• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
06.09.1972 | Fireflies | Rosie X Anthony

06.09.1972 | Fireflies | Rosie X Anthony
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#11
11.03.2025, 23:34  ✶  
- Skoro tak mówisz. - spojrzał na nią z rozbawionym uśmiechem, wiedząc, że w takich sytuacjach należało przytaknąć. Już nie raz dostał monolog od młodszej siostry na temat braku wiary w jej zdolności bojowe i zdolności oceny sytuacji, a Rosie wydawała się od niej znacznie trudniejszym przeciwnikiem. Zaskakujące było, że wciąż nie miała męża, ale tego też nie zamierzał komentować na głos, bo teraz kobiety pierdoliły o niezależności i sile. Nie chciał się z nią dziś kłócić, nie chciał dyskutować o rzeczach tak naprawdę mało dla nich istotnych. Chciał ją poznać, chciał przekraczać granicę, najpewniej testując jej cierpliwość i chciał jej wynagrodzić przede wszystkim swoją nieobecność. Bo był za nią odpowiedzialny, a widok, który zastał, wcale mu się nie podobał. Nie wiedział czemu. Nie była ubrana elegancko, była brudna i chłopięca, ale pod całą tą fasadą uciekającej ogrodniczki kryło się coś więcej, co wymagało interwencji. Nigdy nie był materiałem na rycerza, nie umiał nawet jeździć konno, ale nie mógł jej tak zostawić. Był gotowy się trochę postarać, skoro nosiła ten pierścionek i cały Londyn wiedział, że miała zostać Panią Borgin w przyszłości. - Wiesz, małe ugryzienie w szyje może być całkiem seksowne, ale wolałbym nie ryzykować dodatkowo z zębami, skoro już jesteś kwiatkiem pełnym kolców, który prycha, jak niezadowolony z życia kociak.
Zauważył, próbując zachować powagę, ale w całym tym swoim oburzeniu, była po prostu urocza. Nie wątpił, że zawsze sobie radziła i nie chciała, aby ktokolwiek postrzegał ją inaczej, ale nie mógł nic na to poradzić. Pewnie dlatego, że on był brudny i popsuty, a Rosie była niewinna i jasna. Była światełkiem.
- Obawiam się, że nie mógłbym Ci pozwolić kuśtykać samej, więc nie łam nóg i daj mi rękę, jeśli będziesz potrzebowała.- oznajmił nieco bardziej stanowczo, niż chwilę wcześniej, jakby to w ogóle nie podlegało dyskusji. Obserwował, jak pokonywała przeszkodę, gotowy do tego, aby zareagować. Na jej uwagę uniósł na kilka sekund brwi.- Przepraszam, że przyszedłem bez zapowiedzi. Proszę, nie bądź zła i baw się dobrze podczas tego porwania, nawet jeśli ominą Cię naleśniki. Czy mogłabyś mi dać rękę, bo kurwa nie chciałbym, żebyś się połamała?
Uśmiechnął się chyba najładniej, patrząc jej w oczy i zanim zdążyła odpowiedzieć, zwyczajnie złapał ją i trzymał blisko siebie, idąc dalej, w głąb dzikiej Szkocji. Miał nadzieję, że poprawił swoje umiejętności romantyczne zgodnie z jej wskazówkami.

Nie był dobry w magicznych bojach, miał inne talenty. Znał takie podstawowe, wygodne zaklęcia do codziennego życia i jakieś drobne, defensywne i ofensywne. On był jednak lisem, był cwanym gadułą z charyzmą i urokiem osobistym, fałszerzem i chodzącym garncem złota, który pomnożył każde galeony, które wpadły mu w rękę. Nie liczył więc, że zaimponuje komuś takiemu jak Rosie zrobieniem koca. Zależało mu jednak na komforcie. Wbił w nią spojrzenie, nieco zaskoczony tym, jak ładnie brzmiało jego imię w jej ustach. Nieczęsto zwracała się do niego takim tonem, wypowiadając literki w taki sposób. Nawet grzecznie przytaknął. - Dlatego musimy to zmienić. - przyznał, przyglądając się temu, jak olała słodycze i przekąski, wybierając alkohol. Nie mógł się nie roześmiać, nie powstrzymał też pokręcenia głową. - A co, jeśli truskawka romansuje z czekoladą? Wydaje mi się, że któreś ciastka miały takie nadzienie. Czy to przejdzie, Panno Roselyn?
Przesunął wzrok na jedzenie, starając się odszukać wspomnianego przysmaku. Nie wiedział, czy mówił prawdę — Pani w sklepie gadała coś o pistacjach, czekoladzie, owocach, maśle, ale jej nie słuchał. Sam złapał za to kruche i maślane, bez skrępowania wsuwając je do ust na raz i wracając do niej uwagą, gdy wspomniała tym razem o winie. - Nie wiem. Polecono mi je. Mógłbym Cię okłamać i powiedzieć, że jest z najlepszej winiarni we Włoszech, ale niestety, kupiłem je w Londynie. Nie jest najtańsze, pasuje ponoć do deserów i jest orzeźwiające. Chyba? A może tak mówiła o herbacie, gdy próbowała mi ją wcisnąć..
Mówił, obserwując, jak mała Różyczka rozkwitała i odważnie złapała za butelkę, unosząc znów brew. Nie skomentował jednak nie powstrzymał jej i nawet podsunął w jej stronę ciastka, aby sobie przegryzła. Truskawki. Musiał zapamiętać cholerne truskawki. Czy truskawki w czekoladzie nie były afrodyzjakiem..? Zamrugał, pokręcił głową i sam napił się trochę, zwilżając następnie wargi, aby pozbyć się z nich resztek alkoholu.
- Jak się upijesz, będziesz spała u mnie, bo nie oddam Cię takiej rodzicom. Miej tego świadomość.
Oznajmił, nawet nie siląc się na powagę. Zamknięcie oczu? Milczał chwilę, badawczo lustrując jej twarz wzrokiem, tonąc w odmętach zielonych tęczówek, a potem przytaknął i przesunął się w jej stronę. Ułożył się wygodnie na kocu, kładąc głowę na kolanach narzeczonej i zamknął oczy. - Miałem zapalić, ale to może poczekać. Opowiedz mi o wszystkim, jeśli chcesz. A jeśli nie chcesz, to po prostu mów, na co masz ochotę albo możemy siedzieć w ciszy.
Wyjaśnił swoje poświęcenie dotyczące nikotyny i jeszcze na chwilę uniósł powieki, aby zerknąć na nią z dołu, układając jedną z rąk wzdłuż ciała, a drugą kładąc na swoim torsie. I zamknął te oczy, mając zamiar skupić się na jej glosie lub też na ciszy, tylko wtedy musiał być czujny podwójnie, bo mógłby przysnąć. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, gdy przyjemny aromat wdarł się do jego nozdrzy.
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#12
16.03.2025, 22:30  ✶  
- Herbata pasuje zawsze do wszystkiego. Zależy tylko, o której odmianie mówimy - powiedziała, gdy oderwała już butelkę od ust. Teraz na jej wargach mieniły się mokre krople, które... Zadziwiająco do niej pasowały. Tak samo jak bezczelne picie prosto z gwinta, czego nie pochwaliłaby zarówno jej matka, jak i ojciec. W domu i poza nim miała być damą: nosić pantofelki na obcasie, prostować ładnie plecy i poruszać się z gracją nimfy leśnej, stąpającej między runem leśnym. Problem jednak leżał w tym, jaki charakter miała Roselyn i jak wielki wpływ na nią samą miał jej brat, który również ukrywał swoje prawdziwe ja pod maską pozorów. Rodzeństwo Greengrass musiało odziedziczyć najgorsze cechy po swoim wspólnym ojcu, a dwie matki były tylko oliwą dolaną do ognia. Nikt by pewnie nie przypuszczał, że Roselyn i Ambroise palili trawkę, którą samodzielnie hodowali, w jego kawalerce w Londynie, upijając się przy okazji do niemal nieprzytomności. Gdy przewracali się o własne nogi, gdy tarzali się po jego łóżku i w końcu opierali się o siebie plecami, by palić papierosy i milczeć, bo tylko w milczeniu ostatnio mogli znaleźć ukojenie. A przynajmniej tak im się wydawało, bo chociaż milczeli ciągle, to jednak ból w ich sercach pozostawał tak samo mocny, jeśli wręcz nie przybierał na sile. Roselyn spoważniała, a gdy Anthony się poruszył, zdążyła tylko zerknąć na to, co wyrabia.

Zesztywniała na moment, nie spodziewając się aż takiej bezczelności z jego strony. Rose ściągnęła brwi w wyrazie niezadowolenia, lecz... Odpuściła. Tak po prostu - pewnie miała ochotę zepchnąć go ze swoich kolan na ziemię, niech potoczy się pajac Borgin po wilgotnej trawie, lecz z jakiegoś powodu sama sięgnęła po paczkę swoich papierosów. Ona nie musiała się poświęcać.
- Nie chcę, ale wtedy nie dasz mi spokoju, prawda? - zapytała retorycznie, ściszając nieco głos. Roselyn wsparła się dłońmi o ziemię i uniosła oczu ku niebu. Obserwowała migoczące na niebie punkciki, pozwalając by dym z papierosa unosił się ku górze swobodnie i powoli, nie wiedząc jak bardzo niebezpieczny stanie się za dokładnie dwa dni, gdy nastanie zmierzch, a pożoga ogarnie Londyn oraz okoliczne, strategiczne miejscowości, w tym jej własny dom. - Chciałabym powiedzieć, że przemilczając tę sytuację sprawimy, że nie stanie się rzeczywistością.
Powiedziała w końcu, unosząc jedną z dłoni. Zaciągnęła się papierosem, nie patrząc na Borgina. Wciąż wpatrywała się w gwiazdy a ból, który nosiła w sercu, nasilił się.
- Ale im dłużej milczymy, tym większy ból nosimy w sercu - wypuściła dym powoli i ostrożnie, pozwalając by uciekł spomiędzy jej warg. - W połowie sierpnia coś wezwało nas do Kniei. Mnie, mojego przyjaciela i mojego brata. Spotkaliśmy się całkowicie przypadkowo w tym samym miejscu, żadne z nas nie konsultowało tego ze sobą. Wszyscy czuliśmy, że musimy złamać zakaz, który dało Ministerstwo, i wejść do Kniei Godryka. Wiesz, co mówią o rodzie Greengrass?
Zapytała, przedłużając dojście do sedna problemu, który ciążył jej na duszy. Ale chciała, żeby Anthony potraktował to poważnie, skoro już zdecydowała się nieco przed nim otworzyć.
- Gdy umieramy, stajemy się częścią Kniei. Potrafimy się z nią komunikować. Potrafiliśmy... Dopóki nie została zamknięta. Teraz milczy, ale wezwała nas do siebie. Wiesz, co ujrzeliśmy, gdy zanurzyliśmy się w ciemnym listowiu? - głos jej niebezpiecznie zadrżał. Drżała też jej ręka, trzymająca papierosa między palcami. Drżały jej kolana i drżało całe ciało - i nie drżało ono z zimna, bo przecież chroniła ich bańka. - Widzieliśmy jedno z tych stworzeń, przez które nasi przodkowie milczą. Milczą, bo te stworzenia wysysają z nich życie. Jeden z naszych Dębów został wyssany do cna. Jeżeli zastanawiasz się jakie to uczucie, to pomyśl że ktoś bierze cieniutką igłę, a potem dźga cię w serce, jednocześnie łamiąc twoje kości kawałek po kawałku, w całym ciele, nie przerywając. A ty nie możesz się ruszyć.
Zgasiła papierosa tylko po to, by sięgnąć po butelkę z winem. Zdecydowanie potrzebowała alkoholu, który ukoiłby łzy, które zaczęły niekontrolowanie spływać z jej oczu.
- Knieja umiera, Anthony. A gdy umrze Knieja, umrę i ja. Umrze mój brat, moja matka, ojciec... Umrzemy wszyscy. Ministerstwo wysłało do nas Niewymownego, jakby przeczuwali, co się stało, ale przecież żadne z nas nie zdążyło im nawet powiedzieć o naszej wizycie. Podejrzewam więc, że po prostu nie robią wszystkiego co w ich mocy. A my umieramy. Gdy Knieja umrze, zostanie ze mnie pusta skorupa.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#13
24.03.2025, 23:06  ✶  
- Naprawdę? Chyba się tak nie znam na herbatach, zwykle piję kawy. Musisz mi kiedyś przygotować swoją ulubioną. - wzruszył ramionami, wpraszając się przy okazji na trunek i tym samym zapowiadając dziewczynie, że łatwo się od niego nie uwolni. Bo nieważne, jak trudne i mroczne będą czasy, jak będzie zajęty udawaniem lidera, to dla niej zawsze znajdzie czas. I może za kilka lat będą siedzieć przy herbatce, wspominając te udawane zaręczyny, a może.. Zmrużył oczy, przyglądając się jej błyszczącym ustom. Wilgoć podkreślała ich kształt, wyglądały na tyle apetycznie, że musiał odwrócić wzrok, żeby stłumić chęć pocałowania jej. Bo wiedział, że nie mógł przekroczyć pewnej granicy. I że pewnie by się nie powstrzymał.
Zamierzała jednak mówić. I musiał skupić się na tym, postawić ją na pierwszym miejscu.

A do dobrego słuchania, potrzebna była wygoda, co miały zapewnić mu jej kolana. Pomyślał nawet, że go zepchnie, ale ryzyko należało podjąć, zwłaszcza że Rosie zawsze ładnie pachniała. Patrzył na nią z dołu z tym swoim odrobinę chłopięcym wyrazem oczu, łagodnym uśmiechem, gotowy do wysłuchania opowieści. Nie miał pojęcia, czego mogły dotyczyć jej problemy, nigdy się nie przykładał do Historii Magii, a co za nią idzie, tego, z czym wiązały się najważniejsze nazwiska w magicznym świecie. Nie bez powodu byli nazywani srebrną dwudziestką ósemką, nawet jeśli niektóre były mniej godne. Brudniejsze.
- Pewnie nie. To z troski. - zapewnił ją szczerze, nie komentując tego, jak sięgnęła po papierosy. Gdyby nie ta jej mina, to pewnie by je próbował zabrać i dać monolog o tym, że takie damy jak ona, nie powinny palić. Wyglądała spokojnie, pięknie i smutno, gdy tak spoglądała w obsypane gwiazdkami, nocne niebo Szkocji. Miał nadzieję, że ten widok i dzika przyroda dookoła sprawi, że będzie jej chociaż trochę lepiej, cokolwiek ją gniotło od środka. Mimowolnie zerknął w stronę swojego nadgarstka, gdzie tkwiła bransoletka z czarną perełką. Mruknął cicho na potwierdzenie jej słów, odpuszczając sobie jakikolwiek słowa. Bo tak było, wielokrotnie to poczuł. Milczenie nie było dobrym rozwiązaniem, było formą samobiczowania, zwłaszcza stosowane w celu ochrony kogoś, kto być może tego wcale nie potrzebował.
Z uwagą słuchał o kniei, nie mając pojęcia, że jej rodzina jest aż tak z drzewami splątana, a każde jej kolejne słowo sprawiało, że nieco bladł. Nie podobało mu się to, co słyszał — zwłaszcza fragment o usychających drzewach. Nie wiedział, jak dosłownie brać to, że stają się lasem. I jakie stworzenie dokładnie miała na myśli, bo był idiotą i teraz żałował, że się bardziej nie przykładał. Poczuł złość, poczuł palące ciepło na policzkach, które wywołało w nim jej drżenie. Zacisnął dłonie w pięści, przełykając ślinę. Olbrzymie pokłady agresji próbowały się wydostać, ale walczył i je tłumił, bo wcale nie chodziło dzisiejszego wieczora o niego. Wszystko to było dla niej. Nie zauważył momentu, w którym się podniósł do pozycji siedzącej.

Paliło go. Odwrócił się przodem do niej, przysuwając się blisko i dłonią złapał za jej podbródek, palcami drugiej ręki ocierając łzy płynące z jej oczu. Pierwszy raz wydała mu się taka bezbronna i krucha, pozbawiona tych swoich kolców, ciętych ripost. Przyglądał się jej z niejaką fascynacją, ale i troską, niekontrolowanie gładząc jej twarz, zatapiając jej policzek we własnej dłoni.
- Nie umrzesz. Twoja rodzina nie umrze. I Twój brat też nie umrze. Nie pozwolę na to. - jego ton był stanowczy, uparty, jakby był święcie przekonany, że będzie tak, a nie inaczej. Przesunął dłoń w stronę butelki z winem, którą tak kurczowo trzymała i zabrał jej trunek, odkładając na bok, pozbawił ją tez papierosa, a potem.. A potem Anthony Borgin przyciągnął ją do siebie i zamknął w swoich ramionach, chowając jej twarz przy swojej szyi. Jedną dłonią gładził ją po plecach, drugą przesuwał po włosach. Pocałował czubek jej głowy.
- Nie znam się na lasach, ale mam znajomych w Ministerstwie i dużo pieniędzy. Skoro trzeba Niewymownego pogonić, to tak będzie. Nic Ci nie będzie, słyszysz mnie Rosie? Nie myśl tak nawet. Znajdziemy sposób, żeby ocalić knieję. Niezależnie od tego, jakie kroki będzie trzeba podjąć. Zrobię wszystko, żeby Ci pomóc.
Mimowolnie powędrował myślami w stronę swojej organizacji, w stronę Mistrza i jego możliwości. Poczuł kształt znaku odciskającego się na skórze pod ubraniem, zakrytego przecież zaklęciem. Mógłby pogrążyć cały świat w chaosie i spełnić każde życzenie Czarnego Pana, jeśli to by ją ochroniło. Bo obiecał, że będzie za nią odpowiedzialny, a Borginowie zawsze dotrzymywali słowa. . - Co to było za stworzenie? - zapytał, zaciskając następnie wargi, ewentualnie pozwalając się jej przesunąć tak, żeby było jej wygodniej, żeby mogła się o niego oprzeć lub też odsunąć, jeśli miała na to ochotę. Nie chciał zabierać jej swobody na dłużej, niż było to konieczne, ale do chuja, nie mógł znieść, że płakała i rozjebałby teraz każdego, kto się do tego przyczynił.
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#14
27.03.2025, 15:32  ✶  
- A co możesz zrobić, skoro wszystko jest przeciwko nam? - zapytała cicho, ale nie odwróciła wzroku. Nie drgnęła, gdy chwycił ją za podbródek, nie odsunęła głowy, gdy starł łzy z jej policzków. Wpatrywała się w niego tymi błękitnymi oczami, w których czaił się ból. Trzymała go w sobie tak długo, udając że nie istnieje i go nie ma, że nawet nie zarejestrowała, gdy łzy zaczęły płynąć z oczu podczas tej opowieści. Nie miała z kim o tym porozmawiać, zawarli we trójkę milczący pakt, potwierdzony kiwaniem głowami jak te głupie, cholerne sowy: i właśnie ten pakt złamała, ale przecież potrzebowali pomocy. Nie miała informacji do tej pory ani od brata, ani od Samuela. Wszyscy lizali rany, a ona... Ona czuła, że nie może już tak dłużej. Nie potrafiła nic nie robić - potrzebowała działać, bo inaczej uschnie, jak kwiat bez wody.

Westchnęła cicho, gdy zamknął ją w swoich ramionach. Dawno nikt jej nie przytulał - tej nocy, gdy byli świadkami przerażającego aktu zniszczenia, ona przytulała brata, lecz Ambroise... Wydawał się być martwy w środku. Wiedziała, że jest tak samo związany z Knieją jak ona sama, lecz miała wrażenie, że podczas gdy na jej duszy powstała głęboka rysa, tak jego część duszy po prostu została strzaskana. Pogrążał się w marazmie, potem w pracy, niby funkcjonował normalnie, stanęli ramię w ramię przeciwko Morpheusowi, ale to nie byli oni. Coś w ich relacji się zmieniło. I to ją przerażało.
- Niewymownych nie da się pogonić. Wydają się być milczący i tajemniczy, ale trzymani są na smyczy przez władze Ministerstwa. Żadne pieniądze ich nie przekonają - powiedziała cicho, a jej głos został stłumiony, bo wciąż ukrywała twarz w jego ramieniu. Miłe, ciepłe uczucie rozlewało się powoli po jej ciele. Anthony chciał dobrze, ale czy mógł cokolwiek zrobić? Czy oni cokolwiek mogli zrobić? Odsunęła się nieco, opuszkami palców wycierając kącik oczu. - Nie wiem. Nie wiem, co mamy robić. Złamaliśmy zakaz, Anthony, mieliśmy szczęście że nikogo tam nie było i nikt się o tym nie dowiedział. Nie mam pojęcia, co to było za stworzenie. Było... Przerażające. Powyginane, sylwetką trochę przypominające człowieka, ale nie było człowiekiem. Poruszało się dziwnie, jakby sunęło nad ziemią, a jednak po niej szło. Miało długie pazury i ostre zęby, którymi odrywało korę z dębu, by dostać się do bardziej miękkiej części pnia. A potem... Potem zanurzyło się w pniu i dosłownie wyssało z drzewa energię życiową. To nie było zwykłe drzewo: to był jeden z naszych przodków. Czułam jego ból. Czułam, jak umierało, jak krzyczało niemo. Usychało w zastraszającym tempie, a my staliśmy sparaliżowani i nie mogliśmy nic zrobić. Jestem pewna, że to przez te stwory zamknięto Knieję, tata mi coś o tym wspominał. Nikt chyba jednak nie odkrył, czym one są.
Otarła oczy, rozmazując tusz wokół oczu. Nie przejmowała się jednak tym, jak teraz wygląda - to nie miało znaczenia.
- Wejście tam oznacza spotkanie z nimi, możemy umrzeć, jeżeli znowu tam pójdziemy. Ale... Ale coś trzeba zrobić. Tylko nie wiem co. - była bezradna. Chciałaby coś zrobić, poprosić o pomoc kogokolwiek, ale miała związane ręce. Na dodatek wciąż czuła ten ból i przeraźliwe zimno, które czuła wtedy w Kniei.- Nie wiem, Anthony. Być może ktoś z Doliny Godryka także je spotkał i wie więcej? Albo ktoś, kto pracuje w ministerstwie?
Spojrzała na niego z błyskiem w oku. On miał pieniądze i dojścia, może nie przekupi Niewymownych, ale może kto inny cokolwiek wiedział?
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#15
21.04.2025, 23:11  ✶  
- Zawsze da się coś zrobić, Przegrywasz w momencie, w którym przestajesz walczyć. I to w sposób taki, którego będziesz żałowała. - wyjaśnił wyjątkowo miękko i łagodnie, jak na siebie, co było tylko dopełnieniem gestu, którym ją obdarzył. Wydawała mu się teraz krucha i delikatna jak prawdziwy kwiat wystawiony na silne podmuchy wiatru, łatwy do wyrwania i zniszczenia. Bezbronna. I widok ten sprawił, że coś w jego wnętrzu drgnęło niespokojnie, poczucie odpowiedzialności i niewypowiedziana złość na to, co doprowadziło Rosie do tego momentu, uwolniły ciepło oraz adrenalinę. Najchętniej poszedłby do kniei już teraz, zrobić z tym porządek. Prawda była taka, że z Antka słaby był czarodziej praktyczny, dużo lepiej sprawdzał się w innych aspektach, ale te też mogły otworzyć drzwi do rozwiązania problemu. Jej ciepła łza sprawiła, że zacisnął wargi pełen frustracji, myśląc nad tym, jak mógłby ją ochronić.

Trzymał ją mocno, gładząc jedną dłonią plecy lub głowę, naprzemiennie. Nie robił tego w sposób uniemożliwiający jej ucieczkę, bo nie chciał sprowadzać na brunetkę większego dyskomfortu, nie chciał być nachalny. Jednocześnie próbował jak najlepiej przekazać jej, że wchodząc z nim w tę zawiłą relację, miała go po swojej stronie. I zawsze będzie miał jej plecy, nie będzie oszczędzał środków, aby była bezpieczna. Lojalność była jedną z najsilniejszych cech u Borginów, zwłaszcza taka dla jakiejś sprawy lub idei. Nie mógł postawić się na jej miejscu, więc nawet nie próbował. Mieli zupełnie inne doświadczenia, byli różnymi ludźmi — on miał brudne ręce, był wątpliwie moralnym człowiekiem, a jednak starał się dla niej. Zrozumieć chociaż trochę to, jak silna była więź łącząca jej rodzinę z tym lasem, jak dużo kosztowało ją wypowiadanie tych słów i drżenie w jego ramionach, pokazanie tak dużej słabości wymieszanej z uległością, na którą wcześniej w jego obecności w ogóle sobie nie pozwalała, kreując się na silną i niezależną kobietę.
- Wszystko się da Rosie. - brzmiał uparcie, ale i pewnie, jakby był pewien tego, co mówił. Miał i tam kontakty, wiedział, kogo poprosić o przysługę. Nie chciał jednak zdradzać jej zbyt wiele, było tak lepiej. Im mniej pokazywał jej swój ciemny świat, tym większe szanse miała rozkwitnąć. On miał być tylko jej cieniem. Opiekunem. Znów ją pogładził po włosach, zakołysał w objęciach delikatnie, nachylając głowę i muskając wargami okolice jej czoła, westchnął, gdy zaczęła mówić. Brzmiało jak coś, co mogło uciec z limbo podczas ataku na ostatnie święto w maju, jak coś wywołanego przez czyste zło, co miało odwrócić uwagę Ministerstwa od organizacji, której znak palił mu skórę w najmniej odpowiednich momentach. Zacisnął wargi, szukając już w głowie odpowiednich ludzi, uruchamiając trybiki. Kogo najlepiej było o to zapytać? U kogo szukać wskazówek?
- Przede wszystkim, nie powinnaś tam więcej chodzić. To nie jest bezpieczne. Skoro wyssały energię życiową z Twoich przodków, drzew, mogły również zaatakować Cię. A ja nie chcę, żebyś się tak narażała, zwłaszcza gdy o tym nie wiem. Nie zrozum mnie źle, nie mam prawa niczego Ci zabraniać, ale byłbym wdzięczny, gdybyś wzięła moje prośby pod uwagę. - zaczął w końcu po chwili milczenia, głosem dość stanowczym i upartym. Wbił w nią spojrzenie, przesuwając dłonie w okolice jej talii, ale nie naciskał palcami nachalnie, trzymał ją lekko, dając jej szansę dojścia do siebie i jednoczesne zapewnienie, ze wciąż tu był, by ją wesprzeć. Nie był dobry z zielarstwa, nie był też dobry z ONMS. Zapamiętał, co mówiła i z pewnością sięgnie do ksiąg, może skorzysta z uroków pracy w Ministerstwie i tam coś podpyta. - Masz rację, możecie umrzeć, więc tam nie chodź. Spróbuje się czegoś dowiedzieć w Ministerstwie, jestem popularny i mam dużo znajomości, bo każdy chce mieć wtyki u komornika. Do tego czasu, proszę, trzymaj się z daleka od Kniei. Wiem, że bezradność boli, ale jestem pewien, że żaden z Twoich przodków nie chciałby, żebyś skończyła jako ofiara tej zjawy, demona czy Merlin jeden wie, co to jest. Zrobię, co będę mógł. I będę lepiej działał z myślą, że jesteś bezpieczna.
Wyjaśnił, przekręcając głowę na bok. Nie kłamał, mogła to z łatwością odczytać w jego oczach. Pod tym względem był bardzo podobny do swojego kuzyna, dotrzymywał słowa i chronił ważnych dla siebie ludzi. Mógł poruszyć całą tą skorumpowaną instytucją, gdyby było trzeba. - Jeszcze jedno truskawkowe ciastko, żebyś się na chwilę oderwała, czy może mam Cię mocniej przytulić? Mogę też zaproponować szampana z butelki, tak, jak lubisz najbardziej. - uśmiechnął się łobuzersko, chcąc, chociaż na chwilę sprawić, aby oderwała myśli od tego, co mu opowiedziała. Wiedział, że nie było to łatwe, ale zawsze był dobry w robieniu z siebie pajaca, gdy było to konieczne. Nachylił się nieco, przymykając oczy. - Miałem Ci to już kiedyś powiedzieć, ale bardzo ładnie pachniesz.
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#16
10.06.2025, 20:47  ✶  
Przegrywasz w momencie, w którym przestajesz walczyć. I to w sposób taki, którego będziesz żałowała.

O nie, Anthony Ian Borgin jej nie znał. Nie mógł, bo przecież nigdy nie byli specjalnie blisko, prawda? A jednak to, co powiedział sprawiło, że na moment łzy przestały lecieć, a z jej ust wydobyło się cichutkie, chociaż wciąż żałosne, prychnięcie.
- Ja nigdy się nie poddaję - nigdy nie przestaję walczyć - powiedziała cicho, ocierając łzy wierzchem dłoni. Jego dotyk był kojący i chociaż nigdy by przed nikim tego nie przyznała: to nie spodziewała się, że bliskość drugiej osoby jakiejkolwiek płci da jej tyle otuchy, co teraz. Do tej pory nigdy, absolutnie nigdy, nie przejawiała zainteresowania mężczyznami czy kobietami. Dotyk fizyczny, pocałunki - nigdy jej to nie pociągało. Wielu próbowało, owszem, lecz ona zawsze była jak ta góra lodowa, niewzruszona i niezdolna do pęknięć. Coś jednak się w niej zmieniło i podejrzewała, że stało się to w chwili, w której umarł pierwszy Dąb.

Odsunęła się jednak na moment, gdy zaczął ją... Hm. Prosić. Roselyn zamrugała kilkukrotnie, jakby nie do końca wierzyła w to, co słyszy. Miała nie chodzić do Kniei? Teraz, gdy wszystko zależało tak naprawdę od niej i jej brata? Spojrzenie dziewczyny nieco pociemniało, a ona sama zmrużyła błękitne oczy.
- Mówisz o moich Przodkach. Jak mam tam nie chodzić, żeby chociaż spróbować się czegoś dowiedzieć? - powiedziała w końcu cicho, dając mu - wspaniałomyślnie - najpierw dokończyć swoją myśl. - Postaram się dać ci czas. Ale nie mogę ci tego obiecać. Mój brat, Ambroise, już szuka sposobów, by się czegoś dowiedzieć. Mój przyjaciel również. Knieja była jego domem, jeżeli znowu tam wejdzie: pójdę za nim.
Powiedziała z pewnością w głosie. Sięgnęła po kolejnego papierosa, bo trzęsły się jej ręce. Skoczyłaby za Samuelem w ogień, Anthony nie musiał wiedzieć dlaczego. Połączyła ich Knieja, nie romans, ale podejrzewała, że Borgin mógłby nie być z tego powodu zadowolony. Na moment odwróciła wzrok.

Gdy się nachylił, na chwilę skamieniała. A potem na jej ustach pojawił się grymas, przypominający ni to uśmiech, ni skrzywienie się.
- Mieszanina ziemi, trawy, łez, tytoniu i szampana pitego z butelki. Nie masz wielkich wymagań co do zapachu drugiej osoby, Anthony - powiedziała nieco kąśliwie, lecz z wdzięcznością przyjęła butelkę. Spojrzała w dal, na linię drzew, w milczeniu. Nie unosiła jeszcze butelki do ust. - Czyżby umycie się miało być sposobem na to, by się ciebie pozbyć?
Zapytała przekornie, w końcu biorąc łyka alkoholu, i tym razem utrzymując z mężczyzną kontakt wzrokowy.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#17
22.06.2025, 21:48  ✶  
Anthony trzymał ją w objęciach, czując, jak jej kruchość powoli ustępuje miejsca tej znajomej, twardej determinacji, którą w niej cenił, a która jednocześnie doprowadzała go do szaleństwa. Jej ciche, ale pełne niezłomności słowa – "nigdy się nie poddaję" – były dokładnie tym, czego się spodziewał.
- Ciesze się, że to słyszę Rosie. Jesteś za mądra na to, aby się poddawać. Dlatego tu jestem, wiesz? - stwierdził lekko, wzruszając ramionami tak, jakby mówił o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.– Bo wiem, że nie przestaniesz walczyć, a ja nie zamierzam pozwolić, byś w tej walce była sama.
Ulżyło mu, że przestała płakać. Gdy zależało mu na jakieś przedstawicielce płci przeciwnej – niezależnie, czy była to matka, siostra, narzeczona, koleżanka czy kochanka, bardzo źle to znosił. Był wrażliwy na ich krzywdę, trochę protekcjonalnie traktując je niczym słabszą płeć, chociaż prawda była taka, że psychicznie kobiety były dużo silniejsze, niż oni. Żaden mężczyzna by się do tego jednak nie przyznał. Wyglądała teraz delikatnie, ale Rosleyn Greengrass umiała dać popalić, umiała być silna, między innymi dlatego zdecydował się na zagranie z pierścionkiem. Trochę schlebiało mu, że się przed nim otwierała, więc starał się być delikatny w dotyku, nawet tym najmniejszym i dotrzymywać słowa.

