• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[19.09. ranek] Lothlórien

[19.09. ranek] Lothlórien
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#1
21.09.2025, 15:17  ✶  
Ptactwo miało swoje miejsce w rozlicznych podaniach - czy to magicznych czy mugolskich. Słodkie jaskółki budowały gniazda w okapach świątyni Salomona, oddając bogom pod opiekę swoje pisklęta. Szczygieł wyjął ciernie z korony mugolskiego Mesjasza, ukrzyżowanego przez swych współbraci, a trzy dni później powitał go swoją pieśnią, gdy domniemanie powstał z kamiennego grobu. Synogarlice przez wieki składano w ofierze jako dowód pokory i uległości.
Ptaki były symbolem życia, początku świata. Niosły za sobą fatum losu, spoglądały oczami znającymi przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Z ich kości wróżono wielkie rzeczy; w ich głosie i milczeniu doszukiwano się prawd ukrytych przed ludźmi. Melodii zaklętych przez wodę, wiatr i słońce - prawdziwych ptasich trzech kochanków.

Wilgowron nadleciał znad Kniei. Nadleciał o poranku, choć jego droga była z pewnością dłuższa.
Przysiadł w otwartym oknie. Podrapał pazurkiem o drewnianą ościeżnicę; na tyle głośno żeby skupić na sobie uwagę czarownicy, ale nieśmiało, jakby nie chciał narzucać się w jej przestrzeni. Nie stroszył piórek, pomiędzy którymi wciąż dało się dostrzec kwiecie wrzosu. Zamiast tego po prostu czekał. Potrząsnął upierzoną główką. Raz, drugi. Przestąpił niecierpliwie z nóżki na nóżkę, czekając na cień zainteresowania.
Bo jak to tak, nie interesować się wilgowronem, gdy przyleciał? Jak to tak można nie dać mu wody po ciężkiej podróży z wrzosowisk Yorkshire? Wilgowrona należało wziąć na ręce, bo strasznie się swoim wilgowronim życiem zmęczył.

Ciężko było stwierdzić czy sam wilgowron wiedział co robił w jej oknie. Nie zastanawiał się nad tym. Ale pojawił się tutaj, bo pojawić się najwyraźniej musiał.
Potrząsnął skrzydłami. Zaskrzeczał. Jestem tu. Interesuj się mną. Kim była ta czarownica? Wilgowron nie wiedział. Znaczy wiedział. Nie on. Ale ona wiedziała. Znali ją.
Gdyby wilgowron rozróżniał ludzkie imiona pomyślałby, że tak wygląda Helloise Ligeja Rowle. Pomyślałby, że ma te same blond włosy i gęste loki. Że jej oczy są błękitne jak tafla rzek, których tak zręcznie unikał w swojej podróży pod ciężkim wrześniowym niebem. Ale wilgowron nie myślał o takich rzeczach. Ona myślała. Ale ona teraz spała, śniąc sen którego wilgowron nie rozumiał.

W śnie był złoty las. A raczej las pełen złotych kwiatów, których wilgowron nigdy nie widział. W śnie ona przechadzała się między kwiatami nucąc jakąś melodię. Moczyła dłonie w strumieniu, który odbijał jej smutne oczy. Gdyby wilgowron rozumiał kolory, wiedziałby że jej oczy są koloru wilgowronich skrzydeł. Błyszczą tym samym odcieniem. Ale nie rozumiał. Więc pozwalał jej śnić ten sen, gdzie wiatr rozwiewał ciężkie loki, a promienie słońca gubiły się w złotych błyskotkach we włosach.
Wilgowron uważał, że sen był szalenie głupi, ale wilgowrona nikt o zdanie nigdy nie pytał.

Przestąpił jeszcze raz z nóżki na nóżkę.
Wsadził jeszcze ostrożnie ptasi łeb do środka upewniając się czy nie ma gdzieś tu kotów albo wielkich, strasznych ptaszysk, ani czegokolwiek innego co by chętnie na takiego wilgowrona sobie zapolowało.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#2
23.09.2025, 22:38  ✶  
Ciężko śniło się pod Knieją, szczególnie od kiedy Helloise zbliżyła się do niej za bardzo. Nocami czuwała teraz półprzytomnie pod cieniutką, dziurawą warstwą snu. Spoglądała przez szkło karafki na mętną nalewkę opium z rosnącym wstrętem. Samo wspomnienie gorzkiego smaku na języku sprawiało, że czuła się bardziej i bardziej wycieńczona, ale brała-brała-brała, żeby przetrwać w tym wyklętym domu. Brała laudanum, brała eliksiry na bezsenność — byleby uszczknąć głębszego snu.
Dużo leżała, a gdy wstawała, wpadała prosto w rozwleczone po chatce robótki. Kontynuowała tę z nich, o którą akurat się potknęła. Pracowała, dopóki nie brakło jej energii. Czasem szła dalej, do kolejnego małego projektu, a czasem zalegała godzinami tam, gdzie akurat dopadła ją niemoc. Lepiej jej było poza domem, choć nie pamiętała, ile dokładnie w ostatnich dniach z niego wychodziła. Dni nieznośnie rozlewały się i wpływały jeden w drugi, przenikając się nawzajem. Dostrzegała upływ czasu jedynie przez to, że wyczekiwała Mabon.
Leżąc, dobrze postrzegało się niebo. To na tym porannym niebie, gdy Helloise leżała uziemiona w sennym odrętwieniu na wysłużonej kanapie w swojej pracowni, pojawił się ptak niosący na skrzydłach sen o szkole zakopany głęboko w bezdennej otchłani jej głowy. Niebo nad błoniami Hogwartu nie różniło się niczym od nieba nad Doliną, szczególnie gdy zagościła na nim ta ptaszyna wyfruwającą z obłoku wspomnienia.

Zawsze tak bardzo zazdrościła jej skrzydeł. Zazdrościła jej klątwy, bo obserwując ją z zewnątrz, widziała w tym przekleństwie wolność. To powinna być ona. Crouch przecież tak dobrze odnajdowała się w świecie czarodziejów, w którym Rowle nie potrafiła żyć. Gdy Helloise siłą wciskano w świat, Lorien ów świat miał być siłą odebrany.
Czy to nastoletnia Lorien Crouch wystrojona w futerko z pufków była wilgowronem, którego Helloise odnalazła tego ranka na niebie? Właściwie nie miało to znaczenia. Domek na kurzej stopie przyjąłby każdego ptaka. Łaknął ptaków, bo wszystkie zniknęły.
Podwórze było martwe, drzwi kurnika smętnie wyłamane. Okno, przez które zaglądał wilgowron, otwierało widok na zabałaganioną pracownię kniejowej wiedźmy. Nie było tam żadnego drapieżnika, chyba że wliczyć ległą na kanapowych poduchach czarownicę w wymiętych szatach. W pomieszczeniu aż ciemniało od podwieszanych pod sufitem na różnych wysokościach roślin. Ścianę naprzeciw okna porastała gęsto hoja pnąca się po kracie. Mięsiste liście błyszczały od miodu wypływającego z białych kwiatków. Pozostałe drewniane ściany pokryte były nieregularnymi, rozmazanymi plamami węgla. Były dość świeże, czas zatarłby je, gdyby tak nie było. Na niektórych ścianach poprzypinano oprócz tego pinezkami zapisane karteczki, wśród nich była mapa północnego nieba, na której najjaśniej lśnił Saturn. W centrum pracowni ustawiono spory stół roboczy, lecz nie ograniczał on bynajmniej samej przestrzeni roboczej. Łatwo było tu wdepnąć w stos szkiców i fruwających luzem notatek, potknąć się o nóż czy dłuto, kopnąć puszkę farby bądź pustą donicę, zaplątać się w rzucony luźno sznur, potrącić wór nawozu lub ziemi. W kącie stały nawet grabie, a nadgorliwy doliczyłby się z pięciu upchniętych gdzie bądź łopatek ogrodniczych (z czego jedna wygięta tak, że nie nadawała się już do niczego). Pod stopami chrupało ziarno. Wędrowne ptaki miały w czym ucztować.
Gdy wilgowron zażądał uwagi, Helloise przeniosła na niego mętne spojrzenie i uśmiechnęła się niemrawo — nie była nieszczera, po prostu trochę… powolna. Spłynęła z kanapy na podłogę i stamtąd dopiero wstała, aby podejść do okna. Wobec przestrzeni osobistej ptaków okazywała więcej szacunku niż wobec tej ludzi. Zbliżała się więc stopniowo i dopiero gdy zobaczyła, że ptaszek nie ucieka, wyciągnęła palec, żeby pogładzić małą ptasią główkę. Wyciągnęła do swojego gościa złożone ręce, aby sam zdecydował, czy chce z nich skorzystać, a gdy cienkie nóżki wskakującego wilgowrona połaskotały jej nadgarstki, można by odnieść wrażenie, że pojaśniała.
Odgarnęła z fragmentu stołu bałagan i tam usadziła ptaszynę. Zawsze miała dla pierzastych gości ziarna w kieszeniach sukni, więc już po chwili ptaszek mógł przebierać wśród obfitości wysypanych przed nim zbożowych przekąsek. Zaoferowano mu również spodeczek napełniony wodą z konewki.
— Deszczówka.
Helloise uklękła przy stole, opierając podbródek o ręce złożone płasko na blacie, i rozmarzona przyglądała się z bliska ptasim piórkom. Wyjęła spomiędzy pierza zagubiony kwiat wrzosu, w zamyśleniu bawiła się nim przez chwilę leniwie w palcach, aby na koniec zjeść go.
— Czego szukasz?


dotknij trawy
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Lorien Mulciber (456), Helloise (667)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa