomplikują się tak bardzo; tak mocno. Przekonany o tym, że mają wszystko pod kontrolą; że robią znaczące postępy, był cholernie spokojny. I nic, żaden cichy głosik z tyłu głowy, nie starał się mu podpowiedzieć, że to wszystko było zbyt piękne. A do tego również podejrzane. A później... a później już był list. I spotkanie ze Stanleyem, które uświadomiło mu, że mieli problem. Całkiem duży problem, który musieli rozwiązać.

Przez ostatnie dni pracował właśnie nad tym, żeby w jakiś sposób poradzić sobie z tą sytuacją. Przyśpieszył pewne działania. Zdecydował się też skorzystać ze wsparcia kolejnych osób. Wydał kolejne polecenia. Kilka wcześniejszych odwołał. Na chwilę obecną nie zdążył jednak zaangażować w to wszystko również Rodolphusa. W zasadzie nawet o nim nie pomyślał. Może myślenia nadal unikał? Tak dla spokoju ducha.

Nie mógł jednak nie zareagować na list.

Zwłaszcza, że istniała szansa na to, iż Lestrange mógł się dowiedzieć czegoś, o czym na ten moment Robert nie wiedział. Dostarczyć mniej lub bardziej istotnych informacji na temat całej sprawy. Trzeba więc było odpisać. Trzeba też było się spotkać.

Tym razem padło na sklep. Na tutejszy, nieco obskurny gabinet, w którym pojawił się pod wieczór. Mniej więcej na godzinę przed tym, kiedy do Olibanum dotarł również młody niewymowny. Czekając na umówione spotkanie, zajął się przeglądaniem katalogu, jaki otrzymali na początku miesiąca od jednego ze współpracujących z Mulciberami wytwórców. Przy pomocy pióra zaznaczał pozycje, które najpewniej zdecydują się zamówić; które w najbliższym czasie zaoferują swoim klientom.

- Lestrange. - skinął mu głową, kiedy ten znalazł się na miejscu; kiedy zamknęły się za nim drzwi.

Tym razem nie kazał mu czekać. Nie musiał niczego dokończyć. Całą swoją uwagę skupił na Rodolphusie bez zbędnej zwłoki. Zamknął katalog. Odłożył pióro. Z pomocą różdżki, tymczasowo zabezpieczył, wyciszył pomieszczenie. Tak na wszelki wypadek, dla bezpieczeństwa; dla pewności.

- Powiedz mi wszystko. Czego dokładnie się dowiedziałeś? - potrzebował zestawić to z tym, co sam wiedział. Porównać. Ocenić. Być może podjąć w oparciu o to kolejne decyzje. Upewnić się, że nie zmierzają aktualnie, ze wszystkimi swoimi działaniami, prosto w paszcze lwa.

Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#3
29.04.2024, 12:55  ✶  
Życie miało to do tego, że lubiło się pieprzyć w najmniej odpowiednim momencie. Informacja, którą dostał od Victorii, była skąpa - nie wnosiła praktycznie nic do całej sprawy, ale... Zawsze było jakieś ale. Wątpił, żeby Robert nie wiedział o tym, że Stanley został wywalony z biura Harper. Zwłaszcza, że z rozmowy wynikało, że jest jego synem, więc to powinno być logiczne, że młody Borgin niezwłocznie poinformuje ojca o tym, co się stało. Czy jednak tak się stało? Rodolphus nie wiedział, uznał więc, że musi poinformować Roberta o tym, czego się dowiedział. Nawet jeżeli nie było tego zbyt wiele.

To, że Mulciber wyjątkowo nie kazał mu czekać, było zastanawiające i skłaniało do tego, by pochylić się nad problemem Stanleya głębiej, niż do tej pory. W zasadzie Lestrange nie zdążył nawet wyciągnąć dłoni po to, by pociągnąć za odpowiedni sznurek i postarać się zdobyć więcej informacji, gdy przyszła odpowiedź z poleceniem niezwłocznego spotkania. Czy Robert będzie rozczarowany? Cóż, najwyżej - wolał w tę stronę, niż gdyby wyszło, że cokolwiek przed nim zataił. Rodolphus usiadł naprzeciwko Roberta, czekając aż ten odezwie się pierwszy. Lekko zmarszczył brwi. Wyglądał tak, jak zawsze. Ten irytujący uśmieszek z początków lipca gdzieś zniknął. Zniknęły cienie pod oczami, mogące sugerować, że źle sypiał. Błysk w oku, który był dostrzegalny na początku miesiąca, skrył się głęboko pod maską obojętności i powagi. Tak, jakby ostatnie wspomnienia zostały wymazane z pamięci.
- Victoria sama wyciągnęła sprawę Stanleya - powiedział cicho, składając złożone dłonie na kolanie. Nie wyglądał na rozluźnionego - przeciwnie. Wyprostowana sylwetka i nieznacznie zmarszczone brwi sugerowały, że był spięty. Być może samym spotkaniem, a być może informacjami, których miał strzępki. - Powiedziała, że Moody wyrzuciła Stanleya z gabinetu, a ten zniknął. Zrelacjonowała, że Harper zaprosiła go do gabinetu, siedzieli tam dość długo - wyszedł podobno z dziwną miną. Podejrzewa, że Harper zmyła mu za coś głowę, ale nie wydawała się przekonana. Przyznała jednak, że nigdzie go już nie widziano - ani w Ministerstwie, ani "nigdzie".
Mówił powoli, starając się nie pominąć żadnego szczegółu.
- Z tego w jaki sposób mówiła i jakich słów używała wnioskuję, że Borgin jest na językach przynajmniej Aurorów, skoro nie była pewna, co się stało po wyjściu z gabinetu Moody. I podejrzewam, że to nie tylko plotki o tym, że uznał rozmowę z Harper za wypowiedzenie niezłożone na piśmie, a ogólne rozważania o prawdziwym powodzie jego zniknięcia. Uznałem, że powinieneś wiedzieć, jeżeli z jakichś powodów ci tego nie przekazał. Z jakiegoś powodu to, że zniknął, jest trzymane w tajemnicy. Nie rozmawiają o tym na korytarzach, a przynajmniej takie informacje do mnie nie dotarły. Podejrzewam, że za tym kryje się coś więcej - mógł gdybać, ale prawda była taka, że sam miał niewiele informacji. Sprawa jednak śmierdziała na kilometr, bo przecież gdyby to było po prostu głośne wylanie Borgina z Ministerstwa, to przecież część brygadzistów rozprułaby się na stołówce jak stare prześcieradło. A trzymali usta zamknięte, zupełnie tak, jakby im ktoś kazał. - Myślę, że dobrym pomysłem byłoby wypytanie kontaktów, które wyszczególnił Stanley, z Brygady Uderzeniowej o to, co się dzieje.
Dodał, chociaż zapewne zupełnie niepotrzebnie. Rozluźnił się nieco, analizując każde słowo, które padło z jego ust.
- Dodatkowo Victoria wydaje się być niepocieszona sprawą z Limbo. Obwinia Ministerstwo, że nic nie robią i zostawili ich na pastwę losu, zamiast pomóc. Nie jest dla nas tajemnicą, kto wyszedł z Limbo i ma problem z byciem... Cóż - żywym trupem, jak to ktoś kiedyś barwnie określił. Victoria sądzi, że wszyscy niedługo umrą. Szuka rozwiązania na własną rękę. Nie wydaje się zdesperowana, zupełnie jakby się z tym pogodziła, ale jeśli by zaszczepić w niej ziarno nadziei, być może byłaby skłonniejsza do głębszych zwierzeń w przyszłości. O ile przeżyje - dodał, bo to jednak była ważna informacja. Victoria nie była kimś, na kim chciał polegać bezpośrednio jeśli chodzi o sprawę Harper Moody czy w ogóle o inne sprawy, ale pośrednio mogła być im bardzo pomocna. Problem w tym, że umierała. I wątpił, że wyjazd do Afryki, który planowała, odsunie od niej widmo śmierci. Limbo było ściśle związane z Beltane, nad którym pracował Robert - tej informacji również nie mógł zataić przed Mulciberem.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#4
29.04.2024, 20:42  ✶  

Nie mógł pozwolić sobie na to, żeby to wszystko miało na niego tak duży wpływ. Wziął na swoje barki zbyt odpowiedzialne zadanie. Duże wyzwanie, któremu zamierzał podołać. Harper Moody była celem, w stosunku do którego nie zamierzał odpuszczać. Zamierzał doprowadzić ją do tego miejsca, które było jej przeznaczone – na samiusieńkie dno. Aby to osiągnąć, musiał zadbać o to, aby nie tracić celu. Dopilnować, żeby nic mu nie przeszkodziło w jego realizacji.

Skupiony na tym, żeby uporządkować sprawy, nie miał czasu na wszystko inne. Na zgubne myśli. Obawy. Wątpliwości. Rozważania dotyczące stanu zdrowia. Odsuwał to raz za razem na bok, poświęcając się jednocześnie temu, co miało znaczenie. Tym sposobem, powoli, dzień po dniu, wracał do dawnego siebie. Stopniowo odzyskiwał wcześniej utraconą równowagę.

Można było jednak mieć wątpliwości w stosunku do tego, na jak długo to wszystko wystarczy? Kiedy kadzidełka przestaną wystarczać? Kiedy znów zwycięstwo odniesie bezsenność? Bezsenność, która miała olbrzymi wpływ na wszystko inne.

Słuchał. Uważnie słuchał wszystkiego, co Rodolphus miał mu do przekazania. Wiele informacji, każda z nich zdająca się pokrywać się z tym, co sam zdążył ustalić; co sam założył. Stanley wpakował się w niezłe bagno. Wszystko skomplikował. Opuszczając Ministerstwo, uciekając z niego, osłabił ich pozycje. Stał się tym pionkiem, którego przeciwnik zdołał usunąć z planszy. Czy w jego miejsce byli w stanie umieścić jakiś inny? Kolejny?

Kiedy Lestrange skończył, potrzebował dłuższej chwili na przetrawienie tych wszystkich informacji. Zwłaszcza tej kwestii, która tyczyła się jego kuzynki. Nie śpieszył się z odpowiedzią. Musiał rozważyć wszelkie za i wszelkie przeciw. Wszak jeszcze w czerwcu uznali, że Victoria nie była kimś, kogo można było zaangażować w sprawę; kogo można było wykorzystać dla osiągnięcie własnych celów. Na ile powinno się zmienić ich stanowisko względem najświeższych informacji?

- Jestem... świadomy tego, że sytuacja Stanleya się skomplikowała. Po przesłuchaniu przez Harper Moody, miał solidne podstawy do tego, żeby zawinąć się z Ministerstwa. Oczywiście lepiej byłoby gdyby pozostał na miejscu, dalej pracował w brygadzie, ale to wiązałoby się z olbrzymim ryzykiem i w razie dalszych problemów, mogłoby mieć konsekwencje w zasadzie dla nas wszystkich. - ostrożnie dobierał każde kolejne słowo, starając się przekazać tyle ile należało. Nie więcej. Nie mniej. Robert dawkował informacje ze sporą ostrożnością. - Istotne w tej sytuacji jest to, że najwyraźniej nie poinformowano nikogo o dokładnej przyczynie zniknięcia Borgina. To daje nam podstawy do ewentualnego podważenia działań podjętych przez Harper Moody. Będziemy musieli to w najbliższym czasie rozważyć. Na razie jednak nie jest to naszym priorytetem. - wyraźnie to podkreślił. Zdążył bowiem w ostatnich dniach ten problem dość dokładnie przeanalizować. Omówił go ponadto z Richardem. Pozwoliło mu to ustalić pewną hierarchię ważności, której zamierzał się trzymać. - Musimy w pierwszej kolejności wprowadzić do gry nowy pionek. Umieścić go na planszy. Póki tego nie zrobimy, Moody będzie o krok przed nami.

Po tych słowach zdecydował się na nieco dłuższą przerwę. Odchylił się w fotelu. Przeniósł spojrzenie na sufit. Oderwał je od swojego rozmówcy. Najwyraźniej nad czymś się zastanawiał Rodolphus mógł w tym czasie coś wtrącić. O coś zapytać. Czymś się zainteresować. Po prostu zabrać głos. O ile tylko uznał, że to odpowiedni moment. Może bardziej okazja? Jeśli to zrobił, otrzymał zapewne krótką, zdawkową odpowiedź. Taką, po której Mulciber wreszcie podzielił się tym, co krążyło mu po głowie.