Odsunęła się, a on pozwolił jej na to, choć niechętnie, co było dla niego zaskakujące na tyle, że przez ułamek sekundy na twarzy mężczyzny pojawiła się konsternacja. Czuł, jak wraz z dystansem wraca między nimi napięcie i niewypowiedziane słowa. Słuchał jej, gdy mówiła o Przodkach, o bracie, o przyjacielu. I o Kniei. Jego twarz stężała, gdy usłyszał jej deklarację – obietnicę pójścia w ogień za kimś innym, oddania swojego losu w cudze ręce. To było to. Ten punkt, w którym jej siła charakteru przechodziła w lekkomyślność. Jego dłonie, które do tej pory gładziły ją uspokajająco, teraz bezwiednie zacisnęły się w pięści.
– Więc to jest twój plan? – zapytał, a w jego głosie nie było już tej miękkości co wcześniej. Pojawiła się jakaś nuta sugerująca napięcie, niezadowolenie.– Twoja walka ma polegać na podążaniu w niebezpieczeństwo? Oddać swój los w ich ręce, bo połączyła was Knieja? Rozumiem, że czujecie ból i to dla was święte miejsce, jesteście rodziną, ale.. – przerwał, przechylając lekko głowę, jakby szukał odpowiednich słów. Jego oczy zwęziły się nieco, pojawił się w nich błysk. – To nie jest rozwiązanie. Pójście tam na oślep po odpowiedzi. To, co stało się z Dębem, to, co dzieje się w Kniei… to nie jest coś, co można pokonać samą determinacją i lojalnością wobec rodziny. To jest zaraza. A ty chcesz wejść w sam jej środek. I nie patrz tak na mnie – wiem, że zdecydujesz sama, ale nie podoba mi się żadna wizja Twoich stóp w tym lesie.
Przerwał na chwilę, wzdychając ciężko. Jego oczy wędrowały po jej twarzy i ramionach, poprawił się, siadając prosto i wolną ręką zmierzwił włosy, czując, jak czarna perła na bransoletce drży jakby z rozbawieniem. I co on niby miał ją zrobić? Jak przekonać do zdrowego rozsądku lub chociaż obietnicy, że weźmie go ze sobą? - Mówisz o swoich Przodkach. Czy myślisz, że chcieliby, abyś zginęła w imię szukania rozwiązania w taki sposób? Niebezpieczny sposób? Twój brat szuka informacji, to rozsądne. Ale ty mówisz o rzuceniu się w przepaść. To dwie różne rzeczy.
Zwilżył usta, wyciągając w jej stronę palce. Zgarnął za ucho kosmyk włosów, a potem przesunął palcem po linii jej szczęki, łapiąc ją delikatnie za podbródek, pozwalając sobie zatonąć w błękicie jej oczu. Strasznie lubił ten kolor, wcale nie kojarzył się z lodem i chłodem, a z wolnością.
– Obiecaj mi jedno – powiedział, a jego głos był już spokojniejszy. – Obiecaj, że zanim zrobisz cokolwiek, pomyślisz. Nie jak czyjaś sojuszniczka, nie jak czyjaś przyjaciółka. Jak Roselyn. Sama. I że pozwolisz mi sobie pomóc. Nie zostawię cię z tym samej. Czy ci się to podoba, czy nie.
Potem sięgnął po butelkę, którą trzymała. Był to niemy gest, prośba o podzielenie się nie tylko alkoholem, ale i ciężarem tej chwili. – A teraz daj mi trochę tego, bo mnie wykończysz nerwowo. - prychnął, a potem napił się solidnie, pozwalając, by delikatnie musujący alkohol spłynął po jego gardle. Kolejne słowa kobiety sprawiły, że roześmiał się głośno, kręcąc głową. -To bardziej skomplikowane, wcale nie pachniesz w tak oczywisty sposób i na pewno nie łzami.- przerwał, oddając jej butelkę znów, aby mogła się napić, nieco przy tym rozluźnić. - A chcesz się mnie pozbyć? Obawiam się jednak, że do tego potrzebujesz czegoś więcej, niż mydła. Było się nie zgadzać na bycie moją narzeczoną. - wywrócił oczami, wciąż rozbawiony, na chwilę chcąc zapomnieć o wizji tej drobnej, niepozornej kobiety w olbrzymiej, pełnej upiorów kniei. Musiał skupić się na teraźniejszości.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Anthony Ian Borgin (7354), Roselyn Greengrass (4985)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa