Spalona Noc, po godzinie 02:00
Ogień przygasał, wybuchy były słyszalne już coraz rzadziej i rzadziej. Nawet krzyki zarzynanych były już co najwyżej sporadyczne. Niestety tak to już było, że wszystko co najlepsze umykało najszybciej, a czas spędzony na tym co naprawdę się kochało uciekał jak szalony. Ledwo zdążył uruchomić alarm w budce, a już za moment musiał wzywać swoje mroczne mary na miejsce zbiórki. Niby trup ścielił się gęsto, ale jemu jakoś wciąż było mało cudzej krzywdy. Czy cokolwiek było w stanie zaspokoić głód śmierci? Jeśli ta noc nie była w stanie, to raczej nigdy to się nie wydarzy. Rosyjscy ambasadorzy na wernisażach Loretty sięgając po ostatni kieliszek z tacy lubili mówić: sto wiorst nie droga, sto rubli nie pieniądz, sto gram nie wódka. Louvain mógłby dodać, że sto tysięcy trupów nie wojna, a ledwie szybki przesiew.
W okolice Charing Cross Road nadleciał na swojej miotle. Zawisnął na moment na granicy duszącego dymu unoszącego się nad ulicami. Twarz miał przysłoniętą osłoną na oczy i usta, taką którą wykorzystywali podczas gier latanych w trudnych warunkach pogodowych. Przyglądał się okolicom Dziurawego Kotła, ale również pozostałym lokacjom wzdłuż tej “półmagicznej” ulicy. Niby już w mugolskiej części, ale jednak stanowiła przedsionek to czarodziejskiego świata. Dość newralgiczne miejsce chciałby przyznać. Obserwował okolicę z powietrza starając się wyłapać coś ciekawego dla oka. Coś nietypowego, coś co przykułoby jego czarcią uwagę.
◉◉○○○ percepcja x2
Sukces!
Akcja nieudana
W końcu obniżył lot, aż postawił obie stopy na paskudny bruku. Obserwował jak osocze, smolista maź pożogi oraz krew w kolorze burgundy spływa powoli bocznymi kanałami ulicy. Patrzył jak cała ta lepka treść cudzych cierpień, a ich wielkich dokonań mieszała razem w niczym jednolitą ciecz. Z wierzchu pozostawała jednak wciąż lekko żółta, a nawet pomarańczowa. Ohydny wysięk z przekutych ropni na społecznej tkance tego kraju. W końcu mogli na żywym organizmie odciąć martwice od reszty ciała. Wymordować tak wielu wrogów czystej krwi ile tylko byli w stanie. Konającego na krawężniku bezimiennego mężczyznę przewrócił kopnięciem na twarz w stronę kałuży ohydnej mazi. Ruchem otwartej dłoni wystawił rękę w kierunku Trixii, by wspomóc ją eleganckim gestem. Teraz mogła bezpiecznie przejść po grzbiecie pechowca, bez obaw o zapaskudzenie sobie ślicznych bucików.
- Kiedyś postawią nam za to wszystko pomniki. Rzucił do kuzynki, z ręką zaciśniętą na jej palcach, zgrabnie przeprowadzając czarownicę na drugą stronę ulicy. Uśmiechnął się kącikiem ust. - Chciałbym, żeby Twój miał te same oczy jakie masz dzisiaj.