07.03.2025, 12:47 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2025, 16:34 przez Anthony Shafiq.)
Pełen spokoju głos, hipnotyczny wąż pomagający troskliwie zagubionej owieczce oddzielić ziarno od plew i znaleźć rozwiązania gnębiącego go problemu bez konieczności łapanie za osikowe kołki, zdecydowanie należał do przeszłości. Napięte mięśnie i jadowe kły gotowe do tego by zatopić się w skórę. Łudził się, na prawdę się łudził, że Jonathan wybierze inne ścieżki podczas tego spotkania.
– No nie wierzę… – odstąpił od niego krok, wyrzucając ręce w powietrze, niemal potykając się o leżak, na którym przed momentem tak “spokojnie” siedział. – Nawet teraz, nawet w takiej chwili! Żmija wyhodowana na własnej piersi!– syknął w jego kierunku, czując ciężar tej wspaniałej taktyki dobranej przez Selwyna, która polegała na wymuszeniu z drugiej strony ujawnienia swoich kart, bez pokazania swoich. Przegrywał ten, kto pierwszy dał się wyprowadzić z równowagi i pod tym względem Anthony powinien dawno spasować. Przełożyć tę rozmowę na inny termin. Był już jednak daleko za punktem, zza którego nie było powrotu. Punktem, który kazał mu tylko gnać, na oślep ku płachcie koloru spalonej ziemi.
Odetchnął głęboko. Odgarnął włosy, dał sobie czas. Na niewiele się to zdało. Oddychał płytko, ścięgno skroniowe pulsowało wściekłością. Kiedy Jonathan widział go ostatnim razem w takim stanie? Czy nie wtedy, gdy ukrył jego Odyseję by zmusić go do wyjścia na dwór po dwóch miesiącach zamknięcia w bibliotece?
– Oczywiście, oczywiście! Oczywiście, że gdybyś tylko mógł, wcisnąłbyś mnie w błękitną kiecę i zamknął na szczycie wieży chronionej przez smoka, żebym nie narzekał za bardzo, a sam jeden ruszył do odparcia przeważającej siły wroga! Oczywiście! Przyszło Ci w ogóle na myśl, że mogłem sabotować wasze działania, mogłem sabotować TWOJE działania nawet o tym nie wiedząc?! Przyszło Ci na myśl, że mogłem zdecydowanie szybciej uznać ten konflikt za niebezpieczny dla najbliższych mi osób i zacząć działać, zanim to urosło tak, że świat pękł, a Somnia śni o swoim zwęglonym ciele? Dopuściłeś do siebie myśl, że jesteśmy skuteczniejsi razem, a nie każdy kurwa sobie?! – Był niewątpliwie roztrzęsiony, gdy zaczął tak pokrzykiwać i długimi krokami wydeptywać kompulsywne ścieżki po niewielkim obejściu, gestykulując i wyrzucając z siebie to wszystko, czego absolutnie nie chciał mu mówić. – I nawet teraz, nawet tutaj, nawet dzisiaj, w obliczu tego wszystkiego co powiedziałem, Ty wciąż mi mydlisz oczy. To uwłaczające! Gdzie jest ta przyjaźń? Szczerość? Gdzie jest to wsparcie, gdzie jest to “my kontra świat”?! Jaki niby jest ton, żeby mówić o takich rzeczach? Wolisz, żebym położył się na ziemi i zaczął rozpaczać i zawodzić, że osoba w którą nigdy nie zwątpiłem, wbiła mi nóż w plecy i z uśmiechem przekręciła klingę, dopytując się czy tak mi jest może wygodniej?!
– No nie wierzę… – odstąpił od niego krok, wyrzucając ręce w powietrze, niemal potykając się o leżak, na którym przed momentem tak “spokojnie” siedział. – Nawet teraz, nawet w takiej chwili! Żmija wyhodowana na własnej piersi!– syknął w jego kierunku, czując ciężar tej wspaniałej taktyki dobranej przez Selwyna, która polegała na wymuszeniu z drugiej strony ujawnienia swoich kart, bez pokazania swoich. Przegrywał ten, kto pierwszy dał się wyprowadzić z równowagi i pod tym względem Anthony powinien dawno spasować. Przełożyć tę rozmowę na inny termin. Był już jednak daleko za punktem, zza którego nie było powrotu. Punktem, który kazał mu tylko gnać, na oślep ku płachcie koloru spalonej ziemi.
Odetchnął głęboko. Odgarnął włosy, dał sobie czas. Na niewiele się to zdało. Oddychał płytko, ścięgno skroniowe pulsowało wściekłością. Kiedy Jonathan widział go ostatnim razem w takim stanie? Czy nie wtedy, gdy ukrył jego Odyseję by zmusić go do wyjścia na dwór po dwóch miesiącach zamknięcia w bibliotece?
– Oczywiście, oczywiście! Oczywiście, że gdybyś tylko mógł, wcisnąłbyś mnie w błękitną kiecę i zamknął na szczycie wieży chronionej przez smoka, żebym nie narzekał za bardzo, a sam jeden ruszył do odparcia przeważającej siły wroga! Oczywiście! Przyszło Ci w ogóle na myśl, że mogłem sabotować wasze działania, mogłem sabotować TWOJE działania nawet o tym nie wiedząc?! Przyszło Ci na myśl, że mogłem zdecydowanie szybciej uznać ten konflikt za niebezpieczny dla najbliższych mi osób i zacząć działać, zanim to urosło tak, że świat pękł, a Somnia śni o swoim zwęglonym ciele? Dopuściłeś do siebie myśl, że jesteśmy skuteczniejsi razem, a nie każdy kurwa sobie?! – Był niewątpliwie roztrzęsiony, gdy zaczął tak pokrzykiwać i długimi krokami wydeptywać kompulsywne ścieżki po niewielkim obejściu, gestykulując i wyrzucając z siebie to wszystko, czego absolutnie nie chciał mu mówić. – I nawet teraz, nawet tutaj, nawet dzisiaj, w obliczu tego wszystkiego co powiedziałem, Ty wciąż mi mydlisz oczy. To uwłaczające! Gdzie jest ta przyjaźń? Szczerość? Gdzie jest to wsparcie, gdzie jest to “my kontra świat”?! Jaki niby jest ton, żeby mówić o takich rzeczach? Wolisz, żebym położył się na ziemi i zaczął rozpaczać i zawodzić, że osoba w którą nigdy nie zwątpiłem, wbiła mi nóż w plecy i z uśmiechem przekręciła klingę, dopytując się czy tak mi jest może wygodniej?!