• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[08.09.1972] Gruszki w popiele

[08.09.1972] Gruszki w popiele
Z pierwszych stron gazet
I just wanted you to know
That baby, you the best
Wysoki mężczyzna, mający ok 183 cm wzrostu, niebieskie oczy i blond włosy. W towarzystwie przyjaciół i zaciszu własnego domu zapuszcza brodę, którą goli na poczet zdjęć do gazet i wydarzeń towarzyskich. Jowialny człowiek, który zazwyczaj uśmiecha się do wszystkich niezależnie od sytuacji.

Bertie Bott
#1
17.04.2025, 22:18  ✶  
Tak to już w bywało, że porządne gospodarstwo zabierało sporo czasu z życia jego właściciela, ale Bertie nigdy nie narzekał na to, że miał dużo roboty. Podobno praca uszlachetniała i zdawać by się mogło, ze Bott brał sobie tę maksymę do serca, a dodatkowo czerpał z fizycznej, nieprzystojącej czarodziejom pracy, faktyczną przyjemność. Było coś miłego w tym uczuciu które pojawiało się, kiedy można było oglądać jak coś było tworzone własnymi dłońmi. Magia była zwyczajnie łatwa. Poręczna - owszem, ale nawet jeśli czerpała z emocji, to dla niego z pewien sposób też obdzierała z nich pewne czynności.

Tego wieczora nie był sam, bo towarzyszył mu jeden z jego pracowników, którzy pomagali mu i zajmowali się gospodarstwem pod jego nieobecność. Kochał Dolinę, ale równie dużo czasu spędzał w Londynie i innych miastach, wszędzie tam gdzie wywiewały go cukiernicze popisy i zaproszenia. Był rozchwytywany, ale nie narzekał. W końcu sam doszedł do tego, wykuwając swój sukces z cierpliwością i szczyptą szczęścia.

Spojrzał na mężczyznę, ocierając zwilgotniałe czoło wierzchem dłoni, a potem sięgnął spojrzeniem wzdłuż padoku; niebo czerwieniło się i ciemniało, więc powinni kończyć pracę i zwijać się do domu.
- Co powiesz na piwo, zanim wrócisz do domu? - zapytał, uśmiechając się jowialnie. - Własnej roboty, mój eksperymentalny przepis. Tym razem postanowiłem dodać nieco raptuśnika, odpowiednio zmniejszając dawkę. Liczę na przełom i że nie zaśmiejemy się do nieprzytomności!
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#2
23.04.2025, 10:02  ✶  
Joshua nie był zajęty sprawami nieba. Był skupiony na ziemi jak bogini Matka przykazała. Ta błogosławiła mu dobrą pracą, nawet jeśli zbyt często był pytany o zmarłe małżonki swojego dobrodzieja, do tego stopnia, że jego własna córka jednego razu zarzekając się, że chce być pomocą dla ojca, zaczęła przekopywać ogródek w poszukiwaniu zwłok nieszczęśnic.

Joshua nie dawał wiary plotkom i ploteczkom, nie spoglądał na każdą damę odwiedzającą pana Botta jak na potencjalną panią Bott numer cztery. O nie! Nic sobie nie robił też z dziwacznego zachowania jego gości, bo to nie była jego sprawa.

On pracował z ziemią i był bardzo dumny z tego powodu, ponieważ w tym roku ziemia oddawała mu podwójnie. Właściwie potrójnie. Właściwie to poczwórnie i jeszcze więcej, choć tu jednak trzeba było odjąć nieco jej dobrodziejstwu, żę tak jak wzrastały plony, tak też i chwasty obok. Ziemia nie musiała ich rozróżniać, będąc sprawiedliwą dla każdej roślinki. On jednak - zobowiązany wobec swojego pracodawcy - uwijał się przez cały sezon jak mróweczka angażując gromadkę swoich latorośli (poza najmłodszą córą po jej niechlubnych wykopkach) do tego aby utrzymać gospodarstwo pana Botta schludne i wzbudzające zazdrość w sąsiadach.

Był dumny ze swojej pracy, ale też trochę cieszył się, że teraz będą pracowali ze zbiorami, a potem nastanie upragniony przez wszystkich zimowy odpoczynek.

Otarł rękawem koszuli pot ze swojego grubymi bruzdami czasu przeoranego czoła.
– Pan czyta mi w myślach, piwo to jest to, czego zdecydowanie nam dziś trzeba. – szeroki dobroduszny uśmiech zakwitł na zmęczonej twarzy, gdy mężczyzna wsparł się na widłach. Magia magią, ale czasem trzeba było też pomachać ramionami, spocić się. Poczuć częścią ziemi. – Takie zimniuchne i takie bąblowane jak to pan tylko potrafi zrobić te raptuśne bombelki. – Choć był umęczony, to kochał swoją pracę między innymi i za takie momenty. Był lojalny i oddany swemu pracodawcy. Testowanie piwa zawsze też lepsze było niż testowanie jego fasolek. Oczywiście nie dawał wiary plotkom, ale trzem paniom Botta ziemia już lekką była. – Zwiozę tylko tę ostatnią kupę na kompost, po tym jak go poszerzyłem powinno się tam wszystko zmieścić. Zalęgły się pod nim gnomiszcza, ale są tak nażarte, że tylko jeden wentylacyjny szyb żem znalazł... – zawiesił głos, stwardniałymi od roboty palcami łapiąc drążki potężnej taczki, która runami tak czarowała swą zawartość, aby przyklejać źdźbła do siebie i nie gubić ich w drodze.
Z pierwszych stron gazet
I just wanted you to know
That baby, you the best
Wysoki mężczyzna, mający ok 183 cm wzrostu, niebieskie oczy i blond włosy. W towarzystwie przyjaciół i zaciszu własnego domu zapuszcza brodę, którą goli na poczet zdjęć do gazet i wydarzeń towarzyskich. Jowialny człowiek, który zazwyczaj uśmiecha się do wszystkich niezależnie od sytuacji.

Bertie Bott
#3
15.07.2025, 17:05  ✶  
Ten rok był dobrotliwy, jeśli chodziło o plony i Bertie każdego dnia był wdzięczny za to, że miał obok siebie Joshuę. Jakimkolwiek jednak wielkim optymistą by nie pozostawał, jakaś jego część nie mogła się martwić, kiedy dłonie zbierały kolejne dary matki matki natury. Magia nie działała tak jak powinna, wnikając w glebę i zmieniając dotychczasowy porządek. Bott nie był pewien czy na dobre czy może gorsze, jednak póki Alastor nic na ten temat nie mówił, próbował zachowywać spokój. Spokój, kiedy trzeba było przerobić cztery razy większe zbiory. Spokój, kiedy trzeba było odjąć cztery razy więcej plew. Spokój, kiedy znajdywali zmienione, nieco straszne okazy, z których niektóre były chętne odgryźć rolnikom ręce.

- Ah, schlebiasz mi Joshua - prawie się zarumienił, słysząc jak to on tylko może te bąbelki zrobić. - Ale nawet nie wiesz jak cieszy mnie, że moja propozycja przypadła ci do gustu. Piwo bowiem, najlepiej pić w towarzystwie - uśmiechnął się delikatnie, jakby nagle przemawiała przez niego jakaś stara ludowa prawda. - Ah, gnomiszcza - machnął ręką. Mogły być problemem, faktycznie, ale u Botta jedzenia było pod dostatkiem, na tyle że nawet szkodniki nie do końca spełniały rolę no... szkodników. - Póki nie rozprzestrzeniają się dalej, nie martwiłbym się nimi aż tak bardzo. To też stworzenia boże.

Bott kiwnął głową i ruszył do domu, pozwalając by Joshua zajął się ostatnim zrzuceniem taczki na kompost. On sam zagłębił się w posiadłości, z miejsca kierując do kuchni i z lodówki wyciągając dwie butelki ostatniej partii raptuśnikowego piwa. Zabrał jeszcze otwieracz i ruszył na nowo na dwór, przez moment może wahając się czy nie poczekać na werandzie, ale ostatecznie stwierdzając że im szybciej zimne piwo trafi w ręce Joshuy, tym milej dla wszystkich. Dlatego ruszył, długimi krokami przemierzając trawę w kierunku stodoły, gdzie zwykle odstawiali taczkę. Czerwieniejące niebo pociemniało nieco, ale Bott nie zwrócił na to większej uwagi - przecież noc nadchodziła coraz szybciej i zaraz się z nimi przywita.
- Proszę bardzo, jedno raptuśnikowe zimne raz - uśmiechnął się do Joshuy i podał mu butelkę. - Proszę, nie śpiesz się i rozsmakuj. Potrzebuję rzetelnej opinii.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#4
12.08.2025, 14:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.10.2025, 21:24 przez Dearg Dur.)  
Im dalej było od ziemi i roślin, tym bardziej czuł zmęczenie. Tegoroczny dziki rozrost dał mu się mocno we znaki i dobrze, że na jego własnej gospodarce synowie dzielnie pomagali żonie, a córka ogarniała domostwo. Inaczej nigdyby nie dali rady, bo tak jak rośliny mile widziane rosły szybko i sprawnie, tak i te... niemile widziane, albo i nigdy nie widziane, których magia zdawała się tak chaotyczna jak szkodliwa. Ile razy spluwał przez lewe ramię, w domie rył runy obronne, opalał włosy domowników po kątach w gromnicy poświęconej Matce? Od Lammas nieco się uspokoiło, ale i tak urobiony był po czubek pomarszczonego czoła.

Dlatego chwila dechnięcia z panem Bootem bardzo mu była w smak i to piwo... tak cudownie chłodne. Złotowłosy chłopak wzbudzał w nim najcieplejsze myśli, choć oczywista nie raz i nie dwa wyklinał nań w domu za ilość pracy i szalonych pomysłów. Te pomysły jednak przyniosły mu sławę i bogactwo, a dobremu staremu Joshowi to cudownie wspaniałe ekstatyczne...

– Mm... mmmMHmmm... – na razie nic nie mówił, na razie degustował, próbując swoje krzaczaste brwi ściągnąć w kontemplacji trunku, który już był niebem zamieszkałym w jego ustach. Skwar i zmęczenie potęgowały tylko to poczucie niebiańskości i ulgi, która rozlewała się przyjemnym dreszczem po całym ciele. O ileż wolał skroploną chłodną wodę na szkle aniżeli skroplony pot na własnym czole? O ileż bardziej i wspanialej było tak delektować się słodkim, ale nie za słodkim pociągniętym kwaskową goryczką, ale tak nie za bardzo tak idealnie... Próbował być bardzo profesjonalny i rzetelny, zgodnie z życzeniem swojego pracodawcy, ale po minucie utrzymywania fasady rozpłynął się w błogości. – Najlepsze jakie dotąd piłem... – wyszeptał z nabożną czcią, ocierając spierzchnięte od słońca wargi.
Z pierwszych stron gazet
I just wanted you to know
That baby, you the best
Wysoki mężczyzna, mający ok 183 cm wzrostu, niebieskie oczy i blond włosy. W towarzystwie przyjaciół i zaciszu własnego domu zapuszcza brodę, którą goli na poczet zdjęć do gazet i wydarzeń towarzyskich. Jowialny człowiek, który zazwyczaj uśmiecha się do wszystkich niezależnie od sytuacji.

Bertie Bott
#5
17.09.2025, 02:17  ✶  
Bertiemu zdarzało się żałować, że nie miał dzieci. Nigdy nie chciał ich mieć, albo raczej nie była to najważniejsza dla niego rzecz, a przez to nie zabiegał o to tak samo przy pierwszej, jak i ostatniej żonie. Kochał je wszystkie tak samo, nie zmuszając do niczego, ciesząc się ich szczęściem i opłakując ich tragedie. Nie komentował też niedorzecznych plotek na temat fasolek, które były z nimi związane, ale... Ale czasem kiedy patrzył na swoje gospodarstwo to odzywał się w nim ten wewnętrzy, strasznie silnie chwytający za serce rolnik, który chciałby razem z rodziną uprawiać tę ziemię, która wpadła mu w ręce. Zazdrościł więc czasem Joshule, albo zastanawiał się czy nie powinien może postarać o adopcję - już nie dlatego, ze potrzebował rąk do pomocy, bo to było absolutnie niedorzeczne i Bertie o tym wiedział, ale po to by nie być samemu. Bo nienawidził być na tym świecie sam.

Może dlatego był tak ekspresyjnym człowiekiem. Tak bardzo wciskał się gdzie tylko mógł, zapychając każdą szczelinę ciszy i niezręczności swoją obecnością. Uwielbiał, kiedy Joshua mu pomagał, kiedy mógł pogawędzić z jego żoną, poprzewracać siano z jego synami, albo podzielić się z jego córką jakimś kucharskim sekretem. Wysyłał im nawet czasem to, co rodziła jego ziemia, bo przecież sam nie był w stanie tego wszystkiego przejeść, nie kiedy jego własna kariera była tak rozbujana i wymagała jego nieustannej uwagi.

Bott uśmiechnął się, przyciskając butelkę do ust i pociągając kolejny łyk. Bąbelki zatańczyły na języku, wprowadzając przyjemny stan błogości i poprawiając humor - idealnie jednak, by nie wywołać napadu śmiechu, o który łatwo można było przy kontakcie z nieprzerobionymi plonami tego drzewa. Było idealne.
- Dziękuję - odpowiedział Bertie, kiedy usta rozciągały się wciąż z magicznym uśmiechu. Na szczęście nie takim, który zakrajał o niepokojący lub niemożliwy do stłamszenia. - Twoje słowa dodają mi zawsze skrzydeł i, prawdę powiedziawszy, są lepsze od niejednego, nadętego krytyka. Jeśli chcesz, mogę ci dać skrzynkę tej partii, żeby zabrać do domu - zaproponował mężczyźnie, sącząc zaraz kolejny łyk, bo po pracy tego typu orzeźwienie, było niczym błogosławieństwo samej Matki.

Ale sama Bogini chyba nie patrzyła tego dnia na nich aż tak przychylnie, jak można było się spodziewać. Nie, nie na nich - na cały kraj, ale tego Bertie nie mógł jeszcze wiedzieć. Promienie słońca świeciły w twarz, stanowiąc przyjemny akcent na koniec dnia, ale coś było nie tak. Coś niosło się z wiatrem. Jakiś niepokój, który blondyn dopiero po chwili zidentyfikował jako popielny zapach, który nasycił się w powietrzu, gdy zaczęły opadać pierwsze płatki. Płatki?
- Co to? - Bertie zmarszczył brwi i wyciągnął dłoń. Kłębiące się na niebie chmury były ciemne i nie złowróżbne, ale palce chwytały coś jeszcze. Śnieg? Tylko czemu roztarty w palcach robił się szarawy?
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#6
08.10.2025, 21:34  ✶  
– Och... och bardzo dziękuję. Żona będzie zachwycona! Z pewnością podkradnie mi kilka butelek na to jej spotkanie kółka garncarskiego, co te baby nie wymyślą! Teraz niedawno w Dolinie przyjachała miastowa z Londynu i miesza tym kobitkom w głowie. Karze uwolnić artystyczne dusze i malować talerze. A nierówne to! A chropowate! I to ponoć takie właśnie ma być! Kolory moja kochana ładne przynajmniej dobiera, o nawet przypomniałem żem sobie, że miałem przynieść jeden wazon. Paskudnie krzywy, nie to co ta piękna butelka... – przejechał kciukiem po szkle, choć w sumie dłoń miał tak spracowaną latami uczciwej pracy, że zapewne uczuł jedynie trochę wilgoci, aniżeli fakturę wspomnianej butelki. – No ale kolory ładne. Pomarańcze i czerwienie, jak najprzedniejszy sok warstwami lany, że truskawka najpierw a potem trochę gruszki i pomarańczy. Ładne takie... awangatowe. – musiał chwile poszukać słowa, a gdy ono padło, nie zastanawiał się już bardziej, czy wypowiedział je poprawnie. Zamiast tego skupił się na smaku boskiego napoju, którym uraczył go jego zleceniodawca. Praca dla Bertiego Botta to były same i jedyne przyjemności. Zarówno w trakcie, jak i w takich chwilach jak ta, pełnych pokoju i zapracowanego odpoczynku.

A potem...


...coś się zmieniło.


Najpierw jego dobrodziej zmarszczył czoło i wlepił w coś oczy. Jego pytanie samo w sobie proste, napełniało niepokojem, który nie mógł pozostać obojętny. Joshua dźwignął się ze swojego siedziska i odstawił na stolik napitek. Zimną od szkła ręką przetarł czoło, odwracając się w tym samym kierunku.

– Burza jakaś? A przeca nie pachnie deszczem... – zaciągnął się mocno, a potem - podobnie jak gospodarz - wyciągnął rękę przed siebie czekając aż płatek "śniegu" na nią spadnie. Ale to nie był śnieg. – Pożar...? – to nie było ani pytanie ani stwierdzenie, ale Joshua miał zbyt wiele lat na swoim karku, by nie rozpoznać popiołu. – Złe znów dybie na Dolinę...– jęknął, nie mając bynajmniej świadomości jaka będzie skala tego, czego początku byli obaj świadkami. Ale był mieszkańcem Doliny. Pamiętał wszystkie dziwa, które działy się w trakcie Beltane. Wiedział o widmach. Wiedział o zagrożeniu... – Muszę... musżę zebrać swoich – stał wciąż wbity w ziemię. Toć ten cały Voldemort nie mógł tu zrobić wulkanu po środku Kniei, a jedna z jego latorośli opowiadała mu właśnie o wulkanach, że tak jest niedługo przed erupcją. Nie mógł prawda? A może?
Z pierwszych stron gazet
I just wanted you to know
That baby, you the best
Wysoki mężczyzna, mający ok 183 cm wzrostu, niebieskie oczy i blond włosy. W towarzystwie przyjaciół i zaciszu własnego domu zapuszcza brodę, którą goli na poczet zdjęć do gazet i wydarzeń towarzyskich. Jowialny człowiek, który zazwyczaj uśmiecha się do wszystkich niezależnie od sytuacji.

Bertie Bott
#7
09.10.2025, 03:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.10.2025, 03:28 przez Bertie Bott.)  
- Ależ przecież nie ma za co - Bertie z pewnym zdziwieniem zdawał się odkrywać przy swoim pracowniku na nowo, i za każdym razem kiedy się to zdarzało, że ten momentami mówił jeszcze więcej niż on. Miło tak było zostać zalanym potokiem słów, który wlewał się uszu i przyjemnie drapał w umysł, szczególnie przez te pochwały i zapewnienia, że inni też będą zachwyceni. Bott milczał jeszcze z innego powodu, mianowicie prostego faktu, że sam by się na takie kółko garncarskie zapisał i że w ogóle je przegapił to była okropna tragedia. Wierzył też w ogólną emancypację kobiet, może dlatego że wykonywał zajęcie które przez wielu było uważane za babskie - bo to baba przecież w kuchni stać powinna! - Proszę pamiętać następnym razem o tym wazonie, ja go bardzo chętnie postawię w pokazowym miejscu - zapewnił Joshue, bo on wcale taki nie był, żeby nie doceniać rękodzielnictwa a do tego kłamać w takich sprawach. - I w sumie truskawki, gruszki, pomarańcze... a, może zrobię taki na następny raz? Przyjmie się tak samo dobrze jak piwo? - uśmiechnął się, podpytując troszkę chytrzy mężczyznę.

I wszystko było dobrze i tak jak być powinno. Bertie zaśmiał się, a potem pociągnął kolejny łyk piwa, a potem spojrzał w niebo i zadał to swoje zdziwione pytanie. Już nie było tak dobrze. Patrzył na swoją dłoń, na roztarty pył i myślał - dość intensywnie, biorąc pod uwagę że mówił absolutnie nic, ale próbował jakoś zidentyfikować to, co się właśnie działo. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy, oprócz niepokojących wniosków że właśnie kończył się świat. Przestąpił z nogi na nogę, czując jak butelka wydaje mu się strasznie niezręczna, a z drugiej strony wydawała się niewypowiedzianym ratunkiem. Trzymał się jej mocno, czuł jej gładkość i chłód i w jakiś sposób go to uspokajało. Uziemiało. Te okropne rozważania szybciutko od siebie odsunął, bo to było tylko trochę niemożliwe. Z resztą, wyrwał go z zawieszenia Joshua.

- To musiałby być ogromny pożar - powiedział cicho, powoli, rozglądając się po linii drzew. Nic nie dymiło, jeszcze, ale niebo było szare i nieprzyjemne. Niewłaściwe. Pożary pojawiały się znikąd, szczególnie gdy było sucho, ale równie szybko mknęli do nich strażacy, a za nimi ostrzeżenia w szczególności dla tych, którzy znajdowali się w strefie zagrożenia. - Tu się akurat zgodzę - złe już otaczało Dolinę. Czaiło się między drzewami i nawet powoli zaglądało do okien. Joshua jednak nie wiedział, że to złe w lesie, było tam już dawna. Bardzo dawna i jeszcze wcześniej niż sięgała tragedia Beltane. - Dokończę tutaj. Zbiorę zwierzęta z dalszych pastwisk, żeby były bezpieczne z dala od linii drzew. A ty pędź do domu Joshua, trzeba się nimi też zająć. Ostrzec, policzyć... jak skończę tutaj to postaram się do was dotrzeć i pomóc, jeśli będzie trzeba, dobrze? - dłoń Bertiego spoczęła na ramieniu pracownika. Był nieco wystraszony, ale pewny w tym co mówił. Potrzebowali planu, jakiegoś przynajmniej, a ten wydawał się najodpowiedniejszy. Bo co innego mieli teraz zrobić?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Bertie Bott (1510), Dearg Dur (1054)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa