W noc tak piękną jak dziś, miał najszczerszą ochotę podzielić się swoim spaczonym wnętrzem z całym światem. To zawsze był ekscytujący moment kiedy dane mu było przywdziać śmierciożerczą czerń i pokazać się w niej światu. W końcu nadszedł moment kiedy Londyn mógł poznać prawdziwą, nieokiełznaną siłę najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów. To było tak nagłe i niespodziewane, że nawet Louvain nie wiedział co tak naprawdę nadchodziło. Dowiedział o tym może tylko o kilka godzin wcześniej, niż pozostali, jednak nawet nie przypuszczał na jaką skalę zostanie przyprowadzony atak. I właściwie dobrze, że tak się stało. Czarny Pan jak zwykle wyznaczył dla nich kierunek, a resztą mogli zająć się sami. Piekielne ogary nienawiści w końcu zostały spuszczone z łańcucha, wystarczyło tylko rzucić się do gardła i wykrwawić zwierzynę.
Było już po północy, a Louvain nie zdążył nawet jeszcze nikogo poważnie zranić. Od początku zajmował się bardziej strategicznymi akcjami, niż samym sianiem chaosu na ulicach. Kiedy zdążył ogarnąć już to co może okazać się najbardziej potrzebne dla organizacji i samych mrocznych sług, nie potrafił odmówić sobie tej przyjemności. Mówi się, że to niezdrowo najadać się na noc. Jednak tej nocy śmierciożercy mieli zamiar najeść się. I to do syta. Po wizycie w Ataraxi, Lou mógł już zająć się przyjemnościami. W poszukiwaniu ofiar zwrócił swoje kroki w kierunku Pokątnej. Obstawił w ciemno, że to tam może dojść do najcięższych starć, bo służby porządkowe będą starać się obronić najbogatszą z okolic przed możliwymi stratami. Domyślał się również, że to tutaj właśnie uderzą wszystkie szumowiny z Nokturnu w nadziei na łatwy zarobek w tym całym chaosie. Już z oddali usłyszał odgłosy strachu i paniki dochodzące ze środka ulicy z okolic placu i straganów. Wszechobecne pożary, gruzy i strzępy popielisk rozrzucone po deptaku oraz kawałki rozbitych szyb z okien rozsypane gęsto po bruku. Londyn jeszcze nigdy nie wyglądał tak pięknie. Przez moment obserwował z cienia jak wygląda aktualna sytuacja na ulicy i wyglądało to tak jak zawsze sobie wyobrażał. W końcu dostrzegł znajomą twarz młodej czarownicy. Za jej plecami dostrzegł nadciągający patrol brygadzistów, wysłany najpewniej po to by ustabilizować sytuację na Pokątnej i oczyścić ulicę ze wszelkiej maści złodziejaszków i rabusiów. Bellatrix szła w jego kierunku i kiedy przechodziła wystarczająco blisko, chwycił ją za rękę i wciągnął do ukrytego zaułku. Trixi zawsze miała ostry temperament, więc żeby nie wydała z siebie okrzyku protestu, który mógłby zdradzić ich pozycję przed magiczną policją, zasłonił jej usta pocałunkiem. Na zębach miał czarną krew Blacków, więc zanim zdążyła rozpoznać jego twarz w mroku bocznej alejki, najpewniej poczuła metaliczny smak ich wspólnej krwi. Odpuścił dopiero kiedy usłyszał jak pośpieszne kroki patrolu minęły obok nich.
- Dlaczego bawisz się sama? Rzucił półszeptem kiedy miał pewność, że nikt już nie miał okazji ich usłyszeć. Trochę zaczepnie, trochę zadziornie, ale głównie pozwalając dać się rozpoznać kuzynce barwą swojego głosu, jeśli przycienione rysy jego twarzy jeszcze nic jej nie mówiły. Wyjrzał zza rogu spoglądając czy porządkowi dalej są na ulicy. Byli, legitymując kolejnych przechodniów jakby ktokolwiek miał mieć w papierach napisane "terrorysta". - Skrzywdźmy kogoś razem. Tak jak kiedyś, pamiętasz? Wystosował nieskomplikowaną propozycję odwołując się do starych czasów, kiedy wszystko co robili, robili w o wiele bardziej skryty sposób, niż mogli to robić dzisiaj.