Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Wchodząc do sklepu papierniczego rodziny Bagshot, można było od razu poczuć intensywny zapach papieru, atramentu i drewna, unoszący się w powietrzu. Wnętrze było przytulne i uporządkowane, a drewniane półki oraz szklane gabloty mieściły imponujący wybór mugolskich artykułów piśmienniczych.
W centralnej części sklepu znajdował się duży, solidny kontuar, za którym spoczywały stare, lecz wciąż sprawne maszyny do pisania - niektóre używane, inne fabrycznie nowe, błyszczące w świetle wiszących nad nimi lamp. Obok nich stał niewielki regał z zapasem taśm barwiących, papieru maszynowego i zestawów do czyszczenia klawiszy. W gablotach pod ladą eksponowano eleganckie zestawy piór wiecznych – Waterman, Parker czy Sheaffer, umieszczone w aksamitnych pudełkach. Były tam również klasyczne długopisy BIC, automatyczne ołówki Rotring i Lamy, a nawet zestawy stalówek dla osób preferujących tradycyjne pióra maczane w atramencie.
Wzdłuż ścian ciągnęły się wysokie, drewniane regały, wypełnione starannie ułożonymi ryzami papieru - od zwykłego papieru do listów, przez papier czerpany, aż po wysokiej jakości pergamin do eleganckiej korespondencji. W ofercie znajdowały się również kolorowe arkusze, zeszyty w twardych oprawach, notesy reporterskie oraz eleganckie notatniki, w tym słynne granatowe Bagshoty, znane z wysokiej jakości papieru. Można było także znaleźć tu firmowe kalendarze i planery, niektóre z humorystycznymi ilustracjami, inne klasyczne i minimalistyczne, a nawet terminarze w skórzanych oprawach dla osób prowadzących własne interesy.
Na osobnym stojaku umieszczono pocztówki - zarówno te z Doliny Godryka, jak i z innych zakątków Wielkiej Brytanii. Popularnością cieszyły się także karty gratulacyjne i zaproszenia, dostępne w różnych wzorach i kolorach. Obok znajdowała się półka z materiałami do korespondencji - różnokolorowe koperty, laki i pieczęcie, a nawet stemple z monogramami na zamówienie.
Dział przeznaczony dla dzieci mieścił się w jednym z kątów sklepu. Pełen był kolorowych kredek Crayola, farb plakatowych, atramentów w różnych odcieniach oraz bloczków rysunkowych. Na półkach leżały stosy naklejek, zestawów do rysowania, a także popularne kalkomanie. Były też zestawy do scrapbookingu, modele do składania z papieru i pierwsze zestawy filcowych literek do dekoracji.
Tuż obok znajdowała się półka z literaturą biurową i poradnikami dla początkujących kaligrafów. Nie brakowało również książek o grafice użytkowej, pierwszych podręczników do reklamy i wzornictwa, a także kolekcji eleganckich, skórzanych opraw, które można było zamówić na specjalne życzenie. Na jednej z wyeksponowanych półek znajdowały się także specjalne zestawy do nauki stenografii.
W jednym z rogów sklepu stał niewielki regał z artykułami biurowymi - zszywaczami, spinaczami, dziurkaczami i kalkulatorami mechanicznymi. Były też atramenty i korektory w płynie, które dopiero zaczynały zyskiwać popularność. Można było kupić także linijki, ekierki i szablony do rysunku technicznego, które często znajdowały nabywców wśród młodych adeptów szkół artystycznych.
A wszystkie te cuda w sklepie łączyło jedno - były absolutnie zwyczajne i niemagiczne. Każdy atrament, każda kartka, każde pióro i maszyna do pisania - wszystko było dokładnie takie, jakiego używali mugole w całej Wielkiej Brytanii. Nie było tu samopiszących piór, samonapełniających się kałamarzy ani pergaminu, który nigdy się nie kończył. Żaden kalendarz nie zmieniał daty automatycznie, a żaden notatnik nie podpowiadał, co powinno zostać zapisane. Nawet najdrobniejsza nuta magii nie miała tu miejsca.
Drewniana podłoga skrzypiała cicho pod stopami klientów, a dzwonek nad drzwiami subtelnie informował właścicieli o każdym nowym gościu. W tle cicho grało radio, nadając najnowsze mugolskie przeboje - można było usłyszeć melodyjne brzmienia The Beatles, Eltona Johna czy The Rolling Stones. W tym sklepie czas zdawał się płynąć wolniej, a zapach papieru i atramentu był niemal tak samo ponadczasowy jak pierwsze zapisane słowa na czystej kartce.
Za ladą siedział Isaac Bagshot, wyglądający na zupełnie przeciętnego mężczyznę koło trzydziestki, którego nikt nie zaczepiłby na ulicy. Ubrany w szarą koszulę z podwiniętymi rękawami, ciemne spodnie i lekko znoszone buty, nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród mugoli, którzy codziennie przemierzali Dolinę Godryka. Nawet zapuścił lekkiego wąsa - drobny szczegół, który miał dodać mu bardziej codziennego, niedbałego wyglądu. Na pierwszy rzut oka mógł uchodzić za sprzedawcę, który po prostu znał się na swoim fachu, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Wystarczył jednak jeden rzut oka kogoś, kto znał świat magii, by dostrzec w nim coś więcej. Jego oczy - granatowe, bystre i pełne skupienia, lśniły nieco zbyt intensywnie, jakby kryły w sobie tajemnicę, której mugole nie byli w stanie dostrzec. To właśnie one mogły zdradzić czarodziejowi, że Bagshot nie jest tym, za kogo chciałby w tym momencie uchodzić. Mugole jednak nie zwracali na niego większej uwagi. Na ten moment wyglądał wystarczająco zwyczajnie, by nie przyciągać spojrzeń, wystarczająco neutralnie, by nikt nie miał powodów do podejrzeń. Ot, kolejny właściciel sklepu papierniczego, który wyglądał, jakby całe życie spędził wśród ryz papieru i atramentu.