17.07.2024, 18:50 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 09:47 przez Millie Moody.)
Jej nowy wierzchowiec bardzo pracował na to, by zmyć niesmak z ust po braku wybuchowej niespodzianki na swoim przyjęciu. W międzyczasie odpaliła kolejną fajkę, dotleniając się i oceniając krytycznie przestrzenie, bez większego zaangażowania. No może jakieś emocjonalne struny wzbudziło w niej łoże, które zdecydowanie nosiło w sobie znamiona przechodniego. Może powinna swojego pieska zapytać o aktualne szczepienia? W ostateczności zrezygnowała z tego, bo przecież kto nie ryzykuje ten nie ma, a ona była już dawno, dawno po służbie.
Wypuściła smycz z dłoni, aby mógł doczołgać się do swojego nowego miejsca w świecie – nastąpiło wrogie przejęcie jego włości, a kto normalny wpuszczałby psa do łóżka, toć to z dworu przynosi pchły i inną zarazę. Uczyniła z lansiarskiej komódki swoją popielniczkę a potem krytycznie zlustrowała z pozoru tylko zmęczonego mężczyznę. Wszystkie znaki na niebie i zdecydowanie te sterczące od ziemi świadczyły o tym, że bynajmniej nie jest zmęczony. Czegoś jej jednak brakowało, aby dopełnić tego obrazka, pan lubił rysunki na swoim ciele, dobrze byłoby chociaż na jedną noc wywietrzyć mu mózg, by przypadkiem w trakcie nie pomylił jej imienia. Choć może bielizna wciśnięta między zęby na sam początek skutecznie zapobiegłaby tej nieprzyjemności? Kalkulowała niespiesznie, bez skórzanego pasa w ręku, ale wciąż trzymając mocno ten mentalny. Oceniając, pisząc scenariusz, oddychając tytoniem, podnieceniem i krwią.
W końcu przysiadła koło niego, wpychając brutalnie własne kolano między rozłożone prowokacyjnie nogi. Dwa palce przejechały po okrwawionej dłoni, a złociste oczy zafiksowały się na twarzy Louviana, powyżej linii brwi. Trzeba było go podpisać. Na jedną noc. Oznaczyć ofiarnego kozła, nim pogrąży się w lepkiej nicości zapomnienia. Onyksowe opuszki dotknęły czoła, pchając głowę na ramę łoża. Kreska w górę i skos, jakby miało to być M. Jak Mildred. Łagodna siła jednak nie wchodziła w grę. Wewnętrzna linia ciągnięta po skosie sięgnęła nieco za daleko, by zaraz potem ponownie wystrzelić górę, i w bok, symetrycznie, znacząc drugą przekątną.
dagaz
Runa opadła zaborczo na ciało i umysł, a na twarzy drobnej dziewczyny pojawił się zjadliwy uśmiech, gdy słone od potu i metaliczne od krwi palce powędrowały prosto między jego wargi, by eksplorować giętkość języka i chęć wkupienia się w jej łaski.
– Od zmierzchu do świtu. Jesteś mój – syknęła, nim drugą dłonią złapała znów za obrożę i szarpnęła ku górze, by wpić się w niego łapczywie, pozbawiając resztek tchu.
Wypuściła smycz z dłoni, aby mógł doczołgać się do swojego nowego miejsca w świecie – nastąpiło wrogie przejęcie jego włości, a kto normalny wpuszczałby psa do łóżka, toć to z dworu przynosi pchły i inną zarazę. Uczyniła z lansiarskiej komódki swoją popielniczkę a potem krytycznie zlustrowała z pozoru tylko zmęczonego mężczyznę. Wszystkie znaki na niebie i zdecydowanie te sterczące od ziemi świadczyły o tym, że bynajmniej nie jest zmęczony. Czegoś jej jednak brakowało, aby dopełnić tego obrazka, pan lubił rysunki na swoim ciele, dobrze byłoby chociaż na jedną noc wywietrzyć mu mózg, by przypadkiem w trakcie nie pomylił jej imienia. Choć może bielizna wciśnięta między zęby na sam początek skutecznie zapobiegłaby tej nieprzyjemności? Kalkulowała niespiesznie, bez skórzanego pasa w ręku, ale wciąż trzymając mocno ten mentalny. Oceniając, pisząc scenariusz, oddychając tytoniem, podnieceniem i krwią.
W końcu przysiadła koło niego, wpychając brutalnie własne kolano między rozłożone prowokacyjnie nogi. Dwa palce przejechały po okrwawionej dłoni, a złociste oczy zafiksowały się na twarzy Louviana, powyżej linii brwi. Trzeba było go podpisać. Na jedną noc. Oznaczyć ofiarnego kozła, nim pogrąży się w lepkiej nicości zapomnienia. Onyksowe opuszki dotknęły czoła, pchając głowę na ramę łoża. Kreska w górę i skos, jakby miało to być M. Jak Mildred. Łagodna siła jednak nie wchodziła w grę. Wewnętrzna linia ciągnięta po skosie sięgnęła nieco za daleko, by zaraz potem ponownie wystrzelić górę, i w bok, symetrycznie, znacząc drugą przekątną.
dagaz
Runa opadła zaborczo na ciało i umysł, a na twarzy drobnej dziewczyny pojawił się zjadliwy uśmiech, gdy słone od potu i metaliczne od krwi palce powędrowały prosto między jego wargi, by eksplorować giętkość języka i chęć wkupienia się w jej łaski.
– Od zmierzchu do świtu. Jesteś mój – syknęła, nim drugą dłonią złapała znów za obrożę i szarpnęła ku górze, by wpić się w niego łapczywie, pozbawiając resztek tchu.