• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[1968] W stolicy mody [Robert & Elliot]

[1968] W stolicy mody [Robert & Elliot]
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#1
20.07.2025, 21:50  ✶  
O ile Włochy zawsze były dla Roberta niezdrowo przereklamowane, to musiał przyznać, że moda w Mediolanie rzeczywiście miała się dobrze. Nawet bardzo. Idealnie skrojone garnitury, szaty uszyte z finezją i precyzją, której nie znali nawet Rosierowie, wzory subtelne, acz wyraziste, kolory lśniące w promieniach apenińskiego słońca. Było to idealne miejsce, by wybrać ślubny garnitur.

Robert sam żałował, że nie wpadł na ten pomysł, gdy brał ślub z Vanessą. Wszystko wtedy działo się szybko, podyktowane było raczej chęcią uniknięcia skandalu niż szczerą chęcią ich obojga, by się pobrać. A gdyby wzięli ślub później? Lub gdyby w ogóle żyli bez niego? Czy łatwiej byłoby im obojgu z rozstaniem? Może wtedy Vanessa pewnego dnia by po prostu od niego odeszła? To byłoby chyba jeszcze gorsze...

Teraz nie było co się użalać nad straconą relacją. Robert miał zadanie: był drużbą na ślubie kuzyna, Elliota Malfoya. Syna samego Fortinbrasa. Całe szczęście syn nie podzielał poglądów ojca. Nie, żeby Robert z tych względów zrywał relacje rodzinne. Wciąż przecież utrzymywał kontakt z Lorien, a przecież różnili się między sobą niemal w każdym względzie. Tyle, że z Elliotem Robert naprawdę lubił przebywać. Nie tylko dobrze się im współpracowało, ale na niezręcznych rodzinnych obiadach to właśnie oni posyłali sobie niepozbawione zażenowania spojrzenia, gdy padały jakieś niemal kryminalne teksty.

Przechodzili uliczką z butikami, chłonąc włoskie słońce. Wypatrywali tego jednego, idealnego garnituru. Z Robertem było pod tym względem ciężko, bo rozpraszały go inne rzeczy. Na przykład miotły. Te włoskie, jak garnitury, były wyjątkowej jakości. Drewno błyszczało zachęcająco, a prędkości, które ponoć osiągały, były godne najlepszych graczy. Jakość światowa, można by rzec.

– Spójrz, Eliotcie – zatrzymał kuzyna przy sklepie o wdzięcznej nazwie "Nel Cielo". Na wystawie prezentowała się ich najnowsza miotła. – Rzadko widzi się prawdziwego "Angelo". Daj mi się nacieszyć jej widokiem.

Robert wiedział, że miotła była kosmicznie droga. Miał jednak pieniądze. Oczywiście, należało je wydawać odpowiedzialnie, ale co robić przy takim urzeczeniu? To lśniące drewno, wygrawerowana złotem nazwa, białe włosie, niczym ogon jednorożca. Była to klasa sama w sobie.
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#2
12.08.2025, 23:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.08.2025, 23:19 przez Elliott Malfoy.)  
Żył w przekonaniu, że w momencie przygotowań do własnego wesela będzie czuł jedynie rozgoryczenie i nawracające nudności, ból brzucha; wizja dołączającej do niego na ślubnym kobiercu kobiety równała się z ojcowskim triumfem, całkowitą dominacją jego własnych pragnień - ile czasu jeszcze mu zostało na bycie sobą, jeżeli każdą decyzję podejmuje za niego ktoś inny? Ku własnemu zdziwieniu, czuł się dobrze z myślą o Simone Slughorn przybierającej jego nazwisko, wsuwającej mu obrączkę na palec, a on, w tym konserwatywnym rytuale, również jej; gubił się w bliskości, pocałunkach i dotyku, nie przychodziły mu one naturalnie, nie odczuwał potrzeby złączenia jej ciała ze swoim. Mimo to, kobieta stała się jego dobrą znajomą, potem przyjaciółką - jeżeli w ogóle kogokolwiek mógł tak nazywać w swoim życiu przepełnionym niepewnością i oblepiającym lękiem. Słowo kochanka brzmiało pusto wypowiadane jego ustami; nieistniejąca namiętność nakładała się przymusem definicji i niczym więcej, gdy z rozgorączkowanym zaangażowaniem wypowiadał imiona innych mężczyzn, otaczając ich najskrytszymi pragnieniami, których Simone miała nigdy nie doświadczyć. Postanowił być ze sobą cierpliwym, rozwijać tę relację tak, jak się powinno - powoli, z szacunkiem i zaangażowaniem; poddał się rodowej powinności w przypływie goryczy płynącej z zakończenia wieloletniego romansu. Pchnięty w szpony wiekowych tradycji, nie uniósł dumnie głowy, a uklęknął oddając swe życie w lenno.

Mediolan był prostym wyborem mimo swej złożoności. Jeszcze zanim poznał przyszłą zonę, obiecał sobie, że garnitur, w którym stanie na ślubnym kobiercu, zdobędzie właśnie w tym mieście. W młodości postrzegał to jako jedyny pozytyw niechybnie nadchodzącego mariażu, ubolewając nad swym losem. Przygotowywał się na żałobę, w której miał odbywać ten wyjazd, a zamiast tego, czuł się naprawdę dobrze z Robertem u boku, którego towarzystwo, zazwyczaj dodawało mu otuchy.

Miał do czynienia z krawcami w różnych stolicach europejskich, oraz tych na innych kontynentach, więc mógłby zamówić garnitur bez ruszania się z Londynu, ot, paroma listami i przymiarkami we własnym domu. Mimo to, postanowił odłożyć złożoność planów i kontroli nad każdym calem swojego istnienia i zaprosił Roberta na ten wyjazd, nie planując skąd weźmie ubranie. Był otwarty na wchodzenie do podrzędnych zakładów, takich, których imiona nie lśnią na wybiegach i diabelnie przystojnych modelach. Chciał postawić na prostotę, a jednocześnie użyć najlepszych, dostępnych materiałów, aby dostać ubrania, których mogliby mu pozazdrościć wszyscy zebrani na uroczystości, łącznie z Panną Młodą.

Z obserwacji pobliskich, niewielkich restauracji poukrywanych w uliczkach miasta oraz zawartości talerzy poniektórych gości, wyrwał go głos kuzyna. Poprawił materiał lnianej koszuli, której kołnierzyk przekrzywił nieco ciepły powiew powietrza i zaczesał blond kosmyki wsuwając nań okulary przeciwsłoneczne, które chwilę temu miał na nosie.

- Hm? - mruknął, wyrwany ze swoich przemyśleń i dołączył do Croucha, obserwujacego wystawiony w gablocie sprzęt, z entuzjazmem kilkuletniego chłopca, którego rodzica zabrali na Pokątną do sklepu z zabawkami.

Spojrzał na Roberta nie kryjąc rozbawienia, choć nie można było doszukiwać się w tym wyrazie twarzy ani krzty złośliwości, ot cieszył się widząc radość innych płynącą z ich pasji, jeżeli byli oni bliscy jego sercu. Lubił obdarowywać innych przemyślanymi prezentami, podtrzymywać więź prostym komunikatem 'myślę o tobie, a przy tym dobrze cię znam.

Boys and their toys, pomyślał w przyjemnym tonie, czując komfort włoskiego słońca na plecach.

Jakby sam fakt, że Elliott zdecydował się na tak wyraźną ekspresje nie był wystarczająco zaskakujący, to jego kolejne akcje na pewno będą należeć do tej kategorii.

- Jedynie widokiem? Wstrzemięźliwość to pełna podziwu cecha, ale nie mniej niż umiejętność uszczęśliwiania się - to mówiąc, postawił krok w kierunku wejścia do sklepu - bądź w tym wypadku innych - dodał jeszcze i mrugnął do drugiego mężczyzny, ściągając z głowy okulary przeciwsłoneczne i zaczepiając je o dekolt lekko rozpiętej koszuli. Wszedł do sklepu, licząc, że kuzyn podąży za nim wiedziony nie tylko chęcią posiadania miotły, ale też wypowiedzianymi doń słowami.

- Buonasera - przywitał się ze skrytym za ladą mężczyzną w podeszłym wieku, który prawdopodobnie był właścicielem tegoż sklepu. Elliott nie mówił po włosku, toteż wypowiedziane przez niego słowo poskutkowało skrzywieniem się ekspedienta, zapewne niezmiernie dumnego ze swego języka, teraz kaleczonego anglosaskimi naleciałościami.

Włoch otworzył ruchomą część drewnianej lady, mówiąc do siebie coś po włosku i zaraz zwracając się do nowych klientów.

- Buonasera Signori. Anglicy, si? Nie potrzeba włoskiego, to ładny język, niepotrzebnie psuć - zaśmiał się, choć widać było, że jest poważny w swoich słowach.

- Pan wybaczy, Panie... ? - Elliott uniósł brwi, tym samym pytając jak ma się doń zwracać.

- De Angelis, Signore, to mój sklep, czego potrzeba? Turyści? Czy do sklepu przyjechali? - zagadnął mężczyzna.

- Jesteśmy tu w trochę innej sprawie, po garnitur na ślub, ale mój kuzyn nie mógł oprzeć się pokusie i spoglądał na pańską miotłę chwilę za długo, tę na wystawię. Chciałbym ją kupić - odparł spokojnie, niezrażony wcześniejszym komentarzem Włocha na temat wymowy przywitania w jego własnym języku. Malfoy podróżował wystarczająco dużo, aby wiedzieć, że w różnych kulturach, różne rzeczy są uważane za 'normalne'. Włosi nie byli tak grzecznościowi jak Anglicy, nie leżało to w ich naturze, byli szczerzy, wyrażali więcej emocji, nie mógł być zły za to, że ten człowiek zachowywał się tak, jak wykształciło go jego otoczenie.

- Signore, macie naprawdę dobry gust, to najlepszy model w sklepie, zaraz pokaże. Czy coś jeszcze interesuje? - jego angielski był trochę łamany, ale komunikował się bardzo dobrze. Tym razem zwrócił się wprost do Croucha.

Elliott sojrzał na Roberta.

- Chciałbyś coś jeszcze? - dopytał ciszej, jakby zakładając, że kuzyn może ulec naciskowi sprzedawcy. Pieniądze nie były dlań zmartwieniem, ale nie był wielkim fanem kupowania rzeczy pod naciskiem ekspedientów.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#3
13.08.2025, 14:14  ✶  
Pasja Roberta do mioteł i Quidditcha była czymś specyficznie jego. W domu Crouchów nie była to żadna tradycja czy wspólne zainteresowanie rodzica i syna. Dla ojca Quidditch odwracał uwagę od ważnych rzeczy, takich jak kariera i państwowe obowiązki. Dla matki, natomiast, stanowił rozrywkę niską, nieprzeznaczoną dla osób o ich statusie i wykształceniu. Robert uważał to za czystą radochę. Kiedy był w powietrzu, ziemskie sprawy przestawały cokolwiek znaczyć. Liczyło się, by mknąć szybciej i szybciej, jednocześnie na nic nie wpadając. A granie było jeszcze lepsze: całkowicie pochłaniało uwagę.

Wiedział też, że na dobrej miotle latało się o stokroć lepiej niż na słabej. Nie było ryzyka, że drzazgi wejdą w palce, ani, że nagle zostanie się rzuconym w kierunku odmiennym niż ten, który się planowało. Dobre drewno stanowiło absolutną podstawę, ale drogie włoskie miotły miały coś lepszego: bajery. Były w pewien sposób inteligentne, dostosowywały się nie tylko do ruchu, ale i do zamiaru właściciela. Poza tym, kwestie bezpieczeństwa były znacznie lepiej zorganizowane: przy upadku miotła wchodziła w tryb awaryjny, często ratując latającemu życie. Dochodziły też oczywiście do tego udogodnienia takie jak wygodne siodełko, oparcie na nogi i oczywiście oświetlenie. Oznaczało to, że miotły te nie tylko wyglądały dobrze, ale i pozostawały doskonale wyposażone.

Było go na nią stać. Niewątpliwie. A Elliot nie pomagał w zachowaniu asertywności wobec tego pragnienia.

– Z takim okazem nawet bym nie śmiał... – nie dokończył zdania, bowiem jego drogi kuzyn postanowił wejść do sklepu i jak gdyby nigdy nic zacząć gadać z Włochem stojącym za ladą.

Wtedy właśnie padły te słowa: Chciałbym coś kupić. Robert zbladł. Nie miał pojęcia, co powiedzieć, a raczej nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa.

– Nie ja tu mam dostać prezent ślubny, daj spokój – rzekł wreszcie, ale znowu się zaciął, gdy zobaczył niesiony przez sprzedawcę pakunek. Angelo nie była zawinięta w jakiś pogięty papier, jak w Anglii. Znajdowała się w swoim własnym pudełku z aksamitną poduszką dostosowaną do jej kształtu. – Nic więcej nie potrzebuję... Chyba już w ogóle – wyrzekł w zachwycie, po czym spojrzał na kuzyna. – Oddam ci za to. Albo ci coś kupię w zamian, co ty na to? Jestem sędzią i kocham sprawiedliwość, więc nie przyjmę odmowy. Tak jak ty zapewne nie przyjmiesz mojej. Zresztą nie śmiałbym nie przyjąć tak niesamowicie pięknego podarunku.
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#4
29.08.2025, 21:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.08.2025, 21:59 przez Elliott Malfoy.)  
Wydawało mu się, że wszyscy prawnicy dzielili tę samą cechę - pogoń za sprawiedliwością. Różniły ich charaktery, cele i kompasy moralne, więc to, co uważali za 'fair' bywało różnie postrzegane, ale w ostatecznym rozrachunku silna potrzeba rozdzielenia 'po równo' była mocno kojarzona z legalnymi profesjami; Elliott nie mógł zrozumieć jakim cudem jego matka, jako radca prawny, nie potrafiła poświęcić mu tyle samo uwagi ile dawała Eden, ale może waśnie z tego powodu kobieta zdecydowała się nie praktykować, a być błyszczącą ozdobą Fortinbrasa.

- Ślub, tak? Gratulację, ja swój pamiętam jakby był wczoraj, moja żona jest z Grecji, piliśmy cały weekend, cała rodzina się zjechała. Zapakuję, skoro wszystko się zgadza - rozmarzył się sprzedawca, słysząc wpierw od Elliotta, a potem Roberta o nadchodzącej uroczystości.

- Już w ogóle? A co jak jakiś lepszy, nowszy model wyjdzie w następnym sezonie? - zapytał przekornie, co spotkało się również z krótkim śmiechem ze strony właściciela sklepu - Daj spokój, kupisz mi coś. Cokolwiek, ale jak nadarzy się okazja. Nie chcę, aby była to wymiana waluty, po to mogę iść do kantoru. To jest prezent który chcesz, który ma cię cieszyć. Nie wiem co by mnie ucieszyło w takim samym stopniu, ale na pewno kiedyś się znajdzie. Znam prawnicze skrzywienie zawodowe zbyt dobrze, więc nie będę się bawił w odmowę - widok radości na twarzach bliskich osób było dla niego wystarczającą 'zapłatą'. Nie przykładał uwagi do wartości pieniądza; hojność nabyta podczas lat spędzonych z dziadkiem wypełniała pustkę, ozdabiała czerń wewnętrznej apatii gwiazdozbiorem cudzych uśmiechów.

Postanowił wypisać czek, co wydawało się w kontekście kwoty jak i lokalizacji najlepszą oraz najsprawniejszą metodą płatności. Skupiony dotychczas na zapakowwywaniu zakupionego przedmiotu właściciel, dopiero po chwili sięgnął po zapisany kawałek pergaminu, jego ciemnobrązowe oczy nie wyrażały zbyt wiele, choć skupił je na wypisanych liczbach zbyt długo.

Elliott spojrzał na Roberta znacząco, chcąc przekazać kuzynowi swoje zdziwienie nagłą ciszą ze strony Włocha.

- Coś nie tak ? - miękkość słów nie zgrywała się z ostrością tonu podszewki pytania. Elliott nie był w nastroju na wykłócanie się o prawdziwość podpisanego dokumentu.

- No, no, wszystko w porządku - zaprzeczył starszy mężczyzna, energicznie machając dłonią - Znam Pana nazwisko - odparł, wahając się czy powinien kontynuować. Po twarzy Elliotta nie przebiegła żadna emocja, nie był pewien czego spodziewać się w dalszej części wypowiedzi - Znałem pańskiego dziadka, niesamowity człowiek, bardzo hojny, widzę, że to rodzinna cecha. Proszę przekazać mu moje najserdeczniejsze pozdrowienia.

Rodzinna cecha, pomyślał Malfoy z nieograniczoną dozą jadu - jego mieli w rodzinie pod dostatkiem.

Chęć wydostania się z małego pomieszczenia, którego metraż zmniejszyły przygniatające emocje przyniesione przez niepozorną wypowiedź właściciela, pozwoliła Elliottowi otworzyć usta nim zrobił to jego kuzyn. Nie potrzebował czuć, mógł ukrywać się w nieskończoność, wychodzić z pomieszczeń i obdarowywać innych tym, czego oczekiwali. Wtedy nikt nie zwracał uwagi na to, co faktycznie działo się w jego wnętrzu, jak zacięcie odpychał każdą możliwość wypuszczenia na światło dzienne obrzydliwych słabości.

- Zawsze miło słyszeć, że dziadek zjednywał sobie ludzi w każdym zakątku świata. Na pewno przekażę. Dziękuję - uśmiechnął się, choć jego kompan mógł z łatwością stwierdzić, iż wyraz twarzy nie odzwierciedlał niczego innego, jak wymuszoną grzeczność. Nie trzeba było mieć polityka za ojca, aby dostrzegać sztuczność cudzych uśmiechów, ale definitywnie taki się przydawał, jeżeli miało się do czynienia z osobą nakładającą maski całe swoje życie; Robert i Elliott mieli ze sobą wiele wspólnego, mimo dzielących ich cech.

Przedwczesna śmierć Septimusa Malfoya odbiła się na Elliocie bardzo mocno, ale nie zamierzał dzielić się swoim życiem wewnętrznym z przypadkowo napotkanym właścicielem sklepu sportowego w Milanie. Opuścili sklep w dobrej atmosferze i dopiero powiew miejskiego powietrza zsunął z twarzy blondyna wysublimowany uśmiech pozytywnego zakłamania.

- Co powiesz na obiad? Aperitivo? Cokolwiek, co ma w sobie alkohol? - zaproponował, licząc, że Crouch zrozumie przekaz. Garnitur był ich priorytetem, ale po to przyjechali tu dłużej niż na jeden dzień, jakby poszukiwania nie okazały się owocne w pierwszych paru godzinach.

Pomimo wewnętrznego sprzeciwu, potrzebował wsparcia emocjonalnego. Nie był pewien czy powinien po nie sięgać, ale potrzeba kontroli nad sytuacją nie pozwalała czekać, aż ktoś rzuci w jego stronę koło ratunkowe; lęk przed premedytacyjnym odrzuceniem pomocnej dłoni, wypalonym w zmysłach nawyku. Tak bardzo nie miał siły na własne myśli, że chwilowe odurzenie zmysłów wydawało się jedyną opcją.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#5
16.09.2025, 15:46  ✶  
Robert nie pomyślał o tym, że mógłby wyjść lepszy model od tego. Była to taka miotła, która stać się miała kiedyś nie przestarzałym rupieciem, lecz klasykiem, rarytasem dla kolekcjonerów. Crouch odebrał ją od sprzedawcy, który wspaniałomyślnie zapakował skrzynkę z tym skarbem w magiczną sakwę obłożoną zaklęciem zwiększajaco-zmniejszającym. Ta wyglądała jak torba na zakupy (oczywiście z logo sklepu) nieodmienna od tych noszonych przez większość czarodziejów na ulicy. Mediolan wprowadził, jak widać, pewne udogodnienia. Robert musiał przyznać, że między tym a angielskim zawijaniem mioteł w pogięty papier była różnica niczym między niebem a ziemią. A Włoch jako kraju wcale tak często nie zachwalał.

– Skoro tak mówisz, nie zamierzam się niepotrzebnie odwoływać – zażartował w sędziowskim żargonie, który wniknął już w mowę Croucha tak, że trudno było mu się wyzbyć tychże... naleciałości. Odwołania, interpelacje, apelacje... wszystkie te słowa stały się częścią jego słownika, niemal nieodzowną. Pomogłoby chyba tylko, gdyby na zbity pysk wyleciał z Wizengamotu.

Kiedy sprzedawca wspomniał o dumnym rodzie Malfoyów, Robert zobaczył widoczne zmarkotnienie u kuzyna. Z tymi blond włosami i artystokratycznymi rysami nie dało się go pomylić z nikim innym w środowisku angielskim, ale tu? We Włoszech? Crouch rozumiał to. Czasem człowiek chciał się oderwać od spraw rodzinnych, stać się kimś anonimowym. A i bycie synem Fortinbrasa na pewno nie pomagało. Już Robert Senior był wymagającym i surowym ojcem. A Junior nie chciał sobie wyobrażać, jak to było wychowywać się pod jednym dachem z królem lodu we własnej osobie. Nawet rozmowa o dziadku mogła to przywołać.

Nie protestował, kiedy wyszli ze sklepu, jakby w lekkim pośpiechu.

– Tak, zdecydowanie. Umieram z głodu – uśmiechnął się do kuzyna i szturchnął go lekko w ramię, by choć odrobinę go rozweselić. – Podobno jeśli nie zjesz we Włoszech pizzy, spaghetti lub innego lazagne, dawni rzymscy bogowie ścigają cię, aż nie nadrobisz zaległości. Ja tam Jowiszowi narażać się nie chcę. Ubezpieczony jestem, owszem, ale jak mnie strzeli piorun, mogliby zrobić mi awanturę.

Tą durnowatą historyjkę wyssał z palca, ale Robert od wczesnych lat miał tendencję do gadania głupot, by poprawić komuś nastrój. Ile Lazarus nasłuchał się jego durnych historyjek, tego nie zliczyłby nawet najbardziej skrupulatny księgowy. Cóż, tak to jest z Gryfonami...

Zatrzymali się pod małą restauracją, której wielką zaletą było połączenie luksusowego klimatu i wystawionych na zewnątrz stolików z czerwono-białymi parasolkami. No i ten zapach... przypiekane ciasto, pomidorowy sos, przyprawy takie jak bazylia i oregano... Było w tym coś słodkiego, urzekającego, powodującego, że nawet ktoś nieszczególnie głodny będzie chciał wstąpić do środka.

– Może ta restauracja? Wygląda, jakby serwowała dobre jedzenie. I wino – zaproponował.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Elliott Malfoy (1603), Robert Albert Crouch (1133)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa