09.05.2025, 23:30 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.05.2025, 13:26 przez Alastor Moody.
Powód edycji: Nie dogadaliśmy się do przebiegu tak dobrze jak myśleliśmy, sens posta został zachowany, usunęłam z niego liczbę mnogą.
)
Eden & Alastor
Spalona Noc
Spalona Noc
Na rogu jednej z bocznych uliczek, nieopodal stacji metra, znajdował się jego ulubiony bar. The Loft przyciągał go w niemalże każdy wolny piątek, wliczając w to yulową wigilię kilka lat temu, za co dostał tak potężną wiązankę, że śniła mu się jeszcze przez kilka dni. Miejsce to było niepozorne, wciśnięte pomiędzy zamknięty kiosk z wybitymi oknami i sklep z używaną odzieżą. Lubił w mugolach to, że najwyraźniej nie miało to dla nich żadnego znaczenia – bo niby okolica była skromna, ale wnętrze tętniło życiem.
Lato się kończyło. Wieczory przestały być tak ciepłe i duszne, a Moody nieszczególnie tęsknił za zapachem mokrej cegły, który towarzyszył każdej sierpniowej burzy. To wszystko sprzyjało zabawie w środku. Przechodnie znikali w drzwiach knajp, kin i mieszkań, a The Loft ledwo mieściło wszystkich zainteresowanych – nikogo nie obchodziły półmrok przełamany złotym światłem starych żarówek w drucianych kloszach i drewniane ściany przesiąknięte dymem. Liczyły się tanie, jasne piwo z lokalnych browarów i jazz, a może raczej królujące dzisiaj lindy hop – oba lekkie, orzeźwiające i wyjątkowo (jak Eden zdążyła się już przekonać) alastorowe.
Wszystko wokół ich dwójki pulsowało – bo znajdowali się na środku parkietu zbyt długo, a starszy Moody wlał w nich o jedno piwo za dużo – światło, dźwięki, rozmowy, muzyka – to był wieczór, w którym nikt nie potrzebował magii, bo wszystko co najważniejsze działo się właśnie tutaj, na tym parkiecie, kiedy usłyszeli krzyk.
– Śnieg pada we wrześniu! Rozumiecie to kurwa?! Śnieg we wrześniu!
Alastor zatrzymał się, wciąż obejmując Eden w pasie. Już nie prowadząc kobiety w tańcu, na który powoli brakowało im sił, ale z jakiegoś powodu żadne z nich nie odważyło się jeszcze zaproponować pójścia do domu.
Mężczyzna zmrużył oczy, przypominając sobie słońce przetaczające się po bezchmurnym niebie ledwo kilka godzin wcześniej. Spodziewał się dzisiejszego wieczoru co najwyżej lekkiej mgiełki rozświetlanej przez uliczne latarnie, kiedy będzie ciągnął je do mieszkania przy Charing Cross Road. I ktoś inny mógłby pomyśleć, że Moody jak większość osób weźmie to za pijackie majaki, ale oto nadchodziły zmarszczenie brwi i spięcie mięśni barków – on naprawdę przybrał tę samą pozycję, jaką przybierał będąc na tropie!
Brakowało tylko, żeby to powiedział, jedną z fraz, jakie wypowiadał niczym mantry…
fear is the mind-killer.