Pozbycie się wszystkich niewiadomych, to misja z rodzaju tych niemożliwych. One zawsze będą istniały. Tak samo jak zawsze będzie istniało wiążące się z nimi ryzyko. Nie dało się bowiem ograniczyć go aż do zera. Robert pozostawał tego faktu świadomy. Był go świadomy wręcz boleśnie. Dlatego też wszystkie te bardziej radykalne działania przychodziły mu z dużym trudem. Nie chciał nadmiernie ryzykować. Nie w sytuacji, kiedy na szali kładł swoje własne życie i co za tym idzie - stracić mógł naprawdę wiele. Stracić mógł znacznie więcej niż sam gotów był poświęcić.
Zarazem jednak, w obecnej sytuacji, nie był skłonny zostawić brata samego. Nawet jeśli jego działania uważał za błąd. Nawet jeśli Richard niczego wcześniej z nim nie omówił. W dalszym ciągu pozostawał dla niego najważniejszą osobą. Najbliższą. Najbardziej zaufaną. Dla zapewnienia mu bezpieczeństwa, dla jego dobra, musiał działać. W tych okolicznościach wszystko inne schodziło na dalszy plan. Stawało się znacznie mniej istotne. Albo może kompletnie nieistotne?
- Nie ma sensu teraz tracić na to czasu. - uciął temat. Z jego perspektywy, nie było bowiem sensu skupiać się w tym momencie właśnie na tym. Nad tą kwestią się nadmiernie rozwodzić. Zamiast tego, należało zająć się problemem, który się z tego powodu narodził. Powstał. Robert wchodził w tryb zadaniowca.
Kiedy na stole wylądowała paczka papierosów, nie zastanawiał się nad tym szczególnie długo. Ledwie kilka chwil później wyciągnął w jej kierunku ręce. Pozwolił sobie sięgnąć po tego jednego papierosa. Zapalić go. Zaciągnąć się. Liczył na to, że stosunkowo szybko poczuje wpływ tego paskudztwa na swój organizm. Zbawiennego paskudztwa. Wreszcie skupił całą uwagę z powrotem na bracie.
- Byłem wczoraj wieczorem na spotkaniu z Aureliusem. W jego mieszkaniu. Tylko my dwaj. Jeśli mamy pewność, że Grace zginęła mniej więcej w tym czasie... - zaczął, nieśpiesznie, od tego co niekoniecznie stanowiło sedno; co niekoniecznie stanowiło odpowiedź na zadane pytanie. Przynajmniej na początku. Na ten pierwszy rzut oka. Trzeba było poczekać jeszcze chwilę. Nie przerywać. Zaufać, że do czegoś Robert zmierzał. Ale przecież on, Richard, powinien mieć do tego zaufania pełne podstawy. - ...moglibyśmy dzięki temu spotkaniu zapewnić alibi również Tobie. On i ja. Aczkolwiek będzie to wymagało... odpowiedniego zmodyfikowania wspomnień. Ja... powinienem być w stanie to zrobić, ale zakładam, że Burke raczej nie zgodzi się na coś takiego dobrowolnie. - tutaj pojawiło się wymowne spojrzenie posłane w kierunku Richarda. Takie, które mówiło wprost, czego Robert zdawał się w tej sytuacji od niego oczekiwać. Przyjaciele czy nie, o ile Rick na to przystanie, Aurelius miał stać się narzędziem. Zabezpieczeniem. - W Twoim wypadku wystarczy nam oklumencja, niczego nie powinni Ci udowodnić, choć jeśli uznasz to za konieczne możemy postąpić tak samo. Sam zdecyduj.