- Wcześniej uznaliśmy, że po wydarzeniach mających miejsce podczas Beltane, nasza sprawa stała się dla niej czymś odległym? Czy poleganie na Victorii w tej sytuacji to dobry pomysł? - zadał pytanie, nie oczekując jednak bardziej rozbudowanej odpowiedzi. Chciał bowiem kontynuować. Powiedzieć coś więcej. - Wiesz, co dokładnie nasi ludzie zrobili na Polanie Ognisk? - niby zmienił temat, ale nie do końca. - To było pięć kamieni. Nie jestem specjalistą, nie mogę powiedzieć na ten temat więcej. Określić ich w fachowy sposób. Ot, po prostu pięć kamieni, które ułożono w wyznaczonych miejscach. Celem Mistrza było przejęcie mocy świętych ognisk. Mocy natury? - zastanawiał się w jaki sposób należało to określić. Obydwie wersje swego czasu padły jednak z ust Czarnego Pana. - Wykorzystał do tego zdobyty wcześniej artefakt. Nie poinformował nikogo z nas zarazem, że będzie to wymagało otwarcia przejścia do Limbo. - wyjaśnił, dzieląc się tym co sam wiedział. Szalenie mało. Niewiele. Być może jednak wystarczająco, żeby zmanipulować kimś, kto potrzebował choćby lichej iskierki nadziei. Niewielkiej szansy na odmiany swojego losu. Na ratunek? - Myślisz, że w oparciu o tę wiedzę, będziesz w stanie zbliżyć się do niej na tyle, żeby nawiązać współprace? Uzyskać informacje, które mogą okazać się dla nas cenne?

W zasadzie sam to zaproponował, chwilę wcześniej wspominając o Victorii. Zarysowując jej sytuacje. Robert teraz dawał mu po prostu szanse na to, aby podjąć w tym przypadku konkretną decyzje. Wziąć na swoje barki to zadanie, albo z niego zrezygnować.

Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
30.04.2024, 13:40  ✶  
Lestrange kiwnął głową. Oczywiście że Robert był tego świadomy - podejrzewał, że tak będzie. Nie mógł jednak pozwolić sobie na zatajenie tego, czego się dowiedział. Przed kuzynką grał po prostu pracownika Ministerstwa, dla którego Stanley był tylko plotką, kimś o kim mógł usłyszeć przy kawie i tyle. Ale prawda była zgoła inna: dlatego też nie ciągnął Victorii za język. I nie miał zamiaru tego robić. Vika była jedną z tych osób, których nie wolno było nie doceniać. Sprytna, inteligentna, a zarazem powściągliwa i nieustępliwa, jeżeli temat dotykał jej lub najbliższych. Jeżeli coś wiedziała, to musiała sama zadecydować o tym, by o tym powiedzieć - nie udałoby mu się wyciągnąć z niej niczego wbrew jej woli i był tego świadomy.
- Rozumiem - nie pytał, o co dokładnie chodziło w sprawie Stanleya. Wiedział tyle, ile musiał. Dopytywanie o szczegóły mogłoby być niebezpieczne. Zresztą Robert i tak by mu nie powiedział więcej, niż chciał. - Tak, na to wychodzi, ale tego nie możemy być pewni. Na pewno wiedzą, że zniknął. Czy go szukają? Nie słyszałem o tym, ale wydaje mi się, że Stanley miał kilkoro bliższych współpracowników, którzy mogliby zechcieć go odszukać. Dlatego zalecałbym ostrożność.
Nawet jeśli po prostu chcieliby się dowiedzieć, o co poszło z Harper, to przecież Borgin nie mógł im tak po prostu zacząć sypać informacji jak z rękawa. Wiedział, że Robert to wie, ale wolał, by te słowa zawisły między ich dwójką. Gdy zapytał o Victorię, Rodolphus pokręcił przecząco głową.
- Nie. Victoria zdaje się być pomiędzy nami, ale nie zapominajmy, że jest przyjaciółką Brenny Longbottom. Ma na nią ogromny wpływ i wtajemniczanie jej byłoby zbyt niebezpieczne - nie dla Victorii, a dla nich. Nigdy nie rozważał wciąganie kuzynki w ich sprawy. Nie ufał jej. - Z Victorii należy wyciągać informacje inaczej. Ostrożniej i pod innym pretekstem. Chociażby... Rodzinnej troski.
Powiedział, a kącik ust nieznacznie drgnął w dziwnym grymasie. Stąpał po cienkim lodzie i doskonale o tym wiedział, ale ich sprawa była ważniejsza, niż więzy krwi. Jedyne, o co mógł zadbać, to o to, by Victorię trzymać poza konfliktem. A jednocześnie wydobywać z niej informacje, kawałek po kawałku.

Zaprzeczył, gdy Robert zapytał o Polanę Ognisk. Jego informacje były bardziej niż szczątkowe. Nie został tam wezwany przez Mistrza - siedział więc i udawał, że nie dochodzą do niego plotki z Ministerstwa. Grał tak samo zaskoczonego całą sprawą, jak ci, którzy o Beltane nie wiedzieli nic. Przychodziło mu to z łatwością, bo... wiedział naprawdę prawie-nic.
- Myślę, że na pewno zdobędę jej zaufanie - odpowiedział, gdy Robert skończył dzielić się z nim informacjami, które sam posiadał. Zamyślił się, na chwilę przeniósł wzrok w bok, a dłoń powędrowała do policzka. Rodolphus potarł go w zamyśleniu, analizując kolejne scenariusze. - Victoria pytała o Knieję. Zajmujemy się Zimnymi. Wie, że nie mogę nic powiedzieć, ale chcę zadbać o to, by nasze stosunki się ociepliły. Jeżeli uzna, że wiem coś z Ministerstwa... Może szukać na własną rękę, co już robi. Victoria skupia się na rozwiązaniu problemu, a nie szukaniu jego przyczyny. Jeżeli powiem jej, że Departament Tajemnic zastanawia się nad sposobem otwarcia przejścia do Limbo, sama odkryje prawdę. Mogę ją nakierować bez zdradzania żadnej z tych informacji, które mi powiedziałeś.
Powiedział w końcu, powracając wzrokiem do Mulcibera.
- Informacje za informacje. Jeżeli będzie wiedzieć, że jest nadzieja na rozwiązanie problemu i otaczają ją ludzie, skłonni nagiąć zasady by jej pomóc, powinna stać się bardziej otwarta - nie miał pewności. Ale zbliżenie się do kuzynki było w tej chwili jedyną opcją, którą miał. Biuro Aurorów pozostawało dla niego zamknięte. Brenny nie mógł wypytywać, i tak za nim nie przepadała. Morpheus z kolei pracował w Departamencie Tajemnic, nie Biurze Aurorów. Zaczynał odczuwać irytację na fakt, że tak mocno odcinał się od pracy. Ale... - Mogę też dyskretnie wypytać Marie Abbott, czy coś słyszała.
Właśnie, zostawała jeszcze Marie. Aż się skrzywił, nie potrafił ukryć tego grymasu na wspomnienie kobiety.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#6
01.05.2024, 11:14  ✶  

Rozsądek. Jedna z tych rzeczy, które doceniał. Zarazem również ta, którą poddał w wątpliwość właśnie w przypadku Rodolphusa. Obecnie nie był do końca pewien tego, w jaki sposób postrzegał młodego niewymownego. Wiedział jednak, że rezygnacja z tej współpracy, mogłaby okazać się wyborem niekoniecznie najlepszym. Potrzebował każdego wsparcia, jakie mógł uzyskać. Każdej pary rąk, którą można było zaangażować w sprawę Harper Moody. Spoglądając na Lestrange, przyglądając się mu, nie mógł pozbyć się jednak wątpliwości. Tego głosiku z tyłu głowy, który powtarzał, że to właśnie on sprowadzi kiedyś problemy. Popełni błąd. Postąpi lekkomyślnie.

Słuchając jego słów, zarazem próbował przekonać samego siebie, że powinien go w to zaangażować. Na kolejnej płaszczyźnie. Przy kolejnych zadaniach. Czy dało się to zauważyć? Robert potrafił przecież całkiem nieźle maskować to, ci kryło się w środku. Ukrywać własne emocje. Jedynie najbliżsi potrafili pewne rzeczy dostrzec. A i im, nie zawsze przychodziło to w sposób łatwy. Prosty.

- Będziemy trzymać rękę na pulsie w sprawie Stanleya. – zakończył temat. Nie miał do dodania niczego więcej. Nie w tym momencie. Nie w tym przypadku? Będzie musiał się nad tym pochylić. Pomyśleć. Dni wszak mijały, a sytuacja Borgina nie była klarowna. Jednoznaczna? Co to mogło dla nich znaczyć? W jaki sposób mogli to wykorzystać na swoją korzyść?

Zielone światło, wydawało się właściwym posunięciem. Zignorowanie możliwości jakie otwierały się w chwili, kiedy pewne informacje mogli pozyskać również od Victorii – mogłoby stanowić olbrzymi błąd. Żadne z nich nie mogło sobie na błędy pozwolić. A jednak również teraz, kiedy w trakcie tej rozmowy zdawał się dopuszczać tę opcję, opcje związaną z Victorią, niczego nie był pewny.

- Jesteś pewien, że zdołasz to zrobić bez ściągania na siebie uwagi? – powaga. Dało się ją wyczuć aż nazbyt wyraźnie. Widział tu spore ryzyko. W przypadku kogoś, kto nie zajął miejsca po żadnej ze stron, zawsze istniała obawa, że w pewnym momencie wybierze tę przeciwną; że ściągnie problemy. Dlatego właśnie pytał. Dlatego swoim podejściem starał się Rodolphusowi uświadomić, że chce kroczyć po cienkiej linii; że niebezpiecznie balansuje ba granicy. Musiał to mieć na uwadze. Musiał być tego świadomy. – Będziesz musiał uzyskać coś więcej, dostarczyć jej czegoś więcej, jeśli chcesz przekonać ją, że możesz pomóc. To co byłem w stanie Tobie przekazać, najprawdopodobniej nie wystarczy. – chciał mu uświadomić, że czeka go tutaj sporo pracy. Albo będzie musiał zgrabnie kłamać, albo pozyskać kolejne informacje. Lepiej rozeznać się we wszystkim tym, co dotyczyło Zimnych. Był w stanie to zrobić? Miał na to jakiś pomysł?

Marie. Słodka Marie, której temat w pewnym momencie musiał powrócić. Zastanawiał się, kiedy i czy w ogóle, wykonają w jej przypadku kolejny krok. Mogła okazać się cennym sojusznikiem, choć nieświadomym swojej roli, swojego udziału.

- Spróbuj, byle subtelnie. Nie możemy ryzykować, że ktoś zwróci uwagę na to, że dziwnie mocno interesujesz się Stanleyem. Byłbyś nie mniej spalony niż on. – zauważył. Taka właśnie była prawda. Tak właśnie to wszystko wyglądało. Łatwo było się wystawić, potknąć, popełnić błąd. Zdarzyć mogło się to każdemu.

Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#7
01.05.2024, 14:47  ✶  
Rodolphus skinął głową. Będą trzymać rękę na pulsie - czy to ich dwójka, czy Robert ze Stanleyem czy Richardem... Ważne, że to wybrzmiało i Mulciber wiedział, że nawet jeżeli sprawa nie była poważna, to szybko mogła się taka stać. Wystarczyło drobne potknięcie, jeden niewłaściwy, nieprzemyślany ruch i większość z nich by zatonęła. Nikt z ich niewielkiej grupy nie mógł sobie na to pozwolić.
- Tak - potwierdził krótko, bo akurat co do tego nie miał wątpliwości. Poruszał się w sieci kłamstw całkiem sprawnie, na dodatek Victorię znał od dziecka. Wiedział, jak należy z nią postępować, wiedział też, jakie miała poglądy, nawet jeżeli przez ostatnie lata ich relacja się rozluźniła. Jednocześnie wiedział, że nie mógł jej angażować nie tylko ze względu na bezpieczeństwo swoje czy Roberta, ale także jej własne. To była dodatkowa motywacja - bo przecież Victoria była rodziną. Nawet jeżeli walczyła po przeciwnej stronie barykady, to dopóki nie stawała otwarcie przeciwko niemu, chciał wierzyć, że wpływ Longbottomów w końcu osłabnie i kobieta przejrzy na oczy. Ale na pewno jeszcze nie teraz. - Na pewno nie wystarczy. Ale to dobry początek. Victoria tak jak my uważa, że Ministerstwo nic nie robi. Jest rozżalona, chociaż stara się tego nie pokazywać. Jednak nadzieja to nie wszystko.
Powiedział, nabierając więcej powietrza w płuca. Początek był dobry, ale co dalej? Będzie musiał dokopać się do kolejnych informacji. Najpewniej wraz z nią samą. Nakierować ją, pokazać, ze wspiera - i że działa za plecami Ministerstwa, tak jak działała i ona. Przecież nie płynęła do Afryki po to, by polować na żyrafy.
- Z Marie jestem ostrożny, dlatego to tyle trwa. Powęszę, posłucham - bez zadawania pytań. Sprawdzę, o czym rozmawiają w Ministerstwie. Wykorzystam ogólnodostępne plotki do tego, by podpytać Abbott. Znam ryzyko, ale musimy je podjąć - powiedział poważnie. Doskonale wiedział, że jeden fałszywy ruch i on także będzie spierdalał z gabinetu Moody z podkulonym ogonem. Ale czyż jego całe życie i dotychczasowe działania nie polegały właśnie na tym? Na ryzyku i balansowaniu na cienkiej granicy? - Czy ktoś stojący po naszej stronie może wiedzieć więcej na temat tego, co działo się na Polanie Ognisk?
Celowo zaznaczył, że chodzi o ICH stronę. Ich, czyli Roberta i całej reszty. Wiedział, że Mulcibera tam nie było, ale być może ma jeszcze jakieś dodatkowe informacje. Jeśli nie: dowie się sam. Czas naglił, nie mógł pozwolić sobie na zwłokę w tej sprawie.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#8
02.05.2024, 08:41  ✶  

Wielu, naprawdę wielu ludzi, posiadało spore zastrzeżenia względem tego, w jaki sposób działało Ministerstwo Magii. To było widać. To było również slychać. Być może należało to w pewien sposób wykorzystać. Zapewnić sobie związaną z tym przewagę. Tyle tylko, że na ten moment wiązałoby się to z próbą złapania zbyt wielusrok za ogon. Trzeba było znać granice. Należało mieć we wszystkim umiar. Dlatego też, Mulciber starał się związane z tym myśli odrzucać na bok. Nie pozwalać nad to, żeby za bardzo zaprzątały głowę, odciągając od tego co rzeczywiście miało znaczenie. Zwłaszcza, że ich cel był bardzo konkretny. Jasny. Wszystkim doskonale znany.

- W takim razie pokaż jej Departament Tajemnic od możliwie najgorszej strony. Doskonale wiesz, co tutaj działa dobrze, a co zorganizowane jest w sposób wręcz... tragiczny. - na chwilę się zatrzymał, posyłając mu znaczące spojrzenie. Przecież Rodolphus nie raz wspominał o tym, że choćby komnata badań sekretów mózgu, to jeden wielki bałagan. Taki, nad którym nikt nie stara się odpowiednio zapanować. Albo też zapanować zwyczajnie nie potrafi. - Rozważyłbym skorzystanie ze wsparcia Papilio, Nicholasa. Być może wewnątrz komnaty śmierci, zdołali na ten temat ustalić cokolwiek więcej. A jeśli nie, to sam fakt przynależności do niej, powinien wam pozwolić na więcej. Poszukiwanie informacji dotyczących Limbo oraz Zimnych, będzie w jego przypadku wydawało się bardziej naturalne niż w Twoim. - zauważył. Czy miał tutaj racje? To już Rodolphus musiał ocenić sam. Sam sobie przemyśleć. Tak samo jak i sam musiał podjąć decyzje odnośnie ewentualnej współpracy z Traversem. O ile takowa miałaby stanowić dla nich jakikolwiek problem.

Zapewnienie o byciu ostrożnym, niekoniecznie uspokoiło Roberta. Na Mulcibera niekoniecznie działały słowa. Dla niego znacznie bardziej liczyły się czyny. Wszak to one pokazywały rzeczywistość. Pokazywały ile warte jest to, co opuszcza wargi rozmówcy. Mimo wszystko jednak w odpowiedzi na to skinął głową.

- Obyś nie popełnił tutaj błędu. - pozwolił sobie natomiast na takowy komentarz. Ostrzeżenie? Co niektórzy mogliby to odebrać w ten sposób. Choć względem Marie nie pojawiły się konkretne polecenia, to w dalszym ciągu była istotna. W pewnym momencie mogła nawet okazać się jednym z najbardziej istotnych elementów całej tej układanki. Dlatego też nie mogli pozwolić sobie tutaj na błędy. Na jej utratę.

Nie od razu udzielił odpowiedzi na pytanie o polanę ognisk. Na to, w jakim stopniu wtajemniczeni byli w to wszystko inni ludzie, którzy znaleźli się po tej konkretnej stronie. Musiał się pierw nad wszystkim tym dobrze zastanowić. Odświeżyć pewne informacje. Miał tą przewagę, że zadania rozsyłał wówczas sam. Osobiście. To sporo ułatwiało.

- O ile pamięć mnie nie myli, za dostarczenie kamieni na polanie odpowiadali Theon Travers, Ulysses Rookwood, Vespera Rookwood, Alanna Carrow, Stanley Borgin. Razem z Czarnym Panem umieszczeni zostali natomiast Louvain Lestrange, Theon Travers i Wilhelm Avery. - najsampierw wymienił wszystkich, którzy najpewniej mieli z tym związek. Dopiero później zaczął się zastanawiać nad tym kto i na ile mógł okazać się przydatny. - Z tego grona po naszej stronie znajduje się Stanley. Być może moglibyśmy porozmawiać z Theonem. To brat Nicholasa, a on jest jednym z najbardziej zaufanych ludzi. Zakładam, że z racji na rozmieszczenie naszych na polanie, do Limbo zeszli Louvain, Theon i Wilhelm. O ile tylko coś się nie zmieniło. Ten pierwszy ma dobre relacje ze Stanleyem. - nie wnikał w to, jakie relacje miał z Rodolphusem. Mówił ile wiedział.

Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#9
05.05.2024, 09:08  ✶  
Przytaknął. Sam nie raz i nie dwa mówił Robertowi, co do końca nie działa w Departamencie Tajemnic, a co w Ministerstwie Magii. Wiedział, co było nie tak ze swojej perspektywy, a rozmowa z Victorią tylko potwierdziła jego przypuszczenia, że inne departamenty również nie funkcjonowały tak, jak powinny. Całe Ministerstwo było skażone strachem.
- Rozumiem - powiedział, gdy Robert wspomniał o Nicholasie. W końcu pracował w Komnacie Śmierci. Miał najwięcej informacji. W kontekście tych, które uzyskał, no i w kontekście bezpośredniej sugestii od Roberta, nie mógł przecież tego tak po prostu zignorować. Rozmowa z Mulciberem rzuciła światło na wiele spraw, które do tej pory były pogrążone w mroku. Być może nie było to światło, które odsłaniało wszystkie tajemnice, lecz od czegoś trzeba było zacząć.

Limbo... Kolejna tajemnica, która miała zostać odkryta. Kiwnął głową, a potem wstał.
- Zajmę się tym od razu - powiedział, bo przecież nie miał nic więcej do dodania. Wiedział, że również w przypadku Theona czy Louvaina trzeba było być ostrożnym - szczególnie w przypadku tego ostatniego. Theona nie znał, znał jednak kuzyna. I doskonale wiedział, jak bardzo lojalny był w stosunku do Czarnego Pana. To, że miał dobre kontakty ze Stanleyem, również wiele ułatwiało. - Gdy tylko poczynię kroki w kierunku Victorii, dam ci znać. Góra kilka dni.
Nie wiedział, jak bardzo napięty kalendarz miała Victoria - w tej kwestii musiał się zdać niestety na nią. Nie mógł jednocześnie polegać na listach, powinien rozmawiać z nią osobiście. Gdy tylko ustalą plan z Nicholasem, zdobędą więcej informacji, ustalą jak działać - odezwie się do kuzynki. I ruszą tę machinę, w nadziei że pociągnie za sobą szereg wydarzeń, który im się najzwyczajniej opłaci. Jeżeli Robert go nie zatrzymywał, Rodolphus opuścił sklep i wrócił do mieszkania Nicholasa.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (2197), Rodolphus Lestrange (2367)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa