• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[8.09.72 - Spalona noc] Wieczorna zmiana – Lorien & Robert

[8.09.72 - Spalona noc] Wieczorna zmiana – Lorien & Robert
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#1
10.04.2025, 11:44  ✶  
Przerwy na kawę przed wieczornymi obradami Wizengamotu, wbrew pozorom, nie różniły się wiele od tych, które odbywali zwyczajni urzędnicy Ministerstwa. Co prawda sędziowie dostawali swoją kawę od stażystów i nie plamili sobie rąk przyrządzaniem jej samemu, a też ich gabinety miały wygodniejsze miejsca do odpoczynku. Jednak, w gruncie rzeczy, przebieg tychże przerw był taki sam. Plotki były tak samo soczyste (jeśli nawet nie bardziej) od tych przekazywanych w oddziałowych kantynach.

W jednym z gabinetów, kuzynostwo Crouchów obgadywało tym razem niejakiego Harrolda Rowle'a, który na ostatnim posiedzeniu wykazał się niesamowitym brakiem dobrego smaku i uznał, że krzyczenie na przemawiającą akurat sędzinę, Augustę McGonagall było dobrym pomysłem. A o co chodziło? O to, co zwykle: równe prawa. Bo przecież dla niektórych byłoby największą obrazą świętości czarodziejskiego świata, gdyby osoby nieczystej krwi miały ochronę prawną przed dyskryminacją na podstawie statusu krwi przy procesie rekrutacji do różnych zawodów. Rowle zaczął w reakcji na przemowę sędziny drzeć się na całą salę, opowiadając, jak to ponoć cywilizacja upadała, a mugole przejmowali władzę nawet w Ministerstwie Magii. Nazywał to nowym Młotem na czarownice. Tylko tym razem stosy miały być stworzone przez czarodziejów nieczystej krwi, którzy jedynie domagali się tego, by nie być traktowanymi jak gówno.

Robert Crouch i Lorien Mulciber mogli różnić się w politycznych poglądach, ale w jednym się zgadzali: chamstwo podstarzałych panów zasiadających w Wizengamocie było czymś absolutnie rażącym. I jednocześnie oczywiście przezabawnym. Co było bowiem śmieszniejsze niż urażona duma starego prawicowca? Szczególnie, że potem Samantha wykluczyła go z obrad na następny tydzień.

— Wiesz, czego brakuje takiemu Rowle'owi i jego kumplom? Podstawy podstaw: rozumu i godności człowieka. Bo przecież, za przeproszeniem, jak trzeba być zdziadziałym debilem, żeby przekrzykiwać się w tej naszej małej, nędznej namiastce demokracji? My wszyscy męczymy się słuchając jego nieskładnych przemówień napisanych przez jego praktykanta, a on przekrzykuje Augustę, jak gdyby to była jakaś rozmowa przy piwie. Dzieci w Hogwarcie mają więcej kultury niż Wizengamot — narzekał Robert. — Czasem zastanawiam się, kiedy to wszystko pierdolnie. Nie, przepraszam. Nie czasem. Zastanawiam się nad tym za każdym razem, gdy przemawia taki Rowle. Swoją drogą myślisz, że on kiedyś w ogóle pracował ze smokami? Bo sobie nie wyobrażam, żeby ten człowiek kiedykolwiek podjął się czegoś, co wymagałoby choć odrobiny rozsądku. A mu do smoka blisko, jak mi do, no nie wiem, iguany zielonej. Świadomość, że moja kuzynka Mona, która rzeczywiście pracowała ze smokami, by napluła na tego idiotę, napawa mnie nadzieją, że może rodzina Rowle’ów nie jest jeszcze kompletnie stracona.

Chyba nareszcie Robert poczuł się lepiej. Przynajmniej było mu na tyle nieźle, że się rozgadywał. Był w sumie standardowym sobą. Żadnych odstępstw od normy. Znaczyło to, że terapia u Fawleya faktycznie coś mu dała, jakkolwiek sama nie była czymś ryjącym psychikę. Nie myślał o Dziewczynce z Zapałkami, pozytywce ani o swojej relacji z ojcem. Było... w porządku. Chyba stanowiło to najlepszy stan, w jakim znajdował się od tygodnia. Może była dla niego nadzieja, by wrócić do normalności?

Nie miał pojęcia o tym, że tej nocy stanie się coś przeciwnego. Że wszystko stanie na głowie. Teraz jednak cieszył się spokojną przerwą ze swoją współpracowniczką, kuzynką i chyba nawet przyjaciółką. Nawet jeśli Robert nosił imię jej zmarłego męża (bycie nazywanym Robem, Robbie’em czy – o zgrozo – Bobem niestety nie pomagało w zwalczeniu tego dysonansu), nawiązał z Lorien relację opartą na wymienianiu na sali sądowej zadziwionych i ironicznych spojrzeń i plotkowaniu o innych członkach Wizengamotu. Chyba w tej konfliktogennej i toksycznej w swej naturze instytucji trudno było inaczej utrzymywać przyjaźń.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#2
14.04.2025, 09:13  ✶  
Dziś był wyjątkowo dobry dzień. Jeden z takich, którym nawet młoda (całkiem wesoła zresztą) wdówka nie miała nic do zarzucenia. Może rzeczywiście powinna była odpukać w niemalowane drewno, gdy ta myśl zaświtała jej w głowie, ale po ostatnich tygodniach… Lorien wreszcie mogła odetchnąć. Jakby wraz ze śmiercią męża ktoś ściągnął z jej ramion wyjątkowo niedopasowany, ciężki, zimowy płaszcz. Potrzebowała na to chwili, ale pani Mulciber ewidentnie zaczynała o wiele bardziej przypominać siebie sprzed lat.
Ten wieczór akurat spędzali w jej gabinecie, wciąż przesiąkniętym zapachem setek róż, które dostała od Greybacka, choć aktualnie na biurku stał mały bukiet w wazonie. Ku radości mieszkańców jej Azkabanowej makiety, większość kwiatów, które Lorien otrzymała w ramach kondolencji i ostatnich urodzin, zostało potraktowanych zaklęciem miniaturyzacji i przeniesionych na więzienną wyspę pod kloszem. Zaklęta woda rozmywała się miękkimi falami o skały przypominające łąkę, ewidentnie wprawiając miniaturowe dementorki w dobry nastrój. Zresztą gablota była uchylona - jedna z istotek siedziała na Robertowym ramieniu, machając ukrytymi pod pelerynką kościstymi nóżkami… czy czymkolwiek tam miał.  Drugi, największa przylepa z całej zgrai, wtulił się w szyję Lorien, spod kapturka obserwując plotkujące kuzynostwo.

- Oy, Robbie - było coś przeuroczo ludzkiego w zdrabnianiu przez Lorien imienia szanownego pana Croucha. Tak szalenie profesjonalni na sali sądowej (nie licząc wymienianych złośliwych uśmieszków i min pt. “przesłyszałam się? Nie. On to naprawdę powiedział!”), w zaciszu gabinetu mogli sobie pozwolić na odrobinę luzu. Zwłaszcza, że nawet za życia Roberta - Lorien ani razu nie użyła w pracy jego imienia. Sprowadzenie mężczyzny do wyjątkowo nieistotnej rangi jak  “mój mąż” uczyniła swoistą sztuką. Do tego stopnia, że na samym początku grono osób słysząc o mężu Lorien - Robercie - natychmiast kierowało podejrzliwie wzrok na Crouch’a, jakby spodziewali się, że kuzynostwo zechce w ramach dziwacznego eksperymentu spłodzić sobie przyszłego Najwyższego Sędzię Wizengamotu.
- Nie wszyscy konserwatyści są chyba aż tacy źli.- Zaśmiała się serdecznie, słuchając narzekań przyjaciela. Pani Mulciber, ze względów czysto poglądowych, miała szaloną przyjemność siedzieć całkiem blisko tej sędziowskiej geriatrii. Na tyle blisko prawicy, żeby musieć czasem łykać podwójną porcję eliksiru uspokajającego, gdy zbliżało się przemówienie jednego czy drugiego nacjonalisty.- Rowle jest… wybitną jednostką.

Mogli i z reguły różnili się w swoim podejściu i poglądach, ale co do wielu rzeczy byli wyjątkowo zgodni.
Jedną z nich było to, że dla dobra prawicy Harrolda Rowle’a wypadałoby zamknąć w piwnicy. Jego dzisiejszy wyskok do nieszczęsnej Augusty był wyjątkowo żenujący. Mulciber nigdy nie ukrywała swoich konserwatywnych poglądów, ale z drugiej strony - nie była ślepa - zarówno czasy Fortinbrasa Malfoy’a jak i Nobby’ego Leacha, w swoich skrajnościach nie przyniosły im nic dobrego. Nic poza wiszącym nad nimi widmem wojny.
- Nie wiem czy wiesz, ale nie dalej jak trzy tygodnie temu zarzucił mi, że mój postulat za zaostrzeniem kar za używanie zaklęć niewybaczalnych jest ahumanitarny, bo… uważaj… Jeśli ktoś go zaatakuje to on ma konstytucyjne prawo do obrony i może on ma ochotę bronić się cruciatusem. - Westchnęła wręcz dramatycznie. - Chociaż… Pamiętasz, że mamy w środę głosowanie nad utrzymaniem dofinansowania i świadczeń socjalnych dla mniej zamożnych uczniów Hogwartu na przyszły rok? Nie mogłam się doczekać aż wyskoczy z tym swoim “Niech Państwo nie mają złudzeń! Przedstawiciele promugolackiej hołoty celowo i z pełną świadomością nie dopuszczają prawicy do władzy, żeby za sprawą edukacji publicznej wychować armię idiotów, co nie odróżniają transmutacji od eliksirów! Nauczanie powinno być prywatne. Najlepiej domowe. I płatne. W galeonach nie słabym funcie brytyjskim!”.- Przy ostatnich wyliczeniach Lorien wybijała palcem oskarżycielsko o blat biurka.

Kwestia tego czy szanowny pan Rowle w ogóle smoka kiedykolwiek jakiegoś na oczy widział, akurat pokryła się z momentem, gdy Lorien wzięła łyk kawy. Wzruszyła więc jedynie ramionami w odpowiedzi. Jej zainteresowanie tymi przerośniętymi jaszczurkami kończyło się mniej więcej na rozdziale poświęconym ich prawnej obronie i zakazie wyrobu dóbr luksusowych ze skór i łusek.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#3
21.04.2025, 17:07  ✶  
Cóż, nie wszyscy konserwatyści byli źli, owszem. Ale gdyby Robert dostawał galeona za każdym razem, gdy przedstawiciel tego stronnictwa zachowywał się w Wizengamocie jak chochlik kornwalijski po paru głębszych, miałby... mniej więcej tyle, ile posiadał na koncie w Gringocie obecnie. Co oznaczało fortunę. Nie miał pojęcia, skąd się to brało. Może stąd, że w organie bądź co bądź ustawodawczym, musiano z szacunkiem wysłuchać głosu osób, z którymi niekoniecznie się zgadzano. A niektórzy przedstawicieli tej jakże zacnej instytucji uznawali to za obrazę majestatu czystokrwistych rodów. Robert był ciekawy, kiedy dojdzie do tego, że cały ten światek skończy jak Gauntowie. Wielu coraz to bliższych kuzynów zawierało małżeństwa między sobą, przez co później rodziły się osoby z taką psychiką.

— Przyznaję, może nie każdy jest zły — zgodził się, choć nie uważał, żeby byli oni też specjalnie dobrymi ludźmi. — Ach, bo przecież nie istnieją takie zaklęcia, jak Expeliarmus czy cokolwiek innego, czego uczą nas w Hogwarcie. Zastanawiam się, co on robił na zajęciach z obrony przed czarną magią. Przespał je? Durniejszego argumentu nie słyszałem. Zresztą nie dziwię się, że Rowle to powiedział. Mi zarzucił, że chcę zaburzyć porządek publiczny, bo proponowałem rozszerzenie listy niewybaczalnych o jeszcze kilka pozycji. A on mi mówi, że atakuję wolność naszych obywateli. Wolność do czego? Spalenia kogoś żywcem?

Swego czasu Robert rzeczywiście wysunął pomysł o zmianie definicji zaklęcia niewybaczalnego. Nie chodziło o to, czemu ono służyło, lecz wobec kogo było kierowane. Zwykłe zaklęcie kuchenne mogło zapewnić komuś gorszą śmierć niż Avada Kedavra. Przez te braki w legislacji dochodziło do sytuacji, gdzie szaleniec tnący ludzi zaklęciem do szatkowania składników do eliksirów był sądzony mniej surowo niż ktoś, kto rzucił Avadę w afekcie. Wydawało się, że sąd bardziej obchodziło to, jakie zaklęcie rzucono, niż co dokładnie się stało. W mugolskim systemie, jak sądził Robert, coś takiego nigdy by nie miało miejsca. Oni jednak, w przeciwieństwie do czarodziejskiej społeczności, mieli trochę rozsądku, dzięki czemu wyprzedzali Ministerstwo o jakiś wiek w rozwoju.

— Ach tak, jeszcze raz usłyszę tekst, że "dzieciaków z mugolskich rodzin nie powinniśmy puszczać do Hogwartu, bo tak", to wyjdę z siebie i stanę obok — westchnął, po czym upił trochę herbaty.

Jako były Gryfon, który kumplował się w szkole z mnóstwem dzieciaków z mugolskich rodzin, absolutnie nie rozumiał sensu tej całej idei. Nie było różnicy w umiejętnościach czarowania u takich dzieciaków i u czystokrwistych. Kiedy to wygłaszał na sali obrad, słyszał potem, że jest mugolofilem. A jak mógł ich nie podziwiać? Jak mógł też uznawać tezy, które były sprzeczne z rzeczywistością? Jasne, nie należało rekwirować majątków czystokrwistych rodów, ale systemowa dyskryminacja była absolutnie nie na miejscu. Czarodzieje powinni byli jednoczyć się we własnej społeczności i starać się, by budować jak najbardziej stabilny system. Robert tylko czekał na moment, aż niektórzy schowają do kieszeni swoją dumę i zaczną pracować na rzecz modernizacji świata czarodziejów. Nie... to było tylko marzenie głupiego.

— Wiesz na jaką debatę czekam? Na obronę naszych kochanych walut. To zawsze jest niezła rozrywka, jeśli o funtach i galeonach mowa.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#4
25.04.2025, 09:37  ✶  
Oczywiście, że nie byli specjalnie dobrymi ludźmi. Bo w byciu prawnikiem, sędzią czy nawet politykiem nie do końca chodziło zwykle o to, żeby być dobrym. Chodziło o to, żeby być skutecznym. I przetrwać w urzędniczej dżungli.
Oboje trafili przecież do Ministerstwa jeszcze w czasach Tufta. Widzieli powolną radykalizację prawa za czasów Forinbrasa Malfoy’a. Lubiła te czasy, bo pozwoliły jej budować pomalutku swoją pozycję, wciąż pozostając pod opieką nieszczególnie liberalnego ojca - Philipa Croucha. Ot pyskata gówniara z  kodeksem, chroniona przez koneksje rodzinne i klątwę krwi.
Obserwowała wielkie roszady w 1963 i zaciskała zęby, kiedy ojciec wykorzystał chaos by przejść na wcześniejszą emeryturę. Była jedną z najmłodszych i w dodatku kobietą, kiedy usadzono ją w sędziowskiej ławie. Nie miała Nobby’emu do zarzucenia wiele - starał się. Osiągnął chyba wszystko co mugolak na jego miejscu mógłby osiągnąć. Krążyły plotki, że szybko awans miał zapewnić mu poparcie młodych, ambitnych sędziów. W jej przypadku odrobinę się przeliczył, bo gdy już podstawiono drobnej panience taboret przy mównicy to pierwsze słowa jakie z niej padły brzmiały “Wysoki Wizengamocie. Historia uczy nas, że nie każdy ruch naprzód jest krokiem we właściwym kierunku…” Tyle lat, a ona nadal pamiętała swoje przemówienie broniące statusu quo w debacie o reformie systemu więziennictwa. To i każde inne, dotyczące coraz bardziej rygorystycznego podejścia do osadzonych, zaostrzenia przepisów i ograniczenia możliwości powrotu do społeczeństwa.
Upór, charyzma i ubrany w łagodny uśmiech radykalizm bardzo szybko załatwiły jej szeptany po kątach tytuł dementora w spódnicy. Chociaż większość kolegów i koleżanek z sędziowskiej ławy zapewne zwyczajnie uznawała ją za kurwę bez grama empatii. I bardzo dobrze.

Pani Mulciber nie pochwalała zbytniego spoufalania się z mugolami. Nie pochwalała go, ale i nie piętnowała na głos. W Azkabanie wszyscy gnili podobnie, niezależnie od statusu krwi.
- Ktoś kiedyś powiedział… - Zaczęła z typowym dla siebie łagodnie protekcjonalnym tonem, który zazwyczaj poprzedzał jej najbardziej kontrowersyjne teksty. W tego typu równaniu “Kimś” była zwykle sama Lorien. “Kiedyś” z reguły oznaczało, że mówi co ma właśnie na myśli.- że czysta krew nie czyni nikogo mądrzejszym, ale daje grunt, na którym wiedza może wyrosnąć bez wstydu. Prawica nie odmawia niemagicznie urodzonym talentu, tylko korzeni i szacunku do naszych tradycji.- Przyłożyła dłoń do piersi na wysokości serca.- Wierz mi, nikogo niż mnie nie męczy bardziej kolejny krzykacz na sali, zwłaszcza, kiedy pluje mi do ucha.

Pamiętała pomysł Roberta o zmianie definicji zaklęcia niewybaczalnego. I pamiętała też jaką wywołało to głęboką dyskusję, która szybko z poziomu prawniczego zeszła na ideologiczny i filozoficzny. Zaklęcia niewybaczalne wiązały się u podstaw z czarną magią; obawiano się głównie dowolności interpretacji i samowolki prawniczej; zarzucano wzrost społecznej destabilizacji, gdzie przeciętny czarodziej będzie obawiał się bronić, bo rzucone w emocjach depulso zostanie potraktowane jak Avada jeśli jego przeciwnik trafi w mur i roztrzaska sobie głowę. Z drugiej strony próby zdjęcia takiego cruciatusa z listy wydawały się kompletnie absurdalne.
Uśmiechnęła się szczerze słysząc na jaką konkretnie debatę jej miły kuzyn czeka.
- Będziesz przemawiał?- Zagadnęła. Odchyliła się lekko do tyłu na krześle, chwilę pogrzebała w jednej z szuflad swojego biurka. W końcu wyciągnęła z niej parę kartek - ewidentnie szkic jej własnego, przygotowywanego na tą okazję roboczo zatytułowanego “Galeon to nie funt: Ryzyko przenoszenia mugolskich kryzysów do magicznego świata i krytyka zbytniego otwarcia się na niemagiczne systemy walutowe.”. Wszędzie tam gdzie w grę wchodził pieniądz, wchodziły też interesy Prewettów i fundacji, nad którymi Lorien trzymała prawniczą pieczę. Przesunęła kartki po blacie biurka, gdyby Robert miał ochotę się z nimi zapoznać.

I pewnie ta ich miła dysputa mogłaby trwać przynajmniej aż do powrotu na salę sądową, gdyby nie nagłe i wyraźne poruszenie na korytarzu. Początkowy szum zmienił się w coraz głośniejszy harmider. Spojrzała na zegar przy drzwiach - było ledwo przed 20. O tej godzinie już dawno w Ministerstwie panował spokój. Jeszcze w dodatku w piątek? Tymczasem ewidentnie ludzie biegali po korytarzach, przekrzykując się i głośno dyskutując
- Co się tam dzieje? - Machnęła różdżką, prostym zaklęciem zaganiając większość dementorków z powrotem do makiety i zamykając je pod szklanym kloszem. Ale nie miała ewidentnie serca odesłać tego, który wciąż tulił się jej do szyi, na wpół schowany pod kołnierzem szaty.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#5
02.05.2025, 15:48  ✶  
Jako osoba do cna czystokrwista, Robert wiedział, że mówienie o kulturowej wyższości czystków było w gruncie rzeczy chuja warte. Dobre obyczaje za kulisami zmieniały się w paskudną małostkowość, a prawdziwą edukację zastępowało posiadanie odpowiednich kontaktów. Może on też wybił się na reputacji rodziny, ale w samym Ministerstwie nauczył się wszystkiego sumiennie i starał  się być dobry w swojej pracy. Nie zaniedbywał posiedzeń, wypełniał wszystkie swoje obowiązki. No, ale nie należał do prawicowego stronnictwa. Zawsze skłaniał się w stronę progresywną, liberalną. Nie chodziło o to, by łączyć światy, tylko, by nie pozostawać w tyle. Może wiara w coś takiego jak rozwój była w dzisiejszych czasach trochę naiwna, ale nie wtedy, gdy tkwiło się w dziewiętnastym wieku, a mugole mieli broń, która mogła rozłożyć całą ich cywilizację na najmniejsze cząsteczki. I to bez żadnej magii. Nie było dobrego powodu, dla którego świat czarodziejów pozostawał tak cholernie zacofany. W dodatku, to mugole mieli wspaniałe podstawy swojej cywilizacji. Robert czytał pisma Monteskiusza i Locke'a, Rousseau i Rawlsa. Idee, które reprezentowali również idealnie można było wpasować w czarodziejski świat. Trzeba było tylko chcieć.

— Będę, ale dali mi tylko dziesięć minut — westchnął ciężko. — Chciałem powiedzieć więcej, ale powiedzieli mi, że nie jestem doświadczony w ekonomii. Dłużej będą mówić za to nasi koledzy, którzy prowadzą na boku krzywe interesy. Nie sądzę, żeby się teoretycznie przygotowali.

Pomyśleć, że Robert, który w Hogwarcie był duszą towarzystwa, teraz w pracy został takim zrzędą. Miał ku temu oczywiście nieodzowne podstawy, bo trudno było znaleźć bardziej toksyczne środowisko pracy niż Wizengamot. Takie relacje, jak jego i Lorien, zdarzały się raczej rzadko. Uprzejmości, które wymieniano nawet ze stronnikami były zazwyczaj sztuczne i przepełnione leżącymi gdzieś pod spodem motywami. Byle kogoś złapać za słowo lub znaleźć na kogoś haka. Coraz mniej dziwił się, że miał problemy psychiczne przy pracy w tym miejscu.

Nagle na korytarzu zrobił się zamęt. Dziwne, bo zwykle o późnej godzinie było mało pracowników administracyjnych i stażystów. Ludzie byli już zbyt znużeni, by robić afery. W dodatku sami ludzie z biur byli o wiele bardziej normalni niż sędziowie.

Robert wyjrzał na korytarz i zobaczył stażystę, który już zmierzał do gabinetu Lorien.

— Hej, Harry, o co chodzi? — zapytał chłopaka, który wyglądał na cholernie spanikowanego. Sędzia wpuścił go do pokoju kuzynki.

— Ataki! Znaczy... są doniesienia o atakach. W Londynie widziano Śmierciożerców i... Boże, oni... — Harry wyglądał na spanikowanego. Robert rozumiał to. Chłopak był jednym z bardzo niewielu stażystów mugolaków w Wizengamocie. Był też prawniczym geniuszem i Crouch wróżył mu świetną karierę. O ile oczywiście nikt nie uzna, że status krwi wykluczał go z pełnienia jakiejkolwiek prestiżowej funkcji.

— Hej, młody, spokojnie — Robert położył mu rękę na ramieniu. — Powiedz, co się dzieje.

— Ja... Dokładnie nie wiem o wszystkim, ale do aurorów doszły doniesienia o podpaleniach właśnie przez Śmierciożerców. Podobno sytuacja eskaluje... — powiedział Harry, a Crouch spojrzał na Lorien.

Był to, jak widać, koniec ich przerwy. Już zaraz zapewne miało być zwoływane kryzysowe posiedzenie. A sam Robert... jeszcze nie do końca wierzył w to, co słyszał. A może po prostu wszystkie te szkolenia sprawiły, że od razu wchodził w tryb postępowania kryzysowego? Był sędzią, miał autorytet. Nie mógł pozwolić sobie na panikę.

A co jeśli Hogwart był atakowany? Nie. Robert wiedział przecież, że Szkoła Magii i Czarodziejstwa była doskonale strzeżona. Enid była bezpieczna. Natomiast sprowadzanie jej do Londynu byłoby absolutną głupotą.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#6
05.05.2025, 08:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.05.2025, 08:22 przez Lorien Mulciber.)  
Krzywe interesy, huh?
Uśmiechnęła się niewinnie, jakby nie dowierzała, że ktoś z Wizengamotu mógłby być uwikłany w jakieś krzywe akcje. No bo jak to tak… Stać na służbie ochronie prawa i robić nielegalne biznesy na boku? Oburzające! Nie. Komu jak komu Lorien wyjątkowo zależało na utrzymaniu istniejącej polityki finansowej kraju, ze wszystkimi jej lukami prawnymi.
Ale teraz mieli inne problemy.

Przezornie, gdy tylko Robert otworzył drzwi do gabinetu, czarownica machnęła różdżką, zagarniając resztę swoich demonicznych pociech z powrotem pod szklaną gablotę. Ostatnie czego potrzebowali o tej godzinie to masowa ucieczka strażników z więzienia. Nawet jeśli miniaturowych. Nawet jeśli z makiety.
Jedynie jej pieszczoszek nadal siedział wtulony w zagłębieniu między szyją, a ramieniem czarownicy, prychając i sycząc gniewnie na stażystę, który stanął w progu gabinetu.
Cmoknęła, łaskocząc wredną, ewidentnie magirasistowską (czy zaczarowane dementorki w ogóle rozumiały głęboki, wysoce skomplikowany koncept czystości krwi i sporu wynikającego zeń sporu leżącego u podstaw systemu? Absolutnie nie, ale jak to się mówi - jaka matka taka natka czy coś) dziadygę po brzuszku ukrytym pod pelerynką (o ile w ogóle takowy brzyszek posiadał).
No już, już, po co te nerwy.
Zmrużyła oczy. Harry… Harry… Biedny Harry. Taki młody, tak przeinteligentny. Szkoda, że zrodzony z takich rodziców.

Odstawiła na stół kawę. Ataki… Podpalenia… Śmierciożercy… W milczeniu spoglądała to na kuzyna to na stażystę. Nie przywykła wierzyć pierwszym lepszym mugolakom w kwestiach tak ważnych, ale ten tutaj wydawał się mocno spanikowany. To nie brzmiało jak jakiś głupi żart jaki mogli mu wyrządzić koledzy. Starając się ograniczyć drżenie rąk, zgarnęła wszystkie istotne dokumenty do szuflady biurka - jakby to teraz miało znaczenie. Ale miało - dla Lorien miało. Każda taka nieistotna rzecz miała znaczenie, gdy zajmowała jej ręce i pozwalała myśleć. Dlaczego teraz, dlaczego dzisiaj. Co z rodzicami? We Włoszech jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie. Alexander? Był w pracy? Powinna sprawdzić? Czy do DT dotarła informacja? Morpheus? Przygryzła wnętrze policzka. Co z Anthonym?
- Siadaj.- Poleciła ostro chłopakowi. W między czasie wyciągnęła z torebki fiolkę eliksiru na uspokojenie, ale jeśli Harry naiwnie wierzył, że to dla niego, to srogo się pomylił. Wypiła zawartość buteleczki, plus minus dwie porcje. Potrzebowała zachować trzeźwość umysłu, choć przez parę godzin. Odczekała aż usiądzie na miejscu wcześniej zajmowanym przez Roberta.- Jeśli to jest jakiś… jak to teraz młodzież mówi… prank, to lepiej przyznaj się teraz.
Chłopak skulił się, roztrzęsiony jeszcze bardziej.
- N-Nie! Przysięgam!- Wydukał.- Podobno… całe ulice płoną… Pokątna! Horyzontalna! No wszystko! N..Nie kłamię.

Jakby na potwierdzenie jego słów przez drzwi wsadziła głowę młoda dziewczyna z BUMu. Ledwo co po kursach.
- Pani Mulciber! Panie Crouch! Muszą się państwo natychmiast ewakuować! - Starała się zachować powagę i profesjonalizm, ale widać było po niej roztrzęsienie.- Londyn został zaatakowany!
Jak szybko się pojawiła, tak szybko uciekła. Lorien wreszcie podniosła się z krzesła, biorąc swoją różdżkę i torebkę. Dementorek wtulił się mocniej w jej szyję próbując nie spaść.
- Harry, mój złoty chłopcze... - Głos Lorien wybrzmiał nagle bardziej słodką nutą. Jak zawsze, kiedy czegoś od kogoś chciała, doskonale wiedząc, że ów ktoś nie będzie w pozycji, żeby odmówić. Podsunęła chłopakowi pod nos miseczkę karmelków.- Poczęstuj się.- Odczekała aż chłopak niepewnie weźmie jednego cukierka. Utkwił wzrok w dementorku, który... właśnie wymachiwał mu małą, trupią piąstką. A przynajmniej tak to wyglądało, bo któżby tam mógł wiedzieć, że za parę lat mugole to podłapią, a sam gest okrzyknięty zostanie mianem "Kozakiewicza" po jakimś polskim tyczkarzu. No na pewno żadne z nich. - Odpocznij tu moment, a potem… Zjedź na dół. Zajrzyj do sal Wizengamotu, w niektórych trwają posiedzenia… I upewnij się, że wiedzą też o sytuacji w Departamencie Tajemnic.
Odstawiła miseczkę z powrotem na blat biurka dopiero, gdy stażysta (wyraźnie przerażony wizją zaczepiania kogokolwiek z Departamentu Tajemnic), pokiwał niemrawo głową. Uśmiechnęła się szeroko. Zuch chłopak.

- Robercie musimy iść.- Narzuciła na ramiona swoją pelerynę, schowała różdżkę do kieszeni. Złapała kuzyna pod ramię. Nie była do końca pewna co powinni zrobić dalej, ale wpierw należało się wydostać z II piętra póki jeszcze była ku temu okazja. Kiedy zaczną tu wpadać aurorzy, BUM i pomniejsi urzędnicy… Wolała uniknąć tłoku jeśli była w stanie. Więc atrium. Atrium brzmiało jak dobry punkt wyjścia.
Z zaskakującą jak na kogoś jej gabarytów siłą, wyciągnęła Crouch’a na zewnątrz, zostawiając w środku roztrzęsionego stażystę.

Koniec sesji

// używa podwójnej porcji eliksiru na uspokojenie, w celach czysto zapobiegawczych - założyłam, że parę fiolek ma zawsze na podorędziu w pracy, bo jednak maledictusem jest od dzieciństwa, jest względnie odpowiedzialną osobą, a przewaga bogacz raczej gwarantuje, że ją na eliksiry stać.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Lorien Mulciber (2046), Robert Albert Crouch (1626)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa